Na nieznanym globie 20 lat później. cz.2 - Teresa Hanna
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Na nieznanym globie 20 lat później. cz.2
A A A
Od autora: Przedstawiam drugą część tekstu, na razie ostatnią. Więcej nie mam napisane,

Na nieznanym globie. Dwadzieścia lat później. Cz.2

 

Zawsze gwiazd dosięgnąć chciałam

Co biegną po niebie dokoła,

Zrozumieć czemu - nie umiałam

Teraz wiem: to Wszechświat nie wołał.

Każdej samotnej chwili myślałam

By przemierzać przestrzeń co dnia,

Więc gdy mam to czego chciałam

Niech chwila trwa, wciąż trwa.

Tak inna jak trzcina wśród drzew

Tęskniłam za światem nieznanym,

Słyszałam gwiazd cichy śpiew.

Dziś świat ten został mi dany.

Tak długo na to czekałam

By przemierzać przestrzeń co dnia,

Więc gdy mam to czego chciałam

Niech chwila trwa, niech trwa

 

 

 

Rozdział I

 

 

Od czasu przybycia Lany na Nakarun minęła jedna trzecia roku, nakaruńskiego roku, roku bez zmiany pór, bez cyklicznych przemian przyrody,. Wszystkie dni były słoneczne i podobne do siebie.

Nie był to najlepszy dla niej czas. Po pierwszym burzliwym okresie obecne życie upływało w spokoju, który, niestety, stopniowo przeradzał się w męczącą stagnację. Zgodnie ze swoim życzeniem początkowo towarzyszyła albo Hiadzie albo Egonowi w ich codziennych obowiązkach a ponieważ byli zajęci w laboratorium ona także spędzała tam większość czasu.

Alatydzi mieli zupełnie inny cykl pracy i odpoczynku, doba nie była podzielona na okresy przeznaczone na pracę zawodową i życie prywatne. Nie istniało coś takiego jak normowany czas pracy ustalony jakimiś odgórnymi dekretami. Alatydzi wykonywali zadania w sobie właściwym tempie, tak długo jak to było konieczne, sami tez ustalali przerwy na odpoczynek i sen. Zadania przydzielano zgodnie z umiejętnościami i możliwościami osoby ustalonymi w wyniku testów kwalifikacyjnych, które musiał przejść każdy po zakończeniu kształcenia w zespołach szkoleniowych.

Jednym z zadań Hiady było nauczenie Lany samodzielnego poruszania się po Erydonie i innych prowincjach by nie powtórzyła się sytuacja gdy próbowała sama dotrzeć do Siedziby Głównej. W tym celu dziewczyna przeszła intensywne szkolenie w posługiwaniu się pojazdami i otrzymała stosowną licencję. Okazało się, że jest to czip z odpowiednio zakodowanymi informacjami, który wszczepia się na stałe w dłoń i dzięki niemu uruchamia dowolny pojazd w całej Alatydzie, o ile oczywiście taki pojazd w danym momencie jest dostępny. Zapoznała się też z rozkładem wszystkich torów i miejscami dokąd docierają oraz z planami przestrzeni publicznych, w których spotykają się ludzie. Dostała również elektroniczny klucz deszyfrujący otwierający większość drzwi w laboratorium tak, że mogła się po nim poruszać właściwie bez przeszkód.

Nauka była jej jedyną rozrywką gdyż poza siedzeniem i przyglądaniem się monotonnym pracom wykonywanym przez członków grupy badawczej FERY, nie miała nic do roboty. Uczyła się szybko, szybko też zaczynała się nudzić. Gdy nowy świat dostarczał zbyt mało wrażeń odczuwała pustkę i wszechogarniający marazm. Zawieszona gdzieś między dwoma galaktycznymi światami nie raz zastanawiała się nad tym, do którego z nich właściwie należy i czy w ogóle ma jakieś konkretne miejsce we Wszechświecie. Gdzieś tam, po drugiej stronie nieba była Ziemia i jej rodzinny dom i gdy zostawała sama, bez konkretnego planu działania ogarniała ją ogromna tęsknota za nimi. Tutaj nie była przecież u siebie. Wszystko było inne i jakieś takie dalekie i nie jej, a ona sama nie wiedziała po co to wszystko i co ma ze sobą zrobić. Często ogarniało ją poczucie bezsensu i braku celu istnienia. Potem uświadamiała sobie, że tam, na Ziemi też czuła się czasami jakaś wyobcowana i inna. Wydawało jej się wówczas, że nie pasuje ani tu ani tu. „Kim ja właściwie jestem”- myślała i chciało jej się płakać i krzyczeć. Rozpaczliwie czekała kiedy wreszcie Egon coś odkryje i ruszą się z tego beznadziejnego Erydonu a ona będzie mogła przestać rozpamiętywać swój los.

„Niech wreszcie coś zacznie się dziać bo oszaleję”- myślała z rozpaczą – już lepiej przedzierać się przez bagna lub kąpać w płonącym ocenie, byle tylko nie tkwić tutaj jak kołek.

Na szczęście potem następowały momenty większej aktywności i zapominała o swoim rozterkach, przestawała myśleć o bezsensie pustej egzystencji, o dawnym świecie i na pewien czas stawała się częścią tego nowego.

W chwilach braku innego zajęcia, aby uniknąć narastającego zwątpienia, gdy tylko opanowała podstawowe tajniki poruszania się po Erydonie zaczęła przemierzać samotnie, właściwie bez celu, wszystkie tory i przyglądała się wszystkiemu co spotkała po drodze. Obserwowała życie tutejszych mieszkańców porównując je z tym ziemskim i mimo oczywistych różnic między nimi dostrzegała, że życie stawia przed ludźmi te same wymagania, niezależnie od współrzędnych na mapie Wszechświata. I tu tam wszyscy do czegoś dążyli, czegoś szukali, coś załatwiali, gdzieś się śpieszyli. Każdy wiedział co ma robić, dokąd iść, każdy miał jakiś cel, tylko ona nie mogła się nigdzie odnaleźć. Gdy przybyła na Nakarun miała przynajmniej jakieś zadanie do wykonania, była potrzebna, teraz gdy nic nie miała do roboty czuła się trochę odsunięta na boczny tor, nawet zbędna, nie wnosząca nic nowego do tutejszego życia.

Bezcelowe wędrowanie nie zawsze przynosiło oderwanie od egzystencjalnych przemyśleń, ale innych pomysłów na wypełnienie pustki nie miała.

Któregoś dnia trafiła do tej samej przestrzeni publicznej, w której pozostawiona przez Fatriona, pierwszy raz się zagubiła. Tym razem znała już jej rozkład, umiała posługiwać się ściennym planem i mogła korzystać ze wszystkich pojazdów. Znudzona trochę chodziła od galerii do galerii, właściwie bez konkretnego celu, przyglądając się ludziom w płaszczach i długich tunikach, obserwowała jeżdżące po torach pojazdy i zastanawiała się co by jeszcze zwiedzić, gdy w pewnej chwili wydało jej się, że w oddali dostrzega znajomą postać. Przez chwilę zastanawiała się skąd zna tę osobę, ale szybko uświadomiła sobie, że był to Fatrion.

Mężczyzna stał zwrócony do niej bokiem i rozmawiał z dwiema, znacznie niższymi od siebie osobami. Nie widział jej, korzystając więc z tej pomyślnej dla siebie okoliczności przyglądała mu się z uwagą.

„Co on tu robi?” -pomyślała.

Od czasu gdy widziała go ostatnio minęło kilka ziemskich miesięcy i doskonale wiedziała, iż nie był on osobą mile widziana w Erydonie, toteż jego obecność w miejscu publicznym była dla niej kompletnym zaskoczeniem. Mimo zupełnego przekonania co do nieomylności swojego wzroku przyszło jej do głowy, że może to być ktoś inny, ktoś łudząco do niego podobny, jakiś brat bliźniak. Musiała się upewnić i choć trochę obawiała się jego reakcji podeszła bliżej i niemal zrównała się z nimi.

W pewnej chwili Fatrion odwrócił się w jej stronę, ich oczy spotkały się i przez chwilę patrzyli na siebie ponad głowami przemieszczających się nieustannie ludzi. Wszelkie wątpliwości zniknęły, to był on i też ją rozpoznał. Wydawało jej się nawet, że uśmiechnął się nieznacznie po czym powiedział coś do swoich towarzyszy i wszyscy troje ostrożnie rozeszli się w różne strony, próbując ukryć się wśród tłumu. Wystarczyła chwila nieuwagi i nagle zniknęli jej z oczu, mimo iż znajdowali się na rozległym placu, z dala od galerii, do których można byłoby wejść i wyjść tylnymi drzwiami. Wyglądało jakby zapadli się pod ziemię lub rozpłynęli się w powietrzu.

Długo jeszcze przeciskała się między ludźmi zaglądając w oczy każdemu w nadziei, że dostrzeże znajomą twarz, ale bez rezultatu. Przechodnie patrzyli na nią z wyrazem dezaprobaty, wzruszając ramionami lub uśmiechając się ironicznie i chociaż nie przejmowała się tym zbytnio, wreszcie miała jakiś cel. W końcu jednak musiała dać za wygraną. Nie miała szans w rywalizacji z jednym z najlepszych strażników FERY.

„Chyba nie chce się ze mną spotkać – pomyślała wzruszając ramionami – właściwie mnie też na tym nie zależy, nie poznaliśmy się w przyjaznych okolicznościach.”

Stanęła przyglądając się mijającym ją ludziom i zastanawiając się co powinna w takiej sytuacji zrobić. Jeżeli Fatrion w dalszym ciągu przebywa w Alatydzie, lub co bardziej prawdopodobne przyjechał tu nielegalnie, to ma jakiś ukryty cel i zapewne niezgodny z nadrzędnym zadaniem strażnika – strzec króla i narodu.

„Wypadałoby donieść na niego” - pomyślała.

Fatrion dawno już zniknął, a ona kręciła się jeszcze trochę po placu w nadziei, że ujrzy coś ciekawego czym mogłaby zaszokować, zwłaszcza Egona lecz widziała tylko różnokolorowy tłum zajmujący się własnymi sprawami. Zrezygnowana wróciła do pojazdu. Początkowo zamierzała pojechać do domu Hiady i tam na nią poczekać, korciło ją jednak by jak najszybciej przekazać informację o pojawieniu się Fatriona, rozpierała ją bowiem duma, że to ona pierwsza wypatrzyła uciekiniera i to nie byle jakiego. Poczuła się potrzebna.

„Wreszcie na coś przydam”- pomyślała

Wybrała więc kierunek laboratorium gdzie Hiada miała przebywać razem z Egonem. Gdy już dotarła na miejsce nie od razu mogła się z nimi spotkać, oboje byli bowiem zajęci w innej części budowli.

„Nigdy ich nie ma jak są potrzebni” - pomyślała niezadowolona gdyż nie lubiła czekać a nie chciała mówić nic ani Kironowi ani nikomu innemu z członków Rady Najwyższej. Czuła się trochę nieswojo w towarzystwie tych sztywniaków - jak miała zwyczaj ich nazywać i wolała by Egon lub Hiada przekazali im te informację.

Włączyła projektor w głównym holu i zaczęła przeglądać plany poszczególnych prowincji. Opanowanie sztuki obsługi projektora było jednym z elementów jej szkolenia, mogła więc teraz używać go bez przeszkód.

Pierwszy zjawił się Egon.

- Witaj – powiedział skłaniając zwyczajowo głowę – mam nadzieję, że nie nudziłaś się zbytnio. Powiedziano mi, że chcesz się ze mną widzieć.

Wyłączyła projektor i odwróciła się w jego kierunku.

- Widziałam Fatriona w przestrzeni publicznej – odpowiedziała podekscytowana bez żadnych wstępnych grzeczności uważnie obserwując jakie wrażenie zrobią na nim jej słowa. Okazało się, że był bardziej zainteresowany niż zdziwiony.

- To rzeczywiście ważna informacja – rzekł spokojnie – gdzie dokładnie go spotkałaś?

- Niedaleko miejsca gdzie mnie wówczas znalazłeś. Nie był sam, towarzyszyło mu dwoje ludzi. Stali zwróceni do mnie tyłem więc nie widziałam ich dokładnie, ale na pewno jednym z nich była kobieta. Tutejsze kobiece i męskie stroje nie różnią się zbytnio od siebie, oboje byli w podobnych płaszczach ale ona była niższa i miała długie włosy uczesane tak samo jak czesze je Hiada.

- No tak, jak słusznie zauważyłaś tylko kobiety zbierają długie włosy w węzeł ale czy jesteś pewna, że z nimi był Fatrion?

- A ty jesteś pewien, że widzisz właśnie mnie? – spytała dość oschle, nie lubiła gdy ktoś poddaje w wątpliwość jej słowa –wbrew temu co o mnie myślisz umiem rozpoznać ludzi i wiem co widziałam. On też mnie zobaczył i natychmiast gdzieś zniknął razem ze swoimi rozmówcami. Próbowałam ich nawet szukać, ale ślad po nich zaginął, jakby ich nigdy nie było. Musi mieć jakieś nadzwyczajne zdolności ukrywania się.

- No cóż, ludzka percepcja jest ograniczona i łatwo ją oszukać więc nie dziw się, że tak łatwo straciłaś ich z oczu. Niektórzy opanowali sztukę ukrywania się przed wzrokiem innych w stopniu niemal doskonałym. Fatrion do nich należy i trudno go znaleźć, zwłaszcza gdy nie chce być znaleziony – Egon zawsze tłumaczył jej wszystko dokładnie. - To jeden z najlepszych naszych ludzi, no tak, byłych naszych ludzi. Przypuszczam, że nie znasz osób, z którymi się spotkał.

- Oczywiście, że nie znam, przecież wiesz, że ja tu mało kogo znam. Zresztą stali zwróceni do mnie tyłem i nie widziałam ich twarzy.

-Jego pojawienie się zapewne zwiastuje kłopoty – dodała po chwili.

Egon pokiwał głową.

- Nie mylisz się, ktoś taki jak on nie pojawia się w zakazanym miejscu bez przyczyny i to akurat teraz.

W tym momencie do holu weszła Hiada. Przyniosła ze sobą jakieś duże prostopadłościenne pudełko.

- Witajcie – zawołała wesoło – dobrze, że przyszłaś ponieważ właśnie ukończono dla ciebie przenośny pomocnik do nauki obcego języka. Znasz już na tyle nasz język, iż nie musisz już używać elektronicznego tłumacza, ale do perfekcji jeszcze trochę ci brakuje. Gdy zaczniemy już uczyć bardziej skomplikowanych zwrotów, wówczas to urządzenie bardzo nam się przyda.

Nikt nie zareagował na jej słowa.

- Czy coś mnie ominęło? - spytała widząc iż jakieś inne sprawy zajmują umysły przyjaciół.

- Obawiam się, że nauka języka będzie musiała poczekać – rzekł Egon powoli – Lana widziała dziś Fatriona w strefie trzeciej.

Niespodziewana wiadomość zrobiła na Hiadzie dużo większe wrażenie niż na Egonie. Spojrzała zdziwiona na dziewczynę jakby sprawdzając czy nie żartuje, ale poważna mina wykluczała taką ewentualność. Spytała więc:

- Jesteś pewna, że to był on?

- Jestem - odpowiedziała z naciskiem. Znowu ktoś wątpił w jej zmysł spostrzegania – czemu każdy uważa mnie za taka ofermę?

-Nikt nie uważa cię za ofermę, chciałam się tylko upewnić.

-Egona tak nie wypytujesz.

Oboje przyzwyczaili się już do osobliwych zachowań dziewczyny więc dyplomatycznie skierowali rozmowę na inne tory. Hiada zwróciła się do Egona.

- Jego pojawienie się właśnie teraz nie może być przypadkiem.

Lana popatrzyła z wyrzutem na Hiadę i na Egona. Nietrudno było się domyślić, że coś przed nią ukryli i to nie pierwszy raz.

- Czego mi nie powiedzieliście? - spytała napastliwie – jaką to wyjątkową sytuację mamy dzisiaj, że potajemne przybycie waszego niedawnego przyjaciela traktujecie jako nadzwyczajne wydarzenie? Przecież obiecaliście informować mnie o wszystkim bez względu na okoliczności.

Hiada trochę zmieszała się, opuściła szybko wzrok czując, że powiedziała o kilka słów za dużo, ale Egon zupełnie spokojnie pokiwał głową i rzekł:

- Obiecaliśmy i dotrzymujemy słowa. Nic przed tobą nie ukrywamy, bierzesz udział we wszystkich naszych pracach, obserwujesz czym się zajmujemy tak długo jak tego chcesz. Ostatnio sama zrezygnowałaś z towarzyszenia nam i zaczęłaś samotnie, bez celu przemierzać przestrzenie ogólnodostępne. Nie miałem jak powiedzieć ci o wynikach naszych działań gdyż przestałaś się nimi interesować.

Mogła się domyślić, że Egon znajdzie jakieś wytłumaczenie, on zawsze umiał wykręcić kota ogonem i wszystko po swojemu uzasadnić. Tym razem nie było inaczej. Istotnie uczestniczenie w mozolnych pracach grupy badawczej znudziło ją doszczętnie więc zaczęła tego unikać, ale przecież nie przestały interesować ją ostateczne wyniki toteż oczekiwała, że w przypadku odkrycia czegoś ciekawego zostanie we wszystko wtajemniczona. Tymczasem dokonano za jej plecami jakiegoś spektakularnego odkrycia a ona nic o tym nie wiedziała. Niezadowolona z obrotu sprawy powiedziała:

- Dobrze, dobrze, musiałam przecież trochę zapoznać się z waszym światem by móc się w nim swobodnie poruszać, ale to nie oznacza braku zainteresowania waszymi osiągnięciami. Stałam się częścią waszego zespołu i chyba należy mi się uczciwe traktowanie. Przypuszczam, iż dokonaliście czegoś doniosłego o czym dowiedział się w jakiś sposób Fatrion i mam nadzieję usłyszeć od was co to takiego.

Hiada jak zwykle pozostawiła decyzję o przekazaniu informacji Egonowi, ten zaś nie śpieszył się z tym zbytnio. Zastanawiał się jak bardzo zagłębiać się w wyjaśnianie sytuacji by nie narazić na szwank powodzenia całego zadania. Dziewczyna była inteligentna ale słaba a przy tym uparta i nieobliczalna, gdyby znowu zaszły jakieś nieprzewidziane wypadki zbyt duża wiedza mogłaby okazać się niebezpieczna nie tylko dla niej. Coś jednak musiał jej powiedzieć.

- No cóż - rzekł wreszcie powoli dobierając słowa – ustaliliśmy właśnie przypuszczalną lokalizację dawnego laboratorium, w którym mógłby znajdować się ów akcelerator. Jak słusznie zauważyłaś, Fatrion mógł dowiedzieć się o tym i dlatego pojawił się w mieście. Stąd nasze uwagi o nieprzypadkowości tego zdarzenia.

- Wiecie gdzie ono jest i nic mi nie mówicie?

- Powoli, nie powiedziałem, że wiemy, możemy mówić tylko o przypuszczalnej lokalizacji. Aby sprawdzić przypuszczenia trzeba będzie zorganizować wyprawę badawczą a obecność w Erydonie człowieka Kalhana mocno komplikuje sprawę.

- Być może znowu wyciekły jakieś informacje – wtrąciła Hiada.

- Czyli ktoś znowu zdradza. Myślałam, że zlikwidowaliście całą siatkę szpiegowską – Lana była wyraźnie zawiedziona.

- My też tak myśleliśmy, ale obecność Fatriona jest zagadkowa i zmusza do przeanalizowania wszystkiego jeszcze raz.

- Może on nigdy nie wyjechał z Alatydy tylko gdzieś się ukrywał a dzisiaj miał po prostu pecha i go zobaczyłam. Być może o waszym odkryciu nic nie wie.

Hiada i Egon zamyślili się na chwilę. Pierwsza odezwała się Hiada:

- Teoretycznie jest możliwość, że ukrył się gdzieś w innej prowincji a tutaj próbuje coś zorganizować.

- Teoretycznie tak– potwierdził Egon. – nie można wykluczyć tej opcji. Ostatnie wydarzenia nie pozostawiają złudzeń, zawsze może znaleźć się ktoś wyrzekający się wcześnie podjętych zobowiązań i próbujący działać na własną rękę. Jeśli nawet Fatrion przybył do Erydonu tylko po to by odtworzyć struktury i nie ma wiedzy o tym co dzieje się w FERZE i tak stanowi zagrożenie. Szczerze mówiąc spodziewałem się jego przybycia nie tak szybko.

- Co teraz zrobimy? - Lana nie zamierzała dać się odsunąć od sprawy tym bardziej, że wreszcie coś się zaczynało dziać. Wszystko wskazywało na to, że nastąpi jakiś wyjazd z Alatydy a ona miała już dość stagnacji. Przebywanie w jednym miejscu doprowadzało ją do szału i czasami odczuwała ból prawie fizyczny gdy nie wiedziała co ma ze sobą począć. Nauczyła się już wszystkiego co było jej potrzebne do swobodnego poruszania się po Erydonie i poznała go wystarczająco dobrze, samotny wyjazd do innych prowincji był nierealny, wymagałoby to przebywania tam dłuższego niż jeden dzień i Egon się na to nie zgadzał. Tymczasem ona potrzebowała czegoś więcej. Blizny po ranie postrzałowej stały się prawie niewidoczne a wspomnienia zagrożeń jakie wiążą się z tutejszymi wyprawami zbladły już zupełnie i nie stanowiły dla niej punktu odniesienia, zresztą wcześniej Egon mówił coś o wojsku, które ma zabezpieczać wyprawę, wydawało się więc, że będzie ona w miarę bezpieczna.

Egon zaś zadawał sobie sprawę z nieustępliwości dziewczyny, nie zamierzał też odwodzić jej od udziału w przedsięwzięciu. I tak nie odniosłoby to żadnego skutku. Widział, że męczy ją brak konkretnego celu a ponieważ był bardzo zajęty na razie nic innego nie mógł jej zaoferować. Problemem było tylko zminimalizowanie zagrożeń jakie mogły wiązać się z jej obecnością a te były trudne do przewidzenia ze względu na skłonność dziewczyny do podejmowania nieprzemyślanych działań.

- Wcześniej czy później musimy zbadać nasze teoretyczne ustalenia w terenie, nawet w sytuacji gdy kolejna zdrada jest prawdopodobna - powiedział – moim zdaniem należy się śpieszyć gdyż im dłużej zwlekamy tym więcej czasu mają przeciwnicy. Jednakże ostateczna decyzja będzie należała do Rady i do niej się zwrócimy.

- Pewnie i do królowej. Czy będziemy musieli znów ją odwiedzić?

- Wizyta u królowej nas nie ominie, ale wcześniej trzeba przygotować plan działań i przedstawić jej do akceptacji. Ogólne ustalenia mamy już dawno poczynione, trzeba je tylko dostosować do nowych informacji a to zajmie kilka dni. Królowa już cię poznała więc jeżeli nie zechcesz nie będziesz musiała odwiedzać pałacu.

- Zastanowię się, ale na wyprawę jadę z wami.

Zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć do holu wszedł Kiron w towarzystwie dwóch innych członków Rady. Po wstępnych powitaniach Egon przekazał im informację o pojawieniu się w Erydonie Fatriona i wszystkie związane z tym przemyślenia. Słuchali w milczeniu kiwając od czasu do czasu głowami. Byli jak zawsze bardzo poważni, prawie nigdy się nie uśmiechali, co sprawiało, że Lana czuła się skrępowana i wolała się nie odzywać w ich obecności. Ich sylwetki przypominały majestatyczne posągi toteż uznała iż określenie "sztywniaki", jakie im nadała, jest w pełni uzasadnione.

Pierwszy odezwał się Kiron.

- Musimy jak najszybciej zwołać zebranie Rady, najlepiej na jutro, i poczynić odpowiednie ustalenia. Podzielam twoją opinię Egonie co do konieczności podjęcia szybkich działań. Odkładanie w czasie ekspedycji nie pomoże sprawie, trzeba jednak podjąć próbę zatrzymania Fatriona.

- Jeżeli Fatrion widział naszą ziemską przyjaciółkę – odezwał się jeden z towarzyszących mu mężczyzn o imieniu Bretan – będzie bardzo ostrożny. Być może nawet wyjedzie na jakiś czas z miasta i trudno go będzie zlokalizować. Na wszelki wypadek zorganizuję grupę poszukiwawczą, niech obserwują wszystkie strefy publiczne w Erydonie.

- Niech tak będzie. Jutro widzimy się wszyscy w Siedzibie Głównej, niech każdy przygotuje propozycje zadań do analizy.

Powiedziawszy to Kiron skłonił się po czym dodał:

- Teraz muszę sprawdzić jeszcze kilka wątków.

- Ja zajmę się organizacją grupy poszukiwawczej i też się oddalę – dodał Bretan a milczący dotąd trzeci mężczyzna, zwany Krezonem, rzekł iż zajmie się organizacją jutrzejszego zebrania Rady.

- Przygotuję też wstępny plan wydatków – dodał wychodząc.

Dopiero gdy w holu został tylko Egon i Hiada, Lana zdecydowała się odezwać.

- Przypuszczam – powiedziała z przekąsem – że moja obecność na zebraniu waszej Rady Najwyższej jest raczej niewskazana. Pojadę w takim razie na dalsze zwiedzanie miasta, może zobaczę coś równie ciekawego jak dzisiaj.

- Jeśli taka jest twoja wola nic nie stoi na przeszkodzie – powiedziała Hiada – nie próbuj jednak bawić się w poszukiwanie Fatriona, nie znajdziesz go, prędzej on znajdzie ciebie a na tym ci chyba nie zależy.

- Nie zamierzam go szukać, po co miałabym to robić? On z pewnością też nie tęskni za spotkaniem ze mną, poznaliśmy się w niezbyt miłych okolicznościach, coś jednak muszę robić gdy wy będziecie radzić.

Egon nie był zadowolony z lekkiego podejścia Lany do poważnych spraw. Miało to co prawna także pozytywny aspekt gdyż bardzo szybko dochodziła do siebie po ciężkich przeżyciach i nie pozostawiały one głębokich rys na jej psychice, z drugiej jednak strony nie uczyły jej ostrożności. W dalszym ciągu w ogóle nie zastanawiała się nad wszystkimi konsekwencjami swoich decyzji, podejmowała je bardziej pod wpływem impulsu czy ciekawości niż racjonalnych przemyśleń. Miał ją pod swoją opieką, musiał więc nie tylko myśleć za nią, ale i przekonywać do swoich postanowień, niestety z różnym skutkiem. Wiedział, że i tym razem nie będzie inaczej.

Nie zamierał pozostawiać jej w Erydonie gdy oni będą prowadzić poszukiwania, znał już ją na tyle dobrze by dostrzegać konieczność jej nadzorowania. Gdyby została sama na pewno nie wytrzymałaby spokojnie siedząc na miejscu i narobiłaby jakiegoś zamieszania a tego wolałby uniknąć. Zastanawiał się więc czym zająć ją przez te kilka dni do czasu rozpoczęcia ekspedycji by nie dopuścić do jakiejś nieprzyjemnej niespodzianki. Jest podekscytowana wiadomością o rozwiązaniu zagadki położenia laboratorium i będzie bardziej skłonna do nieprzemyślanych działań. Być może zechce mu znowu zaimponować i mimo zakazu rozpocznie na własną rękę poszukiwanie Fatriona, co mogłoby dla niej się źle skończyć. Musiał więc znaleźć jej jakieś bezpieczne zajęcie na terenie laboratorium.

- Mam dla ciebie inną propozycję – rzekł po chwili namysłu – zamiast jeździć bez celu po okolicy zapoznaj się lepiej z ostatnim osiągnięciem naszej grupy rozwoju rolnictwa. Rezultat ich prac jest rzeczywiście zadziwiający.

Lana ożywiła się natychmiast, zapowiadało się jakieś nowe działanie a to zawsze ją ekscytowało.

- Doskonale – zawołała - dawno chciałam zwiedzić wasze laboratorium jeszcze raz.

- Na co dzień – ciągnął Egon – nic ciekawego tam się nie dzieje. Prace w sektorach są powolne i trwają długo zanim pojawią się znaczące rezultaty, nudziłabyś się tam tak samo jak obserwując nasze działania. Ale wczoraj w sektorze rolnictwa udało się otrzymać nową odmianę ratui, o niewielkich wymaganiach i rosnącą bardzo szybko. Widok jest niesamowity, roślina powiększa się na twoich oczach.

- Świetnie, oprowadzicie mnie jutro?

- Jak wiesz w najbliższym czasie oboje będziemy zajęci organizacją naszej wyprawy badawczej. Nowe ustalenia zaprzeczyły naszym wcześniejszym poglądom na temat lokalizacji wczesnego państwa. Przypuszczaliśmy, że obecna Alatyda wyrosła na gruzach tej zniszczonej w zderzeniu z antymaterią i jeżeli tamto laboratorium jeszcze istnieje, jest zlokalizowane gdzieś niedaleko stąd, na pustyni. Niestety to się nie potwierdziło. Według tego co udało nam się ostatnio odkryć poprzednie państwo leżało gdzieś w niedostępnych górach i tam też należy szukać śladów. Utrudnia to wszelkie działania gdyż na ostatnim etapie nie będziemy mogli wykorzystać dżejtów. Sama widzisz, że będziemy mieć wiele pracy z przygotowaniami.

- Co w takim razie ze mną?

- Spokojnie, oprowadzi cię Morter, szef tamtejszej sekcji. Ja i tak niewiele mógłbym ci powiedzieć na temat tej rośliny, gdyż sam niewiele wiem, Hiada prawdopodobnie też, żadne z nas nie brało udziału w tych pracach, widzieliśmy tylko efekt końcowy. Jest na co popatrzeć.

- No dobrze, domyślam się, że jutro mam się tu stawić z rana i ktoś będzie na mnie czekał.

- Nie inaczej. I nie spóźnij się.

- Przecież się nie spóźniam.

- Przyjedziemy razem, ja też muszę być tu dosyć wcześnie – zdecydowała Hiada.

 

Rozdział II

 

Lana przyzwyczaiła się do wczesnego wstawania i szybkiego przygotowywania do wyjścia. Najgorzej znosiła samochowające się łóżko, ale mechanizm był zsynchronizowany z sygnałem budzenia i nie można go było obejść, chcąc więc zbudzić się o właściwej porze musiała z niego korzystać. Początkowo to ją bawiło, z czasem stało się dość uciążliwe. Krzywiąc się każdego ranka wstawała szybko by zdążyć zanim materac zrówna się z podłogą. Potem już było spokojniej, ale też często musiała się spieszyć by się nie spóźnić, co tu było bardzo źle widziane.

Tym razem nie było inaczej. Na szczęście nie wybierała się na oficjalne spotkanie i mogła włożyć strój roboczy czyli obcisłe spodnie i kurtkę co przyśpieszyło znacznie toaletę. O wyznaczonym czasie obie z Hiadą zjawiły się w holu gdzie czekał już na nich Egon z Morterem. Egon i Hiada wybierali się na spotkanie Rady, nosili więc oficjalne tuniki natomiast Morter był podobnie ubrany jak Lana w dopasowany kombinezon.

Po wstępnych powitaniach i grzecznościowych ukłonach Morter zaprowadził ją do sektora rozwoju rolnictwa. Gdy była tu pierwszy raz z Kironem, zaraz po przybyciu na Nakarunę, widziała sektor tylko z zewnątrz, teraz miała możliwość wejścia do środka i zapoznania się z najnowszymi osiągnięciami w tej dziedzinie, co bardzo ją ekscytowało. Poszczególne działy oddzielone były od siebie i od długiego korytarza przeźroczystymi szybami a wszystko tonęło w sztucznym błękitnawym świetle. Znajdujący się tam ludzie, ubrani w podobne stroje jak Morter, zajęci byli jakimiś pracami i nie zwracali na nich uwagi.

Przeszli przez korytarz i dotarli do niewielkiego pomieszczania zastawionego różnorodnym sprzętem o nieznanym jej przeznaczeniu. Na jednej z półek zobaczyła kilka przeźroczystych pojemników przykrytych również przeźroczystymi pokrywkami. Na dnie jednego z nich znajdowała się grudka zielonej masy o nieokreślonym kształcie.

- To nowa odmiana ratui – pośpieszył z wyjaśnieniami Morter widząc zainteresowanie dziewczyny – to o niej mówił ci Egon.

- Niewiele mi o niej powiedział – odpowiedziała – tylko tyle, że jest i szybko rośnie, wolałabym dowiedzieć się czegoś więcej.

- Dobrze, wszystko ci wyjaśnię. Jak zapewne zauważyłaś Alatydzi żywią się wyłącznie pokarmem roślinnym a ratuja to jedna z ważnych roślin uprawnych. Ma niezróżnicowane ciało (na Ziemi nazywają takie rośliny glonami), ale wysoką zawartość pełnowartościowego białka i szybko się namnaża. Jest przy tym mało wymagająca dlatego odgrywa tak dużą rolę w naszej diecie.

- I tutaj ją uprawiacie?

- Nie, uprawiają ją na szeroką skalę w Fergii, jednej z dwóch naszych rolniczych prowincji. Tutaj ją udoskonalamy. Krzyżujemy różne jej odmiany by uzyskać najbardziej wydajną. Ostatnio odkryliśmy w górach trochę inną jej postać i skrzyżowaliśmy z tymi, które dotychczas były nam znane. Praca trwała dosyć długo i nie jest jeszcze ukończona, chociaż już teraz osiągnęliśmy dość spektakularne rezultaty. Zaraz zobaczysz pierwsze efekty naszych zmagań z naturą. Oczywiście musimy jeszcze sprawdzić wszystkie właściwości naszego produktu zanim przekażemy do szerokiego stosowania. W takich wypadkach zawsze mogą pojawić się jakieś cechy niepożądane uniemożliwiające jej wykorzystanie, tak że mamy jeszcze dużo pracy. Teraz patrz...

Morter wziął do ręki ów z przeźroczysty pojemnik z zieloną substancją i pokazał dziewczynie.

- Oto ona. Teraz jest zamknięta i jest w stanie równowagi biologicznej – powiedział – gdy otworzę pojemnik uaktywni się.

Powoli otworzył przykrycie. To co zobaczyła zaparło jej dech w piersiach. Grudka zielonej materii poruszyła się i po chwili zaczęła pączkować i powiększać swoją objętość. Proces był doskonale widoczny, tak że wkrótce ratuja zajęła połowę wolnej przestrzeni w naczyniu. Morter zamknął pojemnik. Roślina powiększyła się jeszcze trochę a potem nagle wzrost ustał jakby pod wpływem jakiegoś magicznego środka.

- To niesamowite – zawołała Lena zachwycona widowiskiem – jak to się dzieje?

Morton uśmiechnął się tajemniczo. Widać było, że jest dumny z efektów pracy swojego zespołu.

- Ratuja jak każda roślina – powiedział - potrzebuje do życia dwutlenku węgla i wody, Wszystkie te składniki są w powietrzu i ratuja umie je wszystkie z powietrza przyswajać pod warunkiem, że ma dostęp do światła. Wyhodowaliśmy odmianę, która robi to niezwykle szybko, tak że sami jesteśmy zaskoczeni tempem jej wzrostu.

- Rzeczywiście to zadziwiające.

- Gdy otworzę wieko pojemnika do wnętrza dostaje się powietrze ze wszystkimi składnikami, roślina natychmiast je absorbuje i przetwarza zaraz też zaczyna szybko powiększać swoją masę. Gdy zamknę dopływ powierza rozwija się do czasu wyczerpania składnika, którego jest najmniej. Ponieważ powietrze w laboratorium jest bardzo wilgotne, czynnikiem ograniczającym jest tutaj dwutlenek węgla.

- Wspaniałe – zawołała z zachwytem – możesz pokazać mi to jeszcze raz?

W tym momencie rozległ się cichy sygnał. Morton odstawił pojemnik i wyjął z kieszeni swojego kombinezonu komunikator a po zapoznaniu się z wiadomością powiedział:

- Za chwilę, teraz muszę udać się do drugiego działu gdyż zdarzył się tam jakiś problem Poczekaj tu na mnie, jak wrócę wszystko ci dokładnie przedstawię.

Lana została sama, przez jakiś czas przyglądała się spokojnie wszystkim znajdującym się tu sprzętom wreszcie nie mogąc doczekać się powrotu naukowca postanowiła sama jeszcze raz sprawdzić jak rośnie roślina. Pojemniki były w zasięgu jej ręki, były nieduże i lekkie łatwo więc podniosła z półki ten właściwy i otworzyła wieko. Zgodnie z oczekiwaniami ratuja zaczęła powiększać się w niespotykanym tempie a pojemnik zaczął wypełniać się zieloną masą. Zamknęła wieko, wzrost stopniowo zwolnił, wreszcie ustał. Zadowolona z siebie zamierzała już odstawić pojemnik na miejsce gdy uwagę jej zwróciło pulsujące światło na jednym z pulpitów. Chciała się przekonać co to jest szybko więc, prawie nie patrząc starała się umieścić naczynie z ratują na półce. Niestety, jak to często bywa gdy ktoś nie jest zbyt uważny, źle oceniła odległość i zamiast postawić naczynie na półkę uderzyła nim lekko w metalowy regał. Tyle wystarczyło by pojemnik wysunął się jej z ręki i upadł na podłogę a wieczko potoczyło się w kąt. Bezkształtna zielona masa znalazła się na zewnątrz.

- Ojej – jęknęła – Egon mnie zabije jak się dowie. Znowu będzie wydziwiał, że jestem niezdarą.

Szybko pochyliła się i dłonią zagarnęła wszystko, tak przynajmniej jej się wydawało, z powrotem do pojemnika i przykrywszy go umieściła na właściwym miejscu. Na kilka zielonych plamek jakie zostały na posadzce nie zwróciła uwagi. Rozejrzała się, nikogo nie było w pobliżu.

- Udało się – powiedziała do siebie – myślę, że nikt nie zauważy.

Odetchnęła więc z ulgą a ponieważ na dłoni pozostało trochę zielonej masy zmyła ją w znajdującej się tam niewielkiej umywalce z kurtyną wodną. Uspokojona postanowiła wreszcie sprawdzić czym jest to zielone światło. Wydało jej się, że jest jakiś czujnik ruchu, gdyż natężenie emitowanej poświaty zmieniało się w zależności od ruchu ręki.

Stała tak poruszając dłonią i obserwując zmianę natężenia światła gdy w pewnej chwili usłyszała lekkie bulgotanie dochodzące od strony kurtyny wodnej. Odwróciła się i zamarła z przerażenia. Cała misa odpływowa wypełniona była zieloną mazią, która poruszała się i stale zwiększała swoją objętość. Było jej już tak dużo, że w końcu zatkała odpływ i przez chwilę woda wylewała się na podłogę aż do czasu gdy blokada odpływu wyłączy automatycznie kurtynę wodną.

Spojrzała w dół, na posadzce rozprzestrzeniała się cienka, zielona warstwa stopniowo powiększająca się i otaczając jej stopy. W tym momencie włączył się alarm. Zdezorientowana myślała tylko o tym by jak najszybciej stąd uciec, rzuciła się w kierunku drzwi brodząc już po kostki w zielonym błocie, jednak włączenie się alarmu spowodowało również blokadę drzwi. Zaczęła je szarpać, bezskutecznie, czuła jak zielona mazia otacza jej nogi coraz wyżej i wyżej. W wyobraźni widziała jak zostaje przez nią całkowicie pochłonięta. Chwyciła znajdującą się w pobliżu drzwi dźwignię i w nadziei, że przy jej pomocy odblokuje wejście uniosła ją do góry. Wbrew oczekiwaniom drzwi ani drgnęły a do pomieszczenia zaczął napływać jakiś gaz, który pogorszył i tak katastrofalną sytuację. Zrobiło się duszno a pod jego wpływem roślina zaczęła rosnąć jeszcze szybciej i po chwili wypełniła całą dolna przestrzeń. Szybko opuściła dźwignię, gaz przestał napływać, ale nie zahamowało to wzrostu rośliny.

Za przeźroczystymi drzwiami wreszcie pojawili się ludzie. Był tam Morter i jeszcze kilka osób wezwanych przez sygnał alarmowy. Wszyscy patrzyli z niedowierzaniem na to co dzieje się wewnątrz pomieszczenia.

- Ratunku – zawołała dziewczyna – wypuśćcie mnie stąd!

Morter przyglądał się przez moment po czym spytał:

- Co się stało?

- Nie wiem, to paskudztwo się wydostało i zaraz wszystko pochłonie, wypuść mnie stąd.

- Samo się nie wydostało.

- Wiem, wiem, pomogłam mu. Przez nieuwagę zrzuciłam jeden pojemnik...

- Stały dość głęboko, trudno je było zrzucić przez nieuwagę.

Zrozumiała, że musi się przyznać. Zielona substancja sięgała jej do bioder i nie zamierzała przestać się rozwijać.

- Wyjęłam jeden pojemnik i upuściłam, myślałam, że wszystko zebrałam, ale coś musiało zostać.

- Coś jest nie tak, to nie powinno rosnąć aż tak szybko, musiałaś zrobić coś jeszcze.

- Nic więcej nie zrobiłam, chciałam tylko otworzyć drzwi i uniosłam tę dźwignię...

- W takim razie wszystko jasne, wprowadziłaś do pomieszczenia dwutlenek węgla.

Lana miała już dość zdawania relacji ze swoich czynów i nurzania się w zielonym bagnisku.

- Zróbcie coś – zawołała ze złością - zabijcie to zanim mnie pochłonie.

Morter zastanowił się.

- Uspokój się, to nie takie proste – powiedział – nie możemy zniszczyć wszystkiego, zbyt dużo pracy nas kosztowało wyhodowanie tej odmiany, ale zaraz coś poradzimy.

Naradzał się chwilę ze stojącymi obok ludźmi po czym rzekł:

- Będziesz musiała nam pomóc. Teraz włóż aparat oddechowy, jest na ścianie z lewej strony.

Dziewczyna rozejrzała się rzeczywiście na ścianie wisiało coś co przypominało aparat tlenowy. Miało postać przeźroczystego kasku połączonego z dwoma przewodami, wdechowym i wydechowym i umożliwiało prowadzenie rozmowy. Włożyła go zgodnie z zaleceniem, zielona masa sięgała jej już do pasa.

- Zaraz wprowadzimy do pomieszczania tlen, nie zabije ratui, ale wyprze dwutlenek węgla i zahamuje jej rozwój.

-Szybciej, wyciągnijcie mnie stąd.

- Najpierw musimy usunąć zagrożenie i zabezpieczyć próbki. Nie możemy cię wypuścić gdyż ratuja rozrosłaby się w całym laboratorium i nie dałoby się jej opanować. Musimy działać rozważnie.

Wprowadzony do pomieszczenia tlen wypełnił całą przestrzeń i w istocie zahamował wzrost rośliny. Uspokoiła się nieco, przestało jej grozić utonięcie w zielonych odmętach. Tymczasem na korytarzu pojawił się Egon i Hiada.

"Jeszcze tylko jego tu brakowała – pomyślał niezadowolona, że widzi ją w takiej sytuacji – zaraz zacznie mi dogadywać."

Nie pomyliła się, Egon patrzył z dezaprobatą jak brodzi w galaretowatej mazi a dowiedziawszy się co się wydarzyło spytał:

- Czy nie powiedziałem ci żebyś niczego nie dotykała?

- Nie powiedziałeś – odpowiedziała ze złością – zróbcie coś z tym paskudztwem.

- Widocznie zapomniałem, że jesteś nieobliczalna – ciągnął Egon – zapomniałem też powiedzieć Morterowi by nie zostawiał cię samej.

- Każdemu może zdarzyć się podobny wypadek – próbowała załagodzić sytuację Hiada.

- Ale jej zdarza się to zbyt często.

Lana była wściekła i miała już łzy w oczach. Co prawda nie groziło już jej utonięcie, ale brodzenie po pas w szlamie nie należało do przyjemności. Za przeźroczystymi szybami obserwowali ją ludzie a ona sama czuła się jak małpa w cyrku. I jeszcze to złośliwe dogadywanie Egona.

- Nie zdejmuj kasku – odezwał się Morter - i włóż ochraniacze na ręce. To te na najwyższej półce z prawej.

Gdy posłusznie wykonała polecenia dodał:

- Teraz musisz pobrać próbki i włożyć je do komory izolacyjnej?

- Ja? - spytała zdziwiona.

- A kto? - wtrącił Egon wyraźnie niezadowolony z sytuacji – tak wszystko urządziłaś, że nikt inny tam nie wejdzie.

- Weź jeden z pojemników stojących na półce – ciągnął znacznie spokojniej Morter – ten, w którym jest ratuja i włóż za te przeźroczyste drzwiczki po lewej. Widzisz je?

Spojrzała we wskazanym kierunku. Drzwiczki były doskonale widoczne i dały się łatwo otworzyć. Nie zwlekając zrobiła co jej kazano.

- Teraz weź pusty pojemnik i pobierz niewielką ilość tej masy, w której brodzisz i też tam umieść. Nie zapomnij dobrze zamknąć pojemnika.

Skrzywiła się bez słowa wykonując polecenie. Gdy oba naczynia znalazły się w komorze zgodnie ze słowną instrukcją zamknęła drzwiczki i wcisnęła odpowiedni przycisk zabezpieczający.

- Co jeszcze mam zrobić żebyście mnie wreszcie stąd wypuścili? - spytała z przekąsem.

- Teraz musisz poczekać aż zniszczymy całą zawartość – mówił niezrażony Morter – to trochę potrwa. Wprowadzimy do pomieszczenia chlor, który zabije wszystkie komórki...

- Mnie chyba nie...

- Bez obaw, masz aparat oddechowy i ochraniacze na dłoniach.

- A ja chciałem tylko znaleźć ci bezpieczne zajęcie – wtrącił Egon, którego zaczynało bawić rozpaczliwe położenie Lany

- Chyba ci się nie udało – syknęła ze złością.

Wkrótce całe pomieszczenie zaczął wypełniać żółtozielony gaz, pod wpływem, którego zielona galareta zaczęła się kurczyć. Przez przeźroczysty kask Lana obserwowała jak otaczające ją bagnisko stopniowo zmniejsza swoją objętość a obrzydliwa maź wysycha i zaczyna tworzyć najpierw grube zielone płaty odpadające od jej ciała i wszystkiego co znajdowało się w pomieszczeniu a potem zamienia w zielony proszek tworzący na posadzce grubą warstwę pyłu. Wszystko to trwało dosyć długo a gdy wydawało się, że cała zawartość została zniszczona, włączono dmuchawę, która usunęła pozostałości rośliny do specjalnego pojemnika. Wszystko zaczęło wyglądać tak jak przed wypadkiem, tylko zamiast powietrza wnętrze wypełniał żółtozielony gaz.

- Teraz wypompujemy chlor i wprowadzimy ponownie powietrze ze zwiększoną zawartością dwutlenku węgla – odezwał się znowu Morter – w ten sposób sprawdzimy czy wszystkie komórki ratui zostały zniszczone. Nie zdejmuj jeszcze kasku, jeszcze będzie ci potrzebny.

Pokiwała głową, czuła się znacznie pewniej i nawet obserwujący ją ludzie przestali jej przeszkadzać. Powoli z pomieszczenia zniknął chlor i atmosfera stała się znowu przejrzysta. Z lekkim niepokojem przyglądała się wszystkiemu w obawie, że jakaś ocalała grudka ratui zacznie znowu rozwijać się w zastraszającym tempie, na szczęście nic takiego się nie stało i można było odwołać stan alarmowy. Zdjęła wreszcie ten okropny kask i ochraniacze i wybiegła z komory.

Na zewnątrz czekał na nią Egon, myślała, że będzie ją dalej strofował, ale nie zrobił tego, przeciwnie spojrzał na nią z troską i spytał:

- Jak się czujesz?

- Tak sobie – odpowiedziała – jest mi trochę duszno.

- Musisz się umyć i przebrać.

Znowu tylko pokiwała głową, w ogóle nie miała ochoty na rozmowę. Marzyła tylko o tym by zmyć z siebie ten chlor i resztki zaschniętej mazi jakie pozostały na ubraniu i skórze .

- Choć ze mną – odezwała się Hiada – zaprowadzę cię.

Poszły do sektora sanitarnego gdzie mogła zdjąć z z siebie ciuchy i zanurzyć w wodnej kurtynie. Czuła jak ciepła ciecz spływa po ciele spłukując pozostałości po jej zmaganiach z galaretowatym potworem. W pewnej chwili poczuła pieczenie, spojrzała w dół i aż krzyknęła z przerażenia. Skóra na nogach była czerwona, pokryta piekącymi zgrubieniami. Takie same bolące zgrubienia pojawiły się na dłoniach. W dodatku miała trudności z oddychaniem.

Wyskoczyła z wody i owinąwszy się płaszczem wbiegła do pomieszczenia, w którym czekała na nią Hiada.

- Zobacz co się stało – zawołała z trudem łapiąc powietrze i pokazując przyjaciółce ręce – tak wygląda całe moje ciało i nie mogę normalnie oddychać.

Hiada spojrzała i przeraziła się również. Nie zastanawiając się długo wezwała ekipę ratowniczą, która pojawiła się na miejscu niemal natychmiast. Wysłuchawszy krótkiej relacji Hiady owinęli poszkodowaną w folię izolującą, bez zbędnych pytań wsadzili do pojazdu ratowniczego i zawieźli do sektora szpitalnego, tego samego, w którym już kiedyś leżała. Gdy tam dotarli miała już wysoką gorączkę, zaczerwienione oczy i mocno dyszała. Skóra piekła jakby ktoś przypalał ją ogniem, zaraz też została obłożona czymś zimnym i poddana badaniom. Pobierano jej wymazy ze wszystkiego z czego się dało a także krew i wydaliny. Szumiało jej w głowie i nie miała siły protestować.

Gdy wreszcie zostawili ją w spokoju i położyli na oddzielnej sali zjawił się Egon, Morter i Hiada. Patrzyli na nią ze współczuciem, nawet Egon nie robił jej wyrzutów.

- Co mi jest? – spytała niepewnie.

- Na razie trudno powiedzieć – rzekł Morter - musimy poczekać na wyniki badań, ale wygląda to na jakieś zatrucie. Badamy też ratuję, prawdopodobnie w trakcie krzyżówek pojawiły się u niej cechy niepożądane i stała się toksyczna. Oprócz tego, że szybko rośnie wytwarza pewnie jakąś toksynę, badamy jaką.

- Czy ta toksyna może być śmiertelna...? - spytała niepewnie. Miała poważne trudności z oddychaniem, czasami prawie się dusiła, do tego ten ból i pieczenie. Nie wyglądało to dobrze, trudno się dziwić, że  zaczęła obawiać się o swoje życie. Miała nadzieję, że ktoś zaprzeczy, ktoś powie, że wszystko na pewno dobrze się skończy, ale tak się nie stało. Morter pokiwał tylko głową i bardzo poważnie wyjaśnił:

- Nie wiemy co to jest i niewiele możemy zrobić, na szczęście nie połknęłaś jej, dostała się do organizmu przez skórę co może oznaczać, że jest bardzo silna, ale też jest nadzieja, że nie wniknęło jej zbyt dużo. Masz niewielką ranę na prawej dłoni i tędy najprawdopodobniej dostała się wnętrza organizmu. Przez zdrową skórę mogła zostać wchłonięta w śladowych ilościach.

- Zrobimy wszystko co w naszej mocy by nic ci się stało – rzekł cicho Egon – ale teraz możemy tylko czekać.

- Teraz musisz odpoczywać – dodała Hiada równie cicho jakby bojąc się obudzić zło – My odejdziemy a Morter zajmie się wszystkim.

Była bardzo zmęczona, ale stan jej ciała i umysłu daleki był od odpoczynku. Oprócz czysto fizycznego bólu odczuwała wewnętrzny niepokój a nawet lęk przed tym co się z nią stanie. Zbolałe miny przyjaciół nie wróżyły nic dobrego. Patrzyła jak powoli oddalają się a ona zostaje sama w tej okropnej sali a przecież miała wziąć wraz z nimi udział w poszukiwaniach tajnego laboratorium. Wystarczył jeden głupi pomysł by zepsuć wszystko. Nie, to nie może tak się skończyć, na pewno wyzdrowieje a oni muszą na nią poczekać.

- Ale nie pojedziecie na wyprawę beze mnie? - zawołała ledwie słyszalnym głosem.

Odwrócili się i popatrzyli po sobie. Nie mogli nic zrobić i ta bezsilność była najgorsza. Egon czuł się trochę winny, powinien lepiej ją pilnować. Chociaż wydawało się, że jest już obyta z tutejszym światem i umie poradzić sobie w nim sama, cały czas pozostawała sobą, nierozważną i nieprzewidywalną Ziemianką, próbująca zaistnieć w innej rzeczywistości a to oznaczało jedno - problemy.

- Nie pojedziemy – powiedział patrząc na nią bardzo smutno – nie obawiaj się, poczekamy na ciebie.

 

Rozdział III

 

Spędziła w szpitalu kilka strasznych dni. Najgorsze były dwa pierwsze, przeraźliwa, niedająca się niczym zbić gorączka i potworny ból w całym ciele. Miała wrażenie jakby ciało rozpadało się komórka po komórce. Płakała i jęczała przy każdej zmianie pozycji. Wszystko dokoła jakby przestało istnieć, był tylko ból, potworny, przenikający ja całą ból. Właściwie to ona sama była bólem. Chwilami zadawało jej się, że przegra walkę z trucizną i to będzie koniec jej życia, ale mimo wszystko nie zamierzała się poddać. Potem było już tylko lepiej. Przez następne dwa dni stan jej znacznie się poprawił, skóra odzyskała naturalną barwę i widmo najgorszego zostało usunięte jednak ból był jeszcze bardzo silny a temperatura ciała dość wysoka. Egon i Hiada przychodzili codziennie. Ponieważ nie była w stanie z nimi rozmawiać stali za przeźroczystymi drzwiami i słuchali tego co mówili im lekarze. Wolałaby gdyby nie przychodzili i nie oglądali jej w takim położeniu, nie lubiła gdy ktoś przygląda się jej gdy jest chora, jednak nie miała siły im tego powiedzieć, nie chciała być też niegrzeczna. Wiedziała, że martwią się o nią i robią wszystko by wyzdrowiała.

Dopiero po wielu dniach, gdy było już wiadomo, że organizm zwalczył toksynę, weszli do środka. Byli wyraźnie zadowoleni ze stanu jej zdrowia i uśmiechali się nawet.

- Nieźle nas wystraszyłaś – pierwsza odezwała się Hiada – było naprawdę poważnie, na szczęście jesteś silna i pokonałaś chorobę.

Egon, jakkolwiek umiał ukrywać uczucia, teraz nie próbował nawet tego robić. Mówił wesoło i z wyraźną ulgą, widać było, że wcześniej bardzo niepokoił się o życie dziewczyny.

-Tak, miałaś dużo szczęścia, że nie połknęłaś przez przypadek jakichś fragmentów rośliny. To był nieznany nam do tej pory alkaloid i nie mamy dla niego antidotum – dodał, lubił gdy wszystko jest wyjaśnione – nie mieliśmy z nim dotąd do czynienia i twoja choroba była zaskoczeniem dla wszystkich. Nasi specjaliści teraz już zbadali, iż górska odmiana ratui wytwarza pewną substancję, która sama w sobie jest nieszkodliwa, ale w połączeniu z podobną lecz nieco inną, substancją, również nieszkodliwą, wytwarzaną przez odmianę pustynną, tworzy silną truciznę. Krzyżówka, z którą się zetknęłaś nie tylko szybko rośnie lecz wytwarza obie substancje, które po uwolnieniu z komórek i zmieszaniu spowodowały u ciebie taką reakcję.

- Zostałam mimowolnym testerem tego paskudztwa.

- Poniekąd tak. Badacze rozpoznali zagrożenie jakie jest związane z ich produktem i będą mogli podjąć odpowiednie działania. Cóż, dla ciebie też są dobre strony tego zdarzenia i nie chodzi o to, że nauczy cię ono rozsądku. To raczej mało prawdopodobne.

-Wasz rozsądek też nie przewidział trucizny w ratui – Lana nie pozostawała dłużna – a ja przecież nie zrobiłam tego celowo.

- Nie byłaś zbyt uważna i upuściłaś pojemnik, a potem zamiast zawołać kogoś próbowałaś ukryć zdarzenie. Mniejsza o to.  Dobrym efektem twojego zmagania z ratują jest to, że stałaś się odporna na jej toksynę. Organizm zwalczył ją i wytworzył odpowiednią ilość antytoksyn, które uchronią cię gdybyś przypadkiem zetknęła się z nią ponownie

-Wolałabym nie mieć więcej z nią do czynienia.

-I pewnie nie będziesz miała, wszystkie próbki zostały zakwalifikowane jako niebezpieczne i nikt oprócz badaczy nie będzie miał do nich dostępu ani nie będzie mógł ich oglądać. Jednak przyszłości nigdy nie przewidzimy do końca. Nam też pomoże to w pracach. Pobraliśmy ci nieco krwi i będziemy mogli z niej wytworzyć antidotum..

Lana pomyślała, że gdyby badacze wcześniej znali toksyczne właściwości rośliny pewnie by nikomu jej nie pokazywali i nie miałaby okazji zobaczyć tego wszystkiego. Czuła się całkiem dobrze i wspomnienie dyskomfortu związanego z zaistniałą sytuacją zatarło się nieco a ponieważ lubiła poznawać nowe rzeczy na pewno żałowałaby gdyby nigdy nie zobaczyła tak szybko rosnącego organizmu. Była już na tyle zdrowa, że zaczynała się nudzić w szpitalu, przypomniała też sobie o planach związanych z poszukiwaniem laboratorium. W obawie, by przez jej wygłup nie zmienili zdania i nie postanowili jednak zostawić jej na miejscu (a tego by nie zniosła) postanowiła działać.

- Kiedy wyruszamy na wyprawę? – spytała zaczepnie, tonem, który jednoznacznie wskazywał, że nie bierze pod uwagę możliwości nie uczestniczenia w niej.

- Widzę, że twój stan zdrowia jest zadowalający i zaczynasz myśleć o nowym zadaniu – wesoło powiedziała Hiada – przygotowania jeszcze trochę potrwają więc zdążysz dojść do pełnej sprawności.

Egon uśmiechnął się także. Jego zdaniem Lana nie nauczyła się niczego i spodziewał się tylko kłopotów wynikających z jej obecności na wyprawie, na które musiał być przygotowany. Znał ją na tyle by przewidzieć jej nieodpowiedzialne pomysły i zapobiec ich następstwom i tylko mając ją blisko siebie mógł ją kontrolować wystarczająco skutecznie.

- Wyzdrowiejesz zanim wyruszymy - rzekł - ominie cię tylko wizyta u królowej, jak przypuszczam, nie będzie ci tego brakowało. Większość spraw jest już przygotowana, czekamy na odpowiedź monarchini i za kilkanaście dni będziemy gotowi.

- Znaleźliście Fatriona?

- Nie, nikt go nie widział oprócz ciebie, zniknął bez śladu. Zauważył jak go obserwowałaś i tak jak przypuszczaliśmy albo się ukrył czekając aż sprawa przycichnie albo wyjechał z Erydonu do innej prowincji. Zabezpieczamy się na wypadek jego ewentualnych działań.

Rozmawiali jeszcze przez chwilę po czym pożegnali się i zniknęli w półmroku korytarza. Została sama pośród białych ścian i zapachu medycznych chemikaliów. Miała już zdjęte czujniki ruchu i mogła swobodnie poruszać się bez alarmowania personelu, ale ciągle była słaba i nie chciało jej się wstawać. Leżała wpatrzona w przeźroczystą kopułę, bezmyślnie obserwując jak tutejsze słońce przemierza nieboskłon i znika z pola widzenia. W pewnej chwili usłyszała coś co przypominało głuche jęczenie dochodzące z daleka, jakby spod ziemi albo z jakiejś pieczary. Usiadła na łóżku i zaczęła uważniej się przysłuchiwać zastanawiając się czy nie jest to złudzenie. W nocy wydawało jej się, że słyszy podobne odgłosy, wówczas jednak była senna i potraktowała je jako wytwór swojego umysłu. Teraz była już pewna, jęki były zupełnie realne a ich źródło znajdowało się w tym budynku.

Nie byłaby sobą gdyby nie zainteresowała się tymi odgłosami i mimo zmęczenia postanowiła je sprawdzić. Pokonując słabość wstała z łóżka, nałożyła na wierzch biały, długi do ziemi uniform, taki jaki nosił personel i wszyscy, którzy wchodzili do tej strefy, po czym ostrożnie wyszła na korytarz.

Ze świetlika nad głową sączyło się tylko trochę światła gdyż w odróżnieniu od tych w pokojach był niewielki i nie miał kształtu kopuły tylko wąskiego walca, biegnącego wzdłuż całego korytarza. Szła wolno i cicho, tak by nie zwracać na siebie uwagi. Po drodze minęła kilka sal, podobnych do tej, w której leżała i podobnie jak ona oddzielonych od korytarza przeźroczystymi drzwiami. Były puste nigdzie też nie widać było personelu medycznego, tylko jęk był coraz wyraźniejszy. Gdy doszła do końca korytarza znalazła się przed dużą, białą salą. Podobnie jak pozostałe łączyły ją z korytarzem przejrzyste drzwi, z tą różnicą, że te nie dały się otworzyć. W sali znajdowało się mnóstwo aparatury badawczej, nie wiedziała do czego służy i nie na nią zwróciła teraz uwagę. Wiedziała o istnieniu tej sali, bowiem poprzednim razem leżała w szpitalu bardzo długo i nocami z nudów po cichu zwiedzała cały oddział. Był nieduży więc dokładnie zapoznała się z rozkładem pomieszczeń. Wiedziała gdzie rezyduje personel, gdzie przechowywane są narzędzia i zapasowe deszyfratory do otwierania drzwi. Tym razem jednak dostrzegła coś dziwnego.

W głębi znajdowały się inne drzwi prowadzące do następnego pomieszczenia i przez nie zobaczyła wysokie łóżko, jakby stół a na nim przykutego czterema obręczami potężnego mężczyznę. Leżał zwrócony do niej bokiem, ale nawet z daleka widziała jego przesadnie muskularne ramiona, nogi i rozbudowaną klatkę piersiową. Mężczyzna szarpał się, napinał mięśnie próbując rozerwać obręcze, wydawał przy tym ów jęk, który sprowadził ją tutaj.

Ponieważ nie dało się jej wejść do środka, okazało się bowiem, że posiadany przez nią elektroniczny klucz akurat tych drzwi nie otwiera, stała na korytarzu obserwując przez szybę jak kilka, ubranych w białe uniformy, osób kręci się wokół łóżka i z trudem podłącza leżącego na nim człowieka do aparatury. Długi czas nie mogli poradzić sobie z osiłkiem i dopiero zaaplikowanie środka uspokajającego przyniosło oczekiwany skutek. Szarpanina ustała a mężczyzna zapadł w rodzaj odrętwienia.

- Nie powinnaś tu przychodzić – usłyszała za sobą spokojny i bardzo stanowczy głos. Odwróciła się, była to Korina, lekarz zarządzająca oddziałem a także zajmująca się nią zarówno w czasie poprzedniego pobytu jak i w obecnej sytuacji. Kobieta patrzyła na nią z wyrzutem, wyraźnie niezadowolona z jej obecności w tej części oddziału medycznego.

- Kto to jest? - spytała nie zważając na słowa i minę Koriny.

- Przywieziono go do nas wczoraj z Umingii z objawami zaburzeń świadomości. Nie mogli ustalić co się z nim dzieje więc poprosili o konsultacje. Na razie też nie wiemy co o tym myśleć.

- Czemu jest przykuty?

- Teraz jest spokojny, ale był agresywny i niebezpieczny. Wraz z dwoma innymi ludźmi zaczął bójkę, która dla tamtych skończyła się tragicznie. On sam pobił kilku ludzi w swojej jednostce i chciał zabić dowódcę na szczęście udało się go obezwładnić. Więcej na razie o nim nic nie wiemy. Musieliśmy się zabezpieczyć skuwając go aby móc spokojnie pobrać próbki do badań. A teraz wracaj do swojej sali.

Lana nie dawała za wygraną

- Co z nim zrobicie? - spytała.

-Musimy najpierw ustalić co mu jest a potem będziemy go leczyć. Jutro mają nam dostarczyć jego dokumentację z poprzedniej jednostki, wtedy będziemy wiedzieć więcej. Idź już.

Lana spojrzała jeszcze raz na leżącego, teraz miał twarz zwróconą w jej stronę. Była to twarz ponura, nieco bezmyślna, trochę dzika i skamieniała przy tym pełna zastygłego bólu. Przez chwilę ich oczy spotkały się a jego zbolałe spojrzenie zdawało się wołać o pomoc i to tak gwałtownie, że przebiegł ją dreszcz.

Tymczasem Korina otworzyła drzwi elektronicznym kluczem i weszła do środka.

- Idź już – powtórzyła zamykając je za sobą.

Pokiwała głową i wróciła do swojej sali. Początkowo zamierzała poczekać do jutra gdy przyjdą Egon i Hiada i od nich dowiedzieć się kim tak naprawdę jest tajemniczy pacjent, ale wspomnienie jego twarzy nie dawało jej spokoju. Czekanie na następny dzień wydało się jej zbyt długie toteż postanowiła sama rozwikłać zagadkę jeszcze tej nocy. Wiedziała, że ciekawość i tak nie da jej zasnąć więc gdy tylko wybiła północ wstała i wyszła na korytarz.

Znała dobrze tutejsze zwyczaje, była tu przecież nie pierwszy raz i wiedziała, że w godzinach nocnych nikt nie czuwa. Do tej pory była jedynym pacjentem, czasami tylko przywożono kogoś na jakieś badania i szybko odwożono. W nocy nikt się nią nigdy nie zajmował gdyż nieliczny zespół medyczny nie pełnił dyżurów przy lżej chorych. Gdy była nieprzytomna podłączano ją do czujników ruchu, teraz nie były już potrzebne. W tej części szpitala nie było teraz nikogo, nikogo poza nią i nieznajomym z oddziału zamkniętego i to jego zamierzała po cichu odwiedzić i sprawdzić co się z nim dzieje.

Pierwsze kroki skierowała do kabiny magazynowej gdzie trzymano zapasowe klucze deszyfrujące. Była zamknięta, ale wiedziała które przyciski panelu sterowania należy użyć by dostać się do środka. Dowiedziała się tego niezbyt legalnie podglądając jedną z pracownic obsługi jeszcze w czasie poprzedniej bytności w tym miejscu. W ogóle jej to nie przeszkadzało ani nawet to, że w zasadzie włamuje się do tego pomieszczenia. Myślała tylko o tym by dowiedzieć się kim jest owa postać przykuta do szpitalnego łóżka.

Gdy znalazła już elektroniczne klucze nie wahała się ani chwili, szybko wyjęła jeden z nich i zamknęła magazyn potem bez zwłoki ruszyła w kierunku sali badań. Korytarz i pozostałe sale w nocy oświetlały listwy podłogowe dające niebieskawą poświatę nie przeszkadzającą w zasypianiu, wystarczająco silną by ,mimo ciemności, można było się dość swobodnie poruszać, toteż bez trudu trafiła do miejsca przeznaczenia. Deszyfrator zadziałał i po chwili była już w środku. Zwróciła wzrok tam gdzie ostatnio widziała nieznajomego - na stole badań nie było nikogo.

"Musieli go gdzieś przenieść – pomyślała – pewnie umieścili go w jakiejś zamkniętej klatce."

Rozejrzała się, pomieszczenie tonęło w półmroku jednak w głębi dostrzegła smugę światła inną niż te emitowane przez listwę podłogową. Dochodziła z następnego pomieszczenia oddzielonego od pozostałych gęstą kratownicą.

"Pewnie jest tam" – pomyślała znowu i nie myliła się. Podeszła bliżej i zobaczyła skuloną postać. Mężczyzna nie był skuty, nie był nawet podłączony do czujników ruchu, widocznie owa krata była wystarczającym zabezpieczeniem. Leżał na łóżku, zupełnie spokojnie, niemal zwinięty w kłębek. Nie spał. Gdy tylko zbliżyła się do kraty uniósł głowę i jęknął:

- Wypuść mnie.

Oparła się rękami o sztaby, były ciepłe co oznaczało, że nie zrobiono ich z metalu.

- Nazywam się Lana i jestem pacjentem, tak jak ty – odpowiedziała – poparzyłam się jakąś rośliną i trzymają mnie na odtruciu w sali w drugim końcu korytarza. A ty kim jesteś i dlaczego się tu znalazłeś?

Nieznajomy usiadł na łóżku i przez chwilę przyglądał się jej uważnie. Nie miał już obręczy mocujących mógł więc swobodnie się poruszać.

- Nie jesteś strażnikiem? - spytał.

- Nie.

- Więc jak się tu dostałaś?

Dziewczyna nie zamierzała przyznać się do kradzieży deszyfratora, coś jednak musiała powiedzieć.

- Jakoś udało mi się otworzyć drzwi – odparła wymijająco – chyba nie były dobrze zamknięte. Czemu trzymają cię w tej celi?

- To cela śmierci. Uważają, że jestem niebezpieczny i gdy skończą badania zabiją mnie.

Lana spojrzała z niedowierzaniem, to nie mogła być prawda, tutaj nikogo nie zabijają.

- Dlaczego mieliby cię zabić, jeżeli jesteś chory będą cię leczyć.

- Zabili moich dwóch kolegów z zespołu chroniącego rozdzielnię wodoru w Umingii, mnie jakoś obezwładnili. Nie wiem co mi zaaplikowali zanim przywlekli tutaj i na pewno nie chcą mi pomóc.

Zaniepokoiła się, nie znała na tyle dobrze tutejszego prawa by właściwie ocenić słowa uwięzionego, wiedziała, że jest ono wymagające lecz raczej sprawiedliwe a jednak parę się razy przekonała, że porządek i spokój w Alatydzie bywa pozorny. Nie miała powodu aby negować słowa nieznajomego, trudno też było jej uwierzyć, że chcą go zabić. Nie lubiła niedomówień i niejasnych sytuacji a los tego człowieka wydał jej się bardzo zagadkowy, musiała więc dotrzeć do prawdy. Skoro zdecydowała się przyjść tutaj nie mogła się wycofać bez dowiedzenia się czegoś konkretnego.

- Jak się nazywasz i co właściwie się stało? – spytała.

- Mogir, nazywam się Mogir Tare. Ale właściwie czemu miałbym ci ufać? Nic o tobie nie wiem – poza tym, że cię tu leczą. Zresztą i tak nie możesz czy nie chcesz mi pomóc.

Przyznała mu rację, rzeczywiście nie mógł wiedzieć kim jest a to nie sprzyjało zwierzeniom. Opowiedziała mu więc swoją historię, oczywiście wersję skróconą i jak zwykle spreparowaną, z całkowitym pominięciem tego co działo się po pogrzebie jej ojca. Nie wyjaśniła też skąd pochodzi, tradycyjnie ograniczyła się do lakonicznego określenia "daleki kraj".

Mogir słuchał uważnie, na koniec spytał?

- Jesteś córką Hiarona Misara z Umingii?

- Na to wygląda. Tak, tak, wiem, wszyscy go tu nienawidzą, ale nic na to nie poradzę.

- W FERZE i Erydonie tak, ale nie w Umingii. Tutaj wszytko jest inne. Kiedy wybuchła wojna ja dopiero się urodziłem i nic nie pamiętam. Mój ojciec natomiast stanął po stronie Hiarona i bardzo go cenił. Hiaron, gdy został wybrany na doradcę, ośmielił się przeciwstawić dominacji Erydonu więc próbowano go zniszczyć.

Zaskoczyły ją jego słowa i było to miłe zaskoczenie. Pierwszy raz usłyszała coś pozytywnego o swoim ojcu od mieszkańca Alatydy. Do tej pory wszyscy przedstawiali go jako bezwzględnego zdrajcę i uzurpatora i nawet gdy ona sama próbowała szukać dla niego jakiegoś usprawiedliwienia przedstawiane jej fakty nie pozostawiały wątpliwości.

Mogir zaś mówił dalej:

-W dodatku król Alatydy podstępem uprowadził mu żonę, pewnie twoją matkę, i to wówczas gdy przebywał u Umingii z kurtuazyjną wizytą. Gdy razem uciekli Hiaron musiał działać, dlatego zbuntował się a z nim cała prowincja i doszło do wojny.

- Mnie mówili co innego – powiedziała gdy nieco ochłonęła z wrażenia jakie zrobiły na niej słowa Mogira - Egon twierdził i Hiada też tak mówiła, że to Hiaron uwięził króla gdy ten gościł w jego domu na specjalne zaproszenie. Moja matka uważała to za bezprawie i nie mogła się z tym pogodzić dlatego potajemnie uwolniła władcę. Sama też musiała uciekać z obawy przed zemstą. Od tamtego czasu władcy nie mogą opuszczać pałacu przez całą kadencję. A to może i dobrze, przynajmniej nikt specjalnie nie pcha się na to stanowisko.

- No nie wiem, Umingowie wspominają wszystko inaczej – powiedział Mogir - przynajmniej ci, którzy poparli twojego ojca a zrobili to właściwie wszyscy. Moi rodzice zawsze wyrażali się o Hiaronie z szacunkiem i ja im wierzę, nie mam podstaw by im nie wierzyć i też podziwiam Hiarona za odwagę.

-Ktoś nie mówi prawdy... – powiedziała głucho.

-Albo jest niejedna prawda...

Informacje uzyskane od Mogira były sprzeczne z tymi, które do tej pory słyszała co dowodziło że Alatyda nie jest taka jednomyślna i nie wszyscy podzielają oficjalne stanowisko FERY byli tacy, którzy myśleli inaczej a to w zupełnie innym świetle stawiało jej ojca. Pojawiły się też pytania. Co tak naprawdę się wówczas wydarzyło? Czy to co do tej pory uważała za prawdę ma jakąś wartość? A może rzeczywiście nie ma jednej prawdy. Pomyślała więc, że koniecznie zanim opuści Nakarun pojedzie do Umingii, choćby nawet miała uciec Egonowi i pozna całą prawdę, również tę drugą prawdę.

- To dlatego chcą cię zabić? - spytała.

- Nie, nie, to dawne dzieje i nikt już do nich nie wraca. To co mnie spotkało nie ma związku z przeszłością. Wrobił nas szef ochrony rozdzielni wodoru, w której pracowaliśmy, też Uming...

- Jak to was wrobił? - spytała z niedowierzaniem, tak zazwyczaj mówią ci, którzy chcą zrzucić odpowiedzialność na innych - Co takiego zrobił, oskarżył was niesłusznie o kradzież czy inne oszustwo? I co w takim razie robisz w szpitalu?

Mogir zawahał się

-Masz rację – rzekł tonem człowieka, które czuje, że musi się przyznać do przestępstwa - sami się wrobiliśmy, ale z jego udziałem. Sprowadzał jakieś środki wspomagające rozrost masy mięśniowej i zwiększające wytrzymałość. Zaproponował mnie i moim dwom kolegom wypróbowanie ich.

„ A to o to chodzi, okazuje się, że głupota dotyka ludzi niezależnie od tego w jakim miejscu Wszechświata się znajdują” - pomyślała, głośno zaś powiedziała:

- Domyślam się, że się zgodziliście. Co wam przyszło do głowy, przecież takie cudowne środki muszą być szkodliwe. Czemu wybrał akurat was?

- Wszyscy trzej za słabo zdaliśmy testy i nie przyjęto nas do armii - Mogir pokiwał smutno głową – chcieliśmy poprawić wyniki i zdawać jeszcze raz. Zapewniał, że jak je wypróbujemy to zwiększą naszą sprawność i pomogą poprawić wyniki, więc zgodziliśmy się. Początkowo nie wiedzieliśmy, że są niesprawdzone i nielegalne, dowiedzieliśmy się dopiero po jakimś czasie, ponieważ jednak okazały się skuteczne, nie zrezygnowaliśmy z ich stosowania. Skusiła nas perspektywa stania się superbohaterem, każdy chciałby być niezniszczalny i niezwyciężony.

- Mięśnie masz imponujące.

- Niestety tylko mięśnie – mruknął – przez pół roku braliśmy to paskudztwo i z dumą patrzyliśmy jak rozrastają się nam muskuły. Wtedy ujawniły się skutki uboczne.

-A nie mówiłam? Co się stało?

- Okazało się, że zmieniają świadomość. U moich kolegów objawy już się pojawiły, początkowo zaczęli na chwilę tracić pamięć, nie wydawało się to groźne, dwa dni temu stracili samokontrolę i zaatakowali rozdzielnię. Niszczyli wszystko co się tam znajdowało i ranili kilku innych z zespołu chroniącego. Próbowano ich obezwładnić i pewnie by się to udało, ale dowódca wolał ich zastrzelić by ukryć swój udział. Mnie też chciał zabić ponieważ nie mogłem patrzeć bezczynnie jak ich morduje i stanąłem w ich obronie.

Mężczyzna zamilkł na chwilę jakby próbując zebrać myśli i przypomnieć sobie co się wówczas stało.

- Nie wiem jak mnie obezwładnili i jak udał mi się uniknąć losu kolegów, pamiętam tylko jak rzuciłem się na dowódcę i straciłem przytomność – odezwał się znowu, wolno dobierając słowa . - Potem obudziłem się w transportowcu, który wiózł mnie tutaj. Chyba zaczynam tracić pamięć i wkrótce pojawią się dalsze straszliwe skutki. Lepiej nie oglądać nikogo w takim stanie. Widziałem ich wykrzywione bólem, nieprzytomne twarze, ze mną pewnie stanie się to samo. I pewnie skończę jak oni w kałuży krwi. Gdy przywiozą dokumenty będzie po mnie.

- Co takiego jest w tych dokumentach?

- Zapewne nic dobrego, przygotuje je dowódca i na pewno postara się by były obciążające. Nie zechce dopuścić bym ujawnił czym się zajmował a ponieważ nie dam się zamknąć za tymi kratami, będą musieli mnie zabić.

- Nie możesz opowiedzieć komuś o tym co naprawdę się stało?

- Myślałem o tym, ale pewnie niedługo stracę całkiem panowanie nad sobą i wtedy nikt mi nie uwierzy.

Lana słuchała poruszona tej osobliwej opowieści i od razu była przekonana, że jest prawdziwa. Nie wymyśliłby czegoś takiego na poczekaniu, tylko na potrzeby tej rozmowy. Współczuła mu tym bardziej, że był pierwszą osobą w Alatydzie, która mówiła pozytywnie o jej ojcu.

- Czy mogę coś zrobić?

Spojrzał na nią zbolałym wzrokiem i rzekł:

- Gdybym mógł stąd wyjść zanim stracę samokontrolę...

- Dokąd byś uciekł?

- Daleko w góry. Nie chcę nikogo krzywdzić, nie po to brałem stymulatory. Chciałem bronić ludzi i pilnować panującego porządku, nie udało się. Nie wiem czy zmiany w mózgu są nieodwracalne, ale odkąd u kolegów pojawiły się pierwsze zaburzenia odstawiłem wszystkie substancje, może dlatego jeszcze nie występują u mnie. Chciałbym się ukryć w jakiejś jaskini i przeczekać najgorsze z daleka od ludzi. Oni mi nie pozwolą. Dowódca się o to postara.

Mówił tak przekonująco, że przyszło jej na myśl iż właściwie mogłaby go wypuścić. Miała deszyfrator, który prawdopodobnie otwiera również kratownicę i właz do platformy startowej dla medycznego dżejtu. Fakt, że byłoby to przestępstwo, nie miał w tym momencie dla niej znaczenia.

- Nie powiedziałam ci wszystkiego - rzekła po chwili wahania – drzwi były zamknięte a ja mam klucz.

- Nie jesteś strażnikiem i masz klucz do drzwi? - spytał z niedowierzaniem - pacjenci nie mają kluczy.

- Ukradłam go, tak wiem, to nielegalne, nie tylko ty robiłeś nielegalne rzeczy.

- Mogłabyś mnie stąd uwolnić?

- Mogłabym spróbować. Ale czy nie lepiej poczekać na wyniki badań i pozwolić się leczyć?

Mogir pokręcił głową.

- Brałem zakazane stymulatory – rzekł smutno – widziałem co zrobiły z moimi kolegami, to było straszne patrzeć jak przyjaciele przekształcają się w potwory a potem giną od strzałów tego, który ich doprowadził do takiego stanu. Nie mogę pozbyć się tego obrazu. U mnie wcześniej czy później też pojawią się symptomy i to mnie przeraża. Zabiją mnie wówczas tak jak ich a w najlepszym razie zamkną w klatce a niewoli nie zniosę. Wypuść mnie!

Miał rację, też nie zniosłaby zamknięcia w klatce.

- Jak wydostaniesz się z laboratorium?

- Muszą mieć tu jakiś dżejt. Tak wiem, to nielegalne, ale innej drogi ucieczki nie mam. Wypuść mnie!

Nie odpowiedziała. Nienawidziła takich sytuacji, cokolwiek by teraz zrobiła i tak będzie tego żałować. Czuła wewnętrzną potrzebę uwolnienia tego człowieka, któremu działa się krzywda i wiedziała, że jeśli tego nie zrobi będzie to sobie wyrzucać do końca życia. Z drugiej strony bała się ryzyka jakie niosło ze sobą podjęcie takiej decyzji. Nie znała go i choć w zasadzie mu wierzyła nie wykluczone, że okaże się szaleńcem i zabije nie tylko ją. A jeżeli nawet mówi prawdę i uwolniony ukryje się gdzieś na odludziu nie robiąc nikomu szkody, to ona postąpi wbrew tutejszym regułom i zadziała na niekorzyść społeczności, która nie zrobiła jej nic złego. Jednak Mogir też nie zrobił jej nic złego i potrzebował pomocy, w dodatku pozytywnie mówił o jej ojcu. Zresztą tutejsze reguły nigdy jej nie odpowiadały.

- Egon mnie zabije... – powiedziała wyjmując deszyfrator.

- Mówiłaś, że jest twoim przyjacielem więc tego nie zrobi. Nie bój się mnie, ja tylko tak wyglądam i póki nie stracę samokontroli nie będę agresywny. Jeśli otworzysz kratę odejdę i nikomu nic się nie stanie - głos Mogira brzmiał smutno i prosząco.

Przestała się wahać. Odnalazła symbol kratownicy i nacisnęła klucz.

- Tak wiem, nie zbije mnie, to tylko takie powiedzenie. Będzie za to sobie na mnie używał przez długi czas - mruknęła obserwując jak ażurowa ściana odsuwa się i więzień powoli, jakby sprawdzając czy to wszystko dzieje się naprawdę, opuszcza swoją celę.

- W takim razie nie musi wiedzieć – rzekł gdy już znalazł się na drugiej stronie kraty – ja za chwilę zniknę, zaprowadź mnie tylko do platformy startowej a sama wróć do swoje sali i udawaj, że nic się nie stało.

- Chyba tak zrobię, choć on i tak się domyśli. Zawsze wszystkiego się domyśla i potem mi dokucza.

-Może się nie domyśli...

-Może...

Dalej wszystko potoczyło się bardzo szybko. Bez trudu odnaleźli platformę startową i dźejt, którym bez włączania oświetlenia i z ograniczoną mocą silników, tak by nie zaalarmować pracowników odleciał Mogir. Zanim wsiadł do maszyny spojrzał na swoją wybawicielkę i spytał:

-Dlaczego mi pomagasz?

-Bo nikt inny tego nie zrobi.

Pokiwał głową i smutno powiedział:

- Nie wiem co ze mną się stanie, ale jeżeli przeżyję i wrócę do normalności na pewno się odwdzięczę.

Były to jego ostatnie słowa. Lana wróciła na swoje łóżko z głową pełną splatanych myśli, w których długo nie mogła się rozeznać. Była wymęczona chorobą i jeszcze te niesamowite wydarzenia upływającej nocy. Gdy wreszcie zapanowała nad myślowym chaosem zaczęła żałować, że nie miała dość czasu by bardziej wypytać Mogira o Hiarona, może dowiedziałaby się czegoś jeszcze, co zbliżyłoby ją do poznania rzeczywistej historii życia jej rodziców, opieranie się tylko na tym co mówili Hiada, Egon czy Kalhan coraz bardziej okazywało się niewystarczające.

Bycie córką buntownika jest dość męczące!

 

Rozdział IV

 

 

O świcie szefowa oddziału medycznego, Korina weszła do sali badań, sprawdziła parametry urządzeń nie zauważając nic szczególnego. Po jakimś czasie zastanowił ją brak jakichkolwiek odgłosów w sąsiednim pomieszczeniu, w którym przebywał Mogir. Zostawiła go wczoraj w zupełnie dobrym stanie nie powinien więc zapaść w śpiączkę ani co gorsze umrzeć. Odruchowo podeszła do kratownicy i spojrzała na łóżko, nie było na nim nikogo!

Na chwilę zamarła, odpowiadała za cały oddział i osobiście sprawdzała czy drzwi są zablokowane. Była pewna, że gdy wychodziła wszystko było pozostawione zgodnie z wymaganiami, a tymczasem, o zgrozo, kratownica jest zwolniona z blokady co pozwoliło pacjentowi na ucieczkę. Nie mogła też zrozumieć jak przeszedł przez drzwi oddzielające pokój badań od korytarza, gdyż te pozostawały zablokowane, nie wiedziała też dokąd właściwie mógł się udać. Uświadomiła sobie, że przecież w oddziale wyjątkowo jest jeszcze jedna pacjentka i mógł jej zrobić krzywdę.

Natychmiast wybiegła na korytarz i skierowała się do pokoju Lany, która zmęczona nocnymi wydarzeniami zasnęła nad ranem tak głęboko, że nie wiedziała co się dzieje dookoła. Zbudzona przez Korinę, patrzyła na nią nieprzytomnie zastanawiając się gdzie jest i co właściwie się wydarzyło.

- Nic ci nie jest? - spytała Korina.

- Nie, a co się stało? - odpowiedziała sennie lekko unosząc głowę i przecierając oczy. Dopiero po chwili przypomniała sobie Mogira i jego nocną ucieczkę i dotarło do niej, że zapewne teraz go szukają.

Uspokojona i niczego nie podejrzewająca Korina spytała jeszcze:

- Czy niczego nie widziałaś w nocy?

- Nie, a co miałam widzieć?

- Nic co dotyczyłoby ciebie, śpij dalej.

Wyszła zostawiając pacjentkę samą, na wpół przytomną, zbierającą myśli by odtworzyć wydarzenia minionej nocy. Wkrótce rozległ się cichy, wyraźny dźwięk dzwonka zwołujący personel na odprawę. Spokojny zazwyczaj oddział zatrząsł się w posadach, nigdy wcześniej nie zdarzyło się nic podobnego. Sprawdzono wszystkie zamki i zapasowe urządzenia otwierające i wszystkie deszyfratory były na swoim miejscu. Okazało się jednak, że jeden był używany tej nocy. Ponieważ szyfr do kabiny znał tylko personel oczywistym było, że to ktoś z nich musiał pomóc Mogirowi w ucieczce. Tylko po co?

Odprawa nie przyniosła odpowiedzi. Załogę oddziału medycznego oprócz lekarza nadzorującego, czyli Koriny, stanowiły jeszcze trzy osoby wspomagające, żadna z nich nie przyznała się do wzięcia deszyfratora i wypuszczenia pacjenta, nie było też żadnych dowodów obciążających kogokolwiek. Nie było innego wyjścia, należało zgłosić zdarzenie Radzie Najwyższej i wezwać pomoc.

Tak też się stało. Wkrótce zjawił się Egon by rozwikłać problem. Długo rozmawiam z każdym członkiem zespołu medycznego, oglądał dokładnie wszystkie pomieszczenia od kabiny magazynowej począwszy na platformie startowej z której zniknął dźejt skończywszy, wreszcie bez słowa udał się do sali gdzie leżała Lana i zamknął za sobą drzwi.

"No tak, teraz czeka mnie niezła przeprawa" – pomyślała dziewczyna siadając wolno na łóżku.

- Witaj, jak się czujesz? - spytał na wstępie obojętnym tonem i z nieprzeniknioną miną, której tak nie znosiła.

- Ujdzie – odpowiedziała niepewnie patrząc mu w oczy jakby sprawdzając czy domyśla się kto jest sprawcą tego zamieszania.

- To dobrze – Egon był wyjątkowo poważny – będziesz mogła odpowiedzieć na moje pytania. Byłaś tu całą noc, coś musiałaś widzieć. Zastanów się dobrze i powiedz co tu się stało, w przeciwnym razie ktoś niesłusznie może zostać posądzony o złamanie regulaminu.

"Nie ulega wątpliwości, on już wie, zresztą, wie czy nie i tak muszę się przyznać" - pomyślała, głośno zaś powiedziała:

- No dobrze, ja go wypuściłam. Chyba nie zamkniesz mnie za to w tej klatce po nim?

Nastało milczenie. Egona nie zdziwiło przyznanie się dziewczyny, domyślił się tego bardzo szybko gdyż była to najbardziej prawdopodobna opcja, właściwie jedyna realna. Nie rozumiał tylko przyczyn dla których dokonała tego czynu ani jak zdobyła deszyfrator, nigdzie bowiem nie było śladów włamania.

- W jaki sposób wyjęłaś elektroniczny klucz z kabiny magazynowej? - spytał zupełnie spokojnie gdy milczenie stawało się już męczące.

- Otworzyłam kabinę wprowadzając kod dostępu. Zobaczyłam przypadkiem jak wprowadza go ktoś z personelu gdy leżałam tu po raz pierwszy. Co chcesz, nudziłam się wówczas, musiałam czymś się zająć więc obserwowałam wszystko co robią. To nie moja wina, że zaobserwowałam akurat tajny szyfr. Nie planowałam kradzieży, wtedy nie myślałam, że kiedykolwiek wykorzystam zdobyte informacje.

-Jesteś sprytniejsza niż myślałem, szkoda tylko, że wykorzystujesz swój potencjał w tak dziwny sposób. Dlaczego to zrobiłaś?

Dobre pytanie, sama chciałaby wiedzieć! Decyzję podjęła w wyniku jakiegoś bliżej niesprecyzowanego impulsu, tego samego, który kazał jej przybyć na Nakarun czy ruszyć z ranną Winorią przez dzikie bagna na ratunek przyjaciołom.

- Nie wiem – odpowiedziała zgodnie z prawdą – wtedy wydawało mi się to dobrym pomysłem.

- A teraz?

- Teraz? Teraz już nie jestem pewna czy rzeczywiście był to dobry pomysł. Zrozum ten człowiek nie zrobił nic złego. Zabili jego kolegów, jego też chcieli zabić, musiał się jakoś bronić a oni zamknęli go w tej klatce.

Egon zamyślił się,

- Tak ci powiedział? - spytał po chwili.

- Tak, powiedział też, że jego dowódca wszystko ukartował i zapewne sfałszuje jego dokumenty, które mają dziś tutaj dotrzeć.

Egon zamyślił się znowu po czym rzekł:

- Dokąd się udał?

Lana zawahała się.

- Czy on ma związek z Kalhanem? - spytała.

- Nie sądzę, nie wszystkie sprawy w Alatydzie orbitują wokół tego człowieka.

- W takim razie nie powiem ci. Musisz mi dać słowo, że nie będziesz go ścigał.

- Nie zajmujemy się ściganiem zbiegłych pacjentów póki nie zagrażają stabilności państwa. To zadanie umingiańskich Służb Królewskich, nie wiem tylko czy uznają tę sprawę za godną uwagi. Nie musisz nic mówić, zresztą na razie nic nie mów nikomu.

Odetchnęła, co prawda nie obiecywała Mogirowi, że nie zdradzi dokąd zamierza uciec, czuła jednak, iż nie powinna tego robić. Zastanawiał ją natomiast spokój z jakim Egon przyjął jej przyznanie się do winy. Nie wydziwiał, nie naciskał, miała nawet wrażenie jakby akceptował to co zrobiła.

Egon tymczasem pomilczał trochę po czym oznajmił:

- Rozmawiałem z Koriną, jesteś już prawie zdrowa i jutro będziesz mogła wrócić do domu, chyba tak będzie lepiej ze względu na bezpieczeństwo nas wszystkich.

-Nie chce mnie tu trzymać po tym co zrobiłam...

-Jeszcze nic nie wie, ale dowie się niebawem. Ja tymczasem zbadam dokładnie sprawę Mogira, rzeczywiście trochę dziwnie to wygląda.

- Powiesz mi co ustaliłeś?

- Porozmawiamy jutro. Teraz muszę iść a ty postaraj się nic nie robić. Nic, zupełnie nic.

Jednak nie obyło się bez dogadywania, więc jutro będzie jeszcze gorzej. Skrzywiła się na samą myśl czego będzie musiała wysłuchać. Oczywiście wiele będzie zależało od tego co Egon ustali. Jeżeli Mogir mówił prawdę powinno być nie najgorzej, jeśli zaś kłamał czeka ją niezłe maglowanie. Nic więc dziwnego, że czekała na wyjście ze szpitala z mieszanymi uczuciami a gdy już nadszedł kolejny dzień jechała do domu Hiady trochę jak na ścięcie.

Na miejscu okazało się, że Hiady jeszcze nie było, wróciła dopiero wieczorem razem z Egonem.

"Ciekawe co teraz wymyśli" – pomyślała gdy oboje znaleźli się w jej pokoju.

- Wszystkiego mi nie powiedziałaś – rzekł Egon po wstępnych powitaniach – pominęłaś fakty obciążające Mogira albo świadomie albo o nich nie wiedziałaś. Powiedz mi wszystko co od niego usłyszałaś.

Pokiwała głową, nie miała wyjścia, powtórzyła niemal słowo w słowo całą rozmowę nie ukrywając nawet miejsca, do którego zamierzał się udać. Nie określił go dokładnie toteż znalezienie go na podstawie tak lakonicznego stwierdzenia było mało prawdopodobne.

Egon i Hiada popatrzyli po sobie.

- Powiedział jej prawdę o tym co zrobił – pierwsza odezwała się Hiada - być może dowódca ochrony rozdzielni rzeczywiście miał w tym swój udział i sfałszował dokumenty.

- Możliwe, jednak poza tym co Mogir powiedział Lanie nic nie mamy. Gdyby go nie wypuściła mógłby powiedzieć nam znacznie więcej, teraz wiemy tylko to co znajduje się w dokumentach a one są dla niego niekorzystne.

- Gdybym go nie wypuściła – zawołała Lana ze złością – w ogóle byście się nim nie zainteresowali. Korina trzymałaby go w tej klatce a dowiedziawszy się co mu jest i nie mogąc nic poradzić odesłała go do Umingii by go zastrzelono.

- Mogło by tak być – powiedziała Hiada – gdyby to co mówił było prawdą.

- Teraz nie mamy żadnych podstaw by cokolwiek badać w Umingii, więc jest zdany tylko na siebie. Wyjechał poza obręb kraju i nikt nie będzie się nim zajmował.

- Ale przynajmniej żyje...

- Jeżeli straci samokontrolę może sam się okaleczyć.

Zastanowiła się. Nie pomyślała o tym wcześniej.

- To była jego decyzja – powiedziała powoli jakby usprawiedliwiając się sama przed sobą – chciał bym go wypuściła, wolał być sam, ale na wolności niż tutaj w klatce. Też bym wolała.

Egon spojrzał na nią z wyrzutem.

- Ty nie przeżyłabyś w górach jednego dnia – powiedział chłodno po czym dodał – to była wasza obopólna decyzja, podjęliście ją oboje i oboje będziecie ponosić konsekwencje. On będzie sam toczył nierówną walkę z chorobą i bez pomocy prawdopodobnie ją przegra, a ty będziesz musiała żyć ze świadomością, że się do tego przyczyniłaś. Oczywiście jego konsekwencje będą bardziej dotkliwe, ponieważ to jego życie.

W takich chwilach nienawidziła Egona, znowu ta jego dołująca logika. Jeżeli Mogir umrze tam w górach, to będzie także jej wina. Nic nie znaczy, że zrobiła to na jego wyraźne życzenie. A może jednak przewidywania Egona się nie sprawdzą? Może środki, które zażywał Mogir nie okażą się na tyle groźne by doprowadzić do śmierci? Może po okresie utraty samokontroli nastąpi powrót do normalności. No właśnie i co wtedy stanie się z Mogirem?

- A jeśli Mogir pokona chorobę czy będzie mógł wrócić do Alatydy? - spytała niepewnie.

- Oczywiście, że tak – pośpieszyła z odpowiedzią Hiada – będzie tylko musiał poddać się kwarantannie i badaniom kontrolnym.

- I oczywiście rozliczyć się z przeszłością – dodał Egon.

- Co to znaczy?

- Cóż, złamał obowiązujące przepisy i nie tylko używał, ale też sprowadzał nielegalne stymulatory, tak przynajmniej wynika z raportu jego dowódcy. Pod ich wpływem razem z dwoma kolegami zaatakował swój oddział nadzorujący pracę rozdzielni wodoru co doprowadziło do śmierci tamtych dwóch i wielu zniszczeń. Jeśli to co napisano w dokumentach jest prawdą, miałby wiele do wyjaśnienia gdyby zdecydował się wrócić.

- Mogir widział to wszystko inaczej.

- Tak, przyznaję jego wersja, ta którą mi przedstawiłaś, jest inna i równie prawdopodobna. Jeżeli środki dostarczał dowódca a on sam nie był niepoczytalny w chwili ataku i tylko stanął w obronie swoich przyjaciół, sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej. Cóż, bez niego nie da się tego wyjaśnić a ucieczka świadczy raczej na jego niekorzyść.

W istocie przyszłość Mogira nie zapowiadała się optymistycznie. Każda ewentualność niosła ze sobą kłopoty. Lana nie mogła zrozumieć, dlaczego ludzie tak łatwo sami się niszczą i to bez względu na miejsce gdzie mieszkają Sama nie znosiła żadnych sztucznych środków dopingujących, zazwyczaj prowadzących do uzależnienia i zawsze mocno protestowała gdy ktoś ze znajomych chciał namówić ją na spróbowanie czegoś, co mogłoby zaburzyć naturalne funkcjonowanie jej organizmu i jeszcze uzależnić. I nie robiła tego w imię jakichś wyższych ideałów a jedynie ze względów praktycznych. Zawsze uważała, że życie i tak niesie ze sobą zbyt wiele ograniczeń – konieczność oddychania, jedzenia, picia czy spania. Szczególnie uciążliwa była konieczność jedzenia, nie da się najeść na zapas na przykład na tydzień, trzeba jeść kilka razy dziennie i jeszcze przygotowywać to jedzenie. Czynność strasznie męcząca i niewdzięczna gdyż jej efekty szybko znikają. Uważała więc, że nakładanie na siebie dodatkowych zależności i ograniczeń nie miało żadnego sensu. Nawet w chwilach gdy dopadały ją jakieś problemy czy ból nigdy nie przychodziło jej do głowy by pomagać sobie środkami uspokajającymi, wolała być świadoma tego co się z nią dzieje i co dzieje się dookoła niej.

Tutaj spotkała człowieka, który myślał inaczej i to doprowadziło go do sytuacji bez rozsądnego wyjścia. I tak naprawdę jej udział w całym zdarzeniu niewiele zmieniał. Gdyby został w szpitalu też trudno było przewidzieć jakby to wszystko się skończyło.

Wepchnąwszy w najdalszy kąt swojego umysłu poczucie winy, postanowiła dowiedzieć się czegoś więcej o owych tajemniczych środkach, które sprowadziły tyle nieszczęść.

- Czy wiecie co zażywali ochroniarze? - spytała.

- Nie dokładnie – rzekła Hiada – to zapewne jakiś uboczny produkt Cyntów. Specjalizują się w różnego rodzaju odżywkach zawierających niezbędne mikroelementy, produkują także leki. Trzeba im przyznać, że mają niezłe wyroby. Kupujemy u nich sprawdzone produkty, czasem jednak wypuszczą na rynek jakiś towar poza oficjalnym obiegiem zanim dobrze go przetestują. Tak musiało być w tym przypadku. Wyprodukowali coś i chcieli sprawdzić jak organizm ludzki na to zareaguje. I niestety udało im się znaleźć nabywców właśnie w Umingii, być może nie tylko tam.

- Ci Umingowie dali się skusić perspektywą stania się doskonałymi żołnierzami, niezwyciężonymi superbohaterami ratującymi świat – Lana próbowała usprawiedliwiać Mogira i jego kolegów.

- Właściwości ciała ludzkiego mogą się zmieniać tylko w określonych granicach - wtrącił Egon – zbyt duże odchylenie od średniej jednej z cech zawsze spowoduje upośledzenie innych. Często ludzie wbrew wszelkiej logice wymyślają jakieś istoty obdarzone niezwykłymi zdolnościami, jakieś nadzwyczajne moce i czary, zapewne w ten sposób chcąc zrekompensować swoje niedoskonałości, ale rzeczywistość jest taka jaka jest. Nie ma superbohaterów!

- Oni tego nie wiedzieli...

- Nie chcieli wiedzieć, tak jak powiedziałem, zwykła logika na to wskazuje, oni zaś wyłączyli logiczne myślenie – Egon nie miał zbytniego zrozumienia dla ludzkich słabości.

- Nie każdy jest taki doskonały jak ty... - mruknęła nieco złośliwie.

- Nie ma ludzi doskonałych – odpowiedział spokojnie, niezrażony jej słowami – ale przez odpowiedni trening psychofizyczny mogą opanować wiele umiejętności, które dają przewagę nad innymi i niekiedy mogą wydawać się nadnaturalne. Oczywiście granice rozwoju cech są wyznaczone przez naturalne właściwości osoby a te u różnych ludzi są różne.

- U ciebie są bardzo szerokie.

- Nie będę oponował.

Egon zdawał sobie sprawę ze swoich predyspozycji i nie zamierzał ich negować, Ląna także dobrze je znała i podziwiała, ale ponieważ sama takich nie posiadała bliżej jej było do zwyczajnych ludzi i łatwiej się z nimi identyfikowała.

- Pomożesz Mogirowi gdyby wrócił? - spytała niepewnie. Jednak nie do końca udało jej się wyczyścić sumienie.

- Chyba nie będę miał takiej możliwości. Jak wiesz przed nami wyprawa do początków naszej państwowości, to nasze aktualne zadanie i nie wiem jak długo będziemy je realizować. Pozostałymi zadaniami zajmę się dopiero po zrealizowaniu priorytetów. Zresztą wątpię żeby przeżył.

Nie odpowiedziała tylko szybko odwróciła głowę by nie dostrzegł jak palące łzy pociekły jej po policzkach. Jego ostatnia uwaga wbiła się jak drzazga w jej sumienie powodując ból duszy, równie silny i realny jak fizyczne cierpienie.

 

Rozdział V

 

Bolało długo i mocno, tym mocniej, iż tym razem ewidentnie sobie na to zasłużyła. Kilka razy budził ją paskudny sen, jak spycha Mogira w przepaść lub wbija mu nóż w plecy, po którym przez długi czas nie mogła dojść do siebie. Wyrzucała sobie, że go posłuchała, zastanawiała się przy tym co by się stały gdyby jednak został w szpitalnej celi, rozpatrywała różne scenariusze, każdy prowadził do jednej konkluzji – trzeba było nie pozwolić mu uciec. Mogła przecież sama zawiadomić Egona i Hiadę a oni na pewno by coś rozsądnego wymyślili. Czego jak czego, ale rozsądku im nie brakowało. Biła się tak z myślami przez wiele dni, dopiero gdy oczekiwana wyprawa doszła do skutku głowę zajęły jej inne sprawy i nocne koszmary przestały ją dręczyć.

Nim wyruszyli, Lana spędziła cztery trudne dni na szkoleniu mającym na celu przygotowanie jej do sytuacji, jakie mogą ich spotkać w czasie wykonywania zadania. Zapoznawała się z topografią terenu, do którego się udawali, uczyła posługiwać bronią a także, i to było najgorsze, musiała poznać i zaakceptować strukturę dowodzenia zespołu. Ona sama, oczywiście stanowiła najniższy szczebel, nie mający w zasadzie nic do powiedzenia. Musiała więc zobowiązać się do wykonywania poleceń zgodnie z ich hierarchią ważności. Głównodowodzącym był Egon, ale poza nim był cały szereg podkomendnych podejmujących decyzje w czasie jego nieobecności i ich komendy również miała bezwarunkowo wykonywać.

Bez wewnętrznego sprzeciwu zgodziła się, zresztą musiała się zgodzić, gdyż był to warunek jej udziału w przedsięwzięciu a pozostanie samej w domu doprowadziłoby ją do rozpaczy. Posłusznie uczestniczyła w odprawach zespołu, udawała nawet, że słucha tego co mówią, chociaż kilkakrotne analizowanie tego samego planu działań bardzo ją nużyło. Gdy więc ogłoszono termin rozpoczęcia ekspedycji uważała, że jest doskonale do niej przygotowań chociaż niewiele pamiętała z ustaleń. Wiedziała w zasadzie tylko tyle, że ma słuchać innych i po części jej to odpowiadało gdyż nie musiała za nic odpowiadać. Jednak pewna część jej natury, ta niezależna i buntownicza, zdawała sobie sprawę, że prawdopodobnie zdarzą się sytuacje, gdy nie zechce posłuchać głosu rozsądku albo zrobi coś nie pytając nikogo o zdanie. Zdawał sobie z tego sprawę również Egon i dlatego stale powtarzał jej, że ma konsultować z nim wszystkie działania. Potakiwała posłusznie choć bez przekonania, a gdy wyznaczono już termin rozpoczęcia wyprawy stawiła się na miejscu zbiórki o właściwej porze, w odpowiednim stroju i z pełnym wyposażeniem

Przedsięwzięcie zostało zaplanowane dwuetapowo. Najpierw należało odnaleźć ruiny starego państwa, określić położenie owego laboratorium i sprawdzić czy ono jeszcze istniej. Gdyby się okazało, że tak, rozpocząłby się bardziej skomplikowany i niebezpieczny etap jego likwidacji. W tym etapie uczestniczyła by tylko odpowiednio do tego celu przygotowana grupa specjalistów i wojskowe siły zabezpieczające, Lana i grupa poszukiwawcza z Egonem i Hiadą wróciłaby do domu. Teraz jednak najważniejsze było znalezienie tego miejsca i misja poszukiwawcza właśnie się zaczęła.

Do przebadania był obszar o średnicy kilkudziesięciu kilometrów, położony w trudno dostępnym paśmie górskim ciągnącym się wzdłuż całego zachodniego wybrzeża prakontynentu. To co udało się odczytać w dostępnych materiałach było dość ogólnikowe, dawało tylko dość wyraźny zarys obszaru, na którym mogło leżeć dawne państwo. Tam też udały się wszystkie zespoły ekspedycji.

Lana obserwowała z uwagą jak w rozległej dolinie rozstawiano sprzęt i formowano obóz główny, dość odległy od miejsca gdzie prawdopodobnie znajdowały się zniszczone miasta. Wcześniej od Hiady dowiedziała się, że wyżej w górach nie mogą lądować nawet przystosowane do trudnych warunków wojskowe dżejty gdyż jest zbyt stromo dlatego też bazę wypadową zorganizowano znacznie niżej właśnie tu na płaskowyżu. Do wyższych miejsc trzeba będzie codziennie docierać pieszo a na noc wracać do obozu, co nie specjalnie jej odpowiadało .Oczywiście nie protestowała w obawie przed pozostawieniem jej w domu.

Było jeszcze dość wcześnie i przed nimi był cały dzień pracy.

- Czy w tych górach mieszkają jacyś ludzie? - spytała przechodzącej właśnie obok Hiady.

Ta zatrzymała się przy przyglądającej się rozległemu masywowi górskiemu Lanie i również popatrzyła na spowite lekką mgłą szczyty.

- Raczej nie – odpowiedziała - w każdym bądź razie nic nam o nich nie wiadomo. Ta część masywu jest nam mało znana. To rozległy teren a my ze względów ekonomicznych eksplorujemy tylko pasma w pobliżu Erydonu gdyż jest tam wystarczająca nam ilość surowców. Jeżeli tutaj żyją ludzie to pewnie są bardzo nieliczni i niezależni a poza tym kryją się w niedostępnych miejscach. I raczej unikają wizyt nieproszonych gości. Niestety gdyby tak było to my będziemy tymi nieproszonymi gośćmi.

- Kiedyś musiało tu być państwo, jeżeli wasze badania są prawdziwie.

- Niedługo się o tym przekonamy. Sami nie mogliśmy długo uwierzyć, że nasze wcześniejsze poglądy na temat lokalizacji Starego Państwa mogą być błędne. Co prawda poprzednie ustalenia oparte były o ograniczoną ilość danych i nie udało nam się podjąć próby odnalezienia pozostałości. Teraz gdy pojawiły się nowe informacje tylko ta wyprawa może wszystko zweryfikować.

Tymczasem do rozmawiających kobiet podszedł Egon. Wcześniej prowadził naradę z dowódcami podzespołów opracowując wstępne strategie. Ponieważ znajdowali się w nieznanym terenie należało zacząć od wstępnego rozpoznania, tak też ustalono na zebraniu.

- Jeszcze dzisiaj wysyłamy trzy patrole zwiadowcze w różne regiony – powiedział gdy zrównał się z nimi - Obie dołączycie do zespołu trzeciego udającego się do rzecznej doliny. Mapy tego terenu są stare, niedokładne i nie obejmują całego obszaru, waszym zadaniem będzie ich sprawdzenie. Potem porównamy je z tym co udało się ustalić na podstawie historycznych zapisków i może uda nam się zawęzić obszar poszukiwań.

- Kto dowodzi? - spytała Hiada.

- Kwadron z ramienia armii, oprócz niego pójdą z wami dwaj inni żołnierze, pięć osób wystarczy.

- Oczywiście.

- Za pół godziny zgłosicie się do sektora głównego po resztę danych.

Dyspozycje były czytelne. W miejscu odprawy, gdzie wszyscy stawili się o wyznaczonej porze przedstawiono członków poszczególnych zespołów. Każdy otrzymał broń oraz komunikator a także podręczne mapy i sprzęt pomiarowy. Wszystkie zebrane informacje miały być na bieżąco przekazywane Egonowi pozostającemu r centrum dowodzenia w bazie.

Lana miała wrażenie, że dowódca ich zespołu nie był zbytnio zadowolony z jej obecności, oznaczało to zapewne najprostsze zadanie. Nie wypowiedział oczywiście ani jednego słowa sprzeciwu, jednak jego wzrok mówił sam za siebie. Gdy wychodzili obrzucił ją lodowatym spojrzeniem i rzekł krótko:

- Nie rób głupstw!

Nie ulegało wątpliwości, że wiadomość o jej niedawnej przygodzie z ratują ujrzała już światło dzienne i prawdopodobnie wiedzieli o niej wszyscy uczestnicy ekspedycji. Przyglądali się jej z tłumionym uśmiechem, takie przynajmniej odnosiła wrażenie i bardzo ją to złościło. Sama też nie była zachwycona tym, że to nie Egon ani Hiada będą kierować zespołem, Kwadron bowiem od początku wydawał jej się niesympatyczny.

„Z takim sztywniakiem nie da się normalnie porozmawiać i muszę go słuchać” - pomyślała, Słowa Egona z jednego ze szkoleń, nie pozostawiały jej wyboru.

- Jedna niesubordynacja i wracasz do domu - mówił wówczas.

Posłusznie więc ruszyła z całą grupą na eksplorację nieznanego.

Drogę do doliny musieli pokonać pieszo więc na miejsce przeznaczenia przybyli dopiero po dwóch godzinach. Znaleźli się na rozległej i stromej polanie przeciętej spływająca ze szczytów rzeką o wartkim nurcie i szerokim kamienistym korycie. Widok był przepiękny. Dolinę porastała głownie niska roślinność, ponadto w wielu miejscach znajdowały się skupiska niewysokich drzew tworzących spore zagajniki osłaniające teren. Zbocza pokrywał kobierzec mchów i paproci a powyżej niego szare skały sterczały w górę sięgając niemal nieba. Rwąca woda potoku odbijała słoneczny blask mieniąc się jak płatki srebra rozrzucone na wietrze a jej szum zadawał się zachęcać do odpoczynku.

Lana stanęła oczarowana na środku polany nie mogąc nacieszyć się niesamowitym widokiem. Tak zapatrzyła się migocąca wodę, że zapomniała na chwilę gdzie jest i po co tu przyszła. Nie zauważyła nawet, że pozostali oddalili się znacznie od miejsca gdzie się zatrzymała.

- Nie gap się – usłyszała suchy głos Kwadrona – nie mamy czasu na zabawę.

- Dobrze, dobrze, przecież się nie bawię - mruknęła i szybko dołączyła do reszty.

Kwadron rozdzielał właśnie zadania. Lana miała nadzieję, że zostanie przydzielona do Hiady,  niestety tak się nie stało.

- Musimy się rozdzielić – mówił Kwadron – obszar do zbadania jest duży a czasu niewiele, będziemy pracować indywidualnie.

Każdemu z uczestników przydzielił określony teren, do Lany zaś rzekł:

- Ty zostaniesz na miejscu i zbadasz dolinę od rzeki do linii skał. Zmierzysz powierzchnię, nachylenie i wszystkie nierówności terenu a także promieniowanie cieplne. Egon mówił, że wiesz jak to robić.

Oczywiście, że wiedziała, było to częścią szkolenia jakie musiała przejść toteż wątpiący ton Kwadrona bardzo ją zirytował. Miała ochotę powiedzieć, że Egon się myli a ona nic nie umie i nie zamierza zostać tu sama. I tylko świadomość, iż byłby to jej ostatni wybryk powstrzymała ją od tego.

- Wiem – powiedziała sucho.

- To dobrze. Jest tu bezpiecznie więc nie oddalaj się zbytnio i co godzinę kontaktuj się z Hiadą.

Hiada spojrzała na nią z lekkim niepokojem.

- To najłatwiejszy odcinek, na pewno dasz sobie radę – powiedziała chcąc dodać bratanicy otuchy. Zabrzmiało to trochę tak, jakby chciała przekonać samą siebie o jej umiejętnościach.

- Oczywiście – odpowiedziała - mam nadzieję, że długo wam nie zejdzie, bo ja uporam się z tym w godzinę –. dodała zaczepnie.

- My mamy większy obszar do zbadania i może to potrwać dłużej. Gdybyś skończyła przed nami poczekaj tu na resztę i nie odchodź daleko.

- Tylko zrób wszystko dokładnie by nie trzeba było po tobie poprawiać – rzucił odchodząc Kwadron.

Członkowie zespołu rozeszli się każdy w swoją stronę i wkrótce zniknęli wśród skał. Została sama i poczuła się trochę nieswojo.

„No cóż – pomyślała - trzeba wziąć się do roboty bo chyba trochę przesadziłam i nie dam rady zbadać tego wszystkiego w godzinę. Gdy skończą przede mną oberwie mi się od Kwadrona.”

Obsługa urządzeń nie była trudna, ale pracochłonna i nużąca. Początkowo z zapałem mierzyła promieniem świetlnym odległości od różnych punktów orientacyjnych i wprowadzała dane do urządzenia przetwarzającego, szybko jednak zmęczyła się i zaczęła zastanawiać nad sensem tej pracy.

„Przecież mieliśmy szukać zaginionego miasta a nie bawić się w mierniczych. Zresztą nie chce mi się szukać czegoś co może nie istnieje - pomyślała ze złością. – A ja kiedyś chciałam być archeologiem i szukać starożytnych cywilizacji! Jeżeli tak ma wyglądać ich praca to nie jest ona moim wymarzonym zajęciem.

Dokonała jeszcze parę pomiarów po czym zniechęcona mruknęła:

- Praca jest męcząca, muszę odpocząć.

Odłożyła wszystkie przyrządy pomiarowe i usiadła bezpośrednio na ziemi. Przez chwilę przyglądała się bezmyślnie zachodzącemu właśnie sierpowi dziennego księżyca po czym spojrzała ku rzece. Zauważyła, że nad jej powierzchnię co jakiś czas wyskakują jakieś połyskujące istoty. Zaciekawiona podeszła bliżej i ujrzała dziesiątki drobnych organizmów przypominających ziemskie ryby ze stosunkowo dużymi wachlarzowatymi płetwami, wynurzających się raz po raz z wody by po chwili znowu zniknąć pod jej powierzchnią. Widok ten urzekł ją tak bardzo, że zupełnie straciła poczucie czasu.

Długo przyglądała się migocącym słońcu wodnym skoczkom zanim przypomniała sobie, że dawno już powinna skontaktować się z Hiadą. Trochę niespokojnie wyjęła z kieszeni komunikator by jak najszybciej wywiązać się z obowiązku i jak zazwyczaj w takich wypadkach bywa pośpiech okazał się fatalny w skutkach. Zanim zdążyła cokolwiek przekazać komunikator wyślizgnął jej się z ręki i wpadł do wody. Przemieściwszy się wraz z prądem parę metrów w dół rzeki utknął pomiędzy dwoma kamieniami.

- Kwadron mnie zabije a Egon mu pomoże – jęknęła i natychmiast ruszyła na ratunek zgubie.

Rzeka była rwąca, na szczęście niezbyt głęboka. Miała nadzieję, iż szybko odzyska komunikator i sytuacja się ustabilizuje. Nie chcąc zamoczyć nóg wskoczyła na jeden z wystających kamieni, ten znajdując się najbliżej miejsca gdzie zatrzymało się urządzenie i pochyliła się by je dosięgnąć. Niestety było trochę za daleko i efekt poczynań okazał się przeciwny do zamierzonego. Nim zdołała dobrze uchwycić śliski przedmiot, wysunął się on spomiędzy blokujących go kamieni i spłynął następne kilka metrów w dół.

- Tylko nie to – jęknęła znowu - w ten sposób nigdy go nie odzyskam.

Wskoczyła na następny kamień, potem na następny i jeszcze jeden, ale ciągle było za daleko. Przy kolejnym skoku stało się to czego przez cały czas się obawiała - poślizgnęła się i wpadła do wody osuwając przy tym lawinę kamieni, które potoczyły się korytem zabierając ze sobą jej komunikator.

Ona sama upadając uderzyła głową o kamień i straciła na chwilę przytomność. Gdy ją odzyskała zorientowała się, że leży po szyję w wodzie a prąd zniósł ją wraz ze stertą kamieni pomiędzy skały, daleko od doliny i ciągle znosi. W uszach jej szumiało a woda zalewała oczy.

„Chyba już nie znajdę swojego komunikatora” - pomyślała półprzytomnie nie zdając sobie jeszcze sprawy z powagi sytuacji.

Tymczasem szum stawał się coraz silniejszy uniosła więc głowę i ze zgrozą spostrzegła jak nieuchronnie zbliża się do stopnia wodospadu. Widok ten otrzeźwił ją zupełnie, nie było czasu na rozpamiętywanie straty nadajnika, trzeba było walczyć o życie. Przewróciła się na brzuch i pokonując wartki nurt oraz osuwające się kamienie zaczęła na kolanach przemieszczać się ku skalistemu brzegowi by jak najszybciej wydostać się z głównego koryta. Kiedy już znalazła się przy brzegu i wydawało się, że wystarczy schwycić sterczący głaz i znaleźć na suchym lądzie, skała okazała się niejednolita. Wewnątrz znajdowała się szczelina na tyle duża by zmieścił się w niej człowiek, do niej spływała jedna, mało widoczna odnoga potoku.

Lena nie dostrzegła tego szczegółu i gdy podniosła się z kolan i próbowała dosięgnąć ręką kamiennego występu, ziemia pod nią niespodziewanie się osunęła i przez skalną szczelinę zjechała wraz z wodami potoku kilkadziesiąt metrów w dół do wnętrza głębokiej jaskini. Naruszone jej ciężarem głazy przesunęły się i zamknęły szczelinę, tak że stała się zupełnie niewidoczna z zewnątrz.

Wszystko stało się błyskawicznie i dopiero gdy zatrzymała się w płytkim rozlewisku we wnętrzu góry uzmysłowiła sobie co tak naprawdę się wydarzyło. Była potłuczona, i obolała, gruby wojskowy kombinezon, jaki miała na sobie, zapobiegł uszkodzeniom skóry i zamortyzował uderzenia, mogła więc poruszać wszystkimi kończynami. Wygramoliła się z wody i usiadła zdruzgotana bezpośrednio na ziemi. Objęła rękami głowę i pozostała tak długą chwilę usiłując zebrać rozbiegane myśli.

 

Rozdział VI

 

Nagle znalazła się sama w głębi skalnej pieczary, z dala od znanych miejsc i bez powrotnej drogi. W pierwszej chwili gdy tylko zdała sobie sprawę ze swojego położenia ogarnął ją strach. Przenikający całe jestestwo, paraliżujący umysł i mięśnie strach.

Na szczęście nie była to już ta sama dziewczyna, która kilka miesięcy temu zabłąkała się na obcą planetę. Niebezpieczne przeżycia jakich doznała, zmieniły ją z nieporadnej i zagubionej w bardziej operatywną i pewną siebie istotę. Może nie nauczyły jej ostrożności i przewidywania skutków swoich poczynań, jednak wyrobiły w niej przekonanie, że nie ma sytuacji bez wyjścia i przy odrobinie sprytu można wyjść cało z niejednej opresji. W każdym bądź razie nigdy nie należy się poddawać, trzeba walczyć do końca, jakikolwiek by on nie był.

Szybko strząsnęła z siebie przerażenie i zaczęła analizować sytuację w jakiej się znalazła. Doskonale pamiętała słowa Egona i Hiady, którzy stale jej powtarzali, że należy najpierw dobrze wszystko przemyśleć, opracować plan działania a potem go realizować. Początkiem takiego działania – zgodnie z ich instrukcjami - musi być zgromadzenie jak największej ilości danych i od tego zamierzała zacząć. Do tej pory nigdy nie działała według jakiegoś planu, zazwyczaj podejmowała decyzje spontanicznie bez głębszego zastanowienia, niemniej obecne położenie wymagała większej ostrożności.

Podniosła głowę i rozejrzała się. W pieczarze nie było zupełnie ciemno, ilość światła pozwalała zorientować się sytuacji. Ponieważ znajdowała się pod ziemią oczywiste było, że muszą być tu jakieś kanały doprowadzające światło a to niewątpliwie oznaczało łączność ze światem zewnętrznym i przynajmniej teoretyczną możliwość wydostania się stąd. Z niej zamierzała skorzystać.

Podziemna komnata, do której trafiła była ogromna, wysoka na kilkanaście metrów z rozległym skalnym dnem wielkości tenisowego boiska. Z jednej strony tworzyło ono nieckę, w której gromadziła się spływająca z góry woda. Światło dochodziło do wnętrza przez szczeliny w sklepieniu, tak jednak wysoko usytuowane, że o dostaniu się do nich można było tylko pomarzyć.

„Nic z tego - pomyślała przyglądając się jasnym skrawkom nieba w górze - W górę wodospadu też nie dam rady się wspiąć a tym bardziej odsunąć kamieni blokujących wejście. Zaraz, zaraz, przecież ta woda musi gdzieś się stąd wydostawać”.

Wstała i podeszła do rozlewiska. W słabym świetle dostrzegła wypływający z niego strumień i wpadający przez kolejną szczelinę między skały.

- Nie ma mowy bym się tędy przecisnęła – zrezygnowana powiedziała sama do siebie, głośno, jakby chcąc uwiarygodnić swoje spostrzeżenie, szczelina była bowiem niewielka i na pewno nie zmieściłoby się w niej nawet dziecko.

W pewnej chwili, z miejsca, w którym teraz stała dostrzegła bladą poświatę. Gdy oczy przyzwyczaiły się do panujących tu warunków oświetlenia zorientowała się, że jest tu korytarz, sam w sobie ciemny, ale jasna smuga dobiegająca z jego głębi wskazywała, iż coś się na końcu znajduje.

„Oby to światełko w tunelu oznaczało jego koniec a nie reflektory nadjeżdżającego pociągu. Zresztą to i tak jedyna droga.” - pomyślała i ruszyła w głąb korytarza. Był niski i mroczny, dopiero gdy znalazła się za zakrętem światło stało się bardzo wyraźne. Z tej odległości nie mogła ocenić czy było to światło dzienne. Widziała tylko błękitny blask dochodzący ze znajdującej się na końcu tunelu jakiejś sali.

Trochę niepewnie szła w kierunku światła, korytarz był długi a gdy go minęła znalazła się w kolejnej skalnej jaskini, tylko dużo większej i łączącej się z urwiskiem, które zdawało się nie mieć dna. Przed wpadnięciem chroniła metalowa balustrada a również metalowy most łączył jej brzeg z drugim, oddalonym od niej o kilkanaście metrów. Przez owalny otwór w sklepieniu wpadało owo błękitne światło pochodzące ze słońca ale przefiltrowane i rozproszone przez unoszące się wysoko w górze opary mgły. Podobne opary gromadziły się w głębi przepaści i tylko delikatny szum mógł sugerować, że niżej znajduje się jakiś ciek wodny.

Trudno opisać zdziwienie Leny na widok wytworów ludzkich w miejscu gdzie spodziewała się tylko skał.

„Tu kiedyś byli ludzie, może jeszcze ktoś tu mieszka”- pomyślała, po czym zatrzymała się i trochę z niedowierzaniem trochę z obawą obejrzała most.

Konstrukcja – najprawdopodobniej wykonana z aluminium – wydawała się solidna, ale dawno nieużywana. Nawet nie drgnęła pod naporem próbującej na niej swoich sił dziewczyny. Cienka warstwa ciemnego nalotu pokrywającego wszystkie elementy balustrady zdradzała niezbyt uczęszczany szlak.

„Dawno nikt tędy nie chodził – pomyślała – po co właściwie miałby tam chodzić, przecież za mną nic nie ma. Skoro jednak jest most to gdzieś prowadzi. Ja nie mam wyboru, muszę go przekroczyć niezależnie od tego kogo spotkam po drugiej stronie.”

Pozostawanie tu nie miało sensu, należało jednak zachować nadzwyczajną ostrożność, spotkanie z ludźmi zawsze wiązało się z ryzykiem. Trudno o bardziej nieprzewidywalną istotę niż człowiek. Nóż w jego dłoni równie skutecznie może posłużyć do krojenia chleba jak i do zadania śmiertelnego ciosu. Teraz też mogło się okazać, że mieszkańcy podziemi, jeśli jeszcze tu żyją, albo będą jej wybawieniem albo staną się jej prześladowcami.

Targana sprzecznymi uczuciami weszła na kładkę i badając ostrożnie grunt dotarła na drugą stronę przepaści. Tu czekał na nią kolejny korytarz, równie wysoki co komora główna a ponieważ był on jedyny nie miała nad czym się zastanawiać.

Korytarz wyraźnie prowadził w dół i łączył się z kamiennymi schodami, również biegnącymi w dół.

- Niedobrze – mruknęła do siebie – wolałabym iść w górę.

Szła i z niepokojem obserwowała jak szczeliny w sklepieniu, wpuszczające do środka światło, stają się coraz bardziej odlegle.

I tylko światło ku któremu dążyła było coraz bliższe i wyraźniejsze, w dodatku w miarę zbliżania się zaczęły dochodzić jakieś dziwne odgłosy. Gdy wreszcie znalazła się u wylotu tunelu zobaczyła głęboki wykop, dobrze oświetlony światłem słonecznym dostającym się przez owalny otwór w sklepieniu jaskini. Z dwóch stron otworu umieszczono dwa duże lustra dodatkowo skierowujące promienie do wnętrza. W wykopie znajdowała się ogromna wielopoziomowa budowla otoczona spiralą schodów i również spiralnym korytem doprowadzającym wodę na każdy poziom. Od czasu do czasu na schodach pojawiali się ludzie w kombinezonach i kaskach na głowach, wyglądało jakby wykonywali jakieś prace lub doglądali czegoś.

Ona zaś znalazła się na półce skalnej, czymś w rodzaju tarasu biegnącego dokoła jaskini, oddzielonego od wykopu balustradą. W kilku miejscach schody łączyły go z najniższym poziomem budynku i pozwalały zejść w dół a metalowe pomosty umożliwiały wejście na spiralne schody otaczające wieżę.

Stała tak oszołomiona wielkością konstrukcji nie bardzo wiedząc co ma teraz zrobić. Oczywiste było, że trafiła do jakiegoś podziemnego świata, dobrze zorganizowanego nieznanego świata i z tego względu trudnego do przewidzenia.

Na razie nikt jej nie zauważył i to dawało jej czas do namysłu chociaż zbytnio nie miała nad czym się zastanawiać. Możliwości wyboru nie było wiele. Właściwie miała tylko dwie. Mogła próbować uniknąć kontaktu z nieznajomymi i sama szukać wyjścia na zewnątrz jaskini. Na pewno gdzieś było, przecież ci ludzie musieli mieć jakąś łączność ze światem o czym świadczyły chociażby lustra zamontowane przy górnym otworze. Druga, możliwość wydawała się prostsza, podejść do kogoś z mieszkańców i prosić o pomoc.

Wybrała pierwszą ewentualność uznając, że na drugą nie jest jeszcze przygotowana i póki nie rozezna się w sytuacji lepiej nie ryzykować. Dostrzegła, że jedne ze schodów nie prowadzą bezpośrednio do centralnej konstrukcji tylko kończą się trochę niżej u wejścia do kolejnej groty i tam postanowiła się udać.

„Oby nie natknąć się tam na nikogo” - pomyślała schodząc w dół.

Na szczęście lustra skierowywały promienie słoneczne na środek, tam gdzie znajdował się budynek więc boki jaskini pozostawały w cieniu co pozwoliło jej zejść bez zwracania niczyjej uwagi. Również niepostrzeżenie dotarła do następnej sali i tu sprawy się skomplikowały. Okazało się bowiem, że ta część podziemnych jaskiń jest dość zagmatwana, krzyżowały się tu bowiem różne drogi. Od centralnej, pozbawionej szczelin łączących ze światem zewnętrznym, dobrze oświetlonej światłem elektrycznym, sali odchodziło kilka wąskich korytarzy. Pojawił się problem, którą drogę wybrać, im więcej możliwości tym trudniejszy wybór.

W blasku lamp trudno było się ukryć więc szybko weszła do najbliższego korytarza licząc na trochę szczęścia, które niestety zdawało się ją opuszczać. W tunelu panował półmrok gdyż znajdowała się tu tylko jedna świecąca listwa co akurat było okolicznością pomyślną, w pewnym momencie bowiem z naprzeciwka zaczęło zbliżać się do niej dwoje ludzi. Spuściła nieco głowę w nadziei, że w ciemności nie zostanie rozpoznana jako obca i pewnym krokiem podążała w ich kierunku. Kombinezon jaki nosiła na sobie miał podobny krój do tego, który nosili nieznajomi. Zwiększało to jej szanse na pozostanie nierozpoznanym, tym bardziej, że byli bardzo zajęci rozmową i nie zwracali na nią uwagi.

Gdy zrównała się z nimi oboje, praktycznie nie przerywając rozmowy, rzucili w jej kierunku słowa powitania, takie same jakich używali Alatydzi, co wskazywało, iż jest to jakiś ich odłam posługujący się takim samym językiem. Nieco zaskoczona tym faktem i zadowolona jednocześnie odpowiedziała tym samym powitaniem , nie zatrzymując się ani na chwilę.

„Udało się”- pomyślała uspokoiwszy się trochę, był to jednak spokój przedwczesny.

U wylotu korytarza łączącego się z jasną salą stało dwóch innych ludzi i ci nie byli już tak zajęci rozmową. Spojrzeli na nią i od razu zorientowali się, że nie jest mieszkanką podziemi. Jej ubiór tylko w mroku mógł wydać się podobny do tutejszych strojów, w pełnym świetle różnił się od nich istotnie. Przez chwilę przyglądali się nieco zaskoczeni obecnością kogoś obcego w swoim zamkniętym świecie, po czym jeden z nich spytał w języku Alatydów:

- Jak się tu dostałaś?

Pierwszym jej odruchem było cofnąć się do tunelu i szukać innej drogi. Nie udało się, drugi mężczyzna zastawił sobą wejście i znalazła się w potrzasku. Nie miała wyjścia, musiała stawić czoło sytuacji.

- Sama chciałabym wiedzieć – odpowiedziała niepewnie – zdaje się, że wpadłam do rzeki a potem razem z wodospadem spłynęłam pod ziemię. Szukając drogi powrotnej zupełnie przypadkiem trafiłam tutaj. Wyprowadźcie mnie na powierzchnię a ja nikomu nie powiem o waszym istnieniu.

Mężczyźni spojrzeli po sobie.

- Mówisz w naszym języku – odezwał się znowu pierwszy z nich – więc jesteś z Alatydy.

Pokiwała głową bacznie obserwując ich reakcję. Obaj chwilę pomilczeli po czym odezwał się ten drugi:

- Musimy zwołać zebranie ogólne, niech tam przedstawi swoją historię. Przeszukaj ją.

Lana przestraszyła nie na żarty, wiedziała, że znajdą broń i nie będzie to dla niej okoliczność pomyślna. Aby ich uprzedzić szybko uniosła dłonie w górę na wysokość oczu i zawołała:

- Dobrze, w kieszeni mam broń do obrony. Zapewniam nie zamierzałam jej używać, po co miałabym to robić, przecież tu pełno ludzi a ja nie wiem jak się stąd wydostać i tylko szukam pomocy. Weźcie ją sobie a mnie wyprowadźcie na powierzchnię. Nie jestem wrogiem.

- Chodź z nami i nie próbuj żadnych sztuczek – sucho rzekł pierwszy z mężczyzn gdy broń znalazła się w jego ręku.

- Chyba mi nie uwierzyli – mruknęła do siebie i bez oporu poszła z nimi, bo cóż innego jej pozostało.

Prowadzili ją jakimś skomplikowanym systemem kanałów, schodów i mostów więc bardzo szybko straciła orientację w jakim kierunku idzie. Domyśliła się, że o to prawdopodobnie im chodziło. Po drodze minęli kilka podziemnych wodospadów i pieczar. Trwało to dość długo, w końcu zniecierpliwiona spytała:

- Czy nie ma krótszej drogi? Nie musicie się mnie obawiać, sama nigdzie nie trafię.

Ponieważ nie odpowiedzieli, niezadowolona ciągnęła dalej:

- Wypuście mnie, nie jestem dla nikogo zagrożeniem, zostawcie mnie gdzieś w dolinie nad rzeką. Nie mam przecież już broni, nic złego nie mogę wam zrobić. Nikomu nic nie powiem, ale gdy nie wrócę Egon przekopie wszystko żeby mnie znaleźć.

Słowa jej początkowo nie robiły na nich większego wrażenia. Dopiero gdy wspomniała o tym, że ktoś będzie jej szukał spojrzeli po sobie znacząco. Zaprowadzili ją do jednej z pieczar dobrze przystosowanej do zamieszkania. Był tam gruby materac do spania, kilka miękkich siedzisk w kształcie gondoli i kamienne półki wykute w skale, na których stały jakieś naczynia.

- Tutaj poczekasz na dalsze decyzje, masz wszystko co jest potrzebne do życia – powiedzieli odchodząc.

Pieczara nie była zamykana, mogła z niej wyjść więc to zrobiła. Udało jej się ujść zaledwie kilkanaście metrów, gdy okazało się, że niedaleko znajdowało się inne pomieszczenie a w nim strażnik, który dobitnie wskazał jej drogę powrotną. Podobnie skończyła się próba wycieczki w drugą stronę korytarza.

Zrezygnowana usiadła na materacu. Miejsce, w którym się znalazła było zupełnie inne niż te, które do tej pory widziała, i znowu była tu całkiem sama. Nie mogła zrozumieć dlaczego właśnie jej zdarzają się takie nieprzewidziane sytuacje. Czyżby Egon miała rację i to wszystko przez jej niesubordynację? Przecież nie zrobiła nic niezgodnego z rozkazem, uczciwie prowadziła pomiary a odpoczynek należy się każdemu. Istotnie zagapiła się na wodę, ale to nie jej wina, że komunikator wypadł jej z ręki. Był bardzo trudny do utrzymania, każdemu mogło to się przytrafić. A teraz nie wiadomo co z nią zrobią obcy ludzie.

O samodzielnym wydostaniu się stąd przestała marzyć gdy tylko zobaczyła strażników, byli cały czas za ścianami, słyszała ich oddechy, czasami też dobiegał ją cichy odgłos kroków mieszkańców tej krainy. No cóż samodzielnie udało jej się tylko wpakować w ten kanał.

Głowę zaprzątały jej różne myśli. Ciekawiło ją kim są ludzie, do których przez przypadek trafiła oraz, co było jeszcze bardziej istotne, jakie podejmą wobec niej decyzje. Myślała też co powie gdy ją zapytają jak się tu znalazła. Trudno byłoby wymyślić jakieś kłamstwo bardziej prawdopodobne niż rzeczywistość uznała więc, że trzeba powiedzieć prawdę, pomijając jedynie cel wyprawy i swoje pochodzenie.

 

Rozdział VII

Sala, dokąd została wkrótce przyprowadzona przez dwóch strażników, okazała się wielką podziemną pieczarą oświetloną świetlnymi listwami. W sklepieniu znajdowała się owalny otwór, przez który wpadało słabe światło dzienne. Znajdował się on bardzo wysoko i dotarcie do niego bez sprzętu wspinaczkowego było nierealne. Oprócz korytarza, którym tu przyszła odchodziło od niej jeszcze pięć innych, pomyślała, że być może któryś łączy się bezpośrednio z powierzchnią, tylko który? Nie był to ten, którym ją tu przyprowadzono więc szansa, że trafi na ten właściwy wynosiła jeden do pięciu co przy jej szczęściu równało się zeru. Zresztą jak uciec pilnującym jej mężczyznom?

Było tutaj sporo ludzi, mogło ich być nawet kilkadziesiąt. Wszyscy nosili długie i bardzo kolorowe szaty, co ożywiało dość ponurą atmosferę pomieszczenia. Większość z nich siedziała na kamiennych półkach wykutych w skale, ich kolorowe sylwetki kontrastowały z szarością ścian. Byli bardzo poważni, można nawet powiedzieć nieprzyjaźni, z uwagą przyglądali się wchodzącej dziewczynie.

Kilku mężczyzn zajmowało centralne miejsce siedząc na zydlach w kształcie gondoli, podobnych do tych, jakie znajdowały się w jej pieczarze. Zajmowane miejsce, jak również ich bardziej ozdobne stroje sugerowały, że stanowią jakąś uprzywilejowaną grupę w podziemnym państwie.

Jeden z nich, z wyglądu najstarszy, zdawał się być najważniejszy, nosił czerwoną szatę a na niej łańcuch z medalionem, głowę zaś zdobiła metalowa przepaska. To on wskazał jej miejsce naprzeciw siebie a gdy już stanęła przed nim bardzo grzecznie powiedział:

- Nazywam się Garinias, z woli naszych przodków jestem królem tej społeczności. Witam cię w naszym mieście kimkolwiek jesteś. Nie jesteśmy wrogo do nikogo  nastawieni musimy jednak dbać o pomyślność państwa. Ze względów bezpieczeństwa przeprowadzimy teraz szczegółowe dochodzenie i podejmiemy odpowiednie środki zaradcze. Powiedz nam skąd pochodzisz i jak się tu dostałaś.

Mężczyzna wydawał się miły i rozsądny, może nie będzie tak źle? Nabrała nadziei, że przynajmniej on jej uwierzy i być może sprawa zakończy się pomyślnie. Trochę niepokoiło ją podejmowanie środków zaradczych, o których mówił, gdyż to mogło oznaczać wszystko, łącznie z unicestwieniem. Nie ociągała się z odpowiedzią, nie było to wskazane w jej sytuacji, zbytnia zwłoka mogła być wzięta za próbę oszukania zgromadzenia, ukłoniła się szybko i powiedziała:

- Na imię mam Lana i znalazłam się tu przez przypadek, nie wiem gdzie jestem ani jak stąd wyjść, jestem całkowicie zależna od waszej woli. Jestem pewna, że gdy usłyszycie moją historię zrozumiecie, iż nie mam złych zamiarów i pozwolicie mi wrócić do domu.

- Mów więc a my ocenimy sytuację.

Nabrała powietrza i rzekła:

-Biorę udział w naukowej ekspedycji zorganizowanej przez Alatydów, Wy też pewnie jesteście Alatydami, mówicie tym samym językiem, Oni nie wiedzą o waszym istnieniu, wy pewnie też o nich nie słyszeliście – zamyśliła się chwilę i ciągnęła dalej - a może jednak coś słyszeliście, jeden z waszych ludzi spytał mnie przecież czy pochodzę z Alatydy więc musicie coś wiedzieć.

- Czego dotyczy ta ekspedycja? - przerwał jej prowadzący zebranie.

- Dobrze nie wiem, biorę w niej udział jako stażystka tylko po to by się czegoś nauczyć i nie mówią mi wszystkiego – odparła wymijająco nie chcąc zdradzić głównego celu wyprawy, czuła jednak, że taka odpowiedź może nie zadowolić słuchaczy więc mówiła dalej – chodzi chyba o zrobienie nowych map i znalezienie ruin starego miasta, z którego pochodzą Alatydzi. Wczoraj właśnie zajmowałam się mierzeniem terenu gdy zdarzył się wypadek. Wpadłam do rzeki a potem podziemnym wodospadem spłynęłam do jeziorka w jaskini. Szukając drogi powrotnej trafiłam tutaj. Na pewno już mnie szukają.

Zapadło milczenie. Lana spoglądała niepewnie to na głównodowodzącego to na zebranych ludzi próbując odgadnąć jakie wrażenie zrobiły na nich jej słowa. Patrzyli na nią z zainteresowanie nie wymieniając między sobą żadnych uwag, było więc zupełnie cicho.

- To przyjaźni ludzie nie mają złych zamiarów – odezwała się znowu. - Wy pewnie nie chcecie by się o was ktoś dowiedział, zapewniam, ja na pewno nikomu nie powiem o tym miejscu. Wypuście mnie, umiem dotrzymać tajemnicy.

Znowu nikt nie odpowiedział. Wreszcie jeden z siedzących w centralnym miejscu mężczyzn, rzekł:

- Nie wiemy czy mówi prawdę, miała ukrytą broń.

- Broń jeszcze nie świadczy o złych zamiarach – król przerwał mu dość sucho.

Mężczyzna nie był zbytnio zadowolony z tonu i słów przywódcy, wyczuwało się między nimi napięcie, którego żaden z nich nie starał się ukryć. Mimo wyraźnej niechęci mężczyzna spokojnie ciągnął dalej:

- Jeśli nawet jest tak jak mówi, to sytuacja stała się niebezpieczna i ta kobieta sprowadzi na nas nieszczęście tak jak Karakas przewidziała. Wiem królu, że ty i wielu innych nie ufacie temu co mówi Karakas, ale chyba nie zaprzeczysz, iż dawno już w swojej studni czasu dostrzega wielu przybyszów z daleka, którzy wywrócą nasz świat. Teraz jej słowa zaczynają się sprawdzać. Niedawno znaleźliśmy w tunelach nieprzytomnego wędrowca, a teraz zjawiła się ona, oboje nie wiadomo jak się tu dostali. Za nią stoją inni i jest ich niemało, na taką wyprawę bierze się duża ekipę

- Wędrowiec jest już przytomny – wtrącił król. – Z tego co wiem nie odzyskał sił i ciągle nic nie pamięta. Rana w głowie nie była głęboka, tak mi powiedziano, musiało więc dojść do wylewu wewnętrznego i pewnie on spowodował utratę pamięci i porażenie jednej strony. Powłóczy lewą nogą i nie może poruszać ręką. Minie dużo czasu zanim odzyska sprawność jeśli w ogóle ją odzyska. Więc jak myślisz Akijonie, jakie on może stanowić dla nas niebezpieczeństwo? Tego Karakas jakoś nie potrafi przewidzieć.

- Wyrocznia widzi przyszłość zamgloną niejasną, trzeba umieć ją zrozumieć. To co mówi zawsze się sprawdza, nie radzę jej lekceważyć.

Król był trochę zniecierpliwiony słowami doradcy. Powiódł wzrokiem po zebranych i rzekł:

- Niczego nie lekceważymy, wyroczni też. Najważniejsze jest jednak racjonalne myślenie To w oparciu o racjonalne myślenie nasi przodkowie zbudowali to miasto i od dziesięcioleci nie korzystali z pomocy wieszczy i wróżbitów. My z jej rad skorzystamy jeśli okaże się to konieczne. Najpierw przypatrzmy się dokładnie sprawie. Wędrowiec nic nie pamięta i jest chory, więc nie stanowi zagrożenia, chociaż Karakas twierdzi inaczej. Natomiast jeśli dziewczyna mówi prawdę...

Zawiesił głos i zaczął przyglądać się Lanie swoim przenikliwym zimnym wzrokiem.

- Oczywiście, że mówię prawdę – powiedziała po chwili, już nie tak pewnie jak początkowo, zrozumiała bowiem, że prawda niekoniecznie będzie dla niej pomyślna – zawsze mówię prawdę, trafiłam tu przez przypadek i chcę wrócić do domu.

-Jeśli ona mówi prawdę – powtórzył król oderwawszy wzrok od dziewczyny - i Alatydzi zorganizowali wyprawę to sprawa staje się poważna. Na pewno będą jej szukać a to oznacza problemy.

Mężczyzna nazwany przez króla Akijonem rozejrzał się triumfalnie po zebranych i z nieukrywaną satysfakcja rzekł:

- Przyznajesz więc, że Karakas się nie myliła.

- Przyznaję, że pojawienie się dziewczyny i możliwość odkrycia naszego miasta stanowi zagrożenie niezależnie od tego co mówi Karakas – odpowiedział dość niecierpliwie – musimy podjąć jakieś środki zapobiegawcze.

Zebrani w milczeniu analizowali sytuację szukając rady, jako pierwszy odezwał się inny z doradców siedzących obok króla. Był młodszy od pierwszego, wyższy i bardziej masywny, jego potężna sylwetka w żółtej szacie wyraźnie górowała nad pozostałymi osobami.

- Ciężki sprzęt nie dotrze tutaj – rzekł wolno, trochę flegmatycznie jakby zastanawiając się nad słusznością swoich słów – dżejty też nie mogą latać tak wysoko w górach.

- To prawda – odpowiedział Garinias – ale ludzie dotrą wszędzie, musimy zabezpieczyć wszystkie wejścia. Przede wszystkim trzeba odciąć komorę wodospadu przez który się tu dostała.

Lana słuchała coraz bardziej przerażona. Była zdana zupełnie na łaskę i niełaskę tych ludzi a wszystko wskazywało na to, że chcą nie dopuścić do odkrycia ich podziemnego miasta a tym samym znalezienia jej tutaj. Jeżeli zasypią komorę wodospadu Egon nie trafi tutaj nigdy!

- Nie musicie niczego zasypywać – próbowała odwieść ich od tego zamiaru – gdy wpadałam w szczelinę przykryły ją kamienie, nikt jej nie znajdzie.

- To za mało, trzeba zasypać tę komorę, zamaskować najbliższe wejścia a na dalszych założyć blokady, nie mogą znaleźć łącznika między zewnętrznymi jaskiniami a naszym komorami. Główne wejścia do miasta znajdują się daleko od wodospadu i rzeki, nie będą jej tam szukać.

- A co ze mną? – zawołała – przecież jestem wam niepotrzebna. Puśćcie mnie!

- To nie takie proste – rzekł prowadzący zebranie – sama nie stanowisz zagrożenia, twoi przyjaciele już tak. Musimy się zabezpieczyć.

- Oni są nastawieni pokojowo i nie chcą nikogo krzywdzić!

-Chcą odnaleźć coś czego nie powinni. Tysiąc lat strzeżemy tego miejsca i nie możemy pozwolić by ktoś się o nim dowiedział.

Nie odpowiedziała, nie wiedziała co ma powiedzieć, czuła jak coś ściska ją za gardło jakby niewidzialna pętla owijała się wokół jej szyi. Chciała w jakiś sposób przekonać mieszkańców podziemi o dobrych zamiarach swoich przyjaciół, nie wiedziała tylko jakich argumentów użyć. Wszystko co do tej pory mówiła obracało się przeciwko niej.

Tymczasem przywódca grupy pokręcił znacząco głową i ciągnął dalej powoli dobierając słowa:

- Alatyda to wielki kraj, jest tam zbyt wielu ludzi, w takim społeczeństwie zawsze znajdzie się grupa ludzi, która myśli inaczej i gdy nadarzy się okazja wykorzystają swoją wiedzę do własnych celów, niekoniecznie zgodnych z dobrem ogólnym. Dzieje się tak nawet w tak dobrze zorganizowanym państwie jak Alatyda.

Nie mogła zaprzeczyć, Kalhan i jego poplecznicy byli tego najlepszym przykładem. Jednak przyznanie im racji pogrążyłoby ją jeszcze bardziej więc tylko jęknęła:

- Ja tylko chcę wrócić do domu.

Jęk był słabiutki, tak cichy, że dotarł tylko do uszu najbliżej siedzących, a i na nich nie zrobił żadnego wrażenia, jakby nie był skierowany do nich. Zgromadzeni patrzyli na dziewczynę mało życzliwie, była dla nich problemem, intruzem, który wdarł się w ich świat i zakłócił panujący porządek. Poza tym nietrudno było zauważyć, że i tutaj nie wszyscy myślą tak samo.

Król spojrzał pytająco na doradców i rzekł:

-Czekam na propozycje.

Jeden z mężczyzn siedzących w centralnym miejscu, tuż za Akijonem, wstał i bardzo poważnie rzekł:

- Jeżeli jest tak jak mówi, Alatydzi będą jej szukać wszędzie i nie ustaną dopóki jej nie znajdą. Nasze zabezpieczenia mogą okazać się nieskuteczne. Trudno jednak zaufać obcej i puścić ją wolno. Nie można tak po prostu uwierzyć, że nie opowie o tym miejscu. Musimy znaleźć inne rozwiązanie.

- Trzeba spytać Karakas – wtrącił szybko Akijon – ona zna przyszłość i na pewno znajdzie właściwe rozwiązanie, zresztą już je podała.

- Tak, tak, wiemy – przerwał niecierpliwie doradca w żółtej szacie – kazała zabić każdego obcego a ciała wrzucić do studni czasu. Nie zgadzam się z nią zazwyczaj, tym razem wydaje mi się, że jest to pewne wyjście z małym wyjątkiem... nie należy usuwać ciała. Gdyby znaleźli zwłoki uznaliby, że spadła ze skały, przestaliby jej szukać i sytuacja rozwiązałaby się sama.

W miarę słuchania oczy Lany stawały się coraz większe i bardziej okrągłe, a nogi zaczęły drżeć. Szybko dotarło do niej o czym mówił mężczyzna i jaką propozycje przedstawił Zgromadzeniu. Niewidzialna pętla wokół jej szyi zaciskała się coraz bardziej i z trudem zdołała wykrztusić:

- Chyba nie jesteście mordercami?

Nikt nie odpowiedział, wszyscy patrzyli na przywódcę i czekali na jego słowa. Ten nie śpieszył się z zajęciem stanowiska, widać było, że w myślach analizuje różne warianty decyzji i nie przychodzi mu to łatwo.

- To byłoby pewne wyjście z sytuacji, nie wiadomo tylko czy skuteczne. Możliwe je zastosować tylko w ostateczności a mam nadzieję, że taka jeszcze nie nadeszła.

- Może samo upozorowanie wypadku wystarczy – odezwał się ktoś z siedzących – wówczas mielibyśmy czas na zorganizowanie zabezpieczeń a w razie bezpośredniej konfrontacji żywa mogłaby być bardziej przydatna niż martwa.

- Może... – potwierdził król trochę niezdecydowanie.

Nie zadowoliło to Akijona, wstał by być lepiej widziany, uniósł obie ręce w górę i zawołał:

-Lepiej nie dopuścić do bezpośredniej konfrontacji, to może być tylko ostateczność. Królu choć raz posłuchaj rady Widzącej Przyszłość i wrzuć kobietę i wędrowca do Studni Czasu, ostrzegam cię i wszystkich zgromadzonych, w przeciwnym razie czeka nas zagłada.

-Karakas, odkąd się pojawiła, ciągle wróży nieszczęście i gdybym chciał we wszystko wierzyć nie dałoby się normalnie funkcjonować. Ważniejsze dla nas będą informacje uzyskane przez zwiadowców, których musimy wysłać – odpowiedział król, po czym zwrócił się do pobladłej z przerażenia Lany:

- Nie, nie jesteśmy mordercami i nie zamierzamy nikogo zabijać, ale czasami wyższe dobro wymaga poświęceń. Gdy zagrożone jest bezpieczeństwo całego miasta należy przeanalizować wszystkie możliwości Na razie musimy dokładnie rozeznać się w sytuacji a potem zrobić to co do nas należy. Nie obawiaj się, nie zastosujemy żadnych nieprzemyślanych rozwiązań, bez zupełnego przekonania o ich konieczności.

„Dobrze, dobrze - pomyślała z goryczą – przecież już jesteście przekonani że nie ma innego wyjścia. Jeśli nawet tylko upozorujecie moją śmierć to i tak utknę tu na wieki”

Łzy bezsilności spłynęły jej po policzkach, szybko jednak otarła te oznaki słabości by nie zostać uznaną za tchórza. Tchórzostwo nigdy nie jest dobrze widziane i na pewno nie pomaga. Stłumiła więc lęk i z pozornym spokojem powiedziała:

- Dlaczego tak zaciekle bronicie się przed ujawnieniem tego miejsca?

Właściwie w obecnym położeniu nie interesowała jej historia Podziemia, zadając pytanie chciała tylko zyskać na czasie. Liczyła, że gdy ktoś z zebranych będzie udzielał odpowiedzi, rozejrzy się i może uda jej się określić, który z tuneli odchodzących od sali zebrań jest tym, prowadzącym bezpośrednio na zewnątrz, wówczas zaryzykowałaby ucieczkę. Zastanawiała się też co teraz robią Egon i Hiada. To, że jej szukają nie ulegało wątpliwości, była o tym całkowicie przekonana. Tylko czy zdążą ją znaleźć zanim tutejsi wodzowie jej nie zabiją? Cokolwiek by się nie stało, samo poczucie, że jest ktoś kto o niej nie zapomni dodawało jej otuchy.

Dobrze jest wiedzieć, że komuś na tobie zależy.

Miasto było dobrze ukryte, musiało mieć jednak słabe punkty, w przeciwnym razie mieszkańcy nie obawialiby się tak bardzo, jednak znalezienie drogi wyjścia bez niczyjej pomocy na razie przekraczało jej możliwości. Może gdyby dłużej przyjrzała się komorze odgadłaby drogę.

Nikt z obecnych nie zamierzał spełnić jej prośby i odpowiadać na pytania. Garinias szybko rozwiał jej nadzieje mówiąc:

- Nie czas na snucie opowieści, mamy poważniejsze sprawy do rozwiązania. Decyzja o twoim losie jeszcze nie zapadła. Jutro wzejdzie nowy dzień, wówczas będziemy wiedzieli więcej na temat działań twoich ziomków, teraz zapadł już mrok i ani oni ani my niewiele zdziałamy. Na razie jesteś naszym gościem.

- Bez możliwości wyboru – szepnęła.

- Nadmiar wyborów niczemu nie służy, wprowadza tylko zamęt i poczucie, że dokonało się tego niewłaściwego – Garinas nie zamierzał przejmować się jej uwagami .

- Nie domagam się nadmiaru, wystarczyłaby mi tylko jedna możliwość.

Tym razem słowa dziewczyny zostały zupełnie zignorowane. Mężczyzna, jakby zapominając o jej istnieniu zwrócił się do jednego z siedzących obok towarzyszy

- Dobrze, czy są jeszcze jakieś sprawy do omówienia?

Gdy okazało się, że nie, przywódca wstał i zakończył zebranie mówiąc:

- Rozejdźmy się w spokoju i przemyślmy jeszcze raz wszystko co tu usłyszeliśmy. Gdy wstanie dzień nasi zwiadowcy prześledzą działania Alatydów po czym mając pełne informacje łatwiej nam będzie podjąć właściwe kroki. Dla twojego bezpieczeństwa będą cię pilnować straże. Mogłabyś próbować uciec i na pewno zabłądziłabyś w tunelach skazując się na śmierć głodową. Nie przyniosłoby pożytku nikomu. Niech przestrogą dla ciebie będzie ów nieznany wędrowiec, który zabłądził w jaskini i zapewne umarłby z wycieńczenia i ran powstałych po upadku ze skały, gdyby nie znaleźli go nasi zwiadowcy.

Nie zdążyła odpowiedzieć, zebrani nie zdążyli nawet wstać gdy z jednego z tuneli do sali wszedł a właściwie wczołgał się krwawiący strażnik. Z trudem dotarł do króla i ostatnimi siłami wykrztusił:

- Wędrowiec... uciekł … zabił wszystkich....

Były to jego ostatnie słowa, potem zamknął oczy i zmarł wśród zdezorientowanych ludzi.

Początkowy wszyscy zastygli, jakby zamienili się w kamienne rzeźby na skalnych półkach, szybko jednak psychiczny paraliż ustąpił miejsca chaosowi. To co się stało było tak nieprawdopodobne, że zebrani ludzie zaczęli opuszczać swoje miejsca i tłoczyć się wokół zabitego strażnika.

Lana chciała skorzystać z zamieszania jakie wywołało jego pojawienie i także spróbować ucieczki, bezskutecznie, potężne ramię Akijona odwiodło ją od tego zamiaru. Mężczyzna chwycił ją za szyję i prawie dusząc osadził na miejscu.

- Co teraz powiesz królu? - złowrogi głos Akijona zabrzmiał ponad tłumem jak wyzwanie.

Król milczał, pozostali też zamilkli czekając na decyzję swojego władcy.

- Nie rozumiem jak to się mogło stać - rzekł wreszcie – przecież miał niedowład jednej strony i prawie nie mówił. Trzeba zrobić dochodzenie, sprawdzić wszystko dokładnie i wysłać za nim pościg, nie mógł uciec daleko, przecież nie zna tego miejsca. Kaparze – tu zwrócił się do doradcy w żółtych szatach – zajmij się poszukiwaniem zbiega.

- Słucham cię królu – odpowiedział tamten po czym skłonił się i odszedł by wykonać rozkaz.

Król zwrócił się do zebranych:

- Rozejdźmy się, ale ostrożnie, nie wiemy co się stało a uciekinier może tu jeszcze być. Pamiętajcie, że jest niebezpieczny.

- Trzeba było posłuchać Karakas – odezwał się ktoś z tłumu.

- Nie czas na narzekanie - odparł Garinas gniewnie – mamy ważniejsze problemy.

- A co z nią? - odezwał się Akijon - czy teraz też zignorujesz przepowiednię Karakas?

Król zawahał się. Nie lubił ustępować swoim podwładnym, zwłaszcza Akijonowi, który od czasu jak pojawiły się złowieszcze przepowiednie Karakas, stale mu się sprzeciwiał. Tym razem jednak sprawa naprawdę się skomplikowała. Wyglądało jakby wieszczka miała rację. Jego pragmatyczny umysł sprzeciwiał się wierze w przepowiednie, ale umysły poddanych już niekoniecznie. Wśród zebranych dał się słyszeć szmer:

- Zabierzmy ją do Widzącej Przyszłość, niech ona zdecyduje.

Szmer był coraz wyraźniejszy i tego nie mógł zignorować.

- Nie możemy zajmować się dwoma sprawami naraz, na razie zamknijcie ją i pilnujcie dobrze - odpowiedział wreszcie – jest już noc a my najpierw musimy sprawdzić co naprawdę się stało się z nieznajomym. I żadne ciemności nie mogą nas powstrzymać. Najlepiej zaprowadź obcą do Studni Czasu i przykuj do skały. Gdy skończę poszukiwanie zbiega przyjdę tam i posłucham tego co Karakas w niej zobaczy. Niech nie zaczyna bez mnie, chcę być przy przepowiedni.

 

Rozdział VIII

 

Teraz wszystko potoczyło się bardzo szybko. Akijon bez zwłoki zaprowadził ją... nie, zaprowadził to nieodpowiednie słowo, on ją zaciągnął do głębokiej pieczary, na środku której znajdowała się owa studnia, nazywana Studnią Czasu. Dojście do pieczary nie było łatwe, trzeba było przejść krętym korytarzem i pokonać kilkadziesiąt kamiennych stopni schodzących głęboko pod ziemię. Sama studnia otoczona była niskim, kamiennym murem a z jej wnętrza wydobywały się cuchnące opary.

Gdy już przykuł ją metalowa obręczą do skalnego występu i zostawił samą, zaczęła analizować co właściwie się wydarzyło i jaki los ją czeka. Wiedziała że jej życie jest zagrożone, przebieg debaty nie pozostawiał złudzeń toteż pojawienie się rannego strażnika i jego śmierć na oczach tłumu potraktowała jako szansę na ucieczkę, niestety ucieczka okazała się niewykonalna a położenie stało się beznadziejne.

Była unieruchomiona we wnętrzu przepastnej czeluści, w oparach śmierdzącego dymu a los jej zależał od tego co zobaczy jakaś wróżka! Koszmar, życie znowu pokazało jej swoje mroczne oblicze.

W głowie kłębiły się przeróżne myśli, zastanawiała się kim jest ów wędrowiec, który chory i częściowo sparaliżowany potrafił wydostać się z tej matni i dlaczego pozabijał ludzi. I w jaki sposób wróżka potrafiła to przewidzieć? Nigdy nie wierzyła jasnowidzom, Egon też na pewno by nie uwierzył tylko szukał jakiegoś racjonalnego wytłumaczenia, w tym jednak wypadku przepowiednie zdawały się go nie mieć. Ona nie umiała go znaleźć, skąd bowiem mieszkająca pod ziemia kobieta mogła wiedzieć, że jakaś osoba wpadnie do wodospadu? Albo, że pojawi się jakiś mężczyzna i dokona masakry? Czyżby rzeczywiście widziała przyszłość?

W pieczarze panował półmrok, była położona tak głęboko, iż nie łączyły jej ze światem zewnętrznym żadne szczeliny. Tylko w jednym miejscu w wielkiej misie, po drugiej stronie studni tlił się słaby płomień rzucający bladą poświatę na chropowate ściany. Rozedrgane cienie studziennego dymu pełzające po skałach dodawały temu miejscu upiornego wyglądu.

W pewnej chwili usłyszała jakiś szmer. Dochodził gdzieś z głębi, chyba z jakiegoś korytarza. Przysłuchiwała się przez chwilę - to był szept, ktoś rozmawiał przyciszonym głosem. Nie mogła usłyszeć słów, udało jej się natomiast rozróżnić dwa głosy, jeden gruby, na pewno męski, drugi znacznie słabszy i cichszy, prawdopodobnie kobiecy. Głosy ucichły równie nagle jak się pojawiły i znowu została sama w tym przygnębiającym miejscu z głową pełną rozbieganych myśli i potwornego lęku. Tak, bała się, bardzo się bała i nie potrafiła już nad tym lękiem zapanować.

Miarowy tupot nóg i blask niesionych świateł wyrwały ją z odrętwienia.

Wkrótce do pieczary weszło dwóch bardzo młodych mężczyzn, właściwie jeszcze chłopców z świecącymi prętami a za nimi z mroku kamiennych schodów wyłonił się król i cała świta. Byli tam wszyscy doradcy siedzący w czasie zebrania w centralnym miejscu i jeszcze kilka kobiet. Weszli z przeciwnej strony studni niż ta, z której była przykuta toteż unosząca się cały czas para przesłaniała widok i nie widziała ich dokładnie. Doskonale natomiast słychać było głosy, odbijające się od pustych ścian i wracające do uszu jako pogłos.

- Gdzie jest Karakas? - spytał król niezbyt życzliwie.

- Tu jestem – dał się słyszeć delikatny kobiecy głosy a po chwili z jednego z korytarzy wyszła młoda kobieta niosąc przed sobą metalową misę.

Ubrana była osobliwie, nawet jak na tutejsze zwyczaje. Jej strój składał się z z licznych, zachodzących na siebie obręczy, wykonanych z różnokolorowych metali, połączonych siatką. Taka konstrukcja umożliwiała swobodne przemieszczanie się obręczy i nie utrudniała poruszania. Na głowie miała sferyczny diadem, również wykonany z metalowych obręczy poruszających się względem siebie. Metal odbijał światło dzięki czemu cała postać zdawała się promienieć.

- Witaj królu u Studni Czasu – powiedziała gdy już znalazła się przed obliczem władcy – jak widzisz moje wizje zaczynają się sprawdzać i obcy sprowadzają na nas nieszczęście. Nie posłuchałeś mnie i przybysz zabił sześć osób i zniknął bez śladu.

- Dobrze, dobrze, nie popisuj się przepowiedniami, o tym wszyscy już wiedzą – odpowiedział niecierpliwie - nie jestem przekonany co do prawdziwości twoich wizji, przyznaję jednak, sytuacja się skomplikowała. Zgodnie z wolą ludu postanowiłem cię wysłuchać. Nie wiem jak sparaliżowany człowiek mógł dokonać takiej masakry i uciec, nie wiem też dlaczego to zrobił, może ty znajdziesz odpowiedź.

Karakas skłoniła się a jej metaliczny strój zapłonął tysiącem ogników.

- Wizji nie da się zaprogramować według swojej woli – powiedziała spokojnie i cicho – przychodzą kiedy chcą i mówią o tym o czym chcą. Nie mam na nie wpływu, mogę je tylko przywołać.

Podeszła do Studni Czasu i zwróciła twarz w stronę kłębiącego się dymu. Długo przyglądała się wędrującym ku górze oparom szepcąc coś niezrozumiale. Potem postawiła niesioną przez siebie misę na murze okalającym studnię i zanurzywszy w niej ręce wyjęła garść jakichś drobnych płatków. Uniosła dłonie wrzuciła płatki do studni.

Z jej wnętrza najpierw buchnął jeden potężny płomień by po chwili zmienić się w tysiące drobnych ogników, które pomknęły ku sklepieniu gasnąc równie szybko jak się pojawiły.

Karakas wrzuciła drugą garść, potem trzecią i czwartą. Płomienie unosiły się nad studnią, dym kłębił się przybierając różnorodne kształty, ale Lana na próżno wytężała wzrok by cokolwiek sensownego w nim zobaczyć. W pewnej chwili ciszę przeszył potężny grzmot i zaraz potem ze studni zaczęły strzelać w przestworza jakieś wiązki światła, jakby odwrócone pioruny. Lana aż krzyknęła z zachwytu i przerażenia jednocześnie, nigdy czegoś podobnego nie widziała.

Wpatrująca się w zjawisko, wróżka zdawała się dostrzegać coś więcej niż tylko energetyczne smugi. Wyraz jej twarzy zaczął się zmieniać, w końcu pojawiło się przerażenie, które zastąpiło dotychczasowy spokój.

- Widziałam – zawołała gdy dogasł już ostatni płomień – widziałam zniszczenie i śmierć. Widziałam mordy i eksplozje spowodowane przez tych ludzi, królu musisz to powstrzymać!

Odwróciła wzrok od Studni i wyciągnęła błagalnie ręce w kierunku władcy schylając się niemal do ziemi. Król stał z ponurą miną patrząc na nią niechętnie a jego towarzysze słuchali gróźb w milczeniu, niestety z trwogą. Patrzyli wymownie na króla czekając na jego decyzję. On nie spieszył się z odpowiedzią, wreszcie przynaglany wzrokiem poddanych, rzekł do zastygłej w ukłonie Karakas:

- Tylko tyle masz do powiedzenia? Twoje widowisko rzeczywiście jest imponujące, ale wizje są niejasne i nie dają żadnej konkretnej wskazówki. Lepiej powiedz co stało się ze zbiegiem i czy ma jakiś związek z kobietą przykutą do skały.

Wieszczka wyprostowała się a jej metaliczny strój zalśnił tysiącem ogników.

- To oni będą sprawcami tych nieszczęść, które widziałam. Są ze sobą związani choć o tym nie wiedzą. Za każdym z nich stoją tysiące wojowników niosących śmierć.

- Co stało się ze zbiegiem? - król nie zamierzał zadowolić się wymijającą odpowiedzią.

- Jest już daleko stąd i wkrótce dołączy do swoich, nie posłuchałeś i nie zgładziłeś go jak ci mówiłam więc sprowadzi na nas nieszczęście! Póki żyje ma moc odradzania i w ten sposób pokonał chorobę, wróci silniejszy i bardziej groźny. Tylko śmierć w studni czasu mogłaby go powstrzymać. Teraz jest za późno!

Król Garinias pomilczał jakiś czas, widać było, że zmaga się ze sobą, z jednej strony nie chcąc uwierzyć przepowiedni, z drugiej nie mając innego wytłumaczenia dla tego co się stało. Wreszcie rzekł do stojącego obok Akijona:

- Przyprowadź nieznajomą.

Akijon rozkuł Lanę i bez cienia delikatności postawił przed obliczem władcy.

Pobladła i zmęczona patrzyła na Gariniasa ze smutkiem i z tym wyrazem rezygnacji na twarzy, tak charakterystycznym dla sytuacji bez wyjścia. Jej oczy zdawały się mówić: róbcie co chcecie i tak nie mogę zmienić biegu wydarzeń”.

Mężczyzna popatrzył na nią i spytał:

- Co łączy cię z tym zbiegiem?

- Nic, nigdy go nie widziałam, nie wiem co robił ani kim jest – odpowiedziała zrezygnowana – na pewno nie jest to nikt z naszego zespołu. Przybyliśmy tu dziś rano a przecież mówiliście, że on jest u was od kilku dni.

Król zastanowił się i zwrócił niechętnie do wieszczki:

- Sama słyszysz, że nie mogą się znać, zresztą gdyby mieli coś ze sobą wspólnego nie zostawiłby jej tutaj.

Karakas jeszcze raz wrzuciła srebrzyste płatki do Studni i gdy pokaz ogni zakończył się odpowiedziała:

- Nie widzę jak, ale na pewno są ze sobą powiązani i oboje przyniosą nam nieszczęście choć każde na swój sposób. Za nimi ciągnie się ogień i śmierć, zgładź przynajmniej ją a zmniejszysz zło o połowę.

- Nie jestem złem – powiedziała Lana całkiem spokojnie. Było jej już właściwie wszystko jedno i powoli zaczynała oswajać się z myślą, że nadszedł jej koniec. Próbowała sobie nawet wyobrazić jak będzie wyglądać jej śmierć i czym jest. Miała dwadzieścia lat i najtrudniej było jej uwierzyć, że można tak w ogóle przestać istnieć. Właściwie nie uwierzyła i pewnie dlatego była taka spokojna. W ostatnim czasie tyle nieprawdopodobnych rzeczy wydarzyło się w jej życiu, była przekonana, że nawet gdy zginie będzie to początek czegoś nowego.

Tymczasem władca popatrzył na nią i odpowiedział:

- Też tak myślę, uważam, że nie jesteś zdolna do złych rzeczy, cóż nie jestem nieomylny. Pomyliłem się co do wędrowca, nie posłuchałem przepowiedni i stało się, zginęło tyle osób a on uciekł, choć był niesprawny. Nie wiem jak mógł tego dokonać, ale zrobił to! Tym razem nie mogę ryzykować.

- Wrzućmy ją do Studni Czasu, tak jak mówiła Karakas – zawołał Akijon. Inny z towarzyszących królowi doradców pokręcił głową i rzekł stanowczo:

- Nie możemy tego zrobić, musimy zrzucić ciało ze skały w jakąś szczelinę niedaleko wodospadu aby wyglądało na wypadek.

Wszyscy spojrzeli pytająco na króla, ten popatrzył smutno na Mirrę i powiedział:

- Tak musimy zrobić i zrobimy tak. Ponieważ nie jesteśmy barbarzyńcami, uśmiercimy ją w bardziej cywilizowany sposób. Zabierzcie ją do sali unicestwień, niech egzekutor poda jej swoją truciznę, a jutro przed świtem zaniesiecie ciało w góry i wykonacie to co mówił Barias. Martwa nie będzie się szarpać ani krzyczeć.

Lana domyśliła się, że tak miał na imię ów mężczyzna, który kazał zrzucić ją ze skały, za co była mu wdzięczna gdyż perspektywa spłonięcia w studni, jak chciała Karakas, napełniała ją przerażeniem. Zrzucenie ze skały też zapewne nie należało do najprzyjemniejszych więc słowa o truciźnie przyjęła z ulgą.

Decyzję władcy zaakceptowano bez sprzeciwu, tylko Karakas była niezadowolona z obrotu sprawy co wyraziła mówiąc:

- Śmierć w Studni Czasu jest bardziej wskazana. Oczywiście podporządkuję się twoim rozkazom. Wyczuwam w tej dziewczynie dziwną siłę, dlatego dopilnuj proszę panie, by medyk podał jej wystarczająco dużą dawkę swojej specjalnej mieszanki, tak by uśpiła ją na zawsze.

- Egzekutor zna swoje rzemiosło – mruknął król niechętnie – dobrze wiesz, że jego preparaty są niezawodne.

- Teraz wszystko jest inne niż się wydaje – szepnęła tajemniczo.

Sala unicestwień, do której ją zaciągnięto, okazała się sporą skalną komorą z otwierającym się w górze kominem. Był tak wysoki, ze zdawał się ciągnąć w nieskończoność i kończyć wśród gwiazd. W pomieszczeniu czuć było lekki przepływ powietrza, co nieomylnie wskazywało na obecność jeszcze jakiegoś łącznika ze światem zewnętrznym. Palenisko na środku nie pozostawiało złudzeń – tutaj palono zwłoki. Wzdrygnęła się na sama myśl o przeznaczeniu tego miejsca, tymczasem mężczyźni położyli ją na wznak na posadzce a potem nadszedł jakiś dziwny człowiek, mniejszy niż pozostali i okutany niemal całkowicie w coś na kształt białych bandaży. Nie ulegało wątpliwości, był to ów egzekutor. Pomyślała, że ponieważ jest taki mały zapewne ma zaburzenia wzrostu więc nie jest zbyt silny i gdyby był sam mogłaby mu uciec. Niestety nie był sam, wokoło byli inni, uważnie przyglądali się jak nakłada jej na  nadgarstek jakąś opaskę z drobnymi kolcami, które mocno wbiły się w skórę sącząc śmiercionośny jad.

Przez chwilę się szarpała, kilka osób trzymało ją więc nie miała szans na wyrwanie się z ich rąk. Odpuściła, zamknęła oczy i zapadła w stan lekkiego odrętwienia czekając na to co miało nastąpić, na wpół z przerażeniem na wpół z ciekawością. Nigdy przedtem nie była tak świadoma swojego końca. Zebrani wokół niej ludzie widząc, że ma zamknięte oczy i jest spokojna puścili ją i tylko przyglądali się jej jeszcze długo. Usłyszała jeszcze jak szepcą coś między sobą, ale zdołała zrozumieć tylko dwa wyrażenia :„usunąć” i „Garinas”, potem zrobiło się na chwilę cicho a w końcu bardzo wyraźnie, doszły do jej uszu słowa egzekutora:

- Jest już prawie martwa, zostawmy ją tu, nad ranem niech ludzie króla się nią zajmą.

Wówczas odeszli i wszystko ucichło a ona pogodziła się już z losem i leżąc bez ruchu wsłuchiwała się w stan swojego organizmu by nie przegapić kiedy nadejdzie ten moment gdy trucizna zacznie działać i nić jej życia się przerwie. Nigdy przedtem koniec nie był tak bliski. Choć cały czas ocierała się o śmierć, była nawet ranna i uległa poważnemu zatruciu, zawsze jednak perspektywa końca była tylko jedną z możliwości. Tym razem było inaczej, znajdowała się w celi śmierci a trucizna sączyła się do jej krwi. Próba zerwania opaski okazała się bezskuteczną, dała więc spokój mocowaniu się z narzędziem zbrodni, i z zamkniętymi oczyma oddawała się rozmyślaniom. Dookoła pustka pieczary a dalej sami wrogowie, nikogo kto mógłby jej pomóc. Wbrew temu co słyszała, że przed śmiercią ludzie widzą całe dotychczasowe życie, nie myślała o tym co było, bardziej interesowało ją to co robią teraz jej przyjaciele i co się stanie gdy życie z niej uleci, jak będzie wyglądać wówczas jej ciało. Potem przypomniała sobie, że przecież mają ją zrzucić ze skały więc zapewne się rozbije i będzie wyglądać jak strzep szmaty. Okropność!

Czas płynął a ona nie odczuwała istotnych zmian w ciele, tylko skóra pod opaską piekła a ręka nieco zdrętwiała. Zdziwiona otworzyła oczy, w dalszym ciągu była w skalnej pieczarze, wysoko na końcu skalnego komina świeciły gwiazdy a wokoło było pusto i cicho. Spróbowała usiąść. Nadal znajdowała się w swoim ciele i było ono jej posłuszne. Zdziwiona spojrzała na nadgarstek, opaska była na swoim miejscu,  kolce wbijały się w skórę, tylko trucizna jakoś nie zadziałała – żyła.

Błyskawicznie zerwała się na nogi a jej jedyną myślą stało się uciekać, uciekać jak najdalej stąd. Umrzeć przecież kiedyś zdąży!

Rozejrzała się, oprócz głównego wejścia, tego którym tu ją zaciągnięto, znajdowała się tu jeszcze jedna wąska szczelina i to ona była odpowiedzialna za odczuwalny ciąg powietrza. Bez wahania wepchnęła się w tą szczelinę i po chwili znalazła się w dość wąskim, długim i drożnym korytarzu. Zaczęła biec przed siebie ocierając się o skalne występy. Miejscami było nisko i musiała się schylać, co chwila uderzała w coś głową lub ramieniem, od skał odrywały się wówczas kamienie i sypały za nią. Nie zwracała na nie uwagi. Nie wiedziała dokąd prowadzi tunel i nie miało to znaczenia. Wiedziała, że musi uciekać jak najdalej od swoich prześladowców a to jedyna droga.

W pewnej chwili usłyszała huk, to strop za nią zawalił się i zamknął tunel. Pobiegła jeszcze kilka kroków i obejrzała za siebie. Sterta gruzu sięgała do sklepienia odcinając zupełnie drogę powrotną.

„Teraz mnie nie złapią tak łatwo” - pomyślała z ulgą nie przestając biec. Powiew powietrza zmniejszył się lecz nie ustał zupełnie co dawała nadzieję, że gdzieś dalej jest jakieś wyjście. Kanał zdawał się nie mieć końca, i choć zaczął się rozszerzać ciągle był bardzo wąski. Wreszcie dotarła do wielkiej pieczary z licznymi odnogami i szczeliną w górze, była już tak zmęczona, że upadła na ziemię niemal bez tchu, nie mogąc się poruszyć.

Na chwilę straciła kontakt z rzeczywistością, niemal straciła przytomność. Gdy doszła do siebie w głowie miała pustkę i nie wiedziała ani gdzie jest ani jak długo leżała tak bez ruchu. Dopiero gdy odpoczęła trochę, uniosła się na rękach i pokonując ból w całym ciele usiadła. Z trudem zebrała rozbiegane myśli i zaczęła analizować swoje położenie.

Znajdowała się gdzieś pod ziemią, w skalnej grocie, sama, z trującą opaską na nadgarstku. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że mimo braku sztucznego oświetlenia jest w stanie dostrzec kształty a nawet barwy. Przez szczelinę w górze widać było gwiaździste niebo lecz to nie ich blask dostarczał wystarczającą do tego ilość światła, więc co?

Przyjrzała się dokładnie miejscu, w którym się znalazła, ściany pieczary pokryte były warstwą grubego świecącego nalotu, z bliska widać było wyraźnie, iż są jakieś organizmy posiadające zdolność fluorescencji. Było ich bardzo dużo, egzystowały praktycznie na każdym fragmencie skały i to ich światło sprawiało, że było tu tak widno.

Rozwiązawszy pierwszą zagadkę próbowała jeszcze raz zdjąć opaskę, znowu bez rezultatu. Udało jej się ją tylko lekko odsunąć. Zauważyła, że skóra pod nią jest zaczerwieniona i pokryta drobnymi otworkami po kolcach, znak wprowadzonej do organizmu trucizny. Dlaczego więc nie umarła? Miała przecież otrzymać dużą dawkę i zakończyć życie bardzo szybko a przecież żyje i poza piekącymi nieco śladami pod opaską i lekko zdrętwiałym przedramieniem nie odczuwa w organizmie żadnych zmian.

Tego nie umiała wyjaśnić a ponieważ teraz nie miało to większego znaczenia, przestała się zastanawiać. Ważniejsze było znalezienie wyjścia z tej matni. Przecież nie po to udało jej się uciec by umrzeć gdzie indziej!

Wstała i rozejrzała się dokoła. „Którą drogę wybrać?” - pomyślała. Zdecydowała się na najszerszy tunel licząc, że to on wyprowadzi ja na zewnątrz. Był szeroki i długi, co kilkadziesiąt metrów tworzył większe komory, ale nie kończył się. W pewnej chwili, gdy znajdowała się w jednej z nich usłyszała za sobą syczenie. Odwróciła się i zamarła. Kilka metrów od niej pełzał olbrzymi stwór, przypominający potężną jaszczurkę z krótkimi szeroko rozstawionymi kończynami. Zwierzę zbliżało się do niej bardzo niezdarnie, powoli przebierając nogami i ciągnąc brzuch po ziemi a z otwartej paszczy wystawały liczne, ostre jak noże, zęby.

Instynkt samozachowawczy kazał jej nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów tylko ostrożnie wycofać się ze strefy zagrożenia. Tylko dokąd? Jedyną drogą było wejście do kolejnego tunelu. Szybko odrzuciła ten pomysł, to prawdopodobnie byłaby jej ostatnia droga. Potwór był bardzo blisko, a spotkanie z nim w wąskim kanale nie dawało jej żadnych szans, tym bardziej, że nie mogła być pewna czy tunel jest drożny lub czy nie czai się tam inne zwierzę.

Zauważyła, że w tym miejscu komora ma pochylone ściany i można wspiąć się na nie używając występów skalnych jako stopni. Tak też zrobiła. Nie było łatwo, co chwila zsuwała się po śliskiej nawierzchni a zwierzę nie dawało za wygraną i pełzło za nią. Była już w najwyższym miejscu skalnej półki nie mogąc wejść dalej a potężna głowa zbliżała się niebezpiecznie do jej nóg. Chwyciła luźny kamień i cisnęła w rozwartą paszczę, potem drugi i następny. Poskutkowało, gad zwinął się i wycofał, ale nie zrezygnował zupełnie.

Gdy tylko kamienie przestały lądować na jego głowie przypuścił atak ponownie i tym razem był bardziej zdeterminowany. Rozpoczął wspinaczkę nieco z boku, gdzie był bardziej osłonięty i większość rzucanych przez Mirrę kamieni trafiało obok. Ona sama miała już dość, była potwornie zmęczona i ledwo mogła utrzymać się na śliskim gruncie, w dodatku niezwiązane z podłożem kamienie, które można byłoby użyć zdawały się kończyć. Chwilami traciła wolę walki i tylko ponure wyobrażenie śmierci w żołądku tego drapieżnika dodawało jej sił. Jednak straszliwa paszcza była już blisko, niemalże na wysokości jej stóp. Ostatnim wysiłkiem rzuciła duży kamień w stronę agresora i niestety chybiła. Zwierzę już szykowało się do decydującego skoku gdy nagle stało się coś nieoczekiwanego. Oto niespodziewanie pojawiła się, jakby wyrosła spod ziemi, jakaś potężna postać. Mężczyzna z ogromną siłą rzucił w potężny kark czteronoga równie wielki fragment skały rozłupując mu głowę na pół.

 

Rozdział IX

 

Siedziała nieruchomo na skale bojąc się poruszyć, jakby nie ufając swoim oczom. Ogromne cielsko leżało skulone u stóp zarośniętego mężczyzny w podartych łachmanach. Pod wielodniowym zarostem trudno było rozpoznać twarz, ale postać wydała jej się dziwnie znajoma. Nie mogła tylko sobie przypomnieć gdzie się spotkali. On też przyglądał jej się uważnie i pierwszy zorientował się skąd się znają.

- Nie poznajesz mnie zapewne – usłyszała jego cichy głos – ale musisz przecież pamiętać, to ja Mogir, uratowałaś mnie.

Teraz i ona zrozumiała. Oczywiście, że pamiętała, jak mogłaby zapomnieć. Długo rozmyślała nad tym co się z nim stało i próbowała wierzyć, że wyszedł cało z opresji i nie zginął gdzieś z głodu i wycieńczenia. Radość ze spotkania była więc podwójna - żył i w dodatku wyrwał ją z paszczy tego gada.

- Jak się tu dostałaś – spytał gdy ochłonęła już z przerażenia i zeszła na dół pieczary – wszystkiego bym się spodziewał, ale nie ciebie.

-To długa historia, sama się dziwię, że jakoś mi się udało wyjść z tego.

W skrócie przedstawiła mu sytuację, on zaś słuchał z narastającym zdziwieniem.

- Nie przypuszczałbym, że tu mieszkają jacyś ludzie – rzekł w końcu – w dodatku niebezpieczni.

- Też nie przypuszczałam, nikt nie przypuszczał. Zapewne mnie ścigają, tunel, co prawda, się za mną zapadł i odciął im drogę, ale może znają inne przejścia. Musimy się jakoś dostać do swoich i opowiedzieć im o wszystkim.

- Pomogę ci, razem jakoś się stąd wydostaniemy.

- Nie wiem jak ci dziękować, sama na pewno nie dałabym rady. A ty? Co się z tobą działo?

- Ja? Tak jak ci mówiłem poleciałem w góry, zostawiłem w dolinie dżejt, znalazłem wejście do jaskini i ukryłem się w niej.

- Nie zabłądziłeś w tych tunelach?

- Trudno powiedzieć. Gdy dotarłem do pierwszej jaskini byłem jeszcze zupełnie przytomny. Szedłem powoli a ponieważ mam dobrą orientacje przestrzenną pamiętam drogę do jakiejś półki skalnej, tej gdzie zaczęło się piekło, wtedy właśnie rozpoczęły się halucynacje. Mało z tego pamiętam, tylko ból w całym ciele jakby coś chciało rozerwać cię od środka. To było straszne. Tu też straciłem panowanie nad sobą, szedłem bezmyślnie a potem, spadłem i przez jakiś czas byłem nieprzytomny. Teraz już wszystko minęło, wiem kim jestem i myślę, że chorobę mam za sobą, to dla mnie najważniejsze. Od jakiegoś czasu błąkam się po tunelach robiąc rozeznanie w okolicy. Byłem dość daleko stąd gdy usłyszałem odgłos spadających kamieni. Pod ziemią dźwięk rozchodzi się daleko. To pewnie wtedy zawalił się strop. Poszedłem sprawdzić co się dzieje i doszedłem aż tu. Miałaś szczęście, że zdążyłem na czas.

- Miałam. Wiesz gdzie jesteśmy?

- Niezupełnie, Tak naprawdę to jeszcze nie próbowałem się stąd wydostać, chciałem najpierw się upewnić czy ze mną wszystko dobrze, teraz nadszedł czas by wrócić do życia.

- Wymyśliłeś już plan jak to zrobić?

Mogir roześmiał się bezgłośnie.

- Jestem ochroniarzem, myślenie pozostawiam innym – rzekł – ja zdaję się na swój instynkt. Chodź ze mną, nie mamy czasu do stracenia.

Skrzywiła twarz w czymś co miało być uśmiechem. Egon cały czas powtarzał jej, że najpierw trzeba myśleć, potem działać, Mogir zdawał się mieć zupełnie inną filozofię, trochę przypominającą jej własną. Ona również niejednokrotnie najpierw podejmowała decyzję a dopiero potem myślała jakie będą jej skutki.

Sytuacja, w jakiej oboje się znaleźli nie najlepiej świadczyła o skuteczności takiej filozofii, ponieważ jednak była to sytuacja już zaistniała, to z nią należało się zmierzyć. Zastanawianie się co by było gdyby bardziej rozważnie podejmowali swoje decyzje nie miało teraz większego sensu. Na szczęście nie była już sama, poszła więc za nim ciemnym tunelem zostawiając za sobą martwe cielsko potwora i dopiero gdy znaleźli się daleko od pieczary spytała?

- Skąd wiesz że to właściwa droga?

- Bo to jedyna droga – usłyszała w odpowiedzi co trochę ją zdziwiło, widziała bowiem kilka bocznych odnóg, które Mogir minął bez zastanowienia.

- Przecież były tam inne korytarze.

- Tamte prawdopodobnie prowadzą donikąd.

- Prawdopodobnie? To znaczy, że nie wiesz na pewno.

- Pod ziemią nic nie jest pewne.

Zamilkła, cóż mogła powiedzieć? Tylko on mógł ją stąd wyprowadzić a ponieważ poczuła głód po chwili spytała:

- Czym żywiłeś się przez ten czas?

- Wiele pieczar ma kanały łączące się ze światem zewnętrznym i dostęp do światła więc żyją tu liczne rośliny, za kilka przecznic dotrzemy do jednej z nich, tam coś znajdziemy i będziesz mogła odpocząć.

Odetchnęła, jednak zna drogę.

Rzeczywiście była zmęczona, szła więc za nim bezmyślnie, nie mówiąc ani słowa by nie tracić na darmo energii, obijała się przy tym o ostre ściany wąskiego tunelu raniąc dłonie i głowę. Jakieś małe stwory biegały koło stóp, ale wolała na nie  patrzeć by nie krzyczeć z obrzydzenia. Wreszcie miała dość, Nie dość, że straciła rachubę czasu, to jeszcze nie miała siły iść dłużej.

- Dalej już nie dam rady – jęknęła – coś plącze mi się pod nogami i jestem głodna.

- Już niedaleko...

W istocie w końcu dotarli do obszernej groty z kominem, przez który widać było gwiazdy i ciekiem wodnym tworzącym malowniczy wodospad. Zatrzymała się urzeczona widokiem odbijających się w wodzie gwiazd, Mogir też się zatrzymał mogła więc usiąść. Mężczyzna przyjrzał się kamiennym ścianom pokrytym świecącymi glonami szukając między nimi jadalnych roślin, wkrótce też je znalazł. Smakowały jak trawa ponieważ była bardzo głodna nie wybrzydzała.

- Skąd się wziął tu ten potwór? – spytała gdy odpoczęła nieco a głowę znowu zaczynały opanowywać różne myśli.

- To górska ochdea – odparł - żywi się małymi kataczi, które stale plączą się wokół nóg. jest ich tu mnóstwo, co prawda łatwiej je poczuć niż zobaczyć.

- Zauważyłam, mało przyjemne uczucie – mruknęła – A ta ochdea musiała ich zjeść bardzo dużo skoro aż tak wyrosła, chociaż w Manitii widziałam wodne potwory, chyba były jeszcze większe.

- Nie byłem w Manitii, słyszałem o nich. Tam prawdopodobnie jest wiele olbrzymich zwierząt.

- O tak. Miejmy nadzieję, że to jedyna taka paskuda w tej jaskini.

- Pewnie jedyna, trudno byłoby wyżywić się większej ilości dużych zwierząt w tak trudnym środowisku. Chociaż jest tu wiele bocznych pieczar i nie wiadomo co tam się gnieździ.

- Spotkałeś już ją wcześniej?

- Nie, przebywałem w innej części jaskini, dopiero hałas zapadającego się chodnika przyprowadził mnie tutaj.

- Dzięki temu żyję. Długo będziemy wędrować pod ziemią?

- Nie, wkrótce powinniśmy wydostać się na powierzchnię. To już niedaleko. Właściwie mogliśmy to zrobić wcześniej, te boczne odnogi też prowadzą na zewnątrz. Nie zrobiliśmy tego ponieważ bezpieczniej będzie gdy wyjdziemy jak najdalej od twoich prześladowców.

- Pewnie tak – powiedziała po chwili namysłu. – Chyba jesteśmy coraz dalej od naszego obozu.

- Zbliżamy się do dżejtu. Gdy już do niego dotrzemy pójdzie szybko. Tam gdzie go ukryłem nie mieszkają ludzie, powinien więc na nas czekać.

- Ludzie Podziemia raczej go nie znaleźli, mówiliby coś o tym. Chodźmy już, chciałabym jak najszybciej być u swoich, pewnie się o mnie martwią.

Poczucie, że już niedługo może zobaczyć przyjaciół dodało jej sił, już wyobrażała sobie minę Egona gdy będzie opowiadać o swoim odkryciu i nie przejmowała się nawet dogadywaniem, bez którego zapewne się nie obejdzie.

Mogir nie był tak entuzjastycznie nastawiony do spotkania z rodakami.

- Za mną raczej nie tęsknią – mruknął – po powrocie będę musiał się gęsto tłumaczyć. Jakby nie patrzeć, kiedyś będę musiał to zrobić, teraz gdy odzyskałem sprawność nie chcę spędzić reszty życia w jaskini.

Gdy po krótkiej wędrówce wydostali się na powierzchnię była jeszcze noc. Lana z zachwytem patrzyła na gwiazdy, jakby widziała je po raz pierwszy. Tak niewiele brakowało by już nigdy niczego nie zobaczyła. No właśnie, dlaczego nie umarła? Teraz gdy była już wolna znowu zaczęła się nad tym zastanawiać.

Na nadgarstku w dalszym ciągu nosiła śmiercionośną opaskę a pod nią ślady kolców, które były jedynym efektem działania trucizny. Czyżby egzekutor się pomylił? Może dał jej zbyt mała dawkę a może podał nie to co powinien? Ale przecież król mówił, że zna swoje rzemiosło...

„A może Karakas słusznie przepowiedziała, że mam nadzwyczajną siłę – pomyślała – może rzeczywiście ją mam? Przewidziała przecież moje pojawienie się pod ziemią i tego drugiego też... ”

Rozmyślania przerwał jej głos Mogira:

- Wstawaj, musimy iść sprawdzić co się stało z dźejtem. Coś jest nie tak, spójrz w kierunku tamtej doliny, widzisz tam jakieś światło?

Zrobiła tak jak jej kazał, istotnie w dolinie można było dostrzec słabą poświatę, jakby oświetlała ją jakaś latarnia.

- Tam zostawiłem dżejt i na pewno wyłączyłem światła. Ktoś musiał go znaleźć.

- Tylko kto? Może szukając mnie Egon zdążył dotrzeć aż tutaj?

- Dlaczego miałby cię szukać tak daleko od miejsca zaginięcia? To mało prawdopodobne.

- Przekonajmy się.

- Musimy byś bardzo ostrożni, nie mamy pewności, czy to on. Idź za mną bardzo powoli i nic nie odzywaj się, tam mogą być ludzie Podziemia.

Z nimi na pewno nie chciała się spotkać, toteż posłusznie zamilkła i ruszyła za nim.

Dżejt był dalej niż się to jej początkowo wydawało, więc gdy dotarli w jego pobliże była bardzo zmęczona. Dolina pokryta była gęstym lasem skrywającym dźejt i to co koło niego się znajdowało. Widoczna z wyższych partii gór poświata zniknęła gdzieś pośród roślin i przestała wskazywać drogę.

- Nieźle go ukryłeś - odezwała się cicho – w ogóle nic nie widać.

- Ktoś jednak go znalazł – odparł – zostań tu a ja się rozejrzę...

- Widziałeś kiedyś Egona lub Hiadę?

- Nie.

- Więc nie będziesz wiedział czy to oni. Ludzi Podziemia też nie widziałeś, muszę iść z tobą.

- Niech będzie - zgodził się po chwili namysłu. – Pamiętaj, trzymaj się blisko mnie, łatwiej będzie się bronić.

- Może nie będziemy musieli się bronić, świat chyba nie składa się z samych wrogów.

- Obyś się nie myliła.

Jednak się pomyliła. Nie zdążyli dojść do dżejtu gdy nagle, jakby spod ziemi wyrosło za nimi trzech uzbrojonych mężczyzn, którzy przyłożyli im broń do pleców i nakazali iść naprzód.

- Jak tu się bronić? - jęknęła. Żadne z nich nie miało broni, byli zmęczeni, nie wspominając już o przewadze liczebnej przeciwników.

Przedzierali się przez zwartą okrywę roślinną i z każdym krokiem poświata stawała się coraz wyraźniejsza. Na miejscu okazało się, że oprócz niewielkiego medycznego dźejtu, którym przyleciał Mogir stały jeszcze dwa większe, tworząc razem z nim niewielki trójkąt. Pomiędzy maszynami, przy świetlistym kręgu, stanowiącym jedyne, dość intensywne źródło światła, siedział jakiś mężczyzna. Przyglądał się czemuś, co trzymał w dłoniach, Lanie wydawało się, że jest to przenośny projektor.

Na widok wchodzących jeńców podniósł najpierw głowę, odłożył projektor a potem wolno wstał.

- Proszę, proszę – rzekł po chwili do Lany gdy już ochłonął ze zdziwienia wywołanego jej widokiem – to znowu ty. Ciągle wchodzisz mi w drogę, czyżby Egon tak nisko upadł i każe mnie śledzić właśnie tobie? A może po moim odejściu w FERZE nie ma już nikogo bardziej operatywnego?

Nie odpowiedziała była tak zaskoczona, że nie wiedziała co powiedzieć. Patrzyła na niego jak na zjawę, zastanawiając się czy może ją spotkać coś jeszcze bardziej nieprawdopodobnego.

- Co to za jeden? - usłyszała głos Mogira.

- Nikt, kogo chciałabym spotkać na tym pustkowiu – odpowiedziała wolno cedząc słowa.

- Więc chyba jednak wróg...

- Śmiertelny...

Fatrion, bo to on okazał się tym wrogiem, skrzywił się i dość niecierpliwie przerwał:

- Przyjaciele bywają bardziej niebezpieczni niż wrogowie. Jestem pod wrażeniem, nie mam pojęcia w jaki sposób zdołałaś się wydostać z podziemnego miasta, ale należą ci się słowa uznania. Nie podejrzewałam cię o takie umiejętności. Kim jest twój towarzysz?

- Przyjaciel...

- Czy to on cię stamtąd wyprowadził?

- Bardzo mi pomógł...

- Będziemy mieli sobie dużo do powiedzenia. Pomieszałaś mi plany i jestem zmuszony je zweryfikować. Na szczęście niespodziewanie dostałaś się w moje ręce i teraz możesz mi się przydać.

- Nie wiem o czym mówisz, ostatni raz widziałam cię w Erydonie i o ile pamiętam, wtedy nie chciałeś ze mną rozmawiać... zaraz, skąd wiesz, że uciekłam od ludzi Podziemia?

- Też stamtąd uciekłem. Gdybyś się nie wmieszała jeszcze bym tam był. Zobaczyłem ciebie i nie mogłem pozwolić byś mnie zdemaskowała.

Lana słuchała z niedowierzaniem. Karakas znowu miała rację.

- To ty byłeś tym wędrowcem, który dotarł do ich miasta przede mną a potem zabił pięciu ludzi i zniknął bez śladu mimo, że był sparaliżowany.

- Sześciu i nie byłem sparaliżowany. To był kamuflaż.

-Udawałeś, wszystko udawałeś. Czy musiałeś ich zbijać.

-Niestety musiałem, ja albo oni, nie wypuściliby mnie żywego. Wybór był prosty. Gdybyś się nie pojawiła pewnie jeszcze by żyli.

-Chcesz mi wmówić, że to moja wina?

-Wina? Nie, tylko przyczyna. Zresztą to tylko przyspieszyło sprawę, kiedyś musiałbym się stamtąd wydostać.

-Właśnie i wtedy też musiałbyś kogoś zabić. Karakas to przeczuwała,. Skąd mogła wiedzieć że jesteśmy w jakiś sposób ze sobą powiązani?

-Tak mówiła? Blefowała, nie mogła wiedzieć, a ponieważ zjawiliśmy się mniej więcej w tym samym czasie można było tak przypuszczać. Blef często się opłaca i muszę przyznać – ta kobieta jest całkiem w tym niezła. Ją było najtrudniej zwieść. Ciebie też nie przyjęła z otwartymi ramionami.

Fatrion nie uznawał nadzwyczajnych zdolności Karakas, Lana zdawała się nie podzielać jego sceptycyzmu. Jak do tej pory wszystko co powiedziała okazywało się realne więc umiejętność przewidywania przyszłości przez nią wydawała się także prawdziwa. Po cichu chciała by tak było gdyż wtedy mogłoby się okazać, że rzeczywiście i ona posiada jakąś ponad naturalną siłę, która pozwoli jej dokonać niezwykłych rzeczy, na przykład uciec z tego miejsca.

- Nie byłeś u Studni Czasu, nie widziałeś jak wydobywa z niej odwrócone pioruny. Musi mieć jakieś nadzwyczajne zdolności, skąd by bowiem wiedziała, że się pojawimy – rzekła niepewnie - i jak mogła, przewidzieć, że sprowadzimy na nich kłopoty.

-Kłopoty najłatwiej przewidzieć – odpowiedział trochę zniecierpliwiony - zawsze jakieś się zdarzają. Nie przypuszczam by dokładnie sprecyzowała rodzaj tych kłopotów ani czas ich nastania. Nie przepowiadała też zapewne dobrych rzeczy, o nie znacznie trudniej, znacznie trudniej też je przewidzieć. A wiązki energii można wyprodukować w zupełnie naturalny sposób. Dobrze, dobrze, nie będziemy rozmawiać o wróżkach, oczekuję od ciebie ważniejszych informacji.

- Ja nie wiem więcej niż powiedziałam tym podziemnym. Na pewno wszystko słyszałeś, inaczej byś mnie nie rozpoznał.

Fatrion zmierzył ją swoim przenikliwym wzrokiem. Potem spojrzał na Mogira i zmienił temat.

- Nie wiem kim jesteś, ale to ty musiałeś przylecieć naszym medycznym dżejtem, w przeciwnym razie po ucieczce nie przyszlibyście tutaj. Nie jesteś z FERY więc musiałeś go ukraść, jak ci się to udało?

Mogir do tej pory przysłuchiwał się rozmowie z niedowierzaniem. Ścieżka jego życia tak dziwnie się splątała z losem Lany, najpierw wspólny pobyt w szpitalu, potem niespodziewane spotkanie w jaskini a teraz z nieprzyjaznymi ludźmi, którzy o dziwo, okazali się jej znajomymi. Dotychczas wspólna droga była dla obojga korzystna, coś jednak zdawało się zmieniać. Nie ulegało wątpliwości, oboje znaleźli się w mało dogodnym punkcie tej drogi.

Nie zamierzał jednak się poddawać, zapytany przez Fatriona, podniósł głowę, wyprężył się i dumnie odpowiedział:

- Nie znasz mnie i nie możesz wiedzieć czy należę do FERY czy nie.

Fatrion roześmiał się głucho.

- Gdybyś należał do FERY to ty byś mnie znał – rzekł – mnie znają tam wszyscy, twoja przyjaciółka może to potwierdzić.

- Niestety tak – rzekła Lana smętnie – był strażnikiem FERY  i to dobrym, ale wolał iść na służbę do wroga ludzkości.

Uśmiech zniknął z twarzy Fatriona.

- Wszyscy służymy czemuś nie komuś, inni stanowią tylko tymczasowy etap na drodze realizacji naszych celów – odpowiedział dosyć niejasno po czym dodał – wyjaśnij swojemu towarzyszowi by się nie popisywał i odpowiadał na pytania.

- Dlaczego mamy ci się tłumaczyć? - spytał Mogir zaczepnie.

- Ponieważ to ja mam przewagę nad wami. Wyglądasz na osiłka, jednak bez broni i z jedynym wsparciem w postaci dość nieobliczalnej dziewczyny niewiele zdziałasz. Na twoim miejscu bym to rozumiał.

Lana szybko szturchnęła towarzysza w bok.

- Oboje to rozumiemy – zawołała nie chcąc dopuścić do spięcia – powiemy ci wszystko co wiemy chociaż Mogir właściwie nic nie wie, bo wiele dni spędził w odosobnieniu a ja też wiem niezbyt wiele, ale co wiem to powiem. Jednak teraz jesteśmy strasznie głodni, chyba nie zaplanowałeś dla nas śmierci głodowej. Cywilizowani ludzie tak nie robią. Jesteś chyba cywilizowanym człowiekiem?

Fatrion roześmiał się znowu.

- Masz rację, Kalhan dotrze tu nie tak prędko, mamy więc czas, dużo czasu – rzekł – porozmawiamy za chwilę gdy już skończycie jeść. Interesuje mnie ilu ludzi ma ze sobą Egon i gdzie leży jego obóz. Chcę też wiedzieć kim jest ten złodziej dźejtów i co tu robi.

- Nie jest złodziejem, on tylko pożyczył dźejt, właściwie to ja mu go pożyczyłam, trochę nielegalnie. Właśnie zamierzaliśmy go zwrócić.

- Musicie zmienić zamiary.

Powiedziawszy to Fatrion odwrócił się i udał w kierunku jednej z latających maszyn pozostawiają oboje pod nadzorem owych trzech, tych samych, którzy ujęli ich w lesie.

Mogir czuł się upokorzony jego słowami i tylko zaciskające się na jego ramieniu palce Lany powstrzymywały go od rzucenia się na wroga z pięściami. Zaprowadzono ich do świetlistego kręgu, który posłużył teraz jako stół, gdzie mogli w dość komfortowych warunkach spożyć podany im posiłek. Robili to powoli, w milczeniu, ukradkiem rozglądając się wokoło i obserwując pilnujących ich ludzi. Ci początkowo także obserwowali ich uważnie, ale jak to zwykle bywa, wkrótce znużyło ich przyglądanie się jedzącym, czuli przy tym swoją przewagę toteż trochę beztrosko zaczęli rozmowę, cały czas jednak trzymając broń skierowaną w kierunku pojmanych.

Ani Mogira ani Lany nie interesowało o czym mówią, oczywiste było, że nie będą mówili o niczym istotnym, bardziej zwrócili uwagę na nieco rozluźnioną atmosferę jaka zapanowała wśród nich i postanowili z tego skorzystać. Lana czuła, że jeśli chcą uciec muszą to zrobić teraz, gdy Fatriona nie ma na placu. Jeden z najlepszych strażników FERY na pewno nie da im się wymanewrować, nie wiedziała tylko jak porozumieć się z towarzyszem niedoli. Na szczęście i on nie zamierzał dłużej pozwalać siebie nazywać złodziejem i tylko czekał na dogodny moment do ataku.

I właśnie moment ten się nadarzył. Gdy tylko pilnujący ich ludzie zajęli się rozmową Mogir nie dokończywszy jedzenia zerwał się i rzucił w kierunku stojącego najbliżej mężczyzny powalając go i wyrywając mu broń. Niemal równocześnie Lana chwyciła żelazny zydel, na którym siedziała i z całej siły uderzyła nim w blat świetlistego kręgu. Krąg rozpadł się na kawałki, nastąpiło krótkie spięcie i snop iskier rozsypał się dokoła, potem zrobiło się ciemno.

- Do dżejtu – zawołał Mogir i schwyciwszy dzieczynę za rękę pobiegł w kierunku swojej maszyny.

Biegł zygzakiem by uniknąć trafienia, bowiem zaskoczeni na moment strażnicy szybko zorientowali się w sytuacji i zaczęli strzelać. Na szczęście trafienie po ciemku w szybko poruszający się cel okazało się niemożliwe. Oboje bez szwanku dobiegli do włazu i bezpiecznie dostali się do środka. Mogir uruchomił silniki i wystartował.

Hałas postawił na nogi cały obóz. Fatrion wybiegł natychmiast gdy zgasło światło tylko po to by zobaczyć reflektory oddalającego się dżejtu.

- Co tu się stało? - wrzasnął próbując przekrzyczeć huk wystrzałów.

- Uciekli – zawołał jeden z jego ludzi nie przestając strzelać – mamy za nimi lecieć?

- Oszalałeś? To super szybki medyczny dżejt FERY, żaden z naszych go nie dogoni. Poza tym mamy za mało maszyn a Egon zapewne dysponuje znacznymi siłami w dodatku teraz zna nasze pozycje. Jak mogliście pozwolić im uciec?

Gdy mężczyzna tłumaczył się przez szefem inni członkowie ekipy, ci którzy nie pełnili nocnej warty również wyszli na zewnątrz maszyn. Na szczęście dla zbiegów, mogli już tylko patrzeć jak światła rozpływają się w mroku a dolinę spowijają ciemności.

„Skąd Kalhan wytrzasnął taką bandę nieudaczników – pomyślał Fation wracając do dżejtu – i on chce z nimi pokonać armię Egona! Jeżeli reszta jego ludzi jest tak samo nieudolna to możemy wracać do domu. A swoją drogą ta dziewczyna jest sprytniejsza niż by się to mogło wydawać.”

Pomyślawszy to odwrócił się i wydał rozkaz zmiany pozycji. Lana i Mogir zniknęli już z pola widzenia.

- Udało się! Dobrana z nas para – zawołał Mogir gdy już znaleźli się daleko poza zasięgiem wystrzałów - nieźle załatwiłaś ten świecący element, dawno nie widziałem tylu fajerwerków. Nigdy bym cię nie podejrzewał o takie umiejętności, nie wyglądasz nazbyt silną.

- Karakas mówiła, że mam ukrytą moc – odpowiedziała zadowolona z siebie – może miała rację?

- Lepiej żebyśmy nie musieli tego sprawdzać.

 

 

Rozdział X

 

Hiada była zajęta badaniem ukształtowania terenu i dopiero po pewnym czasie uświadomiła sobie, że Lana nie skontaktowała się z nią o wyznaczonej porze. Pomyślała, że zapewne przyjaciółka zajęła się pracą i zapomniała o poleceniu dowódcy.

- Znowu się zagapiła – powiedział do siebie lekko uśmiechając się – trudno jej się dziwić, wszystko jest tu dla niej obce.

Postanowiła jej o sobie przypomnieć. Wyjęła komunikator i wybrała kod przywołujący. Komunikator Leny nie odpowiadał, po drugiej stronie panowała głucha cisza. Zaniepokojona ponowiła próbę, bez rezultatu.

„Może odłożyła gdzieś komunikator”- pomyślała. Gdy kolejna próba nawiązania łączności skończyła się jak poprzednie zdenerwowała się nie na żarty. Natychmiast wybrała kod dowódcy i zameldowała:

- Lana nie odpowiada, idę sprawdzić.

- Zezwalam – usłyszała w odpowiedzi.

Jakkolwiek obszar badawczy, którym się zajmowała znajdował się najbliżej doliny zejście z gór zajęło jej trochę czasu. Gdy już znalazła się na miejscu ze zgrozą stwierdziła, że Lany tu nie ma. Niedaleko rzeki znalazła pozostawione przez przyjaciółkę przyrządy pomiarowe, leżały równo poukładane, jakby odłożone na chwilę, nic nie wskazywało na to by zostały zgubione w trakcie szamotaniny, nie było też żadnych śladów zwierząt ani innych ludzi. Zawołała kilka razy dziewczynę po imieniu, odpowiedziała jej cisza.

Przerażona zaalarmowała dowódcę i Egona.

Obaj zjawili się niemal równocześnie. Egon dyszał dość ciężko, widać było, że całą drogę przebył biegnąc. Dzięki temu dotarł na miejsce zdarzenia równie szybko, mimo że znajdował się dużo dalej niż Kwadron. Ten ostatni wyraźnie zdenerwowany rzucił na wstępie:

- Wiedziałem, że z nią będą tylko kłopoty. Od początku byłem przeciwny zabieraniu na wyprawę amatorów.

- Każdy kiedyś był amatorem – odpowiedział Egon, również zdenerwowany, ale lepiej potrafiący urywać emocje – co tu się stało?

Hiada, w krótkich słowach przedstawiła mu sytuację.

- Nic nie wskazuje na jakiś atak – powiedziała na zakończenie – może poszła gdzieś zwiedzać okolicę i zabłądziła. Wiecie jaka ona jest. Obeszłam teren i nic nie znalazłam, musiała odejść gdzieś daleko. Tylko dlaczego nie odpowiada?

- Zabroniłem jej oddalać się z tego miejsca – wtrącił Kwadron – zapewniono mnie, że będzie wykonywać rozkazy.

Egon znał Lanę i wiedział, że jest zdolna do dziwacznych zachowań, Dziwiło go natomiast, że odeszła tak daleko by nie móc wrócić. Okolica nie wydawała się niebezpieczna.

- Sprawdzałaś przy rzece?

- Byłam tam, jest płytka i kamienista, nawet gdyby do niej wpadła nie utopiła by się.

- Sprawdzimy jeszcze raz. Wezwij ekipę poszukiwawczą oraz swoich ludzi niech przetrząsają dokładnie cały teren – zwrócił się do Kwadrona.

- Tak jest.

W czasie gdy Kwadron wykonywał rozkaz Egon wraz z Hiadą udali się nad rzekę. Oboje bardzo dokładnie oglądali każdy skrawek ziemi przy brzegu i w końcu znaleźli miejsce gdzie jeden kamień przybrzeżny był wyraźnie przesunięty. Świadczył o tym niewielki fragment świeżo odsłoniętej ziemi.

- Była tu – powiedział Egon.

Niestety tutaj ślad się urywał, przesunięty kamień był jedynym dowodem świadczącym o bytności Lany w tym miejscu. Oczywiste stało się, że tutaj musiała wejść do rzeki a rwący nurt zatarł wszystkie oznaki jej obecności.

- Dlaczego weszła do rzeki? - spytała Hiada retorycznie.

-Tego musimy się dowiedzieć, jak również tego co się z nią stało. –

 -Nawet gdyby się tu przewróciła jest tak płytko, że dałby radę się wydostać – Hiada próbował uspokoić samą siebie.

-Mogła stracić przytomność

Egon analizował sytuację w milczeniu. Szedł wzdłuż rzeki zgodnie z kierunkiem prądu wody uważnie obserwując dno koryta, za nim podążała coraz bardziej zdenerwowana Hiada. Kilkadziesiąt metrów dalej Egon zauważył metalowy przedmiot tkwiący między kamieniami, nieco przykryty naniesionym przez wodę piaskiem.

Przeczucie go nie myliło, był to komunikator Leny.

Przyśpieszyli kroku, posuwali się w milczeniu nie znajdując nic więcej aż dotarli do miejsca gdzie rzeka wpływała między skały.

- Poczekaj tu na Kwadrona i jego ludzi – rzekł po czym wszedł do wody i ruszył korytem przeskakując z kamienia na kamień. Wokoło nie było nikogo, po obu stronach piętrzyły się skały, przed nim ciągnęła się wstęga wody, ale coraz bardziej niespokojny nurt i wzmagający się szum nie pozostawiały złudzeń, gdzieś przed nim, pomiędzy skalami znajdował się wodospad, o którego istnieniu nie wiedziano, nie był bowiem zaznaczony na żadnych planach.

Przeszedł jeszcze kilkadziesiąt metrów aż znalazł się w pobliżu stopnia wodnego. Nurt stał się bardzo silny, dalej nie dało się już iść. Egon rozejrzał się jeszcze raz, nie dostrzegł nic co dałoby mu jakąkolwiek wskazówkę co do losu Lany. Żadnych fragmentów ubrań, żadnych śladów szamotaniny. Płynąca woda zmyła wszystko. Nie pozostawało nic innego jak zawrócić.

Droga powrotna zajęła mu trochę więcej czasu, musiał bowiem iść pod prąd a ten miejscami był bardzo silny, jednak można się było mu przeciwstawić. Nawet ktoś znacznie słabszy od niego powinien tego dokonać.

Gdy doszedł do otwartej doliny na miejscu oprócz Hiady był już Kwadron, jego dwóch ludzi i oddział poszukiwawczy. Razem dziesięć osób. Wszyscy patrzyli na niego z niepokojem i nadzieją. Przeczący ruch głowy pozbawił ich taj nadziei.

- Tu jej nie ma. Będziemy kontynuować poszukiwania poniżej wodospadu – rzekł krótko nie wdając się w dalsze wyjaśnienia.

- Tam jest wodospad? - spytała Hiada - nie wiedzieliśmy o jego istnieniu.

Egon tylko pokiwał głową i to musiało wystarczyć za wszelkie wyjaśnienia. Nie było czasu do stracenia. Wszystko wskazywało na to, że dziewczyna weszła do płytkiej wody i w jakiś dziwny sposób, spłynęła wraz z prądem aż do wodospadu, gdzie już nie miała szans. Dobrze wyszkolonym żołnierzom trudno było sobie wyobrazić jak można było nie umieć wyjść z tak płytkiej wody i czekać aż znajdujący się daleko wodospad uniemożliwi ucieczkę, Egon i Hiada także mieli co do tego wątpliwości, jedynym wytłumaczeniem była utrata przytomności. Brak śladów obecności osób trzecich nie dawał innego wyjaśnienia.

O przeżyciu lub śmierci w takiej sytuacji mogły zadecydować różne czynniki, takie jak wysokość stopnia skalnego czy pozycja ciała w czasie upadku, istniał więc cień nadziei, że znajdą ją żywą. Trzeba było się śpieszyć, Egon jeszcze tylko przekazał nadzór nad resztą misji swojemu zastępcy a sam objął kierownictwo akcji poszukiwawczej.

Długo przedzierali się wśród skał zanim dodarli do niższych partii terenu. Okazało się, że rzeka tworzy tu trzy niezbyt strome skalne stopnie, poniżej których płynie już dość spokojnie co dawało nadzieję na to, że dziewczyna przeżyła upadek. Problem w tym, że nie było tu nikogo.

Woda spływała ze skał, zachodzące powoli słońce świeciło czerwonawym blaskiem, nie licząc szumu rzeki było cicho i pusto. Nic co wskazywałoby na obecność Lany czy kogokolwiek.

- Może jakoś udało jej się wyjść z wody, ale straciła orientację w terenie i poszła nas szukać w niewłaściwym kierunku - pierwsza odezwała się Hiada.

- Może... - powtórzył Egon - musimy wszystko dokładnie sprawdzić. Przeszukajcie całe koryto rzeki, oba brzegi a potem przetrząsajcie po kolei każdy krzak, każdy kamień, wszystko.

Nikomu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Cała ekipa pracowała bez wytchnienia aż do zmroku. Sprawdzono olbrzymi obszar, bez rezultatu.Nawet wprawne oczy Egona nie dostrzegły niczego. Nie pozostawało nic innego jak wrócić do położonego niżej obozu i opracować nowy plan działania.

Najpierw dowódcy wszystkich zespołów badawczych zebrali się w kabinie odpraw i zdali relację z przeprowadzonych działań. Dokonano większości pomiarów, na badanym obszarze nie stwierdzono żadnych anomalii wskazujących na istnienie w tym miejscu pozostałości dawnej cywilizacji. Ustalono, że rano wykonane zostaną pozostałe pomiary a potem badacze przeniosą się na drugi brzeg rzeki.

Potem wszyscy się rozeszli a w kabinie pozostał już tylko Egon i osoby bezpośrednio zaangażowane w poszukiwania Lany.

- Przeszukaliśmy olbrzymi teren poniżej wodospadu i nie znaleźliśmy niczego - pierwsza odezwała się Hiada – żadnego śladu jej obecności w tym miejscu. Musieliśmy coś przeoczyć.

- Szukaliśmy bardzo dokładnie – wtrącił dowódca zespołu poszukiwawczego – gdyby coś tu było moi ludzie by to znaleźli.

-Mamy jednak dowód, że weszła do rzeki, jej komunikator nie wszedł do niej sam – wtrącił Kwadron.

- Nie ma śladów, że wydostała się z wody na żadnym z brzegów – ciągnęła Hiada – nie wiem co o tym myśleć.

- Może trzeba przeszukać jeszcze większy obszar – dodał dowódca zespołu poszukiwawczego – woda mogła znieść ciało bardzo daleko.

Zapadło milczenie. Po raz pierwszy ktoś użył słowa ciało, do tej pory nikt nie dopuszczał do siebie myśli, że dziewczyna nie żyje, teraz jednak wiele zaczynało wskazywać na taką wersję. Przecież gdyby żyła próbowała by się z nimi jakoś skontaktować.

Egon przysłuchiwał się uważnie doniesieniom i nie mógł oprzeć się wrażeniu, że robią coś nie tak. Brak czegokolwiek poniżej wodospadu był bardzo zagadkowy. Jeżeli woda zniosła ją aż tutaj i jeżeli nawet zabiła się i ciało spłynęło daleko w dół rzeki to mało prawdopodobne, że w którymś momencie nie rozerwałaby ubrania i jakieś jego strzępy nie zostałyby pod kamieniami.

- Może szukaliśmy w niewłaściwym miejscu – odezwał się wreszcie – może nigdy nie spadła z tego wodospadu.

Zebrali spojrzeli na niego ze zdziwieniem.

- Chyba nie chcesz powiedzieć, że nie weszła do wody – rzekł Kwadron

- Tego nie twierdzę, do wody raczej weszła nie wiemy tylko po co.

- Nieodpowiedzialne zachowania są jej specjalnością – Kwadron nie miał zbyt wysokiego mniemania o rozsądku Lany – mogła to zrobić dla zabawy albo z ciekawości a gdy doszła do stopnia wodnego prąd ją przewrócił i już nie dała rady wyjść na brzeg. Zawsze najpierw działała a dopiero potem zastanawia się nad skutkami.

Egon pokiwał głową, doskonale znał jej sposób podejmowania decyzji i wiedział, że mogła zrobić każdy nieprzemyślany krok.

- Mogło tak być – odpowiedział – ale mogła też pójść w górę rzeki albo przejść na drugi brzeg nie docierając do wodospadu, jutro tam musimy zacząć poszukiwania.

- Czemu się ze mną nie skontaktowała?

- Może zapomniała, zagapiła się i nawet nie zauważyła, że zgubiła komunikator a potem poszła go szukać nie wiedząc gdzie jest.

- To do niej podobne.

-Proponuję rozdzielić siły – wtrącił dowódca zespołu poszukiwawczego – kilku ludzi niech dalej przeszukuje obszar w dole rzeki resztę skierujemy w okolice miejsca zaginięcia.

Narada dobiegła końca, następny dzień miał dla nich rozpocząć się jeszcze przed świtem by zanim wstanie słońce mogli dotrzeć nad rzekę. toteż wszyscy udali się do swoich kwater, wszyscy z wyjątkiem Egona. On nie mógł spać, siedział pod gołym niebem i wyrzucał sobie, że zgodził się na powierzenie Lanie samodzielnego zadania. Miejsce, w którym miała je wykonywać wydawało się bezpieczne, i nawet ów stopień wodny, o którym nie wiedziano nie powinien stanowić zagrożenia dla dorosłej osoby. Cóż więc mogło się wydarzyć? Przecież nie mogła tak zniknąć bez śladu, jakby się ziemia pod nią rozstąpiła.

Gwiazdy zaczęły blednąć, ekipa poszukiwawcza szykowała się już do wymarszu a on ciągle siedział wpatrzony w niebo nie mogąc pogodzić się ze stratą. Analizował bez przerwy wszystkie możliwe scenariusze ale tylko ten jeden wydawał mu się realny.

W pewnej chwili dostrzegł w oddali światła jakiego obiektu latającego. Ponieważ nie spodziewali się niczyjej wizyty, należało zachować ostrożność, nieproszony gość mógł okazać się niebezpieczny. Żołnierze natychmiast zajęli stanowiska obronne, rozpoczęli też obserwację całego nieba sprawdzając czy nie nadlatują inne maszyny, ale widać było tylko tę jedną.

Obiekt zbliżał się powoli i długo trudno było zorientować się czym jest, jednak gdy odległość zmniejszyła się na tyle by można było dostrzec znaki identyfikacyjne wszyscy zaniemówili ze zdziwienia. Nie ulegało wątpliwości był to należący do FERY dżejt medyczny z tym tylko, że nadlatywał z przeciwnej strony niż znajdowała się Alatyda.

- To nasza maszyna, ta sam, którą Lana pozwoliła zabrać Umingowi - rzekł Egon przyjrzawszy się dokładnie znakom na bokach kabiny. Był nie mniej zdziwiony od innych, nie spodziewał się, że kiedykolwiek ją zobacz,. - Wysłać sygnał zezwalający na lądowanie. Zaraz dowiemy się kto nią przyleciał.

Oświetlono plac przeznaczony na lądowisko. Dźejt zwolnił i zaczął powoli osiadać, każdy jego ruch śledziła w napięciu cała ekipa. Zdumienie dosięgło zenitu gdy właz maszyny otworzył się i wyszła z niego... nie, nie wyszła, wyskoczyła Lana a za nią wygramolił się jakiś obdarty, zarośnięty typek.

Lana, widząc zastygłych w najwyższym zdumieniu i niedowierzających własnym oczom żołnierzy, którzy w dodatku trzymali broń wycelowaną w jej kierunku, zatrzymała się.

- Co jest? – spytała – przecież wróciłam.

 

Rozdział XI

 

Odpowiedziało jej milczenie. Zniknęła na tak długo, nie dając znaku życia, przeszukiwali przez całe popołudnie ogromny obszar a ona przylatuje tak po prostu z kimś nieznajomymi i oczekuje na oklaski.

- Będziesz musiała zdać relację i lepiej żebyś miała realny powód twojej niesubordynacji – pierwszy odezwał się Kwadron.

- Na mnie też nie czekali z otwartymi ramionami – szepnęła cicho do towarzysza podróży, głośno zaś powiedziała – dobrze, dobrze wszystko wam wyjaśnię, mam do opowiedzenia takie rzeczy, o których wam się nawet nie śniło i które wywrócą wasze dotychczasowe poglądy i plany do góry nogami, ale najpierw poznajcie Mogira Tarę, mojego przyjaciela. Dzięki niemu żyję. Wiele przeszedł i teraz należy mu się pomoc.

Potem już było łatwiej, wszyscy ochłonęli z wrażenia i można było przejść do wyjaśnień. Słowa dziewczyny zabrzmiały tajemniczo i należało natychmiast wszystko omówić. Egon nie zwykł długo zastanawiać się w takich wypadkach, toteż bez zwłoki nakazał zająć się Mogirem. Tylko on zrozumiał skąd wziął się tu medyczny dżejt FERY, domyślał się też, co mężczyzna przeżył od czasu ucieczki ze szpitala, polecił więc by go nakarmiono i zadbano o jego wygląd i zdrowie. Lanę natomiast, mimo że również wyglądała na zmęczoną i po przejściach, zabrał do kabiny dowodzenia gdzie razem z Kwadronem i Hiadą zamierzali ją niezwłocznie przesłuchać.

- Twoje słowa zabrzmiały dość niepokojąco – rzekł do niej - nie możemy więc odkładać wyjaśnień na dalszy czas, zjesz i odpoczniesz później.

Nie protestowała, nie była głodna gdyż przed ucieczką z obozu Fatriona zdążyła się nieźle najeść, bardzo też chciała zobaczyć minę Egona gdy opowie mu o tajemniczym miejscu. Najpierw jednak powiedziała:

- Kalhan niedługo tu dotrze, Fatrion jest tu już od wielu dni, wygląda na to, że nas uprzedzili.

Słowa wywołały dokładnie takie wrażenie jakiego się spodziewała. Nawet Egon był poruszony wiadomością i nie starał się nawet tego ukryć. Pozostali także słuchali w napięciu czekając na wyjaśnienie. Dziewczyna dumnie popatrzyła na zdziwione twarze po czym rozpoczęła swoją opowieść. Gdy wspomniała o tym jak dostała się do podziemnej pieczary Egon pokiwał głową i rzekł:

- Przypuszczałem, że wpadłaś w jakąś przepaść, to było jedyne realne wytłumaczenie.

Największe wrażenie oczywiście zrobiła na nich wiadomość o podziemnej społeczności, przez setki lat ukrywającej swoje istnienie przed światem. Z narastającym zaciekawieniem słuchali opowieści o tajemniczym wędrowcu, który okazał się byłym strażnikiem FERY, o Karakas i truciźnie a także o ucieczce z rąk ludzi Fatriona i chociaż mówiła w skrócie na twarzach zaczęło pojawiać się uznanie.

- Chyba znalazłaś to czego szukaliśmy – odezwał się Egon gdy skończyła - to prawdopodobnie potomkowie jakiejś grupy Alatydów, która po kataklizmie nie powędrowała ze wszystkimi na niziny tylko pozostała na miejscu i założyła podziemną osadę. Być może strzegą właśnie tego laboratorium. Czy masz jeszcze tę trującą opaską?

- Mam, cały czas noszę ja na ręku i nie mogę się jej pozbyć.

- Zdejmiemy ją i damy do zbadania. Pozwoli to sprawdzić co to za substancja, możliwe, że ktoś się pomylił i zamiast trucizny podał ci coś nieszkodliwego.

- Król mówił, że egzekutor zna swoje rzemiosło...

- Każdy może popełnić błąd a może jest jakaś inna przyczyna, zbadamy to. Mamy większy problem, wygląda na to, że Kalhan nas ubiegł. Odkrył to miasto przed nami i wysłał swojego najlepszego człowieka na zwiad. Ma nad nami znaczną przewagę.

- Ale nie ma klucza.

- Tak, ale jego umysł w dalszym ciągu jest niepokonany, odnalazł miasto bez niego przed nami.

- Rzeczywiście, trudno nie podziwiać jego intelektu - odezwała się Hiada – to bardzo groźny przeciwnik.

-Lana pokrzyżowała mu nieco plany, zapewne niewiele. Fatrion przebywał pod ziemią przez kilka dni i na pewno zdołał dowiedzieć się czego chciał. To nasza obecność jest dla nich problemem. Kalhan nie cofnie się przed niczym i jeśli go nie powstrzymamy może zniszczyć to miasto.

- Najemnicy Fariona nie wykazali się zbytnią walecznością skoro pozwolili uciec dwojgu amatorom – wtrącił Kwadron, który w dalszym ciągu nie był przekonany co do zasadności udziału Lany w całym przedsięwzięciu – jeśli reszta jego załogi jest tak samo nieoperatywna niewiele zdziałają.

-Tego nie wiemy a znając Kalhana dobrze obliczył swoje siły. Poza tym Fatrion dokonał rozeznania terenu i opracował strategię.

-Obawiam się, że nasz człowiek – amator - tu Kwadron zwrócił się do Lany - nic nie zapamiętał i niewiele nam pomoże w działaniach operacyjnych.

Wzruszyła ramionami. Miał rację, jej orientacja w terenie była znikoma i na pewno nie byłaby w stanie sama wyjść z tamtego labiryntu ani do niego znowu trafić. Nie ona.

- A co z Mogirem? - spytała niepewnie próbując jednak okazać się przydatną - On ma doskonałą orientację w terenie i z pewnością będzie umiał poruszać się pod ziemią. Mieszkał tam tyle czasu, przeżył i potrafił nas wyprowadzić.

- To prawda, jest jeszcze on. Teraz przechodzi pod moje rozkazy. Wykazał się wielka odwagą i uczciwością, wiele też wskazuje, że to co mówiłaś o nim jest prawdą. Na razie musimy go przebadać i jeśli wszystko będzie dobrze i wróci do sił rzeczywiście może nam się przydać. Porozmawiam z nim. Mówiłaś, iż korytarz, którym uciekałaś zawalił się więc od tej strony się nie dostaniemy a on przebywał właśnie w tej części jaskini.

-Chodził po niej długo, może są jakieś inne tunele, o których nie wiem a Mogir będzie wiedział, mogę też pokazać wam miejsce gdzie wpadłam do podziemi.

- Też zostało przysypane, jak wynika z twojej opowieści i tak pewnie jest, w przeciwnym razie bym je odnalazł. Oczywiście sprawdzimy wszystko a jego wiedza może nam się przydać, chociaż próba dostania się do miasta bocznymi kanałami nie jest najlepszym rozwiązaniem, przynajmniej nie w tej chwili. Teraz trzeba będzie poszukać innego sposobu na dotarcie do tych ludzi.

- Obawiam się – wtrąciła Hiada – że większym problemem będzie obecność Kalhana...

- Niewątpliwie tak, nie tylko dla nas, oni także powinni się go bardziej obawiać niż nas.

- oni o tym nie wiedzą – odezwała się Lena.

- Musimy im to jakoś wytłumaczyć.

Zgodnie z przypuszczeniami dziewczyny wszystkie dotychczasowe plany należało odłożyć na bok i zająć się tworzeniem nowych więc dalsze działania potoczyły się właśnie w tym kierunku. Lanę zabrano na badania a pozostali zajęli się organizacją nowego. Odwołano zespoły badawcze, nie było sensu robienia dalszych pomiarów skoro okazało się, że poszukiwane obiekty znajdują się po drugiej stronie rzeki a dotarcia do nich broni dobrze zorganizowana społeczność. Nawiązanie współpracy z tamtymi ludźmi i przekonanie ich o swoich dobrych zamiarach będzie wymagało wielu starań i może okazać się trudne. W dodatku jeszcze pojawiło się zagrożenie ze strony Kalhana, które mogło obrócić wniwecz ich wszystkie działania i doprowadzić do katastrofy.

Wszyscy zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji i wiedzieli jedno – należało działać.

Z odczytów urządzeń pokładowych medycznego dżejtu wynikało, że obozowisko Fatrion jest niedaleko, a dwie maszyny jakimi na razie dysponował nie stanowiły zagrożenia, nie wiadomo było jednak z jakimi siłami ściągnie tu Kalhan, trzeba było wykonać pierwszy ruch zanim się pojawi.

- Nie możemy pozwolić uciec wrogowi ani czekać aż wzmocni siły – rzekł Kwadron – trzeba wysłać natychmiast grupę czterech maszyn szturmowych w miejsce jego pobytu i unieszkodliwić go. Jeżeli wyruszymy teraz powinniśmy dotrzeć tam błyskawicznie i zlikwidować zagrożenie. Na miejscu pozostanie jeszcze wystarczająca siła do ewentualnej obrony

- Tak zrobimy – odpowiedział Egon – Przejmiesz dowodzenie grupy szturmowej, sprawdź w jakim stanie jest Mogir, on zna drogę. Jeśli jest w miarę stabilny niech z wami leci. Jednak znam Fatriona i podejrzewam, że po ucieczce Lany nie będzie czekał, wycofa się na inne pozycje. Gdyby okazało się, że Kalhan już dotarł a siły przeciwnika są zbyt duże, nie ryzykujcie.

- Zrozumiałem.

-Jeżeli zastaniecie obóz pusty spróbujcie zrobić rozeznanie z powietrza.

- Jaki zasięg obserwacyjny?

- Półkole o promieniu trzech odległości między ich pozycjami a naszą bazą w kierunku przeciwnym. Widział dokąd uciekali więc jeśli się ukrył to jak najdalej stąd. My tymczasem, na podstawie tego co zapamiętała Lana i położenia obozu Fatriona, spróbujemy określić lokalizację  miasta. Prześlijcie nam dokładne dane.

Rozkaz wykonano natychmiast. Mimo wielu przejść Mogir szybko odzyskał siły i mógł uczestniczyć w zadaniu, bardzo mu to zresztą odpowiadało. Umyty i ubrany w wojskowy kombinezon dumnie wsiadł do maszyny szturmowej.

W międzyczasie zbadano Lanę i substancję, którą próbowano ją otruć. Wyniki badań zaskoczyły wszystkich. Trucizna jaką jej podano była bardzo silna. Interesujący okazał się sposób jej otrzymania., Powstała w wyniku zmieszania dwóch zupełnie nieszkodliwych substancji produkowanych, jedna przez odmianę nizinną ratui a druga przez odmianę górską. Była to ta sama trucizna, którą wytwarzała wyhodowana w laboratorium FERY krzyżówka ratui, z którą dziewczyna już się zetknęła i uodporniła na nią.

- Muszę przyznać – rzekł Egon do Lany gdy już przedstawił jej wyniki badań – twoja przygoda w laboratorium tym razem okazał się dla ciebie zbawienna. Gdybyś nie była odporna, taka ilość trucizny jaką ci zaaplikowano zabiłaby cię momentalnie.

Lena była trochę zawiedziona tym, że znowu wszystko dało się wytłumaczyć w tak prosty sposób a ona nie miała żadnej nadzwyczajnej siły.

Przybywając na Nakarun spodziewała się zobaczyć tu jakieś tajemne moce, wielce zaawansowane technologie czy inteligentne istoty nie będące ludźmi, naturalne bądź sztuczne, jakieś statki kosmiczne do podróży międzygwiezdnych. Tymczasem stale przekonywała się, że wszystko, chociaż inne, działa w oparciu o te same mechanizmy co na Ziemi i daje się uzasadnić zupełnie naturalnymi czynnikami. Z pozoru nadzwyczajne zjawiska przy dokładnym poznaniu okazywały się zupełnie zwyczajne. Jedynymi inteligentnymi istotami jakie do tej pory spotkała byli ludzie, podobnie myślący jak ci na jej planecie, borykający się z tymi samymi problemami a zwierzęta i rośliny, chociaż odmienne, dawały się porównywać z tymi ziemskimi. Żadnych niezniszczalnych lub samoodradzających się tworów, żadnych ziejących ogniem smoków.

Egon tłumaczył to wspólnym ziemskim pochodzeniem i wspólnymi prawami panującymi we wszystkich galaktykach Wszechświata, co wydawało się zupełnie rozsądnym wyjaśnieniem, ale mimo wewnętrznego przekonania o słuszności jego słów, jakaś cząstka niej cały czas czekała, że wydarzy się coś co przekroczy granice poznawalnego świata, więc gdy po raz kolejny jej oczekiwanie pozostało tylko oczekiwaniem, była bardzo rozczarowana. Zamiast nadzwyczajnych mocy – zwykła odporność.

Pocieszała się, że przynajmniej ta jej odporność na truciznę jest jakąś wyjątkową cechą, której nie posiada Egon, nie mogła też oprzeć się wrażeniu, iż Karakas ma zdolności przepowiadania.

- Skąd Karakas wiedziała, że może na mnie nie zadziałać trucizna i powinno się mnie wrzucić do Studni Czasu?

- Tak mówiła? Blefowała. Niczym nie ryzykowała, przecież miałaś umrzeć. Nie jest w najlepszych stosunkach z królem i musiała czymś go zaskoczyć, to było najprostsze wyjaśnienie dlaczego domagała się twojej śmierci i to taki okrutny sposób.

- Mówisz jak Fatrion, on też nie wierzy w jej wieszcze zdolności.

Egon roześmiał się:

- Z nim też rozmawiałaś o przepowiedniach? No cóż, obaj mamy tę samą wiedzę i doświadczenia więc i nasze osądy są podobne. Dosyć już, nie mamy czasu na opowieści o wróżkach i ich fałszywych wizjach, jeśli masz dość siły musimy jeszcze raz dokładniej usłyszeć twoją relację.

- Znowu mówisz jak Fatrion. Obaj jesteście tacy ograniczeni. Nie chcecie zrozumieć, że w tak wielkim Wszechświecie muszą istnieć jakieś niewyjaśnialne siły, większe od tych które znacie i jesteście w stanie pojąć.

Egon popatrzył na nią zdziwiony.

- Nie twierdzę, że poznaliśmy wszystkie zjawiska, te które znamy wystarczą by wiedzieć, że ta twoja wieszczka kłamie. Na Nakarunie i na Ziemi nie istnieją metody bezwzględnego przepowiadania przyszłych dziejów bez znajomości warunków początkowych i mechanizmów jakie jesteśmy w stanie wykorzystać by osiągnąć cel. Mogę bezbłędnie przewidzieć, że gdy włożysz rękę do ognia to ją spalisz, ale nie jestem w stanie stwierdzić czy to zrobisz, chociaż z pewnością jesteś zdolna do różnych nieobliczalnych czynów.

Dała za wygraną. Była zmęczona, nie spała przecież całą noc, jednak czuła się taka dumna ze swojego odkrycia, że nie zamierzała rezygnować z możliwości bycia w centrum uwagi. Zazwyczaj to ona nic nie wiedziała i musiała zadowolić się tym co jej łaskawie powiedzą, teraz sytuacja się odwróciła, ona wiedziała więcej i oni będą musieli słuchać tego co im zechce wyjawić.

Posadzili ją przy stole narad przed zespołem kierującym wyprawą, oczywiście głównodowodzącym był tu Egon. On też zadawał jej szczegółowe pytania co akurat jej odpowiadało, czuła się trochę skrępowana wpatrzonymi w nią sześcioma parami oczu, (oczywiście nie chodziło o Egona i Hiady - ich oczy jej nie krępowały).

Egon pytał ją przede wszystkim o to co mogło mieć znaczenie przy określaniu położenia podziemnego miasta. Musiała dokładnie omawiać ile czasu szła i w jakim kierunku, gdzie i na jak długo się zatrzymała, jak duże były pieczary, które mijała a on w tym czasie robił szkice sytuacyjne. Pozostali członkowie zespołu również coś notowali.

Omawianie tego wszystkiego przychodziło jej z trudem, gdy tam była nie zastanawiała się, w jakim kierunku idzie ani nie mierzyła czasu, myślała tylko by stamtąd uciec, nieważne jak byle jak najdalej. Czasami, aby nie wyjść na kompletną niedojdę, trochę zmyślała przedstawiając siebie w jak najlepszym świetle. Nie robiła tego często, nie chciała bowiem wprowadzać przyjaciół w błąd. Koloryzowała tylko tam gdzie nie groziło to zafałszowaniem obrazu. Gdy skończyli spytała niepewnie:

- Tyle wystarczy?

- Musi wystarczyć – odpowiedział Egon – i tak wiemy dużo więcej niż jeszcze wczoraj.

To ją uspokoiło, nie narzekał na jej niesubordynację i nie wydziwiał, na coś się jednak przydał jej „wypad” do wnętrza planety.

- Teraz idź się położyć – usłyszała łagodny głos Hiada – przeszłaś bardzo wiele i musisz odzyskać siły. My zajmiemy się resztą.

Spojrzała na nią z wdzięcznością, czuła, że nie wytrzyma dłuższej narady. Wydarzenia minionej nocy mocno nadwątliły jej zdolności myślenia i pomału zaczynała tracić kontakt z rzeczywistością. Mimo to nie mogła powstrzymać się od pewnej uwagi. Gdy już miała wychodzić odwróciła się i powiedziała:

- Jednak nie umarłam w górach, Mogir też przeżył.

Egon zrozumiał aluzję, uśmiechnął się lekko i odpowiedział:

- Przyznaję, myliłem się i bardzo jestem z tego zadowolony. Czasami lepiej nie mieć racji, racja bywa zbyt bolesna. Jak widzisz, sytuacja  potwierdza  to co powiedziałem, nie da się przewidzieć przyszłości.

Gdy wreszcie dotarła do swojej kwatery padła na łóżko i zasnęła głęboko zapominając o wszystkim co działo się dookoła.

Podczas gdy ona pogrążyła się we śnie Egon i jego ludzie opracowywali plan dalszych działań, zresztą nie tylko oni. W obozach przeciwników także nikt nie spał. I tu i tam rozważano jak przechytrzyć innych i zrealizować własne cele.

 

Rozdział XII

 

Nie zastawszy w miejscu docelowym nikogo, oddział szturmowy wrócił do bazy. Zgodnie z przewidywaniami Fatrion wycofał swoje siły na dalsze pozycje znajdujące się poza zasięgiem przyrządów pomiarowych i tylko zmięta trawa świadczyła o ich niedawnym obozowisku. Natomiast dzięki pamięci przestrzennej Mogira udało się określić położenie kilku wejść do podziemnych tuneli toteż wypad nie zakończył się całkowitym niepowodzeniem. Niestety, dostać się w wyższe partie gór można było tylko pieszo a to znacznie ograniczało zdolności eksploracji. Najważniejszym problemem do rozwiązania było dotarcie do podziemnej osady i przekonanie jej mieszkańców o swoich pokojowych zamiarach zanim zrobi to Kalhan. Ze słów Lany wynikało, że są bardzo nieufni i nie chcieli ujawnić swojego istnienia nawet za cenę radykalnych, wręcz okrutnych rozwiązań. I jeszcze ta czarnowidząca Karakas! Jej złowieszcze przepowiednie mogły uniemożliwić wszelkie próby porozumienia i doprowadzić do groźnej konfrontacji. Oczywistym było, że ucieczka dziewczyny musiała wiele zmienić w ich sposobie myślenia. Musieli wziąć pod uwagę ewentualność, że udało jej się dotrzeć do swoich i od tej chwili tajemnica przestała być tajemnicą. Znali tylko swoje możliwości, nie mieli natomiast pojęcia o siłach przeciwnika a te mogą okazać się przeważające. Zagadką pozostawało jak zareagują na nową sytuację i co właściwie ukrywają? Jeśli jest to, jak można było przypuszczać, owa grudka antymaterii, o której pisano w starych księgach, to może być naprawdę niebezpiecznie. Zasoby ludzkie i uzbrojenie, jakim dysponował Egon, były spore, w obliczu podwójnego zagrożenia mogły okazać się niewystarczające. Przekazano Radzie Najwyższej FERY informację o położeniu w jakim się znaleźli wraz z prośbą o zorganizowanie dodatkowych oddziałów, jednak wszyscy wiedzieli, że procedury są bardzo skomplikowane i załatwianie formalności potrwa bardzo długo a tymczasem Kalhan nadciąga, a może już tu jest, z trudnymi do oszacowania siłami. W dodatku jest z nim Fatrion, który zna i drogę i rozkład pomieszczeń podziemnej metropolii. Mogli już opracować plan ataku i jeśli pierwsi dotrą do tamtego świata katastrofa jest nieunikniona. Czekanie na wsparcie należało więc wykluczyć. Lanie i Mogirowi nie pozwolono spać zbyt długo, tylko tyle by nie padli ze zmęczenia, oboje byli potrzebni w dalszej akcji. Egon zbudził ich bez zbędnych ceregieli, Lana początkowo zaprotestowała, ale gdy usłyszała, że jest niezbędna, szybko zerwała się i ubrała w kilka minut. Wreszcie zaczęto ją doceniać.

Po dwóch godzinach, dobrze uzbrojona, licząca kilka osób ekipa negocjacyjna dotarła nad rzekę, gdzie wszystko się zaczęło. Resztę ludzi pozostawiono w bazie na wypadek ataku ze strony Kalhana. Ci, którzy wyruszyli mieli za zadanie zbadać możliwość nawiązania łączności z członkami nieznanej społeczności i ewentualnie rozpocząć odpowiednie działania operacyjne.

Podczas gdy zespół Kwadrona i Hiady próbował drogą radiową skontaktować się z nimi, Egon z Laną i dwoma żołnierzami ruszyli korytem w kierunku stopnia wodnego by odnaleźć miejsce gdzie rzeka tworzyła podziemny wodospad. Nie było to łatwe zadanie. Płynąca woda zatarła ślad po osunięciu się kamieni, które doprowadziło do zablokowania skalnej szczeliny Lana starała się sobie przypomnieć w jakiej odległości od stopnia wodnego ocknęła się i chciała wydostać na brzeg oraz jak wyglądała skała, której próbowała się wówczas schwycić. Brodząc po kolana w wodzie przyglądała się szarej ścianie za nic nie mogąc rozpoznać tego miejsca. Zrezygnowana powiedziała:

- Nie jestem pewna, chyba to było gdzieś tu...tak to musiało zdarzyć się tutaj, słyszałam wodospad chociaż jeszcze go nie widziałam. Wdaje mi się, że była tam taka wystająca skała... ostra i szeroka, niestety teraz nie mogę jej znaleźć, jakby to była inna ściana.

Egon i żołnierze uważnie badali wskazane miejsce sprawdzając stabilność dna rzeki. W jednym miejscu wydawało się iż pokrywające je otoczaki są mniej pogrążone w piasku, jakby leżały tu krócej.

- Mam coś - rzekł jeden z żołnierzy – w tym miejscu podłoże było niedawno poruszone, jest bardziej miękkie niż gdzie indziej.

Egon poszedł we wskazane miejsce.

- Rzeczywiście kamienie są niestabilne – rzekł, po czym dodał jakby tłumacząc się - nie zauważyłem tego wczoraj ponieważ szedłem bliżej głównego nurtu. Pewnie to tu znajduje się komora wodospadu, do której wpadłaś.

- Może... - Lana próbowała przypomnieć sobie jak wyglądała tamta skała. Pochyliła się by znaleźć się ów występ, o którym wspomniała i rzeczywiście zobaczyła go. Teraz znajdował się na wysokości jej kolan, ale wówczas gdy sama znajdowała się na kolanach miała go tuż przed oczyma.

- Tak to tutaj, teraz jestem pewna – rzekła – być może udałoby się odkopać tę szczelinę i dostać do środka.

- To nie byłoby zbyt rozsądne, nie mielibyśmy najmniejszych szans na obronę. Mogliby nas uśmiercić zanim zdołalibyśmy wytłumaczyć z czym przychodzimy.

- W takim razie po co szukaliśmy tego miejsca? Cała namokłam...

- Masz nieprzemakalne ubranie.

- I tak namokłam a wszystko po to by zaspokoić twoją ciekawość.

- To nie ciekawość, dzięki dokładnej lokalizacji komory wodospadu oraz danym uzyskanym od Mogira o położeniu kilku wejść do podziemnych tuneli będziemy mogli w przybliżeniu określić obszar zajmowany przez tamtą społeczność.

- Tylko po co? Czy nie lepiej zostawić ich w spokoju? Przecież nie chcą się ujawnić, dobrze strzegą swoich tajemnic i jeśli nawet są w posiadaniu owego tajemnego laboratorium to przez tyle lat nie dopuścili do katastrofy i nie wykorzystywali go w walce z innymi ludami. Chyba nie powinniście się do nich wtrącać.

- Brałbym pod uwagę taką ewentualność gdyby nie obecność Kalhana.

- No tak, to wszystko wyjaśnia, ty przecież musisz ratować świat.

Egon nie odpowiedział jakby nie słyszał jej złośliwej uwagi. Przez chwilę wpatrywał się w jakiś odległy punkt, gdzieś wysoko w górach na przeciwległym brzegu.

- Ktoś nas obserwuje – rzekł.

Powiało grozą, znajdowali się w nurcie rzeki, za sobą mieli skalną ścianę uniemożliwiająca wydostanie się na brzeg toteż stanowili łatwy cel dla znajdujących się po drugiej stronie. Wszyscy, natychmiast spojrzeli we wskazanym kierunku, ale nie dostrzegli nikogo. Lana, będąc przekonana o swojej niewielkiej spostrzegawczości, wstydziła się przyznać do tego mankamentu i wolała się nie odzywać, jednak żołnierze byli bardziej pewni swojego wzroku.

- Nic nie widzę – rzekł jeden z nich.

- Tak, teraz ktoś ukrył się za granią, przed chwilą na pewno tam był.

Nikt nie zamierzał poddawać w wątpliwość słów Egona, wszyscy zbyt dobrze go znali by nie ufać temu co mówi.

- Co robimy? - odezwał się drugi żołnierz.

- Wycofujemy się – zarządził Egon.

-Nie wiemy jaką mają broń. Są dość daleko jednak dalekosiężna broń pokona taką odległość. Idźmy pojedynczo, będziemy mniej narażeni na trafienie. Ja będę osłaniał dziewczynę.

Egon skinął głową, szybko uformowali szyk i ruszyli. Dwa strzały zmusiły ich do zmiany pozycji. Jeden z żołnierzy krzyknął:

- Padnij!

Wszyscy zanurzyli się w wodzie by uniknąć trafienia i od tej chwili poruszali się na kolanach. Z przeciwległego brzegu oddano jeszcze kilka strzałów, na szczęście niecelnych, potem wszystko ucichło.

- To chyba nie była salwa honorowa na powitanie – mruknęła Lana gdy już znaleźli się na brzegu niedaleko kilku innych członków ekipy. Byli ukryci ze względów bezpieczeństwa w zaroślach i tu czekali na zespół zwiadowczy.

- Raczej nie – odpowiedział Egon – to wygląda bardziej na ostrzeżenie.

- Nie chcą nas tu i wcale się im nie dziwię.

- Nie wiedzą, że to nie my jesteśmy zagrożeniem.

- Dla nich jesteśmy.

- Jeśli chcą przeżyć i nie doprowadzić do samozagłady, będą musieli zrewidować swoje poglądy.

- I ty im zapewne w tym pomożesz.

- Nie mam innego wyjścia.

Kwadron i Hiada zaraz po usłyszeniu strzałów pobiegli wraz z kilkoma żołnierzami na brzeg i dołączyli do ukrytych w zaroślach ludzi. Gdy okazało się, że nikomu nic się nie stało a atakujący są daleko nie rozpoczęli kontrofensywy.

- Skąd dokładnie padły strzały? - spytał Kwadron gdy wszyscy dotarli już w bezpieczne miejsce z dala od brzegu rzeki.

- Ze szczytów gór po drugiej stronie – odpowiedział Egon – trudno określić ilu było tam ludzi, ja widziałem tylko jednego.

- Strzałów też oddano niewiele i były pojedyncze – wtrącił jeden z żołnierzy – mogła to być robota jednego człowieka.

- Strzelał zapewne jeden człowiek, nie wiemy jednak czy był sam. A jak wasze usiłowania?

- Bez skutku – odpowiedział Hiada – nie odpowiadają na nasze sygnały. To podziemie, mogą nie docierać do nich albo nie mają odpowiednich odbiorników. A może nie chcą odpowiedzieć.

- Próbujcie dalej na różnych długościach. Gdzie jest Mogir?

- Robi szkic sytuacyjny tuneli, w których się ukrywał.

Egon pokiwał głową na znak aprobaty i udał się we wskazanym kierunku pozostawiając Lanę pod nadzorem Hiady. Zanim jednak dotarł do celu w oddali zobaczył dwóch żołnierzy prowadzących kogoś nieznajomego. Zatrzymał się natychmiast, pozostali członkowie ekipy również nie pozostali obojętni wobec tego faktu i wkrótce zgromadzili się wokół przybysza. Wygląd nieznajomego niezbicie świadczył o tym, że nie pochodzi z Alatydy. Lana od razu rozpoznała w nim jednego z doradców króla zwanego Kaparem. Nie miał teraz na sobie żółtych szat a jedynie dopasowany kombinezon. Szedł wyprostowany z dumnie podniesioną głową co nie przeszkadzało mu przyglądać się zebranym ludziom. W pewnej chwili jego wzrok spotkał się ze wzrokiem Lany i choć starał się ukryć zdziwienie, zrozumiała od razu, że też ją poznał. Na jego twarzy pojawił się ledwie zauważalny uśmiech a nieco uniesione brwi wskazywały na pewne niedowierzanie a może nawet uznanie, tak jej się przynajmniej wydawało.

- To jeden z nich, dzięki niemu nie spłonęłam w Studni Czasu – szepnęła do stojącej obok Hiady – skąd się tu wziął?

- Niebawem się o tym przekonamy – odpowiedziała cicho Hiada równie zdziwiona jak pozostali nagłym pojawieniem się obcego.

Mężczyźni zatrzymali się naprzeciw Egona, ten długo przyglądał się przybyszowi jakby chciał przeniknąć do wnętrza jego umysłu i odczytać zamiary, w końcu rzekł:

- Witam cię wśród Alatydów, kim jesteś i z czym przybywasz?

- Będę rozmawiać rozmawiać tylko z dowódcą – odpowiedział tamten.

- Stoi przed tobą. Nazywam się Egon Alkor i dowodzę tymi ludźmi, twoja kolej.

Teraz to nieznajomy mężczyzna wbił w niego przenikliwy wzrok i przez chwilę przyglądał się uważnie, jak gracz starający się poznać myśli przeciwnika, w końcu rzekł:

- Jestem Kapar On, doradca króla Gariniasa, przybywam z misją rozpoznawczą. Znajdujecie się na ziemi od tysiąca lat zamieszkałej przez nasz lud, to nasza ziemia i nie zapraszamy na nią obcych Żyjemy w pokoju, nie zagrażamy nikomu, tego samego oczekujemy od innych a przede wszystkim poszanowania naszej woli i zostawienia nas w spokoju. Nie zapraszaliśmy was, więc odejdźcie tam skąd przyszliście.

- Strzały na powitanie niezbicie wskazują, iż nie jesteśmy tu mile widziani. Zapewniam was to nie my niesiemy zagrożenie, nie my... – opowiedział Egon. – Gdy tu wyruszaliśmy nie wiedzieliśmy nic o waszym istnieniu i nie ono nas tu sprowadza, jednakże sytuacja jest trudna, nie tylko my dotarliśmy w to miejsce a wasza obecność zmienia wszystko. Konieczne jest niezwłoczne spotkanie negocjacyjne.

- Strzały były błędem z naszej strony i nastąpiły wskutek pomyłki, ktoś zbyt pochopnie ocenił wasze zamiary i zrobił to co zrobił., Jednakże dwoje waszych ludzi wdarło się do naszego królestwa i jeden z nich dokonał masakry. Kobieta, która też do nas się wdarła jest wśród was a ty nie wyrażasz się dość jasno.

- Wiem, to bardzo skomplikowane i nie da się wyjaśnić tak po prostu a kobieta, o której mówisz dostała się do podziemi przypadkowo i tylko dzięki swojej rozwadze i pewnym właściwościom udało jej się uniknąć śmierci. Masakry nie dokonał nikt z moich ludzi, choć wiem kim on jest. Jest naszym wrogiem i stanowi zagrożenie zarówno dla was jak i dla nas. O tym właśnie musimy pomówić z władzami waszej społeczności.

Mężczyźni znowu zmierzyli się wzrokiem, jeszcze kilka dni wcześniej nie wiedzieli o swoim istnieniu,  teraz gdy pojawienie się obcych stało się faktem należało obaj zrozumieli, że zaczął się nowy etap w dziejach narodów, wymagający odpowiednich ustaleń. Negocjacje były jedynym rozsądnym rozwiązaniem, tylko one mogły wyjaśnić sytuację i doprowadzić do zażegnania konfliktu interesów. Kapar On odezwał się pierwszy.

- To dobre rozwiązanie - rzekł – jest tylko problem miejsca. Nie znamy waszych zamiarów i nie wprowadzimy nikogo z was do naszego państwa bez zupełnego przekonania o ich uczciwości, a ja sam nie mogę prowadzić negocjacji w imieniu króla.

- Rozumiem, co proponujesz?

Kapar zamyślił się. Ponownie wbił swój przenikliwy wzrok w twarz Egona. Lana podobnie jak pozostali w napięciu czekała na odpowiedź, od tego co powie zależały bowiem ich przyszłe działania. Chociaż gotowość do rozmów była ważnym znakiem pozwalającym mieć nadzieję na współpracę, nie oznaczała jeszcze jej nawiązania.

- Po drugiej stronie rzeki za tym wzniesieniem jest płaskowyż – rzekł wreszcie – tam niech spotkają się zespoły negocjacyjne, po cztery osoby z każdej strony. Jest to teren odsłonięty, bezpieczny dla obu stron. Spotkajmy się jutro o świcie.

- To zbyt późno - zaoponował Egon – nasz wspólny wróg zdąża tu z trudnymi do przewidzenia siłami. Pośpiech w wypracowaniu strategii jest konieczny.

Kapar znów się zastanowił, tym razem znacznie krócej.

- Dobrze więc, udam się natychmiast do króla i przedstawię mu sytuację, z kilka godzin będziemy na miejscu negocjacyjnym. Ufam, że nie będziecie mnie śledzić.

Egon skinął głową, przybysz zaś skłonił się sztywno i począł wycofywać się w kierunku rzeki. Wkrótce zniknął im z oczu pomiędzy gęstymi zaroślami. Zgodnie z obietnicą Egon nie pozwolił nikomu iść za nim, nie chciał już na wstępie znajomości okazać się niewiarygodnym sojusznikiem, znający doskonale teren mieszkaniec górskiej krainy na pewno zauważyłby każdego, kto poszedłby w jego ślady. Ryzyko zerwania rozmów, zanim jeszcze się rozpoczęły, było zbyt duże, wszyscy pozostali więc na miejscu organizując forum negocjacyjne.

 

 

Rozdział XIII

 

 

Lana uparła się, że weźmie udział w negocjacjach. Egon nie oponował, przeciwnie był nawet z tego zadowolony, tylko ona była w podziemnym mieście, widziała tamtych ludzi więc mogła ich rozpoznać i ułatwić ocenę sytuacji. Jednak aby uniknąć nieprzewidzianych komplikacji zakazał jej odzywania się bez swojej zgody, co przyjęła bez entuzjazmu, ale ze spokojem. Ostatecznie na wyznaczone miejsce oprócz nich udał się Kwadron i Hiada.

Przeprawa przez rzekę nie nastręczała trudności była bowiem płytka a miejscami olbrzymie głazy wystawały ponad toń wody tworząc naturalny most. Nie musieli nawet zamoczyć stóp i już po chwili dotarli na miejsce, dużo wcześniej niż planowano spotkanie. Dawało to im możliwość zapoznania się terenem. Rzeczywiście miejsce było odsłonięte, stanowiło rozległą, nadrzeczną dolinę, a otaczające ją skały i zarośla znajdowały się na tyle daleko by do centrum doliny nie mogły dotrzeć żadne strzały. Stamtąd najprawdopodobniej należało się spodziewać negocjatorów więc jeżeli reszta ich sił pozostanie poza granicą wzniesień będzie w miarę bezpiecznie. Ludzie Egona znajdowali się po tamtej stronie rzeki, w jeszcze większej odległości od ustalonego miejsca więc i druga strona powinna nie czuć się zagrożona.

Spotkanie wydawało się dobrze zaplanowane, miejsce dogodne, zespół przygotowany i otwarty na propozycję, mimo to wszyscy byli spięci i niepewni jego rezultatów. Lana doskonale pamiętała co chciał zrobić z nią król Garinias, inni także zdawali sobie sprawę z jego determinacji w obronie tajemnic swojego państwa.

-Możemy im zaufać?– spytała gdy oczekiwanie zaczynało ją nużyć. - Ich gościnność jest raczej wątpliwa.

-Nie przyszliśmy w gościnę – mruknął Kwadon niezbyt uprzejmie – my także mamy siłowe argumenty.

Egon był bardziej pokojowo nastawiony.

-Trudno ich winić za to, że bronią swojej niezależności – rzekł – choć przyznaję, że ich metody są drastyczne. O zaufaniu będzie można mówić dopiero gdy dokładnie pozna się  zamiary przeciwnika, teraz musimy z nimi negocjować, nie ufać.

-Niedługo powinniśmy się o wszystkim przekonać – dodała Hiada.

Rozmawiali nie odwracając się, cały czas bowiem stali zwróceni do siebie plecami uważnie obserwując okolicę. Było cicho i spokojnie gdy nagle od strony rzeki dobiegł huk wybuchu na tyle potężny, że nie dało się go zignorować. Wszyscy odruchowo zwrócili się w jego kierunku, ale nie dostrzegli nic, jakby dobiegał spod ziemi. Wkrótce się okazało, iż rzeczywiście tak było, a jego celem było odwrócenie uwagi od miejsca skąd nadeszli negocjatorzy.

Gdy Lana ponownie spojrzała w kierunku gór dostrzegła czterech ludzi idących w ich stronę, oczywiście nie zauważyła skąd zeszli w dolinę.

-Sprytnie pomyślane – szepnęła Hiada również nieco zdezorientowana – zupełnie nie wiem jak się tu znaleźli.

-Przechytrzyli nas, gdzieś pod ziemią muszą znajdować się komory powietrzne i korytarze – dodał Egon niezadowolony z obrotu sprawy. – Mają nad nami przewagę własnego terenu, musimy być ostrożni.

- Może lepiej się wycofać? - spytała Lana niepewnie. - Oni są niebezpieczni.

- Alatydzi nie wycofują się ze strachu – stanowczo odpowiedział Kwadron.

-Może niech to zrobią z rozsądku...

- Mój rozsądek podpowiada mi, że nie mamy czasu na wycofywanie, nasi rozmówcy już tu są.

Lana przyjrzała się zbliżającym się ludziom, wśród których oprócz Kapara, rozpoznała króla Gariniasa.

- Ten w środku z łańcuchem na szyi to ich władca – szepnęła kierując rozmowę na inne tory – Kapara znacie a pozostali dwaj to także doradcy. Nie widzę tego najbardziej pyskatego, Akijona.

-Król traktuje negocjacje bardzo poważnie skoro przybył tu osobiście – odezwała się Hiada.

- Zapewne – rzekł Egon – albo...

Nie dokończył gdyż mężczyźni zbliżyli się na tyle by uniemożliwić swobodną wymianę słów. Zatrzymali się w odległości pozwalającej na rozmowę, zabezpieczającej przed bezpośrednim atakiem. Zmniejszało to poczucie zagrożenia z obu stron. Lana czuła się trochę dziwnie w obecności ludzi, którzy wczoraj skazali ją na śmierć. Z lekkim niepokojem wpatrywała się w ich twarze szukając w nich choć cienia żalu, nie znalazła go! Ich ponure oblicza nie wyrażały właściwie niczego poza niezadowoleniem. Żadnych pozytywnych emocji nie dostrzegła. Pomyślała, iż jeśli żałują czegokolwiek, to nie tego, że próbowali ją uśmiercić, tylko tego, że im się udało i gdyby mieli okazję z pewnością spróbowali by znowu. Na szczęście tym razem nie była sama. Obecność Egona i przyjaciół pozwoliła jej zapanować nad lękiem i zachować spokój.

- Z czym przybywacie? – pierwszy odezwał się król Garinias – naruszyliście nasze terytorium, mamy więc prawo do wszelkich działań obronnych bez uprzedzenia. Mówiliście coś o jakimś wspólnym wrogu, czas na wyjaśnienia.

- Po to tu jesteśmy – odpowiedział Egon – domyślamy się jakiej tajemnicy strzeżecie od tysiąca lat, niestety nie tylko my ją odkryliśmy i tylko wspólne działanie może uchronić wszystko od katastrofy.

Zapadła cisza. Otwartość z jaką Egon rozpoczął pertraktacje zaskoczyła Gariniasa i jego ludzi i mogła oznaczać albo próbę zastraszenia albo rzeczywistą wolę współdziałania. Nie powiedział wiele, wystarczająco jednak by jego słowa mogły zaniepokoić mieszkańców tajemniczego miasta.

- Nie wiem o czym mówisz – odezwał się król wolno wymawiając każdą sylabę jakby chciał zyskać na czasie. - wcześniej utrzymywaliście, że do dzisiaj nie wiedzieliście o naszym istnieniu a wasza kobieta trafiła do nas przez przypadek. Teraz twierdzisz, że znacie nasze tajemnice. Jest w twoich słowach sprzeczność, która musi zostać wyjaśniona.

- Nie ma w nich żadnej sprzeczności. Przypuszczamy, że tajemnica jaką ukrywacie, może być tym czego my szukamy by ratować nasz świat przed zapędami złych ludzi. Wasze miasto ukryte jest w miejscu, gdzie według naszych obliczeń powinien znajdować się poszukiwany obiekt. Miasto liczy tysiąc lat, tak powiedział nam Kapar, właśnie wtedy ów obiekt został ukryty, wnioski nasuwają się same.

- Trudno odmówić logiki twoim słowom. Jeśli to o czym mówicie istnieje, niezależnie czym jest i czy wiemy o jego istnieniu, jeżeli znajduje się naszym terenie to nie macie do tego prawa. Poszukiwania mogłyby odbywać się tylko za naszą zgoda a takiej nie udzielamy. Odejdźcie więc do swojego świata.

- Mówiłam, że się nie zgodzą – Lana szepnęła do Hiady bardzo cicho, ta szybko skarciła ją wzrokiem więc spuściła głowę i zamilkła. Miała nie najlepsze przeczucia, wyobrażała sobie jak zewsząd wyłania się zgraja uzbrojonych ludzi Gariniasa i otacza ich pierścieniem. Co prawda droga do rzeki była odsłonięta, ale przecież ludzie Podziemia mogą wypełznąć zewsząd. Tymczasem Egon niezrażony odmową mówił:

- Rozumiem wasze stanowisko, ufam jednak, że zmienicie zdanie gdy poznacie prawdę. Nie chcemy niczego zdobywać siłą i odeszlibyśmy na pewno gdyby nie zagrożenie dla naszego świata jakie stanowi ten obiekt a właściwie nie on sam w sobie, tylko nieodpowiedzialni ludzie, którzy przejęliby nad nim kontrolę.

- Nie jesteśmy nieodpowiedzialnymi ludźmi – sucho przerwał mu Garinias.

- Nie was miałem na myśli – równie sucho odpowiedział Egon – skoro przez tysiąc lat nie wykorzystaliście go do zniszczenia nie jesteście nieodpowiedzialni.

- Nie wiemy o jakim obiekcie mówisz – wtrącił jeden z doradców króla – cokolwiek to jest nie należy do was.

- Nie chcemy go zabrać, tylko unieszkodliwić i w ten sposób zabezpieczyć siebie a także i was przed tragicznymi skutkami dostania się go w ręce tego, który zamierza przy jego pomocy zapanować nad światem. Mężczyzna, który zabił sześciu waszych ludzi nazywa się Fatrion i jest jego sojusznikiem. Dostał się do Podziemia w celu rozpoznania terenu i chyba mu się to udało. Wykorzysta zdobyte informacje przeciwko wam i nam a zapewniam, ma nieprzeciętną siłę i umiejętności. Poza tym ma za sobą potężne zaplecze militarne.

Garinias i jego doradcy spojrzeli po sobie. Oczywiste było, że wiedzą o czym mówi Egon, chociaż uparcie temu zaprzeczali. Egon zresztą też na wszelki wypadek nie precyzował czym jest ów poszukiwany obiekt, mniemając, iż w trakcie rozmowy uda mu się zorientować co o nim wiedzą. Nie było to łatwe gdyż negocjatorzy bronili swoich tajemnic i nie zamierzali tak szybko obdarzyć zaufaniem przybyszów. Wiadomość o zbliżającym się zagrożeniu ze strony innej grupy potraktowali poważnie.

-Skąd znacie tego człowieka? - spytał Kapar – Dlaczego mielibyśmy uwierzyć, że nie jest waszym sojusznikiem?

- Ponieważ taka jest prawda – odpowiedział spokojnie Egon – przyznaję, jest Alatydą i przez lata był naszym człowiekiem, ale sam zdradził i przeszedł na stronę innego zdrajcy, Kalhana, który pragnie zemsty. Kalhan to człowiek chory z nienawiści, chce podbić nasz świat i jeżeli zdobędzie to czego szuka nic nie będzie w stanie go powstrzymać. Przy tym jest niebywale przebiegły i inteligentny, odkrył wasze istnienie przed nami i zdołał wprowadzić tam swojego szpiega. My, chociaż szukamy tego samego co on, dowiedzieliśmy się o was dopiero od Lany, która przypadkowo wpadła do podziemnej pieczary i trafiła do waszego miasta. Kalhan jest nieobliczalny i nie wiemy jaką siłą dysponuje. Tylko wspólne działanie może powstrzymać go przed unicestwieniem wszystkiego.

Czterej wysłańcy patrzyli na Egona z rosnącym zainteresowaniem. To co mówił było logicznie spójne i mogło być prawdą.

- Musimy się naradzić – rzekł władca, po czym wszyscy odeszli na znaczną odległość, tak by nie być słyszanymi i odwróciwszy się tyłem rozpoczęli dość ożywioną wymianę zdań.

Korzystając z przerwy w negocjacjach Egon rzekł do towarzyszy:

-Wiedzą gdzie jest tamte laboratorium, to akurat nie ulega wątpliwości. Trudno będzie ich przekonać o naszych pokojowych zamiarach ponieważ nie ufają nam.

- Nie wydają się rządni władzy i chyba nie chcą konfrontacji – wtrąciła Hiada.

- Dziwne, że posiadając tak potężną broń nikt do tej pory nie próbował jej wykorzystać – mruknął Kwadron.

- Nie każdy myśli tylko o zabijaniu – złośliwie powiedziała Lana po czym dodała – a może jednak nie wiedzą o czym mówimy?

Egon pokręcił przecząco głową. Zrozumiał co Lana miała na myśli, przyzwyczaił się już do jej docinków i ignorował je.

- Na pewno wiedzą – powiedział – to tej tajemnicy strzegą. Możliwe natomiast, że nie umieją się do niego dostać a będąca w naszym posiadaniu pieczęć jest jedynym kluczem wyłączającym mechanizm samozniszczenia. Strzegąc dostępu do laboratorium strzegą siebie.

- Więc jednak owe tajemnicze miejsce istnieje, a ja cały czas byłam przekonana, że to wymysły jakiegoś bajkopisarza - dodała Lana. W jej glosie łatwo można było wyczuć nutę wątpliwości i trochę sarkazmu.

Egon znowu zignorował uwagę, hipoteza, którą postawił była bardzo prawdopodobna i niestety nie ułatwiała negocjacji. Trudno było bowiem oczekiwać, że wskażą miejsce ukrycia czegoś tak niebezpiecznego komuś kto posiada do niego klucz, dysponuje przy tym na tyle duża siłą by zagrozić istnieniu państwa.

Należało zmienić taktykę. Gdy król ze swoimi doradcami skończyli naradę Egon odezwał się:

-Rozumiem, że nie możecie nam zaufać od razu i nie oczekujemy tego. Chcemy tylko abyście poważnie potraktowali zagrożenie ze strony Kalhana i zabezpieczyli się przed jego atakiem. Zna wasze miasto. Skoro Fatrionowi udało się uciec z niego to znaczy, iż poznał je na tyle dobrze by móc do niego dotrzeć ze swoimi ludźmi. Musicie zabezpieczyć się przed nim.

- Dostrzegamy zagrożenie z każdej strony– odpowiedział król - a wy jeżeli naprawdę nie macie złych zamiarów nie będziecie próbować dotrzeć do naszego miasta i wycofacie się z naszego ternu.

Egon spojrzał na towarzyszy, nie o takie uzgodnienia mu chodziło. Nie mogli przecież wrócić do domu zostawiając Klahanowi wolną rękę w zdobyciu tego miejsca. To mógłby być koniec obecnej cywilizacji. Nie było innego wyjścia, należało odkryć przed mieszkańcami podziemnego miasta karty i ujawnić swoją wiedzę.

-Wiemy czego strzeżecie i domyślamy się dlaczego – powiedział wolno - jesteśmy tak jak wy potomkami Alatydów, którzy zniszczyli swój kraj przy pomocy antymaterii i wszystko wskazuje, że jakaś jej część jest w waszym posiadaniu stanowiąc zagrożenia dla was i wszystkiego wokół. Możemy pomóc wam ją zneutralizować, jeżeli tylko zechcecie nam zaufać.

Garinias nie odpowiedział, nie zdążył. W tym bowiem momencie ziemia zadrżała i zapadła się pod nimi a oni sami znaleźli się na czymś w rodzaju równi pochyłej, po której z dużą szybkością sunęli w głąb planety odbijając się od ścian i od siebie nawzajem. Zatrzymali się dopiero w obszernej pieczarze a gdy oprzytomnieli nieco i rozejrzeli dookoła zorientowali się, że są w pułapce. Znaleźli się tu wszyscy, nie tylko Egon ze swoimi ludźmi, ale także Garinias i jego doradcy, osiem poobijanych i nieźle potłuczonych osób na niewielkiej przestrzeni. Okazało się, że tunel, którym się tutaj dostali zapadł się a wejście do drugiego zamykała potężna krata.

Przez dłuższy czas panowało milczenie, każdy próbował zebrać myśli i rozeznać się w sytuacji.

-Czy wszyscy są cali? – spytał wreszcie Egon.

Odpowiedziały mu mruknięcia co zapewne oznaczało, że tak.

- To Karakas, podstępna i zaborcza Karakas, to jej sprawka – odezwał się wreszcie król Garinias – od dawna spiskuje z Akijonem a ten sprzeciwiał się jakimkolwiek negocjacjom.

- Z tego co mówiła Lana wynikało, że nie wszyscy są zadowoleni z twoich rządów – odpowiedział Egon. - Nie rozumiem, jak mogliście dać się tak łatwo podejść.

-Co to za król, który nie wiedział o istnieniu tej pułapki -dodał Kwadron – przecież nie powstała sama z siebie.

- Wiedziałem o niej,. Nikt jej nie używał od wieków, nie było takiej potrzeby i właściwie wszyscy o niej zapomnieli. Nie przypuszczałem, że można ją uruchomić – Garinias nie był zadowolony z obrotu sprawy.

- Nie przewidzieliśmy też, że Karakas ośmieli się uwięzić króla – rzekł jeden z doradców.

- A ja miałam nadzieję, że już nigdy nie zobaczę tego miejsca- jęknęła Lana.

-Co robimy? - spytała Hiada.

-Czekamy, na pewno ktoś wkrótce przekaże nam swoje żądania.

-Karakas żąda tylko władzy i wie, że nie zdobędzie jej póki nie przekażę jej klucza do Agilianu – mruknął król.

- Do czego? - spytała Lana - możesz mówić jaśniej?

- To tajne miejsce...

- To pewnie te wasze tajne laboratorium przez które wszyscy się tutaj znaleźliśmy – wtrącił niezbyt uprzejmie Kwadron.

Garinias zawahał się, widział jednak, że nie ma sensu udawać, przybysze z Alatydy wiedzą już o wszystkim lub prawie o wszystkim a sytuacja wymagała współpracy. Coś musiał ujawnić.

-Masz rację – powiedział - wszyscy macie rację, strzeżemy tego miejsca ponieważ w niepowołanych rękach stanowi zagrożenie.

-Czy klucz, który chce zdobyć Karakas to klucz dezaktywujący mechanizm samozniszczenia? - spytał Egon.

-Klucz ten umożliwia zapanowanie nas mocą Agilianu. Królowie Podziemia przekazują go z pokolenia na pokolenie swoim następcom i tylko ten kto go posiada wiedzę o miejscu jego ukrycia może być władcą.

-Gdzie jest teraz?

Garinias znów się zawahał.

-Nie mogę powiedzieć, Tylko ja to wiem i niech tak zostanie. Gdyby Karakas się dowiedziała nic by jej nie powstrzymało. Póki klucz jest w moim posiadaniu nic nam nie grozi. Lepiej będzie dla wszystkich, jeśli nie będziecie wiedzieć.

- A gdzie jest to tajne miejsce?

-Też lepiej żebyście nie wiedzieli.

Egon nie naciskał, zdawał sobie sprawę, że im mniej osób zna miejsce przechowywania klucza i położenie laboratorium, tym mniejsze zagrożenie.

-Miejmy nadzieję, że klucz jest bezpieczny – odezwała się Hiada – nie tylko Karakas chce go zdobyć, Kalhan też.

-Jest, beze mnie nikt tam nie dotrze.

Przebywali w odosobnieniu już dość długo i jakoś nikt nie pojawiał się za kratą. Lana pomyślała, że pewnie ich nikt nie znajdzie i umrą z głodu. Garinias natomiast twierdził, że Karakas zastanawia się co ma robić, prawdopodobnie uwięziła ich potajemnie, bez zgody zgromadzenia i teraz czeka na dogodny moment by przenieść więźniów do innego miejsca, gdzie będzie próbowała zmusić go do przekazania władzy. Kwadron przez jakiś czas walczył z kratą, musiał jednak uznać jej wyższość.

- Przydałaby się jakaś broń – mruknął – czy nikt z was o tym nie pomyślał?

-Ustaliliśmy, że będziemy negocjować bez broni – odpowiedział król - my zawsze dotrzymujemy ustaleń...

-Czy uwięzienie nas było częścią tych ustaleń? - przerwał Kwadron nie ukrywając ironii.

Król popatrzył na niego i smutno pokiwał głową.

-...dotrzymywaliśmy ich do tej pory – poprawił – odkąd Karakas zaczęła mącić, trochę się zmieniło, część ludzi zaczęła myśleć inaczej.

- To macie problem... - mruknął Kwadron

-Wszyscy mamy problem – zauważył Egon – i musimy go wspólnie rozwiązać a broń na tę chwilę nie na wiele by się przydała. Dokąd prowadzi ten tunel?

-Do Komory Rozgałęzień na dnie której znajduje się Bezkresne Jezioro – rzekł król.

-Bezkresne? – spytała Lana – To znaczy jakie?

-Tak je nazywamy – pospieszył z wyjaśnieniami jeden z doradców – zajmuje prawie całą komorę i wpływa w wielu miejscach między skały tak, że trudno określić jego rozmiary. Z komory odchodzą cztery główne tunele, Trzy wychodzą na zewnątrz, mają też kilka ślepych odgałęzień, łatwo zabłądzić. Każdy można w każdej chwili zasypać jeśli ma się dostęp do panelu sterującego a Karakas być może już zdobyła szyfry kodujące. Jednym z tuneli dociera się do Komory Głównej a potem do Sali Zgromadzeń. To daleka droga, myślę, że Karakas obstawiła ją swoimi ludźmi. Wielu naszych obrońców ją popierało i myślę, że bez ich wsparcia nie ośmieliłaby się nas uwięzić.

-To wszystko pachnie wojną … - mruknął Kwadron.

-Na szybką pomoc ze strony naszego wojska nie możemy liczyć – wtrąciła Hiada - grunt pod nami zapadł się i trudno im będzie znaleźć drogę do wnętrza, na pewno będzie to długo trwało. Na razie musimy czekać.

-Wcześniej czy później nas tu znajdą – Kwadron był pewien swoich ludzi – rozkopią wszystko i znajdą nas, choćby mieli wywrócić ten świat do góry nogami.

-Do tego czasu Karakas zdąży nas spalić w Studni Czasu – Lana była trochę bardziej sceptyczna.

- Zawsze pozostają negocjacje – rzekł Egon jak zwykle najbardziej spokojny. - Mamy różne karty przetargowe i Karakas nie będzie ich lekceważyć.

Przez jakiś czas Garinias przysłuchiwał się wymianie zdań w milczeniu po czym rzekł:

- Nie macie najważniejszej - wystarczającej siły militarnej. Kaspar ma dobry zmysł obserwacyjny, widział wasze zaplecze wojskowe, przy tym nie znacie terenu. Będzie ciężko cokolwiek wywalczyć.

Lana już chciała otworzyć usta by powiedzieć, że mają dużo więcej wojska w dolinie, ale zimny wzrok Egona skutecznie odwiódł ją od tego. On zaś powiedział:

-Może jednak ktoś w otoczeniu Karakas zrozumie, że konfrontacja z podwójnym wrogiem nikomu nie przyniesie zwycięstwa. Kalhan na pewno już zbiera siły.

-Może ktoś taki się znajdzie, chociaż bardzo w to wątpię. Musi czuć się pewnie skoro odważyła się na tak drastyczny krok.

Rozdział XIV

 

Ponieważ obie strony nie darzyły się zbytnim zaufaniem opracowywanie jakiegoś wspólnego planu działania nie było łatwe. Zresztą na razie trudno było o jakiekolwiek ustalenia. Lana czuła się znacznie pewniej niż gdy była poprzednio w tej podziemnej krainie, bowiem tym razem nie była sama, wiedziała, że na Egona zawsze można liczyć i to dodawało jej odwagi. Całkiem jednak nie umiała pozbyć się obaw i cały czas zastanawiała się nad tym co ich teraz czeka. Od tego czyimi stali się więźniami będą zależały ich dalsze losy a może nawet losy świata, nakaruńskiego świata a ponieważ na razie był to także jej świat miała się czym martwić. Myśl, że to prawdopodobnie ta paskudna wieszczka ich uwięziła nie poprawiała nastroju.

W pewnej chwili usłyszała ciche kroki, wszyscy je usłyszeli szybko więc zajęli pozycje negocjacyjne. Król stanął na środku w otoczeniu swoich doradców, Egon i jego ludzie zatrzymali się nieco z boku. Kroki ucichły zanim ktokolwiek pojawił się w zasięgu wzroku. Przez chwilę słychać było przyciszone głosy, na tyle ciche by nie móc ich zrozumieć, potem znowu kroki i zza węgła wyłoniła się wysoka kobieta w otoczeniu trzech mężczyzn. Lana poznała ją od razu, to była Karakas. Teraz nie miała na sobie metalowych obręczy lecz długą, prostą szatę a na głowie delikatny diadem, tylko spojrzenie było tak samo nienawistne jak wtedy gdy chciała ją wrzucić do Studni Czasu. Wspomnienie tamtej chwili wywołało lęk i lekkie drżenie nóg. Gdy definitywnie okazało się, że znowu znalazła się w rękach tej kobiety obecność przyjaciół przestawała pomagać. Byli tak samo osaczeni jak ona i tak jak ona bezradni, uwięzieni za kratą i tak jak ona nie mogli wydostać się na zewnątrz.

- To Karakas a ten obok to Akijon– szepnęła cicho do Hiady i Egona – jest podła i bezwzględna, już po nas.

Hiada ścisnęła ją za rękę na znak by się nie odzywała. Tymczasem Karakas zbliżyła się do kraty. Także poznała Lanę i dziwny grymas przebiegł po jej twarzy. Szybko jednak ustąpił miejsca dumnemu spojrzeniu jakim obrzuciła wszystkich uwięzionych.

- Gariniasie, nie posłuchałeś mnie – zwróciła się bez żadnego powitania do króla ignorując zupełnie pozostałych – i sprowadziłeś na nasz kraj nieszczęście w postaci tych ludzi, dlatego Zgromadzenie ogólne odebrało ci władzę i przekazało ją mnie. Wszyscy zrozumieli, że tylko ja mogę uratować nasz świat przed unicestwieniem i powierzyli mi misję odebrania ci wszelkich oznak władzy. Oczekuję, że podporządkujesz się woli ludu i wskażesz mi drogę i oddasz klucz do Agilianu.

Król zmierzył ją szyderczym spojrzeniem i rzekł:

-Kłamiesz, jak zawsze kłamiesz. Zgromadzenie Ogólne zapewne nie wie o moim uwięzieniu a ty udajesz by wyłudzić ode mnie informacje.

-Mylisz się, to co się stało się z woli Zgromadzenia – odpowiedziała Karakas spokojnie – przekaż mi insygnia władzy a Zgromadzenie pozwoli tobie i i twoim doradcom pozostać na wolności.

-Znowu kłamiesz, zaprowadź nas przed oblicze Zgromadzenia i wtedy prawda wyjdzie na jaw. Gdy usłyszę werdykt podporządkuję się mu.

-Zebranie Zgromadzenia już się zakończyło i nie ma potrzeby zwoływania go ponownie. Decyzje zostały podjęte i ja jestem ich wykonawcą. Powiedz gdzie jest klucz – głos Karakas brzmiał coraz bardziej złowrogo a na jej twarzy odbiło się zniecierpliwienie.

Garinias uśmiechnął się szyderczo.

- Znam Cię – rzekł – to byłby wyrok śmierci dla mnie i dla wszystkich innych. Tylko dlatego, że nie wiesz gdzie on jest jeszcze żyjemy.

Karakas skrzywiła się. Przez chwilę milczała jakby zastanawiała się jakich ma użyć argumentów, zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć stojący nieco z tyłu Egon podszedł do kraty i zatrzymał się obok Gariniasa.

Zmierzył ją swoim spokojnym, przenikliwym spojrzeniem i rzekł:

- Sytuacja jest niezręczna na zapoznawanie się, pozwól jednak, że się przedstawię, jestem Egon Alkor i to ja dowodzę ludźmi, których niesłusznie uważasz za zagrożenie. Zagrożenie nadchodzi z zupełnie z innej strony i tylko wspólne działanie pozwoli wam go uniknąć.

Karakas przyjrzała mu się uważnie. Jej doradcy również spojrzeli na Egona z zainteresowaniem.

- Trzeba by go wysłuchać - odezwał się jeden z nich.

Karakas skrzywiła się znowu.

-To jeden z tych, których widziałam w Studni Czasu i to on niesie zagrożenie. Mają tajemne moce, sami widzieliście, że nie działa na nich trucizna i umieją oszukać wszystkich. Tylko ogień Studni Czasu może oczyścić nasz świat z ich klątwy.

- A nie mówiłam – jęknęła Lana. Tymczasem Egon zdawał się nie przejmować niemiłą perspektywą, znowu zmierzył wieszczkę swoim przenikliwym wzrokiem i powiedział stanowczo:

-Jeszcze zdążysz nas wrzucisz do tej studni. Zanim to zrobisz posłuchaj głosu rozsądku.

- Jej rozsądek spłonął w Studni Czasu a pozostała tylko żądza władzy – wtrącił ze złością Garinias po czym zwrócił się do towarzyszących Karakas mężczyzn:

-Jestem waszym prawowitym królem, nie pozwólcie kierować sobą tej oszustce i zaprowadźcie nas przed oblicze Zgromadzenia by wysłuchać tego co mają do powiedzenia przybysze.

- Byłeś królem, słabym i nieudolnym, teraz ja władam tym królestwem – odpowiedziała szybko Karakas nie dając dojść do słowa swoim doradcom.

Sytuacja jednak stawała się coraz bardziej napięta a w umysłach niektórych doradców wróżki zaczynało kiełkować ziarno zwątpienia.

- Trzeba ich wysłuchać – powtórzył jeden z nich.

Karakas jakby wyczuła, iż jej zaplecze może się skurczyć i trzeba będzie zmienić taktykę. Korzystając z zamieszania wywołanego pojawieniem się obcych chciała przejąć władzę, tymczasem sytuacja trochę zaczynała ją przerastać. Doskonale przy tym wiedziała, że bez dostępu do klucza nikt nie będzie jej słuchał.

-Dobrze więc – rzekła zwracając się do Egona – mów co masz do powiedzenia.

Egon nie spieszył się z odpowiedzią. Przyjrzał się dokładnie twarzom towarzyszącym uzurpatorce doradców i bez trudu dostrzegł w nich niepewność a nawet zwątpienie. Tylko jeden z nich – Akijon patrzył złowrogo spod krzaczastych brwi i to on zdawał się podjudzać ją do działania.

Egon zrobiwszy rozeznanie odezwał się:

-Istnienie waszej społeczności jest zagrożone i zapewniam cię, nie przez nas. Potężne siły wroga, który na wasze nieszczęście poznał to miejsce, zbliżają się nieuchronnie do granic Podziemia a wewnętrzne porachunki na pewno wam nie pomogą. Zaprowadź nas przed Zgromadzenia, niech ono podejmie decyzję.

Tego było za wiele. Nie mogła stanąć przed Zgromadzeniem bez wiedzy o tym gdzie jest klucz do Agilianu, gdyby to zrobiła to byłby jej koniec. Zatrzęsła się ze złości i zawołała:

-Jesteś podstępny i myślisz, że dam się nabrać na twoje sztuczki? Najpierw Garinias musi mi przekazać insygnia władzy. I zrobi to, zapewniam was wszystkich, że zrobi to inaczej zginiecie marnie. Nim Koło Mijania obróci się dwa razy wrócę i jeśli wtedy nie dostanę tego co mi się należy nie będzie dla was litości.

- Może zajrzysz do swojej Studni Czasu i tam sprawdzisz gdzie jest klucz do Agilianu – wtrącił ironicznie król.

Nie odpowiedziała, odwróciła się wyraźnie zdenerwowana i szybkim krokiem odeszła a za nią Akijon i pozostali dwaj doradcy. Lanie wydawało się, że jeden z nich szedł jakby nieco się ociągając. Wkrótce jednak też zniknął w mroku tunelu.

-Niezbyt udane negocjacje – powiedziała do Egona gdy kroki odchodzących zupełnie umilkły a pieczara pogrążyła się w ciszy.

-To nie były negocjacje – odpowiedział niezrażony jej sarkazmem – to tylko rozeznanie przeciwnika.

- Co tu dużo rozeznawać, siedzimy w celi i nie jesteśmy w stanie z niej się wydostać, sprawa jest oczywista.

-Nic nie jest oczywiste, nawet gdy jesteśmy o tym przekonani.

Lana dobrze znała Egona zawsze coś planował, teraz zapewne też. Próbowała więc odgadnąć jego zamiary analizując położenie, w jakim się znajdowali, sama też chciała znaleźć jakieś rozwiązanie. Nie dala rady, jedyny pomysł jaki przychodził jej do głowy to brak jakichkolwiek pomysłów.

Trudno znaleźć rozwiązanie gdy się jest zamkniętym w pieczarze a jedyne wyjście zamyka krata.

-Nie dostanie klucza – odezwał się król Garinias – to nasza jedyna karta przetargowa. Nie ośmieli się nikogo zabić nie wiedząc gdzie on jest.

-Musimy się stąd wydostać – powiedział Kwadron – to nasza jedyna karta przetargowa. W tej norze wybiją nas bez trudu, nie mamy żadnych szans na obronę.

-Masz rację – odpowiedział Egon – musimy się stąd wydostać... ile trwają dwa obroty Koła Mijania?

- Jedną czwartą dnia– pośpieszył z odpowiedzią Kaspar.

-Więc mamy jeszcze trochę czasu...

Zanim wyjaśnił co miał na myśli znowu dobiegł ich słaby dźwięk kroków tym razem pojedynczych i ledwie słyszalnych, ktoś skradał się do kraty i był bardzo blisko. Zamilkli nasłuchując. Z cienia wyłoniła się jakaś postać. Choć zakrywał górną część twarzy płaszczem, szybko zorientowali się, że to jeden z doradców Karakas. Zdradzał go barwny tatuaż na prawej dłoni, którego fragment wystawał spod rękawa. Nawet Lena, mimo, niewielkiej swojej spostrzegawczości zauważyła, ten zank u wszystkich doradców.

Mężczyzna zatrzymał się przed kratą i zdjął kaptur. Był to ten sam doradca, który nalegał by wysłuchać Egona.

-Wybacz królu – rzekł bardzo cicho – nie miałem wyjścia, musiałem udawać, że jestem po stronie Karakas inaczej bym zginął. Oprócz doradców ma po swojej stronie jeszcze wielu obrońców i spiskuje z nimi za plecami Zgromadzenia.

Król popatrzył na niego z wyrzutem.

-Czemu nie zawiadomisz Prezydium Zgromadzenia Talasie? - spytał zimno.

-Nie uwierzą mi, Karakas wyprze się wszystkiego i jeszcze oskarży mnie o spisek a wtedy już po mnie. Wam też nie pomogę. Muszę mieć jakiś dowód.

-Więc nas wypuść – wtrąciła Hiada - sami udamy się przed Zgromadzenie.

Mężczyzna nazwany przez króla Talasem pokręcił głową.

-Zrobiłbym to – rzekł po chwili – ale nie znam szyfru otwierającego bramę, zna go tylko ona.

-Więc po co przyszedłeś? – zawołał król gniewnie – Wysłała cię by podstępem wyłudzić ode mnie informacje?

Talas popatrzył na króla ze zdziwieniem a nawet z wyrzutem.

-Nie królu, przyszedłem po jakiś dowód, który mógłbym przedstawić Prezydium Zgromadzenia i przekonać ich, że zostałeś uwięziony. Karakas chce wmówić ludziom, że spiskujesz z przybyszami i zamierzasz oddać im klucz do Agilianu a nasz kraj w ich niewolę. Nie chcę do tego dopuścić.

Król spojrzał na niego łagodniej, to co mówił brzmiało logicznie,

-Masz tabliczkę przekaźnikową? - spytał.

Talas był przygotowany. Okazało się, że tabliczka przekaźnikowa to pasek jakiegoś miękkiego tworzywa, na którym można było rysować przy użyciu rylca. Garinias wziął go do ręki i wykonał na nim kilka graficznych znaków, na koniec zrobił odcisk medalionu, który nosił na szyi i oddał ją Talasowi. Ten skłonił się i pospiesznie zaczął wycofywać, rozglądając się przy tym uważnie i nasłuchując czy nie nadchodzi Karakas.

-Ufasz mu? - spytał Kwadron Gariniasa gdy ten zniknął w ciemnościach.

-Teraz trudno być pewnym komu można ufać. Na razie nie mamy nic do stracenia ani innych pomysłów.

Egon przysłuchiwał się całemu zdarzeniu w milczeniu. Przez jakiś czas rozglądał się po komorze, w której przebywali po czym podszedł do kraty oddzielającej ich od korytarza.

-Masz tylko częściowo rację – powiedział spokojnie – nie mamy nic do stracenia, ale pomysły się znajdą.

Wszyscy spojrzeli na niego z zainteresowaniem. On zaś spokojnie wyjął z tunelu w rękawie swoje niezawodne multinarzędzie i bez pośpiechu przyłożył je do zamka blokującego kratę a gdy czynność okazała się bezskuteczna, przekształcił go w obosieczny miecz. Lana nie zdziwiła się tym widokiem, miała okazję poznać w różnych sytuacjach możliwości tego urządzenia, nie zdziwiła się nawet tym, że je posiadał. Właściwie to czekała kiedy go skądś wydobędzie i zastanawiała się dlaczego tego nie robi, trudno jej było uwierzyć, że nie wziął go w tak niebezpiecznej sytuacji. Nieco inaczej odebrali całe zdarzenie przymusowi towarzysze niedoli z podziemnej krainy. Gdy już okazało się, że niepozorny pręt wydobyty z rękawa jest mieczem, król mruknął coś niewyraźnie pod nosem, co pewnie nie było zbyt eleganckim słowem, po czym rzekł z przekąsem:

-Wiedziałem, że nie można wam ufać.

- Nie mniej niż wam – odpowiedział niezrażony Egon.

- My nie wzięliśmy broni.

-My nie zastawialiśmy pułapek. A to jest coś więcej niż broń, nie poradził sobie z tutejszym szyfrem, stosujecie nieznane nam przeliczniki. Nie szkodzi, ma inne możliwości i będziecie się mogli pewnie jeszcze nie raz z nimi zapoznać.

-W obecnym położeniu nie mam nic przeciwko temu.

- Ani my – odpowiedzieli pozostali.

Egon tymczasem ujął oburącz broń i kilkoma potężnymi uderzeniami wyciął zamek, co pozwoliło na otwarcie kraty.

-Tradycyjne sposoby bywają czasami bardziej skuteczne – powiedział.

-Czemu nie zrobiłeś tego wcześniej? - spytał jeden z doradców podejrzliwie.

-Musiałem przecież zorientować się w sytuacji i dowiedzieć, kto stoi za naszym uwięzieniem – odpowiedział – teraz już wiem i wy też wiecie, że tylko wspólne działanie pozwoli przeciwstawić się tej kobiecie.

- Nie tylko jej – wtrąciła Hiada

-Kalhan to osobna sprawa, mieszkańcy najpierw muszą uporać się z wewnętrznymi problemami.

Król i jego dworzanie nie byli zadowoleni z rozwoju wypadków, czuli się nieco upokorzeni tym, że muszą korzystać z pomocy zupełnie obcych ludzi, i to w sytuacji gdy jednego członka ich społeczności próbowali zgładzić. Poza tym cokolwiek by się stało, przyszłość rysowała się dosyć ryzykownie. Być może Talas dotarł już do Zgromadzenia i przedstawił jak mają się sprawy, ale nawet gdy uda mu się usunąć Karakas pozostaną ci obcy, którzy niestety uważają, że to czego szukają to Agilian, a kto wie jaką jeszcze wiedzą dysponują i czego chcą. Jeżeli nawet mówią prawdę i zależy im tylko na zniszczeniu tego czego szukają, a potem zamierzają pozostawić w spokoju podziemny świat, to będą musieli poznać tajemnice Agilianu a to jest to sprzeczne z interesem podziemnego świata. Agilian jest ważnym elementem tutejszej państwowości i ujawnienie całej prawdy o nim mogłoby by być tragiczne w skutkach. A to jeszcze nie koniec niebezpieczeństw. Jest jeszcze ten uciekinier, który podstępem wdarł się do ich świata, poznał tunele i drogi ewakuacyjne a jeżeli wierzyć Egonowi ma sprzymierzeńców, którzy również szukają tego samego. Wszystko to razem sprawiało, iż sytuacja jest naprawdę groźna.

Jednakże położenie w jakim się znajdowali, nie dawało wielu możliwości wyboru, należało wybrać najlepsze rozwiązanie, w tych warunkach właściwie jedyne rozsądne – współpracę.

Egon domyślał się, że przekonanie mieszkańców podziemi do pozbycia się tajnej bronie nie będzie łatwe, Posiadał tylko klucz do Agilianu, a to za mało. Sam klucz nie wystarczy, trzeba jeszcze znać położenie miejsca ukrycia a warunkach zbrojnego konfliktu znalezienie go bez przewodnika nie będzie możliwe. Sama dezaktywacja wymaga również czasu i sprzętu, którego na razie nie mają. Pozostawały negocjacje.

Ponieważ Garinias był bardziej odpowiednim partnerem do rozmów niż Karakas, dlatego najważniejszym celem w tej chwili było przywrócenie prawowitych rządów w państwie a to wymagało współdziałania.

Należało ruszać. Kwadron nie chciał być zupełnie bezbronny, zaproponował by przy pomocy tamaranu wyciąć kilka prętów z kraty, które mogą przydać się w czasie ataku. Pomysł spodobał się wszystkim i po chwili każdy był wyposażony w krótką pałkę, każdy z wyjątkiem Egona, który poprzestał na swojej tajnej broni.

- Teraz już tu nikogo nie zamkną – powiedziała Lana spoglądając na resztki kraty walające się na posadzce.

- Nie będę tęsknił za tym miejscem – odparł Kwadron i ściskając w dłoni fragment ich więziennej kraty ruszył za pozostałymi.

 

Rozdział XV

Byli wolni, chociaż słowo wolni nie najlepiej pasowało do ich położenia. Znajdowali się w tunelach pod ziemią i tylko ludzie Gariniasa wiedzieli jak się tutaj poruszać. Gdzieś w ciemnościach czaili się pewnie ludzie Karakas, a może jeszcze jakieś inne pułapki znane tylko miejscowym toteż naturalną konsekwencją tego stanu było to, że jeden z doradców musiał otwierać pochód. Był to Kapar a zaraz za nim szedł Egon gdyż tylko on posiadał prawdziwą broń i tylko on znał jej możliwości. Tyły zabezpieczał Kwadron z pomocą Hiady, pozostali stanowili wnętrze kolumny.

Bez przeszkód dotarli do Bezkresnego Jeziora. Rzeczywiście było olbrzymie. Znajdowało się na dnie dość głębokiej komory i tak jak mówił im jeden z doradców króla, w wielu miejscach tworzyło między skałami liczne odnogi tak, że nie dało się tam dostrzec brzegów, jakby ich w ogóle nie było. Z wysokości na której się znaleźli wydawało się istotnie bezkresne. Szum spadającej wody świadczył o istnieniu podziemnych stopni wodnych lub nawet wodospadów. Z jednej strony jezioro można było obejść idąc skalną półką biegnącą prawie wokół całej komory i łączącą się z czterema korytarzami, dokładnie tak jak opisał to ów doradca. Nie powiedział tylko, że z góry poprzez skalny komin wpadają promienie słońca i odbijają w spokojnej wodzie jak płatki złota. Urzeczona tym widokiem Lana, zapomniała natychmiast w jakiej sytuacji się znajdują. Chciała podbiec do balustrady zabezpieczającej skalną półkę, jedynego dowodu wskazującego na działalność człowieka, i przyjrzeć się podziemnemu zjawisku, nie udało się, Kwadron dość brutalnie chwycił ją za ramię. Szybko musiała wrócić do rzeczywistości.

-Dobrze, już dobrze – mruknęła zatrzymując się na miejscu – przecież nigdzie się nie wybieram.

Egon zatrzymał wszystkich u wylotu korytarza, potem razem z Kaparem ostrożnie podeszli do balustrady sprawdzając czy nie ma jakiegoś zagrożenia. Było cicho i spokojnie tylko szum wody wdzierał się w uszy swoją usypiającą melodią.

- Pójdziemy korytarzem po drugiej stronie jeziora - rzekł Kapar - tylko uważajcie na odgałęzienia, mógł tam się ktoś ukryć.

Gdy przemierzali skalną półkę Lana znowu pozwoliła sobie na chwilę zapomnienia i idąc bezmyślnie za innymi przyglądała się ciekawie migocącym na wodzie płatkom złota, które czasami łączyły się ze sobą i tworzyły większe struktury. Niektóre przypominały jej liście, inne wijące się wstążki i mogłaby tak stać i przyglądać się im w nieskończoność, i znowu idący za nią Kwadron sprowadził ją na ziemię. Jego stalowa dłoń chwyciła ją jak obcęgami i zmusiła do marszu. Mimo wewnętrznego sprzeciwu, tym razem nie zdążyła nic powiedzieć, gdyż szybko zauważyła coś niepokojącego, oto Egon i Kapar pochylali się nad czymś w jednym z bocznych korytarzy. Po chwili wrócili i pokiwali smutno głowami.

-To Talas – rzekł Egon – nie dotarł do Komory Głównej, zabili go i ukryli w tej pieczarze. Niewiele brakowało a minęlibyśmy go nie zauważając niczego.

- Ta wasza wieszczka ma za sobą niemało ludzi – wtrącił Kwadron - musimy przygotować się na ewentualny atak.

-Na to wygląda – król Garinias był wyraźnie poirytowany – powinienem był ją wypędzić dawno temu zanim zaczęła mieć te swoje wizje.

-Niektóre z nich się sprawdziły – rzekł trochę niepewnie jeden z doradców.

-Jak się tyle przepowiada co ona, to zawsze się w coś trafi. I znajdą się tacy co w to uwierzą i właśnie dlatego nie mogłem jej wypędzić a teraz wszyscy mamy kłopoty.

-Przybycie obcych przepowiedziała... - ciągnął jeszcze bardziej niepewnie doradca.

-Mówi o tym od tak dawna, że nie pamiętam kiedy to się zaczęło i ty chcesz mi wmówić, że to przepowiednia? Zresztą nie raz już trafiali do nas uciekinierzy i wygnańcy z innych krain, więc przybycie obcych nie jest czymś nadzwyczajnym. Założyli rodziny i są wśród nas nie czyniąc nic złego. Że też ludzie mogą być tak naiwni.

-Dobrze, że ktoś w tym państwie myśli rozsądnie– wtrącił Kwadron niezbyt uprzejmie. – Przestaję się dziwić, że zrobił się u was taki bałagan skoro tylu ludzi wierzy wieszczkom.

Lana nie lubiła Kwadrona ponieważ traktował ją jak piąte koło u wozu i źródło wszelkich problemów, toteż choć czuła, że ma rację, postanowiła mu się przeciwstawić i stanąć w obronie biednego doradcy, który skulił się skarcony wzrokiem i Kapara, i króla, i trzeciego doradcy, dlatego odezwała się zaczepnie:

-Może i nie widzi wszystkiego, ale wiele rzeczy dostrzega, których tacy jak ty nie dostrzegają. Nie wiem jak to robi, chociaż jakieś nadzwyczajne zdolności na pewno ma.

- Ty natomiast posiadasz nadzwyczajne zdolności do robienia zamieszania – Kwadron nie pozostał jej dłużny.

-Nie mogę zaprzeczyć - Egona nieoczekiwanie przyszedł mu z pomocą, Na dalszą wymianę poglądów nie było czasu, niebezpieczeństwo czaiło się wszędzie, teraz gdy okazało się, że Talas nie dotarł do celu, nie mogli już liczyć na jakąkolwiek pomoc ze strony Zgromadzenia.

-Co z nim zrobimy? – spytała Hiada – żaden człowiek nie powinien tak leżeć, nawet po śmierci.

- Umarli mogą poczekać, teraz trzeba myśleć o żywych – stwierdził Kwadron – znajdujemy się na skalnej półce i jesteśmy łatwym celem, musimy jak najszybciej się stąd wydostać.

-Tak, na razie musimy go tu zostawić – powiedział Kapar – nie mamy innego wyjścia. Gdy już król odzyska władzę wrócimy po niego. Teraz jesteśmy zdani tylko na siebie.

-Najważniejsze jest by dotrzeć do Sali Zgromadzeń, a nie wiemy ilu ludzi ma Karakas ani kto jest po czyjej stronie – dodał król.

-My jesteśmy po stronie prawa i porządku – powiedział Egon – i będziemy go chronić za każdą cenę.

-Ruszajmy więc przywrócić dawny porządek – zdecydował Garinias i pewnie wszyscy ruszyliby za nim gdyby w jednym z bocznych korytarzy nie dostrzegli słabego błysku światła. Był to ten korytarz, do którego zmierzali nic więc dziwnego, że widok zelektryzował każdego. Egon dał znak by cofnąć się i ukryć w pieczarze, tej, w której leżało ciało Talasa, tak też zrobili. Błysk nie powtórzył się więcej lecz ze względów bezpieczeństwa Egon i Kapar najpierw sami poszli sprawdzić co było jego źródłem. Posuwali się ostrożnie niemal przylegając do kamiennej ściany okalającej komorę jeziora, a gdy dotarli do wejścia tunelu zatrzymali się.

Lana wepchnięta siłą przez Kwadrona w głąb pieczary nic nie widziała, stała wściekła za jego plecami, zaciskając palce na metalowym pręcie wyciętym z więziennej kraty i powtarzając sobie w duchu, że jak tylko skończy się ta cała zawierucha i wyjdą z niej cało na pewno się na nim odegra. Tymczasem nasłuchiwała, próbując bezskutecznie odgadnąć co dzieje się na skalnej półce. Usłyszała tylko jakieś dziwne odgłosy, jakby szamotaniny, które jednak szybko ucichły.

-Idziemy – szepnął Kwadron tuż nad jej głową a jego szept zabrzmiał twardo i nieprzyjemnie, jak zresztą wszystko co do niej mówił. Do grupy dołączyli jako ostatni więc dopiero gdy zrównali się z pozostałymi dostrzegła jakąś postać leżącą na posadzce.

- Kto to jest? - spytała szeptem, jakby bojąc się obudzić czyhające gdzieś w załomach skał zło.

- To jeden z ludzi Karakas – odpowiedział również szeptem Kapar - Zostawiła go jako zwiadowcę, dostrzegł nas i zanim Egon go unieszkodliwił, próbował zawiadomić swoich. Nie wiemy czy zdążył coś przekazać, widzieliśmy błysk, mogło mu się to udać.

- To byłaby bardzo niepomyślna okoliczność – mruknął król Garinias – tunel jest dość wąski i jeśli obstawi go swoimi ludźmi, trudno będzie się przedrzeć. Nie wiemy ilu ich ma.

- Czy jest jakaś inna droga? - spytał Kwadron.

-Tylko ta – odpowiedział Garinias – chyba żeby...

Zawahał się na chwilę jakby zastanawiając się czy ujawniać obcym wszystkie sekrety podziemnej krainy.

-Co żeby...? - Kwadron był nieustępliwy.

Garinias wahał się ale w końcu rzekł:

-Można by spróbować dotrzeć wodą. Drogę znam tylko ja i jest ona bardzo niebezpieczna.

-Wodą? – Lana skrzywiła się – przecież nie ma tu łodzi.

-Trzeba wejść do wody – spokojnie wyjaśnił król – miejscami jest płytko i jeśli wie się jak do nich dotrzeć można przedostać do innej komory a stamtąd... Ale to bardzo niebezpieczna droga - powtórzył.

-Rozumiem, że nie chcesz nas we wszystko wtajemniczać – wtrącił Egon – a ponieważ nie mamy pewności czy Karakas już wie o naszej ucieczce więc pójdziemy tunelem.

- Osiem osób przeciw kilkunastu lub nawet kilkudziesięciu?- zastanowił się Garinias.

- Siedem– poprawił Kwadron – i jedna zawalidroga.

Lana wzruszyła ramionami, wiedziała, że mówił o niej i nie była z tego zadowolona. Z pomocą przyszła jej Hiada zapewniając, że dziewczyna przeszła wstępne szkolenie i jest przygotowana na wiele ewentualności.

-Musimy spróbować – dodała.

Weszli do tunelu i już po kilkuset krokach idący na przedzie Egon i Garinias starli się z grupą uzbrojonych ludzi. Wywiązała się krótka wymiana ciosów, w wyniku której napastnicy zostali obezwładnieni. Nie utorowało to drogi gdyż na ich miejsce natychmiast pojawili się nowi. Egon zawołał:

-Wycofujemy się! Jest ich zbyt dużo. Musimy skorzystać z wodnego przejścia.

Ich najgorsze przewidywania sprawdziły się co do joty. Karakas już dowiedziała się o ucieczce więźniów i wysłała ludzi by uniemożliwić im dotarcie do Sali Zgromadzeń. Trudno było oszacować liczbę zwolenników wieszczki, gdyż w wąskim tunelu w bezpośrednim starciu mogło uczestniczyć tylko kilka osób, jednakże musiało być ich wielu gdyż na miejsce powalonych przez Egona natychmiast pojawiali się następni. Nikt nie używał broni palnej w tych warunkach wiązki odbijając się od ścian mogły okazać się zgubne dla strzelającego, co było okolicznością pomyślną dla uciekinierów. Zresztą Karakas chodziło także o to by nie robić hałasu i nie zaalarmować pozostałych mieszkańców Podziemia, którzy nic nie wiedzieli o uwięzieniu króla. Garinias idący razem z Egonem na przedzie, został lekko ranny w ramię i musiał się wycofać a na jego miejsce szybko wszedł Kwadron dotychczas zabezpieczający tyły.

-Pilnuj jej - zawoła do Hiady przesuwając się na początek kolumny i zostawiając Lanę samą.

Wycofywali się spiesznie toteż wkrótce znaleźli się z powrotem na skalnej półce a zaraz za nimi dotarli tu także ludzie Karakas. Dopiero teraz okazało się, jak wielu ich było. W pewnej chwili jeden z doradców, ten, który do tej pory prawie się nie odzywał, chwycił niczego nie podejrzewającego króla za gardło i wykręcając mu rękę zawołał:

-Poddaj się królu, bo skręcę ci kark. Nie masz szans!

Egon i Kwadron oraz pozostali dwaj doradcy króla zajęci byli odpieraniem ataków i nie mogli przyjść z pomocą władcy. I chociaż udało im się na pewien czas zatrzymać napierających umożliwiając w ten sposób pozostałym bezpieczne dojście do brzegu półki, niespodziewana reakcja doradcy sprawiła, że sytuacja zaczynała wymykać się spod kontroli. Garinias ledwo łapiąc oddech, nie mógł wykrztusić słowa, kręcił tylko głową, na znak, że nie zamierza się podporządkować i nie wiadomo było jak dalej rozwinęła by się sytuacja gdyby nie Hiada, która niewiele się zastanawiając, trzymaną przez siebie prętem, zadała potężny cios w głowę napastnikowi, potem drugi i trzeci. Przestała dopiero gdy wypuścił króla i osunął się bez czucia na ziemię.

-Teraz jest nas tylko sześciu wojowników – mruknął Kwadron pokonując kolejnego przeciwnika – no i jeszcze zawalidroga.

-Zawalidroga przynajmniej nie próbowała nikogo zgładzić...- nie omieszkała odpowiedzieć Lana.

-Fakt, wojownicy bywają bardziej problematyczni...

Szala zwycięstwa nieubłaganie przechylała się na stronę wrogów i oczywistym było, że sił nie na długo im starczy.

- Tędy - zawołał Garinias gdy już odzyskał głos po czym pokonując barierkę zabezpieczającą skoczył ze stromej skały i całkowicie zanurzył się w wodzie. Za nim podążyła Hiada dając znak Lenie by zrobiła to samo. Ta zawahała się. Do lustra wody od skalnej półki było bardzo daleko a skok do nieznanej wody napełniał ją przerażeniem.

-Pośpiesz się – usłyszała głos Egona.

- Musimy iść tędy? – spytała niepewnie.

-Wolisz tamtą drogę?

U wejścia do tunelu toczyła się zacięta walka wręcz a przeważające siły przeciwnika skutecznie blokowały dostęp do niego. Nawet Egon i Kwadron nie byli w stanie przeciwstawiać się im zbyt długo.

Przestała się wahać, pokonała barierkę i skoczyła do wody zanurzając się w niej całkowicie. Przez jakiś czas po wynurzeniu nie mogła złapać oddechu i dopiero gdy Hiada chwyciła ją za ramię i pociągnęła do siebie poczuła się pewniej i zaczęła płynąć. Wkrótce potem w wodzie znaleźli się pozostali towarzysze niedoli, najpierw skoczyli obaj doradcy, potem Kwadron, na koniec do reszty dołączył Egon unieszkodliwiając przedtem kilku napastników. Na szczęście poza kilkoma niegroźnymi obrażeniami nikt poważnie nie ucierpiał, nie był to jednak koniec ich problemów. Pozostali na górze wrogowie nie dali tak szybko za wygraną i rozpoczęli rzucać w uciekających odłamkami skalnymi, co zmusiło ich do natychmiastowego zanurzenia się w wodzie, tak by uniknąć trafienia i osłabić siłę ewentualnego uderzenia. Jeden z doradców, zwany Izilem, ten, który tak bardzo obawiał się złych mocy Karakas, trafiony w głowę stracił przytomność i trzeba go było holować. Wkrótce udało im się wpłynąć między skały i zniknąć z pola rażenia.

Nikt nie skoczył za nimi, przeciwnie gdy tylko płynący na końcu Egon dotarł do przewężenia, wojowie Karakas natychmiast wycofali się jak na komendę. Wyglądało na to, że albo król miał rację i tylko on znał drogę albo była to droga samobójców i nikt przy zdrowych zmysłach nie zamierzał ryzykować..

-Nie ścigają nas – zauważyła Hiada gdy już wszyscy wynurzyli się i zrównali ze sobą.

-Wiedzą, że nie mają tutaj szans – odpowiedział król – tylko ja wiem że Komora ognia i Komora potworów łączą się ze sobą. Nikt nie zapuszcza się w te strony.

Płynęli w milczeniu, dość wąskim przesmykiem mając z jednej i drugiej strony ścianę skalną, bez możliwości wyjścia na brzeg. Brzegu po prostu nie było. Lana obawiała się, że będą musieli długo płynąć a zdawała sobie sprawę ze swojej kondycji fizycznej, której nie dało się nawet porównać z możliwościami pozostałych członków grupy. Już sobie wyobrażała złośliwą minę Kwadrona gdyby okazało się, że miał rację a ona jest tylko zawalidrogą, którą trzeba holować. Woda zalewała jej twarz pozostawiając w ustach żelazisty, nieprzyjemny posmak, chwilami chciała wołać o pomoc, wiedział przecież, że nikt nie zostawi jej samej. Wtedy przypominała sobie uszczypliwości Kwadrona i widmo przyznania się przed nim do porażki dodawało jej sił. Z pewnością jednak długo nie dałaby rady pokonywać własnej słabości bez słowa sprzeciwu, na szczęście wkrótce dotarli do szerokiego rozlewiska a gdy Garinias skręcił w prawo poczuła twardą skałę pod stopami.

„Nareszcie” - pomyślała gdy znaleźli się na płyciźnie i mogli dalej poruszać się na nogach brodząc jedynie po kolana w wodzie. Doradca odzyskał w międzyczasie przytomność i mógł już stać o własnych siłach, co było okolicznością bardzo pomyślną. I chociaż o wyjściu na brzeg w dalszym ciągu nie mogło być mowy to sytuacja wydawała się dużo stabilniejsza, w każdym bądź razie podłoże było bardziej stabilne.

Gdy już wszyscy znaleźli grunt pod nogami zatrzymali się by chwilę odpocząć i zebrać myśli. Zdrada jednego z najbliższych ludzi króla była dotkliwa i mogła być zapowiedzią większych kłopotów.

-Co teraz? – spytała Hiada.

Wszyscy spojrzeli na Gariniasa, tylko on znał wyjście z tej kipieli. Ten zaś nie śpieszył się z odpowiedzią.

-Nie mogę uwierzyć, że on mi to zrobił – powiedział po chwili i zamilkł znowu. Dopiero po jakimś czasie zmieniając temat dodał– Czeka nas ciężka przeprawa, mówiłem, że to bardzo niebezpieczna droga i nie znam jej dokładnie. Nikt jej nie zna, dlatego zostawili nas w spokoju. Myślą zapewne, że już po nas.

- Oby nie okazało się, że mają rację – mruknęła Lana.

-Tego nie mogę zagwarantować. Stoimy na tektonicznym uskoku, pod nami jest kilkaset metrów głębokości a grzbiet skalny miejscami jest bardzo wąski i ostry i trzeba bardzo uważać by się z niego nie ześlizgnąć. Tutaj woda jest spokojna, w następnej komorze jest inaczej, tworzą się tam ogromne wiry i biada temu, kto się w nie dostanie.

-Cudownie, wspaniała perspektywa – znowu mruknęła Lana.

-Przy twoich zdolnościach do spadania ze skał zapewne pierwsza tam wylądujesz – wtrącił Kwadron oczywiście nieuprzejmie.

-Nie jest sama – odezwała się Hiada biorąc w obronę przyjaciółkę – nic złego jej się nie stanie.

- Dam sobie radę – Lana nie zamierzała spokojnie wysłuchiwać uwag Kwadrona.

-Z naszą pomocą - nie wątpię. Masz jeszcze jakieś rewelacje? - tu Kwadron zwrócił się do Gariniasa.

- Jeszcze kilka się znajdzie. Wiry nie są najgorsze, trzeba będzie jeszcze przejść przez Komorę ognia i Komorę potworów.

- Brzmi zachęcająco - stwierdził Kwadron nie kryjąc ironii – co to takiego?

-To straszne miejsce, którego nikt nigdy nie pokonał – niespodziewanie odezwał się Izil, nawet nie próbując udawać, że się nie boi – wiemy o nim tylko z opowieści starych ludzi, którzy niegdyś dotarli tam i zawrócili.

-Ja je przebyłem lata temu– głucho powiedział król – przebyłem je z dwoma przyjaciółmi i tylko sytuacja, w jakiej teraz się znaleźliśmy zmusi mnie do pójścia tam po raz kolejny.

Egon nie brał do tej pory udziału rozmowie w milczeniu obserwując otoczenie. Ktoś kto go nie zna mógłby pomyśleć, że w ogóle nie słucha tego co mówią inni, ale były to tylko pozory, słyszał każde słowo i dokładnie je analizował.

-Z tego wnoszę – odezwał się wreszcie – że droga jest do pokonania.

-Tak, nie wiem tylko czy dla wszystkich – smutno odpowiedział Garinias – wówczas było nas ośmiu, wróciło tylko trzech, sam już nie wiem jak nam się to udało

-Ponad 30% szans na przeżycie to dużo – zdecydował Kwadron – przy dobrej organizacji możemy je znacznie zwiększyć.

-Przy dobrej organizacji przeżyjemy wszyscy – stanowczo stwierdził Egon – musimy tylko dobrze rozeznać zagrożenie.

Garinias przedstawił wszystkim sytuację. Okazało się, że Komora ognia to krater podwodnego wulkanu, który co jakiś czas wyrzuca strumienie lawy na tyle wysoko by z sykiem uniosły się nad lustro wody po czym pękając wyrzucały w górę snopy iskier z gorącego wnętrza. Aby obejść komorę trzeba będzie wdrapać się na skałę i przeskakując z występu skalnego na występ uważać by nie zostać poparzony i nie ugrzęznąć w stygnącej lawie.

-Nie wygląda najgorzej - rzekł Kwadron - przejdziemy bez ofiar.

-Obyś nie zmienił zdania jak to zobaczysz – smutno powiedział król -dwóch moich ludzi zsunęło się i zostało tam na zawsze.

Lana na sama myśl o takiej ewentualności wzdrygnęła się. Już sobie wyobraziła jak spada a gorąca lawa pochłania ją jak gąbka.

-Komora potworów jest niebezpieczniejsza – ciągnął Garinias - jest co prawda mniej stroma i posiada uskok, po którym można się pojedynczo przemieszczać, ale jest bardziej rozległa a na dnie żyją kandyle i bardzo łatwo można tam zostać przez nie schwytanym. Właściwie to mało prawdopodobne by ktoś nie został schwytany.

-Co to za zwierzęta? – spytał Egon - nigdy o nich nie słyszałem.

-Są ogromne, żyją chyba tylko tutaj w gorącej, wulkanicznej wodzie.

Trudno je dostrzec i dopiero jak wyrzucą z owalnej struktury przypominającej rurę kilkumetrowe macki, które cię pochłoną zanim zorientujesz się, że już po tobie.

Egon chwilę się zastanowił.

- W dotychczas poznanych przeze mnie krainach nie spotkałem ich. Na Ziemi czytałem o organizmach żyjących przy szczelinach w powierzchni planety, przez którą wydostaje się ciepłe gazy ogrzewające wodę.. Tamte organizmy, są niewielkie i nie są drapieżne.

-Te są wielkie i drapieżne a nazywamy je kandylami.

-No cóż przez miliony lat rozwój przebiegał inaczej i wygląda na to, że tutaj dorosły do olbrzymich rozmiarów.

- Gdzie jest owa Ziemia – zainteresował się Kapar – nigdy o niej nie słyszeliśmy.

Lana pomyślała, że mieszkając w tunelach trudno dostrzec coś na niebie, ale nie odzywała się pozostawiając decyzje o wyjawieniu prawdy Egonowi, ten zaś odpowiedział:

-Daleko stąd.  Może kiedyś jak się wydostaniemy opowiem wam o niej.

-To może trochę potrwać – mruknął Kapar.

-Poczekamy – zadecydował król – mamy ważniejsze sprawy na głowie i trzeba się śpieszyć. Karakas nie będzie czekać.

-Kalhan też... - dodał Egon.

W istocie opowieści o „jakiejś” Ziemi były w tej sytuacji niewskazane. Należało zająć się rozwiązaniem obecnych problemów. Z dalszych słów Gariniasa wynikało, że po przejściu przez Komorę potworów droga będzie już spokojniejsza, trzeba będzie tylko pokonać kilka szczelin skalnych, kilka uskoków a na koniec wspiąć się na górny korytarz prowadzący do Sali Zgromadzeń. W porównaniu z początkowymi wizjami piekielnych czeluści to już wyglądało jak spacer po parku. Pozostało więc tylko dotrzeć do tego „parku” w całości a to nie wszystkim mogło się udać.

 

Rozdział XVI

 

Dojście do Komory Ognia nie sprawiało trudności. Nawet zmęczeni ucieczką pokonali trasę bez perturbacji. Gdy już się tam znaleźli Lana zamarła przerażenia, zresztą nie tylko ona. Izil zaczął się trząść jak galareta a i pozostali nie kryli obaw. To co ujrzeli było straszniejsze niż najgorsze nawet wyobrażenia. Nawet Garinias rzekł głucho:

-Jest gorzej niż poprzednio, nie przejdziemy.

Znajdowali się na skraju dość rozległego leja wypełnionego spienioną wodą spod której go chwila wydostawały się kłęby dymu i pary a zaraz za nimi wybuchały ogniste jęzory sięgające wysoko w górę. Było gorąco i duszno, w powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach siarki. Ściany leja nachylone pod kątem co najmniej sześćdziesięciu stopni były chropowate i  tworzyły liczne uskoki.  Te naturalne stopnie znajdowały się dosyć nisko, praktycznie w zasięgu ognia i dawały niezbyt stabilne oparcie dla stóp. Aby uniknąć płomieni trzeba byłoby wdrapać się znacznie wyżej nad lustro wody a tam wgłębień w podłożu było mniej, były płytsze i właściwie niemożliwe do pokonania. Słowem pat!

Egon z niezmąconym spokojem obserwował kłębowisko ognia i dymu po czym zwrócił się do króla:

-Co zmieniło się od waszej wyprawy?

-Lustro wody jest wyżej a poza tym wzrosła aktywność wulkanu. Wtedy mogliśmy iść wzdłuż tej linii – tu wskazał na wyraźnie ciemniejszy pas skał biegnący wokół krateru – jest tam dużo zagłębień i jam, przy dużym wysiłku dało się przejść. Teraz sięgają tam płomienie, tą drogą nie przedostaniemy się.

Egon pokiwał głową.

-Tak, będziemy musieli wejść wyżej – powiedział.

-Tam nie ma o co oprzeć stóp, skały są niemal płaskie.

-Sprawdzę to. Wy zostańcie tutaj, ja spróbuję ocenić stopień zagrożenia.

-Idę z tobą – rzekł Kwadron

-Dobrze.

Lana przerażona wizją wspinania się po rozżarzonych skałach zwołała:

-Nie ma co sprawdzać, przecież widzisz, że tam jest piekło. Poszukajmy innej drogi.

-To jedyna droga – głos Egona zabrzmiał twardo i zdecydowanie więc zamilkła, on zaś dodał – zostańcie tutaj, my z Kwadronem zobaczymy co da się zrobić.

Obaj dość szybko wdrapali się na strome zbocze i równie szybko zatrzymali. Zgodnie z tym co mówił Garinias chropowata początkowo skała przekształciła się w prawie gładką i znalezienie oparcia dla stóp i rąk stało się niemożliwe. Egon, który szedł pierwszy odwrócił się do Kwadrona i rzekł:

-Musimy zrobić stopnie w skale, bez nich możemy zapomnieć o przejściu. To miękka skała wulkaniczna damy radę je wyciąć przy użyciu tanaranu, niestety wymaga to dużej ilości energii, znacznie większej niż zwyczajne użytkowanie, kto wie czy nie wyczerpie się cały zapas i zostaniemy bez broni.

-Z bronią czy bez broni nie mamy dokąd wracać, sytuacja jest jaka jest i nie pozostawia nam wyboru.

-Rzeczywiście nie mamy wyboru – potwierdził Egon – bierzmy się do roboty, nie ma czasu do stracenia.

Chwilę potem w jaskini rozległy się świszczące odgłosy cięcia skał a dodatkowe snopy iskier wzbiły się w górę.

- Co oni robią? – spytał zdziwiony Garinias.

-Chyba torują drogę – odpowiedziała Hiada, bardziej zaskoczona niż zdziwiona. Doskonale znała Egona i jego umiejętność wychodzenia z najtrudniejszych sytuacji toteż szybko zorientowała się w jego zamiarach. Możliwości tamaranu też były jej znane więc pomyślała, że plan może się udać. Król ze swoimi ludźmi również wkrótce domyślił się co robią przybysze z Alatydy i z nieukrywanym podziwem przyglądali się ich pracy. Lana była trochę mniej zachwycona. Nie wyobrażała sobie nawet jak mogłaby przejść tamtędy nawet po wyciętych w ścianie stopniach. Przyglądając się wiszącym na skale przyjaciołom pomyślała, że żadna siła nie zmusi jej do wejścia za nimi.

Czas mijał a oni ciągle znajdowali się nad ziejącym ogniem kraterem budząc niepokój wśród pozostawionych na brzegu. Wreszcie Egon wyciął ostatni stopień i znalazł się na drugiej stronie. Kwadron szedł z tyłu sprawdzając wycięte otwory czy są odpowiednio głębokie i stabilne, nadające się do przebycia dla mniej wyszkolonych ludzi i też wkrótce dołączył do niego. Chwilę się naradzali po czym Egon rozpoczął wędrówkę powrotną poprawiając jednocześnie wskazane przez Kwadrona miejsca w wytyczonej drodze. Ustalili, że to on przeszkoli i odprawi ludzi a Kwadron będzie ich odbierał i formował dalszą kolumnę. Gdy znalazł się już na twardym gruncie powitały go okrzyki uznania. Nawet Izil, najbardziej niepewny z doradców nabrał otuchy i wiary w możliwość przebycia drogi.

Tylko Lana nie podzielała ogólnej radości. Gdy zaczęto omawiać sposób pokonania wulkanu nie odzywała się a gdy przyszło już do ustalania kolejności przeprawiających się powiedziała stanowczo:

-Ja nigdzie nie idę. Nie jestem małpą i nie umiem wdrapywać się po skałach, nie przejdę.

-Co to jest małpa? - spytał znowu Kapar zaciekawiony nieznanymi sobie wcześniej obiektami, o których mówili przybysze.

-To ktoś taki jak Egon tylko trochę sprawniejszy – odpowiedziała uświadamiając sobie, że tutaj nikt nie widział małpy.

Hiada, jak zwykle opiekuńcza zaczęła ją przekonywać łagodnie, że droga jest dobrze przygotowana i na pewno nie będzie miała problemu a ona przecież będzie obok i w razie czego jej pomoże, mimo to dziewczyna  ciągle kręciła głową. Przestało ją nawet obchodzić to, że Kwadron będzie ją nazywać zawalidrogą, może już być zawalidrogą, ale żywą a nie bohaterką spaloną w wulkanicznym popiele. Garinias w końcu zaproponował, żeby ją zostawić a gdy dotrą do celu i odzyskają władzę wrócą po nią. Egon zdecydowanie zaprzeczył.

-Nikogo nie zostawimy – rzekł stanowczo - a ty pójdziesz, pójdziesz i będziesz wykonywać dokładnie to co ci mówię. Nie chcesz chyba spędzić reszty życia sama nad kraterem.

Spojrzała na Egona, ten patrzył na nią swoim zimnym, przenikliwym wzrokiem, zaglądając niemal w głąb jej umysłu. Szybko zrozumiała, że wszelki opór jest bezcelowy, gdyż on na pewno coś wymyśli by zmusić ją do posłuszeństwa. Perspektywa samotnego pozostania na brzegu wulkanu też nie przypadła jej do gustu i ostatecznie wejście o własnych siłach wydało się jej trochę lepszym pomysłem.

-No dobrze już pójdę – powiedziała bez przekonania.

Siła perswazji Egona okazała się tą właśnie, która zmusiła ją do zmiany postanowienia.

Pierwszy szedł król, za nim Izil i Kapar, na koniec Hiada, Lena i Egon. Początkowo Egon zamierzał jako pierwszą wysłać Hiadę i Lanę, ale wobec dość negatywnego nastawienia dziewczyny wolał ją mieć blisko siebie. Wiedział, że Hiada bez większych problemów powinna przejść nad wulkanem czego nie można było powiedzieć o Ziemiance. Niesubordynowana Lana mogła sprawiać niemałe kłopoty. Ponieważ zaś sam musiał zamykać pochód one także musiały iść przed nim.

Garinias i jego świta pokonali trasę dość sprawnie. Stopnie wycięte przez Egona okazały się dobrym oparciem zarówno dla stóp jak i dłoni. Hiada przeszła także bez większego wysiłku. W końcu przyszła kolej na Lanę Jednak miękka wulkaniczna skała kruszyła się po każdym przejściu i gdy dziewczyna wspięła się na zbocze już po kilku krokach poczuła jak spod jej stóp i dłoni usuwają się odłamki i z sykiem płoną w ognistym kraterze. Im dalej posuwała się do przodu tym więcej odłamków usuwało się spod jej stóp.

-Ja wracam -zawołała z determinacją w głosie, zaraz też odwróciła się by spełnić swoją groźbę. Okazało się to niemożliwe. Tuż za nią na skale znajdował się Egon a jego noga blokowała sąsiedni stopień.

-Odradzam – powiedział spokojnie – powrotnej drogi już nie ma.

Oboje znajdowali się zawieszeni nad spienioną wodą, spod której wydostawały się kłęby dymu i ognia a jedynym stabilnym oparciem były otwory wycięte w skale.

-Nie dam rady- jęknęła z rozpaczą.

-Nie bój się, to już niedaleko, podłoże kruszy się, ale wytrzyma twój ciężar, mój także, jednak na powrót już nie ma szans. Przejdziemy oboje, musimy przejść.

Na przeciwległym brzegu znajdowali się już wszyscy, brakowało tylko jej i Egona. Spojrzała najpierw na zastygłą z niepokoju twarz Hiady, potem popatrzyła na Kwadrona. Stał na brzegu leja, tuż przy zejściu i obserwował zbocze z nieukrywaną obawą.

„Uważa pewnie, że spadnę – pomyślała – nie dam mu tej satysfakcji.”

Zacisnęła zęby i wolno ruszyła do przodu tak stawiając stopy by znaleźć najbardziej stabilne oparcie. Wszystko ją bolało, łzy same napływały jej do oczu . Egon szedł tuż za nią, ale zdawała sobie sprawę, że nie jest w stanie jej pomóc i jest zdana tylko na siebie. Wycięte w skale stopnie mogły jednocześnie dać oparcie tylko jednej osobie, gdyby więc osunęła się, a jemu nawet udałoby się chwycić ją za rękę, nie dałby rady jej utrzymać i oboje wpadliby do bulgocącej kipieli. Nie, do tego nie mogła dopuścić.

Była już blisko celu, niemalże na wyciągnięcie ręki gdy skała usunęła się spod jednej stopy a ona sama zawisła na rękach i drugiej nodze tuż nad przepaścią.

„Już po mnie”- pomyślała desperacko szukając oparcia, ale to zdawało się tylko pogarszać sprawę. Czuła jak traci siły, w oczach zaczęły wirować śnieżne płatki i przestawała cokolwiek widzieć, wiedziała, że nie wytrzyma tak długo. Wówczas jakaś potężna siła chwyciła ją za dłoń i uniosła w górę.

Gdy już poczuła twardy grunt pod nogami i ochłonęła i spojrzała na Kwadrona. To on właśnie był tym, który zsunął się nisko po stoku i trzymany za jedną rękę przez, znajdujących się już na stabilnym podłożu, Hiadę i Kapara, chwycił ją wolną ręką za nadgarstek i wciągnął na górę. Teraz patrzył na nią bez niechęci, wydawało jej się nawet, że dosyć przyjaźnie .

-Mało brakowało- powiedział.

-Mało brakowało – powtórzyła – jeszcze chwila i byłoby po mnie. Dzięki za pomoc.

Chwilę potem na brzegu stanął Egon. Pokonał ukruszony stopień bez problemu i bez pomocy dotarł do towarzyszy. Był zmęczony, tak jak pozostali, nie ukrywał jednak zadowolenia.

- Dobra robota – powiedział do wszystkich – obyło się bez ofiar.

Gdy Lana zdołała już odetchnąć nieco po trudach wspinaczki spytała:

- Czy to już ostatnie atrakcje?

-Jeszcze tylko musimy pokonać potwory – mruknął Garinias.

-Dawno już tam nikt nie zaglądał, pewnie do tej pory wyzdychały z głodu– odpowiedziała z nadzieją w głosie.

-Nie liczyłbym na to, w jaskiniach żyje wiele drobnych organizmów, którymi się żywią, ludzie nie są głównym daniem.

-Zapewne dosyć pożywnym – wtrącił Kwadron.

-Nie pozostaje nam nic innego jak iść i przekonać się z czym mamy do czynienia– stwierdził Egon

-Wcale nie jestem ciekawa – Lana nie wykazywała entuzjazmu perspektywą spotkania z potworami.

-To akurat nie ma najmniejszego znaczenia.

Komora potworów była oddalona od poprzedniej o kilkanaście  minut drogi. Przesmyk łączący je był dosyć ciasny, woda wypełniała wąską szczelinę biegnącą wzdłuż całego tunelu, boki wznosiły się nad szczeliną i pozostały suche, szli więc nie mocząc nawet stóp. Sama Komora okazała się szerokim rozlewiskiem z dość płaskim i wąskim brzegiem, tworzącym skalną półkę, po której, jak się Lanie wydawało, można było bez większego wysiłku przejść na drugą stronę. Trzeba było tylko zejść w dół zbliżając się na kilka metrów do lustra jeziora gdyż pionowa ściana wąwozu skutecznie uniemożliwiała wspięcie się na wyższy poziom. Woda była lekko spieniona i dość mętna ale bez śladu jakichś potworów. Pomyślała z ulgą, że pewnie miała rację a zwierzaki wyzdychały. Głośno zaś powiedziała:

-Spokojnie tu jakoś i nie trzeba się wspinać.

-Spokój może być tylko pozorny– powiedziała Hiada.

Egon też nie dał się zwieść spokojnej toni podziemnego jeziora i zaczął wypytywać Gariniasa o jego doświadczenia z poprzedniego przekraczania komory. Ten patrząc w mroczne wody stwierdził, że wówczas wyglądało to trochę inaczej, bardziej niebezpiecznie. Poziom wody wtedy był nieco niższy a jezioro mniej mętne, tak że tuż pod jego lustrem wyraźnie było widać walcowate ciała olbrzymich kandyli, które co jakich czas wynurzały się wysoko ponad powierzchnię węsząc dookoła. Przejście po w miarę płaskiej skale wiązało się z koniecznością zmagania z ich długimi szczecinami wyrzucanymi z nieprawdopodobną siłą z otworu gębowego i wciągającymi nieuważnego wędrowca w paszczę potwora.

-Szliśmy zwartą grupą, walczyliśmy z potężnymi mackami i chociaż mieliśmy wówczas miecze kilku z nas stało się łupem bestii – mówił powoli z wyraźnym bólem po stracie przyjaciół – nie dało się przejść wszystkim. Ci którzy zginęli utorowali drogę nam, można powiedzieć, że dzięki nim żyjemy. Na szczęście kandyle nie są jadowite więc skaleczenia nie były groźne.

Egon pokiwał głową.

-Teraz nie widać nic pod powierzchnią – powiedział po chwili namysłu - może starsze osobniki rzeczywiście zginęły a młodsze jeszcze nie osiągnęły tak dużych rozmiarów? Na wszelki wypadek jednak musimy opracować strategię obronną tak by nikt nie zginął. Ile osobników wówczas was atakowało?

-Trzy, trzy wielkie paszcze i tylu nas zginęło.

-Nie mogliście zawrócić? – wtrąciła Lana ironicznie, którą zaczynało już złościć opowiadanie Gariniasa o dawnych dokonaniach.

-A teraz możemy? - odparował natychmiast. - Wtedy też buntownicy zablokowali inne drogi.

-Widzę, że bunty to wasza specjalność...

-Szkoda czasu na taką bezsensowną wymianę zdań – przerwał jej Egon – lepiej zastanówmy się jak wyjść z tego cało.

Zamyślił się na chwilę obserwując teren. Zapewne budował w głowie przestrzenny plan działania.

-Nie możemy iść wszyscy – powiedział wreszcie - nikt poza mną nie ma broni i nie ma szans na przejście jeżeli rzeczywiście są tak duże jak mówi Garinias. Nie poświęcimy nikogo dla innych.

- Co zamierzasz? - spytał Kwadron.

-Muszę je wywabić i zlikwidować.

-Idę z tobą.

-Nie, bez broni mi nie pomożesz. Jeśli pójdę sam będę musiał myśleć tylko sobie. Będziesz mnie ubezpieczał stąd.

-Na jak długo starczy energii?

-Nie wiem, będę ją oszczędzał. Innego wyjścia nie ma.

Znowu stało się niebezpiecznie Wszyscy patrzyli po sobie, od razu zrozumieli jaki miał plan, plan śmiertelnie niebezpieczny i w oczach Gariniasa i jego ludzi, właściwie niewykonalny.

-To samobójstwo – powiedział głucho król - wszyscy mieliśmy miecze i nie daliśmy rady. W grupie przynajmniej ktoś miałby szansę.

-Nie znasz możliwości mojego tamaranu.

-Ani możliwości Egona – szepnęła Lana.

-Oby tylko starczyło energii – cicho powiedziała Hiada. Ona i Kwadron, podobnie jak Lana, wiedzieli, że posiadając sprawną broń Egon jest w stanie sam wiele dokonać. Problem w tym, że została ona mocno nadużyta przy przeprawie przez poprzednią komorę i trudno było ocenić jej wytrzymałość.

-Oby starczyło – powtórzył Egon. - Musimy teraz zrobić z wierzchnich ubrań jakiś sznur, wyciągniecie mnie gdybym się poślizgnął.

Garinias pokiwał głową z podziwem i niepokojem jednocześnie, po czym zdjął swój paszcz, podobnie zrobili jego doradcy. Wkrótce miał do dyspozycji kilka dość długich kawałków tkanin, były mokre i miękkie, dały się też łatwo spleść w grubą linę.

Egon przywiązał ją wokół pasa, drugi koniec podał Kwadronowi i spokojnie zaczął schodzić nią w dół .

Na efekt nie trzeba było długo czekać. Już w czasie gdy obmyślali plan działania, spokojna toń zaczynała się marszczyć a pod powierzchnią widać było jakieś poruszające się istoty. Gdy tylko Egon dotarł do miejsca gdzie skalna półka znajdowała się najbliżej wody, spod powierzchni wynurzyło się długie, walcowate cielsko zwierzęcia i skierowało w jego stronę. On zaś zatrzymał się i z uwagą obserwował ruchy stworzenia trzymając w pogotowiu broń. Sam przeciw potworowi nie mógł liczyć na niczyje wsparcie. Samotna walka miała też dobrą stronę, nie musiał myśleć o obronie innych

Wszyscy wstrzymali oddech przyglądając się w napięciu tej niesamowitej scenie. Oto słaby człowiek, którego postać, ledwie majacząca na tle potężnej skalnej ściany, wydawała się w porównaniu ze zwierzęciem drobiną, ośmiela się sam stawić czoła przerażającemu potworowi. Walcowate ciało zbliżało się powoli do miejsca, w którym stal Egon wijąc się i węsząc nieustannie, prawdopodobnie wyczuwało obecność potencjalnej ofiary po zapachu. Gdy zwierzę znajdowało się w odległości około metra, jego przednia część nieco skuliła się co wskazywało nieomylnie, że zamierza wyrzucić w kierunku Egona swoje macki.

Lana zamknęła oczy nie chcąc oglądać jak Egon staje się łupem potwora, Zwierzę nie zdążyło użyć swojej broni, on okazał się szybszy, jednym straszliwym cieciem swojego miecza przepołowił zwierzę, więc gdy otworzyła znowu oczy zobaczyła jak odcięta głowa wpada do wody a reszta ciała zwija się i również ukrywa pod jej powierzchnią. Podobnie jak pozostali nie mogła uwierzyć w to co zobaczyła.

- To niesamowite – szepnęła – pokonał go.

Potem coś zaczęło się kotłować znowu i dwa następne, równie wielkie cielska wydostały się z wody. Przez chwilę walczyły o resztki po swoim pokonanym pobratymcu, potem rozpoczęły polowanie.

-U nich nic się nie zmarnuje, zeżrą wszystko – mruknął Garinias widząc jak pochłaniają zabitego osobnika.

Zwierzęta szybko skończyły ucztę i wolno ruszyły do ataku, każdy z innej strony. Egon, który zajął już pozycję obronną, szybko zorientował się, że nie zdąży obu przeciąć jednocześnie. Musiał zmienić taktykę. Przełączył tamaran na funkcję karabinu i celując w sam środek paszczy posłał serię najpierw jednemu potem drugiemu napastnikowi. Poskutkowało, oba cielska skurczyły się i skryły pod wodą, niestety nie na długo. Już po paru minutach pojawiły się znowu, trochę oszołomione i zdeterminowane. Tym razem Egon nie czekał aż zbliżą bardziej i znowu posłał serię pocisków w ich kierunku. Wiły się i kurczyły nie rezygnując z posiłku. Egon strzelał, ale robił to wolno, z przerwami, trafiając za każdym razem w straszliwe korpusy i tym samym utrzymywał je na dystans zużywając jak najmniej energii.

Wreszcie jeden z potworów zwinął się i podziurawiony jak sito pogrążył w wodnej otchłani. Drugi, bardziej odporny nie zaprzestał ofensywy i gdy tylko następowała chwila przerwy posuwał się do przodu. Egon postanowił włączyć ponownie funkcję miecza i ostatecznie unieszkodliwić osłabione zwierzę. Wówczas stało się najgorsze, broń odmówiła posłuszeństwa - wyczerpał się akumulator.

Widząc co się dzieje, stojący na górze ludzie zamarli z przerażenia. Okaleczone co prawda, niemniej jednak ciągle groźne zwierzę zbliżało się  do śmiałka, który chyba przeliczył się z możliwościami.

- Wycofuj się – zawołał Kwadron.

-Muszę skończyć co zacząłem – Egona nie miał zwyczaju rezygnować z wykonania zadania – rzuć mi linę.

Kwadron, chociaż nie wiedział jaki plan ma Egon, wykonał rozkaz natychmiast. Ten zaś uczyniwszy pętlę, zarzucił ją jak lasso na walcowaty korpus i począł ciągnąć z całych sił pozbawiając je możliwości wyrzucenia ramion. Przez chwilę człowiek i bestia zmagali się ze sobą i trudno było przewidzieć kto wytrzyma dłużej, wówczas Kwadron zorientowawszy się w sytuacji błyskawicznie zbiegł i chwyciwszy za wolny koniec liny rozstrzygnął wynik zmagań. Martwe ciało runęło z pluskiem do wody.

-Niezwykle silna bestia - mruknął Kwadron – gdyby nie był osłabiony ranami obaj nie dalibyśmy mu rany.

Głośny okrzyk radości wyrwał się z piersi obserwujących. Trzy straszliwe potwory zostały pokonane. Jednak pod powierzchnią coś jeszcze się poruszało. Były to młode osobniki kandyli na tyle małe by nie zagrażać już wędrowcom. Kłębiąc się i wijąc pochłaniały resztki pokonanych współmieszkańców wodnego świata. Dla kogoś kto przypadkiem zsunąłby się do wody nie byłoby ratunku.

-Rośnie nowe pokolenie zabójców – mruknął Garinias po czym dodał z uznaniem - nie chciałbym mieć Egona za przeciwnika.

Teraz pozostało już tylko przejść po skalnej półce uważając by nie wpaść do wody. Tak też uczynili i wkrótce wszyscy znajdowali się po drugiej stronie pozostawiając za sobą kandyle i mętną wodę. Mogli więc zatrzymać się by odpocząć i zastanowić się na dalszym działaniem.

 

Rozdział XVII

 

Lana siedziała na skalnym występie z zamkniętymi oczyma nie myśląc o niczym. Teraz dopiero dotarło do niej jak bardzo jest zmęczona toteż wolała pogrążyć się w całkowitej bezczynności. Pozostali również usiedli, ale nie oddali się odpoczynkowi. Analizowali możliwe scenariusze tego co może ich dalej spotkać.

-Najgorsze za nami – rzekł Garinias – zostało jeszcze sporo do przejścia lecz droga nie jest niebezpieczna.

-Obawiam się – rzekł Kwadron - że Karakas nie uwierzy w naszą śmierć i zablokuje tę drogę. Ja bym tak zrobił.

-Z pewnością nie zrezygnuje tak łatwo ze zdobycia klucza do Agilianu. Na szczęście nie zna dokładnie drogi do Komory Potworów, nikt jej nie zna poza mną– odpowiedział król. – Dotrzeć do Sali Zgromadzeń możemy kilkoma tunelami, nie jest w stanie obstawić wszystkich. Jeśli ogłosiła Zgromadzeniu, że zdradziliśmy i przyłączyliśmy się do was, nie może przyznać się do naszego uwiezienia. Będzie umiała uzasadnić ludziom potrzebę zablokowania wszystkich wejść, może najwyżej postawić pojedynczych ludzi na straży. Przebijemy się.

-Nie mamy broni a i zdrajców jest u was niemało - zauważyła Lana, która, początkowo nie uczestniczyła w naradzie.  Teraz  gdy zmęczenie ustało, stopniowo zaczęła przysłuchiwać się ustaleniom. Ostatecznie to i jej los od nich zależał.

-To prawda – odpowiedział Kapar – broń by się bardzo przydała. Sytuacja nasza nie jest tak tragiczna jak niedawno, jesteśmy wolni i mimo niesubordynacji jednego z naszych, jestem przekonany, że uda nam się odzyskać poparcie Zgromadzenia.

- Najpierw musimy tam dotrzeć - zauważyła.

Król zamyślił się. Brak broni był rzeczywiście problemem, który mógł zadecydować o wyniku rozgrywki. Bolała go też zdrada najbliższego współpracownika, czuł się tym upokorzony wobec obcych a niemiła uwaga Lany potęgowała to uczucie. Wiedział jednak, że aby przywrócić utraconą pozycję i nie dopuścić do katastrofy musi wznieść się ponad zranioną dumę i współpracować.

-Możemy spróbować przejść przez Komorę Zapomnienia, tam nikt nie będzie nas szukał– rzekł wolno.

-Co to takiego? - Lana nie lubiła zagadkowych nazw tutejszego świata, które zazwyczaj nie oznaczały niczego dobrego.

-To miejsce naszego odosobnienia. Przebywają tam ci, którzy dokonali jakichś wykroczeń przeciw obowiązującemu prawu.

-Czyli więzienie...

-My wolimy nazwę Komora Zapomnienia. Dojście do niej zajmie trochę więcej czasu, pójdziemy bowiem kanałem wentylacyjnym. Nikt nie wie o tym tajnym przejściu, znam je tylko ja. Dotrzemy tam niezauważeni i będziemy mieć przewagę. Kanał jest wąski, wystarczająco szeroki byśmy przecinęli się bez problemu.

-Niech tak będzie, pójdziemy przez Komorę Zapomnienia - odezwał się Egon po czym dodał – zanim ruszymy zastanówmy się jeszcze na tym jak zabezpieczyć to miejsce i Agilian przed Kalhanem.

Wszyscy spojrzeli uważnie najpierw na Egona potem na króla. To oni dwaj będą decydować o tym jak potoczą się losy tego przymierza.

- Nie ufałem ci –odezwał się zupełnie szczerze król zwracając się do Egona– nie miałem podstaw żeby ci zaufać. Gdy jednak zobaczyłem jak ryzykujesz życie by ochronić innych, jak bronisz każdego, niezależnie od tego kim jest, zrozumiałem, że myliłem się, a ty jesteś uczciwym człowiekiem. Nie wierzyłem w istnienie jakiegoś Kalhana, teraz zaczynam wierzyć.

-Kalhan istnieje i jest zagrożeniem. Kto wie gdzie jest teraz i jak daleko zdołał się posunąć. Nasze uwięzieniu dało mu dużo czasu i ma przewagę. Gdy dotrzemy do Sali Zgromadzeń musimy jak najszybciej skontaktować się z naszymi oddziałami i sprowadzić je do obrony.

-Nasi ludzie będą bronić miasta przed każdym zagrożeniem – odezwał się Izil.

-Tak, ale obrona ma na pewno jakieś słabe punkty. Fatrion przebywał u was kilka dni, znam go, jest niezwykle sprytny i z pewnością zdążył je poznać, przynajmniej niektóre z nich.

-Jeśli on jest tak wyszkolony jak ty to z pewnością mu się to udało – mruknął Garinias dość niechętnie.

-On jest.

Nie tylko Fatrion stanowił problem.

-Moi żołnierze – zauważył Kwadron – na pewno już badają miejsce naszego zniknięcia i przetrząsają cały teren, niedługo znajdą drogę do miasta i pewnie zostaną uznani za napastników.

-I pewnie nimi będą – Hiada nie miała wątpliwości – są przekonani, że zostaliśmy uwięzieni przez króla za zgodą całej społeczności i należy nas odbić.

-Bez znajomości terenu łatwo nie znajdą wejścia do miasta... -

Mimo wszystko było to poważne zagrożenie, które mogło doprowadzić do zaprzepaszczenia szansy na porozumienie i nie wolno było do niego dopuścić. Należało jak najszybciej stanąć przed Zgromadzeniem i wyjaśnić sprawę, a także opracować strategię obronną, przed Kalhanem i przed zbuntowaną częścią mieszkańców. Trudno było przewidzieć jak bardzo Karakas zdominowała Zgromadzenie i komu uwierzą. Poza tym, mimo zapewnień ze strony króla, tak naprawdę nikt nikomu do końca nie ufał i tylko wspólny cel – odsunięcie od władzy Karakas - ich łączył. Trudno też było przewidzieć jak potoczą się negocjacje gdy cel zostanie już osiągnięty.

Garinias był przekonany, że gdy tylko stanie przed ludźmi zarządzającymi podziemnym miastem natychmiast odwrócą się od Karakas i uznają w nim prawowitego władcę, inni już nie byli tego pewni. Nawet jego doradcy radzili ostrożność i wcześniejsze rozeznanie sytuacji. Izil proponował nawet wysłanie tylko jednego człowieka, który przekaże informację o losach króla Zgromadzeniu. Ostatecznie stanęło na tym, że do Komory Zapomnienia pójdą wszyscy a potem rozdzielą siły i zorientują się w możliwych scenariuszach postępowania.

-Im wcześniej dotrzemy do Zgromadzenia tym wcześniej skontaktujemy się z naszymi ludźmi by zapobiec tragedii – podsumował Egon – dlatego proponuję wyruszyć natychmiast. Gdy już wszystko się wyjaśni będziemy mogli podjąć dalsze działania.

Chociaż byli jeszcze bardzo zmęczeni nie zanegowali zasadności słów Egona. Nawet Lana, jakkolwiek niechętnie, wstała i powłócząc nogami ustawiła w szeregu.

- Chyba nie trzeba będzie cię nieść – odezwał się do niej Kwadron jak zwykle złośliwie, czyniąc aluzję do jej powolnych ruchów.

- A czy kiedykolwiek ktoś mnie musiał nieść? - odparowała.

-Z amatorami nigdy nic nie wiadomo...

-Nie jestem amatorem – syknęła – przeszłam szkolenie i wiele już walk tu przeżyłam.

-Nie chciałbym by następna była pierwszą, której nikt z nas nie przeżyje.

-A ja nie chciałabym, by w ogóle była jakaś następna.

- To raczej mało prawdopodobne.

Tunel, którym teraz się poruszali schodził nieco w dół i stawał się coraz węższy. Po drodze napotkali jeszcze jedną niewielką komorę łączącą się z dwoma kanałami, Garinias wybrał ten ciaśniejszy.

-Czy gorsza droga zawsze musi być tą właściwą? - spytała Lana niechętnie.

Kanał rzeczywiście był wąski, miejscami tak wąski, że z trudem przeciskała się jedna osoba. Przypominał bardzo ten, którym uciekała z podziemnej metropolii.

-To kanał wentylacyjny – wyjaśnił Garinias – nim dostaniemy się do Komory Zapomnienia. Musimy iść cicho i ostrożnie by nie spowodować zapadnięcia się stropu.

Kanał ciągnął się w nieskończoność, gdy wreszcie dotarli do kolejnej komory okazało się, że jest ślepa.

Oczy Lany zrobiły się okrągłe z przerażenia, Hiada zmarszczyła brwi a Kwadron już zaciskał pięści by rzucić się na zdrajców, wszyscy mieli wrażenie, że znowu zostali zwabieni w pułapkę. Egon bez słowa zmierzył Gariniasa lodowatym wzrokiem, ten zorientowawszy się w obawach towarzyszy szybko zawołał:

- Bez obaw, jesteśmy po tej samej stronie.

Po tych słowach podszedł do wystającego kamienia i dodał:

-Tu jest tajne przejście, niech ktoś mi pomoże odsunąć ten głaz.

Napięcie opadło, Kwadron jako najsilniejszy podszedł do króla i razem przesunęli płaski kamień, dokładnie przylegający do skalnej ściany. Głaz poruszał się w płytkim zagłębieniu pokrytym warstwą pyłu skalnego i przez to zupełnie niewidocznym. Oczywiste było, że dawno nikt tędy nie przechodził.

Teraz znaleźli się w olbrzymiej komorze, dość ciemnej i podzielonej na mniejsze cele oddzielone częściowymi kratami od wewnętrznego korytarza. Mimo półmroku w kilku celach można było z łatwością dostrzec leżące na pryczach ludzkie postacie, były owinięte w białe prześcieradła, a ich oczy bezmyślnie wpatrywały się w sklepienie. Żadna z nich nie zareagowała na widok wchodzących ludzi, jakby znajdowały się w jakimś letargu.

Widok był tak przygnębiający, że wszyscy zatrzymali w milczeniu. Egon przyglądał się uwięzionym z wyrazem dezaprobaty a Lana nie wytrzymała i spytała szeptem, z nie ukrywanym zdziwieniem:

- Co to jest?

Król zupełnie spokojnie odpowiedział:

-To właśnie Komora Zapomnienia a to nasi osadzeni. Są utrzymywani w stanie lekkiej hibernacji aż do zakończenia wyroku.

- Prościej byłoby ich uśmiercić – mruknął Kwadron.

-Nie zasłużyli na śmierć tylko na karę. Nie czas jednak na wyjaśnienia. Mamy własne prawo i będziemy go bronić.

-Nigdzie nie widzę strażników- odezwał się Egon kierując rozmowę na bezpieczniejsze tematy – kraty nie dosięgają stropu, bez trudu można je sforsować..., zresztą nie są zamknięte.

-Strażnicy nie są potrzebni, nikt nie ucieknie. Możemy tu jakiś czas przebywać niezauważeni ponieważ oprócz egzekutora, nikt do nich nie przychodzi. Środki podtrzymujące życie podawane są w opasce i starczają na dwa dni a z mojej wiedzy wynika, że przyjdzie on dopiero jutro by je uzupełnić.

Lana wzdrygnęła się na wspomnienie egzekutora i odruchowo spojrzała na nadgarstek noszący jeszcze czerwonawe ślady po ukłuciach. Pomyślała, że pewnie to ten sam mały człowieczek, który jej zaaplikował truciznę, truje również tych nieszczęśników. Miała ochotę spytać czym są owe tzw. „środki podtrzymujące życie”, które robią z ludzi manekiny, i pewnie by to zrobiła gdyby nie Hiada, Przyjaciółka dała jej znak by się nie odzywała i nie wprowadzała niepotrzebnego napięcia. Król zaś ciągnął dalej:

-Przypuszczam, że Karakas po naszej ucieczce już zwołała Zgromadzenie i próbuje przekonać do siebie ludzi by powierzyli jej władzę, chociaż nie posiada klucza do Akijonu.

-Nigdzie nie napotkaliśmy jej ludzi – zastanowił się Kwadron – tak jakby o nas zapomnieli.

-Nie sądzi, że zdołaliśmy pokonać tę drogę, jest zadufana w sobie i uważa się za najmądrzejszą. To w końcu ją zgubi. Wy wszyscy tu zostańcie a ja i Kapar udam się przed Zgromadzenie i stawię czoła Karakas

Egon pokręcił głową.

-Pójdę z wami, nie możemy się ukrywać, gdyż sugerowałoby to jakiś spisek i potwierdzało zarzuty Karakas. Razem stawimy jej czoła. Reszta niech się tu ukryje i czeka na znak od nas.

-Niech tak będzie - zgodził się król – gdy nie wrócimy zanim Koło Mijania obróci się dwa razy, będzie to oznaczało, że coś nam się przytrafiło i musicie radzić sobie sami.

-Jeśli to się stanie – dodał Egon – spróbujcie wydostać się na zewnątrz i sprowadzić pomoc. Czy jest stąd jakieś wyjście ewakuacyjne?

-To nie takie proste, trzeba wrócić do tej komory gdzie zaczynał się kanał wentylacyjny i wybrać drugą odnogę. Izil wie jak iść, to długa droga. Znacznie krócej przez Salę Zgromadzeń tam gdzie my się udajemy.

-Niewielkie możliwości wyboru – zauważyła niechętnie Lana.

-Jednak jakieś są – odpowiedział Kwadron

-Jestem przekonany, że Zgromadzenie opowie się po mojej stronie i nie będziecie musieli się ewakuować – król zdawał się być pewny swoich poddanych.

- Rozsądek wymaga być przygotowanym na różne ewentualności – zauważyła Hiada.

 Każdy zdawał sobie sprawę, że owe „ewentualności” istotnie mogą być różne i niekoniecznie sprzyjające. Król, choć starał się zachować pewność siebie, nie mógł pozbyć się obaw co do kierunku w jakim rozwinie się sytuacja. Zdrada jego najbliższego współpracownika zachwiała w nim zaufanie do poddanych i nakazywała mu zachowanie dystansu w stosunku do wszystkich. Czas także działał na ich niekorzyść toteż gdy tylko uzgodnili plan działania ruszył wraz z Egonem i Kaparem do Sali Zgromadzeń pozostawiając towarzyszy w mrocznym i przygnębiającym miejscu odosobnienia, wśród półprzytomnych skazańców.

Szli wąskim korytarzem, równie wąskim jak kanały wentylacyjne. Starali się by nie robić najmniejszego hałasu i nie zostać zdemaskowanym przed czasem, gdyż do zamieszkałej części tuneli było już niedaleko. Mimo bliskości osiedla wokoło panowała dziwna cisza co trochę zaniepokoiło Egona.

-Tutaj zawsze tak cicho? - spytał szeptem.

-Zazwyczaj - odpowiedział równie cicho Kapar – pod ziemią nie można hałasować. Mogłoby to spowodować osunięcie stropu w kanałach wentylacyjnych. Dlatego nie używamy broni palnej i dlatego ludzie Karakas nie użyli jej przeciw nam. Walka z kandylami to była wyższa konieczność.

Egon pokiwał głową bez przekonania.

-Wygląda na to, że Zgromadzenie jeszcze nie obraduje, w przeciwnym razie coś byśmy słyszeli – powiedział.

-Niekoniecznie, mówimy w czasie obrad cicho i z tej odległości zwykłe rozmowy mogą nie być słyszane. Możliwe też, że wszyscy dopiero się zbierają.

-Albo jest jakaś inna przyczyna...

Tunel, którym szli rozdzielał się na trzy węższe, Garinias skierował się ku  najniższemu z nich. Był tak ciasny i niski, że dorosła osoba ledwo przeciskała się między chropowatymi ścianami, musiała też cały czas iść z pochyloną głową. W dodatku był bardzo kręty i tworzył liczne uskoki. W pewnym momencie wydawał się kończyć się ślepo, jednak Garinias odnalazł kolejne zamaskowane przejście i po osunięciu, pozornie niewidocznego, włazu znaleźli się w następnym, równie wąskim tunelu.

-To tajne przejście, tędy dojdziemy niepostrzeżenie – szeptem wyjaśnił król - będziemy mogli zobaczyć co się tam dzieje zanim nas zauważą.

Tak też się stało. Wkrótce ujrzeli słabą poświatę nieomylnie wskazującą na to, że dotarli do celu. Zatrzymali się w bezpiecznej odległości po czym król wskazał ręką by weszli do niewielkiej pieczary. Gdy już się tam znaleźli ujrzeli owalny otwór, przez który wpadało do środka nieco światła. Znajdował się na wysokości oczu i łączył się z Salą Zgromadzeń. Egon natychmiast podszedł do niego i zajrzał do wnętrza sali. Pole widzenia było niewielkie, obejmowało tylko centralną część pomieszczenia z podwyższonymi siedzeniami dla dostojników. Najwyższe miejsce zajmowała Karakas. Widać ją było nieco z boku, siedziała wyprostowana i sztywna ze wzrokiem utkwionym gdzieś przed sobą w jakimś punkcie, niewidocznym z kryjówki. Zdawała się w ogóle nie poruszać, niczym woskowa figura. Obok niej siedziało dwóch mężczyzn, równie sztywno jak ona, w których Egon rozpoznał doradców odwiedzających ich w lochu. W tle widać było jeszcze kilkanaście osób siedzących na półkach skalnych, reszta znajdowała się poza polem widzenia.

Widok był dość zastanawiający toteż Egon szybko odsunął się i dał znak Gariniasowi by osobiście sprawdził co dzieje się w Sali Zgromadzeń. Ten zobaczywszy Karakas siedzącą na jego miejscu syknął ze złości.

-Dopięła swego, siedzi taka nadęta, że nie raczy nawet na nikogo spojrzeć. Jeśli natychmiast się nie ujawnię będzie mamić ludzi swoimi przepowiedniami przez lata i zniszczy wszystko co do tej pory zbudowaliśmy. Idę natychmiast.

Król był tak upokorzony i zaślepiony chęcią zemsty, że nie próbował nawet zastanawiać się nad sytuacją. Nie pomogły protesty Egon, który radził by nie podejmować pochopnych działań gdyż wszystko wygląda jakoś podejrzanie.

-Daruj sobie dobre rady – powiedział Garinias zgryźliwie, jakby zupełnie zapominając o zewnętrznym zagrożeniu – i nie przepowiadaj kataklizmów, jeden złowrogi wróżbita wystarczy.

Egon pomyślał, że król tak zatracił się w swojej nienawiści do Karakas, iż przestał odróżniać przepowiednie od głosu rozsądku, ale nie zdążył nic powiedzieć, gdyż władca nie zwracając uwagi na nikogo, ruszył w kierunku tajnego przejścia. Za nim natychmiast podążył Kapar, który nie zwykł przeciwstawiać się władcy, Egon nie miał wyboru, poszedł za nimi chociaż nie pochwalał takiego nieprzemyślanego działania. Garinias niemal biegł i nie zatrzymując się ani na chwilę już od wejścia do Sali Zgromadzeń zaczął krzyczeć:

-Ty podstępna wiedźmo, uwięziłaś mnie i moich ludzi w lochu, próbowałaś wyłudzić ode mnie informację gdzie jest klucz do Agilianu, a teraz śmiesz zasiadać na moim miejscu bez żadnych uprawnień. Nie wiesz gdzie jest klucz do Agilianu ani nie masz kierunkowskazu, jak zdołałaś przekonać ludzi, że go posiadasz? Jak zdołałaś przekonać ich o mojej zdradzie?

Odpowiedział mu cisza. Karakas bez słowa spojrzała na niego dziwnym wzrokiem, jakby widziała go po raz pierwszy, inni też patrzyli z niedowierzaniem. Kapar i Egon, którzy szli w pewnej odległości za królem, nie wbiegli za nim na środek Sali Zgromadzeń tylko zatrzymali się tuż przy wejściu i rozejrzeli dookoła. Dzięki temu mogli zobaczyć to czego nie dostrzegł rozjuszony król i zrozumieć dlaczego zgromadzeni ludzie siedzieli na skalnych siedziskach niemalże bez ruchu. Otóż w załomach skalnych, w ukryciu stali mężczyźni, z pewnością nie należący do społeczności miasta, którzy trzymali broń wycelowaną w zebranych.

-Spóźniliśmy się – syknął Egon –on dopadł to miejsce pierwszy.

Zanim Kapar zrozumiał o kim mowa a król zorientował się w sytuacji z cienia wyłonił się starszy mężczyzna, dobrze już siwy z twarzą poprzecinaną bruzdami. Mimo wieku szedł wyprostowany, sprężyście stawiając kroki z dumnie wzniesioną głową. Wkrótce też znalazł się w pobliżu tronu, wówczas zatrzymał się i rzekł do oniemiałego ze zdziwienia króla:

-Gariniasie, musisz odłożyć swoje porachunki z wieszczką na bardziej stosowny czas, teraz ja decyduję o tym co nastąpi.

Zmierzył swoim przenikliwym wzrokiem przybyłych po czym zwrócił się do milczącej ciągle Karakas:

-Musisz przyznać, że moje zdolności jasnowidzenia przewyższają twoje. Jesteś dość kiepską wróżką i musisz się jeszcze wiele nauczyć. To ja się nie pomyliłem, Egona nie da się tak łatwo pozbyć, on zawsze wraca jak zaraza i oto jest. Jednak tym razem powinienem mu podziękować, uratował i przyprowadził króla, a przecież tylko wasz król zna drogę do tego po co tu przybyłem. Zaoszczędzi nam to wielu problemów.

Kapar spojrzał pytająco na Egona. Ten pokiwał głową i rzekł:

-To jest Kalhan, zło przed którym was ostrzegałem, które teraz wniknęło do waszego domu i zapewniam, nie łatwo będzie się go pozbyć.

Rozdział XVIII

Po odejściu króla z Egonem i Kaprem ci, którzy pozostali w sali więziennej właściwie nie mogli nic przedsięwziąć, przynajmniej do wyznaczonego przez niego czasu. Lana usiadła w kącie i ukryła twarz w dłoniach by nie patrzeć na nieszczęsnych więźniów. Widok leżących bezmyślnie postaci nie był przyjemny poza tym, chociaż byli pozbawieni kontaktu z otoczeniem od czasu do czasu wydawali z siebie jakieś dziwne dźwięki, jakby wydobywające się z podziemnych czeluści jęki potępionych. Próbowała więc odciąć się od świata i myśleć o czymś innym, co także nie było łatwe. Była bardzo zmęczona i wreszcie na chwilę zasnęła.

Hiada i Kwadron zachowywali zupełny spokój, tak jak ona siedzieli na posadzce, bez słowa obserwując kamienną tarczę obracającą się powoli na walcowatym pręcie, wyznaczającą mijający czas. Było to owo Koło Mijania, o którym wspominał Garinias i to w oparciu o jego wskazania mogli podejmować decyzję co do dalszego postępowania.

Izil nie najlepiej czuł się, sam w towarzystwie obcych, co objawiało się nerwowymi ruchami. Długi czas nie mógł usiedzieć na miejscu i ciągle krążył między celami mamrocząc coś do siebie. Dopiero gdy się już porządnie zmęczył usiadł w pewnej odległości od pozostałych, nie przestał się jednak kręcić i spoglądać niecierpliwie w ciemną czeluść tunelu, w którym zniknął jego władca wraz z towarzyszami. Cały czas wykonywał dziwne skłony tułowia w tył i w przód chcąc zapewne w ten sposób zapanować nad zdenerwowaniem.

Lana także nie znosiła bezczynnego czekania i zazwyczaj wolała przyglądać się otoczeniu niż spokojnie siedzieć, byli jednak w miejscu bardzo dołującym i nie miała ochoty go poznawać. Gdy więc usnęła mogła na moment się odprężyć. Niestety w niewygodnej pozycji długo nie dało się spać a gdy się obudziła znowu była w tym samym więzieniu wśród „śpiących” osadzonych. By czymś się zająć zaczęła obserwować jak koło obraca się powoli, ciągle nie mogąc pogodzić się z tym, że tkwią tu w przerażającej niepewności. Nerwowość Izila udzielała się i jej a owe „jęki potępionych” wdzierały się w głowę jak ciernie. Wreszcie nie wytrzymała napięcia i zawołała:

-Zróbmy coś, nie możemy tu tkwić bezczynnie. Oni może już znowu wpadli w ręce tej potwory a my tu czekamy nie wiadomo na co.

Zdziwiła się, że ani Kwadron ani Hiada nie zaprotestowali ani nie kazali jej być cicho. Pomyślała, że widocznie i oni uważali ten najgorszy scenariusz za realny i zastanawiają się nad dalszymi decyzjami. I rzeczywiści tak było. Żadne z nich, co prawda, nie odpowiedziało na zaczepną uwagę Lany jednak Kwadron przerwał milczenie i zwrócił się do Izila:

-Ile czasu zajmuje dojście stąd do Sali Zgromadzeń?

Izil przestał na chwilę kołysać się w rytm nieistniejącej muzyki i spojrzał na Kwadrona.

-Dawno powinni już tam dojść i wrócić - odpowiedział niecierpliwie. - Coś musiało pójść nie tak i Karakas znowu ich uwięziła. Pewnie już wszyscy są po jej stronie i król oddał władzę i klucz do Agilianu. Musimy stąd uciekać, tylko dokąd?

-Koło Mijania nie obróciło się jeszcze nawet raz – odezwała się Hiada.

-Poza tym Egon nie poddałby się bez walki -wtrącił Kwadron.

-Nie miał czym walczyć – zauważyła Lana – przecież jego tamaran bez zasilania jest bezużyteczny.

-Egon umie walczyć i bez tamaranu – zdecydowanie rzekł Kwadron – jeżeli poddał się bez walki, to musiała wymagać tego sytuacja.

-Nie wiemy czy się poddał ani czy w ogóle zachodziła taka konieczność, Koło Mijania nie obróciło się jeszcze nawet raz - powtórzyła Hiada – może prowadzą jeszcze negocjacje. Każda walka to ostateczność.

-Długie negocjacje to przegrane negocjacje – zajęczał Izil – na pewno król się poddał, Karakas zaraz dowie się gdzie jesteśmy i już po nas.

- Jęczeniem nie pomożemy ani sobie ani im – szorsko przerwał mu Kwadron – chociaż przyznaję, że przedłużające się debaty są nieprzewidywalne i zazwyczaj nie kończą się dobrze. Potrzebne jest wsparcie.

-Co proponujesz? – spytała Hiada

-Powinniśmy się rozdzielić. Niech Izil wyprowadzi Lanę z Podziemia, niech dojdą do naszych ludzi i sprowadzą pomoc, a my ruszymy do Sali Zgromadzeń, może nie wszystko stracone.

Lana już miała krzyczeć, że nigdzie z tym pacanem nie pójdzie a taki beznadziejny plan to najlepiej od razu wyrzucić do kosza, ale Izil okazał się szybszy. Zerwał się z miejsca i przytłumionym głosem zawołał:

-Ja miałbym sprowadzić obce wojska do naszego miasta! Niedoczekanie wasze. Karakas wszystko przewidziała, to wy jesteście wrogami, podstępem chcecie opanować nasz naród. Trzeba było jej słuchać, to dlatego, że tego nie uczyniliśmy sprowadziliście na nas te wszystkie nieszczęścia.

-Co ty bredzisz? Uspokój się, jesteśmy sojusznikami króla, musimy trzymać się razem – Hiada próbowała załagodzić sytuację. Nie pomogło, Izil był nieprzejednany.

-Wiem co mówię, oszukaliście wszystkich i naszego króla też, muszę natychmiast go ostrzec i przekonać, że to wy jesteście wrogami i chcecie podstępem opanować nasz kraj.

Powiedziawszy to wybiegł jak oszalały w sobie tylko znanym kierunku, oni zaś zostali patrząc po sobie w najwyższym zdumieniu.

-Nici z twojego planu - mruknęła Lana z wyraźną ulgą, gdyż od początku nie podobał się jej pomysł Kwadrona. Wyobrażała sobie jak ten tchórzliwy mieszkaniec Podziemia zostawia ją w jakimś odległym tunelu a sam gdzieś ucieka. Wszystko wskazywało na to, że jej przypuszczenia nie odbiegały zbytnio od rzeczywistości.

-Jest coraz gorzej – odezwała się Hiada – nie znamy dobrze drogi a on zapewne ruszy donieść o miejscu naszego pobytu. Jeżeli król nie zdołał przekonać Zgromadzenia mamy poważne kłopoty.

-Musimy się stąd wynosić – zawyrokował Kwadron – i to jak najszybciej. Najpierw sprawdzimy co z Egonem i królem i jeżeli są w niebezpieczeństwie spróbujemy im pomóc.

-Wiesz jak tam się dostać? - spytała Lena niepewnie.

-Nie wiem, ale się dowiem. Nie zostawimy ich bez wsparcia. Sama nie dasz rady wydostać się na powierzchnię i zawiadomić naszych ludzi więc pójdziesz z nami. Za mną.

Ani Hiada ani tym bardziej Lana nie miały innych pomysłów, wstały więc i już miały podążyć za Kwadronem gdy z jednej z cel dobiegł cichy ledwie słyszalny szept:

-Ja znam drogę, nie zostawiajcie mnie tutaj, nie zrobiłam nic złego i mogę wam się przydać.

Odwrócili się natychmiast i spojrzeli przez kratę w stronę, z której dochodził szept. Na jednej z prycz siedziała młodziutka, może szesnastoletnia dziewczyna, była bardzo szczupła, wręcz chuda i bardzo blada a jej drobne ciało okrywało białe płótno związane na ramionach i zabezpieczone w pasie sznurem. Większy kawałek płótna, dotychczas przykrywający ją całkowicie, zsunął się z pryczy i leżał tuż obok na posadzce. Jej przestraszone oczy patrzyły smętnie na nieznajomych a dłonie wyciągnęły się ku nim w błagalnym geście.

-Jak się nazywasz? - odezwała się Hiada.

-Agami – odpowiedziała cicho – zabierzcie mnie ze sobą.

Kwadron, równie zdziwiony jak pozostali, popatrzył na nią badawczo a przyjrzawszy się dokładniej spytał:

-Za co cię tu zamknęli?

-Nie zrobiłam nic złego tylko zabrałam Karakas jej płatki wiedzy, które sypie do Studni Czasu by mieć wizje. Chciałam sprawdzić czy ja też potrafię zobaczyć przyszłość.

-I udało ci się, zobaczyłaś tę przyszłość? - rzekł Kwadron z przekąsem.

-Nie, nic nie zobaczyłam, zdążyłam wrzucić płatki tylko raz i nic się nie ukazało, zaraz potem zjawiła się ona i kazała mnie schwytać.

-I tylko za to skazali cię na pobyt tutaj? - zawołała Hiada nie kryjąc oburzenia – przecież wystarczyło dać naganę i zastosować nadzór albo areszt domowy. Jesteś za młoda na tak surową karę.

-Karakas oskarżyła mnie o planowanie zamachu na jej życie, podrzuciła mi materiały wybuchowe i namówiła dwie osoby by świadczyły przeciwko mnie.

Lana patrzyła współczująco na bezbronną dziewczynę i pomyślała, jak łatwo kogoś zniszczyć. Jeżeli ta więźniarka mówi prawdę, to panuje tu nieludzkie wręcz barbarzyńskie prawo. Przestała też się dziwić, że z nią chcieli postąpić tak okrutnie, była przecież intruzem.

Kwadron tymczasem kontynuował przesłuchanie:

-Długo cię tu trzymają?

Pokręciła głową.

-Nie wiem. Miałam tu przebywać tylko przez 100 dni. To niska kara za planowanie morderstwa i tylko dlatego taka niska, że jestem za młoda na pełny wymiar kary i król nie zgodził się na niego.

-No proszę, jaki wspaniałomyślny... - mruknął Kwadron niechętnie. - Pamiętasz coś z pobytu tutaj?

Znowu pokręciła głową.

-Od początku jestem utrzymywana, jak ci wszyscy, w śpiączce i nie wiem co tu się działo ani ile czasu tu jestem.

-Kiedy się obudziłaś?

-Zaczęłam budzić się gdy tu weszliście razem z królem, właściwie nie wiem dlaczego się obudziłam.

-Być może egzekutor założył ci wadliwą opaskę i nie dostałaś kolejnej dawki środka obezwładniającego – zauważyła Hiada – bo cóż innego mogło się stać.

-Pewnie tak, rzeczywiście inaczej trudno to sobie wytłumaczyć, ale straciłam poczucie upływającego czasu.

- Równie dobrze możesz tu przebywać kilkadziesiąt co kilka dni... Słyszałaś wszystko co mówiliśmy?

-Słyszałam... – głos jej zabrzmiał niepewnie, jakby bała się odpowiedzialności - nie zostawiajcie mnie tu.

Lana stała z boku nie odzywając się, nie miała nic do powiedzenia, nie ona podejmowała decyzje, Hiada i Kwadron też nie odpowiedzieli od razu. Dziewczyna, nawet jeśli niesłusznie, była przecież skazana prawomocnym wyrokiem i uwolnienie jej byłoby przeciwstawieniem się tutejszemu prawu. Z drugiej strony znajdowali się w sytuacji, w której przestrzeganie prawa nie miało sensu. Pozostawała też kwestia prawdziwości jej słów.

-Czy możemy jej zaufać...? - zastanowił się głośno Kwadron.

-Trudno to przewidzieć, nie znamy jej – Hiada także nie była pewna – właściwie niewiele ryzykujemy, a ona zna drogę.

-Niech tak będzie, idziesz z nami. Musisz tylko przedostać się na korytarz.

-Krata nie jest zamknięta, dam radę ją otworzyć - szepnęła z ulgą zrozumiawszy, że nie zostanie tutaj dłużej, ale gdy zsunęła się z pryczy zachwiała się i upadla na kolana. Kolejna próba wstania zakończyła się podobnie.

-Niedobrze – powiedziała Hiada – jest słaba i może nie mieć siły iść. Środki obezwładniające jeszcze nie przestały działać.

-Pewnie leży tu dosyć długo i mięśnie zaczęły tracić swoją sprawność - dodał Kwadron.

-Wejdę tam i pomogę jej – odezwała się Lana współczująco – skoro krata jest otwarta.

-Musi poradzić sobie sama i rozruszać zwiotczałe mięśnie – kategorycznie zabronił Kwadron – nie możemy jej przecież nieść.

Wszyscy patrzyli w napięciu na zmagania dziewczyny z własną słabością a Kwadron sucho ciągnął:

– Pospiesz się, zbierz siły w przeciwnym razie będziemy musieli cię tu zostawić. Nie mamy czasu do stracenia i nie możemy ryzykować opóźnienie niosąc cię, musisz iść o własnych siłach.

Agami znowu podniosła się z kolan i chwiejnym krokiem ruszyła ku kracie cały czas przytrzymując się rękami ścian.

- Dam radę, dam radę – powtarzała bez przerwy w obawie by nie zmienili zdania. Nie było łatwo. Odsunięcie kraty i przejście na druga stronę zajęło jej trochę czasu, kilka razy traciła równowagę i musiała odpoczywać. A gdy znalazła się już na drugiej stronie po pokonaniu przeszkody, Hiada z Laną musiały ją podtrzymać by nie upadła na skałę i nie zrobiła sobie krzywdy, tak była wyczerpana. Zirytowany Kwadron przyglądał się temu z dezaprobatą żałując, że zgodził się na zabranie na akcję nie w pełni sprawnej dziewczyny. A gdy już zaczęła odzyskiwać sprawność w ciele mruknął zgryźliwie:

-Dwóch amatorów w zespole to o dwóch za dużo – po czym dodał – Musimy dostać się do Sali Zgromadzeń niepostrzeżenie, znasz jakieś tajne przejście?

-Znam – odpowiedziała ciężko dysząc – słyszałam o czym mówiliście i zrozumiałam, że od czasu mojego uwięzienia wydarzyło się coś strasznego w naszym kraju. Zaprowadzę was gdzie chcecie, tylko muszę trochę...

Nie dokończyła gdyż Kwadron położył jej rękę na ustach i dał wszystkim znak do wycofywania. Z korytarza prowadzącego do Sali Zgromadzeń dały się słyszeć głośne kroki, zbyt głośne jak na Egona, należało więc zachować szczególną ostrożność. Agami znała tunele na tyle, by wiedzieć o istnieniu niewielkiej pieczary, w której mogli się ukryć, tak też zrobili. Na szczęście dla nich usłyszeli kroki z dużej odległości i zanim kilku uzbrojonych ludzi dotarło do więziennych celi byli już w bezpiecznym schronieniu. Nie mogli niczego zobaczyć, ale to co usłyszeli zjeżyło im włosy na głowach. Przytłumione serie wystrzałów mieszały się z cichymi jękami zabijanych we śnie więźniów. Tupot nóg wskazywał na przetrząsaniu pomieszczenia w poszukiwaniu czegoś lub kogoś. Potem padło jeszcze kilka pojedynczych strzałów i jeszcze kilkadziesiąt kroków, na koniec ktoś cicho rzekł:

-Wszyscy martwi. Wracamy.

Oddalające się kroki sygnalizowały wycofywanie się napastników, jednak oni trwali w bezruchu nie odzywając się jeszcze bardzo długo. Dopiero gdy zrobiło się zupełnie cicho zdecydowali się na opuszczenie kryjówki. Pierwszy wyszedł Kwadron, Cicho niczym cień wrócił do więziennej sali a zorientowawszy się, że jest już bezpiecznie dał znak towarzyszkom by podążyły za nim.

Widok jaki ukazał się ich oczom był porażający. Na pryczach leżeli już nie skazańcy tylko ich zwłoki przykryte zakrwawionymi płótnami. Nikt nie pozostał przy życiu.

-Gdybym się nie obudziła też byłabym wśród nich – szepnęła drżąc Agami a oczy jej zrobiły się okrągłe z przerażenia.

-Nie myśl o tym – również szeptem powiedziała Hiada – żyjesz i to jest najważniejsze.

Lana bez słowa patrzyła na ogrom zbrodni nie mogąc zrozumieć sensu tego co się stało. W czasie swojego niedługiego pobytu na tej planecie wdziała już wiele śmierci, ludzie, z którymi się wcześniej zetknęła walczyli ze sobą, bywali bezwzględni i okrutni zawsze jednak mieli w tym jakiś cel. Zabijali w obronie własnej, dla pieniędzy, łupów, dla władzy, by pozbyć się przeciwników politycznych, zdobyć nowe terytorium lub broniąc własnego, ale strzelanie bez zdania racji do nieprzytomnych więźniów zdawało się nie mieć żadnego uzasadnienia. Nie raz już widziała jak życie stawia na drodze ludzi przeszkody nie do pokonania, jaką bywa ciężką walką o przetrwanie. By przeżyć ludzie zmuszani bywają do walki o byt nie tylko z silami przyrody, także z innymi ludźmi, zdawała sobie sprawę, że gdy życie jest zagrożone trzeba go bronić i czasami jedynym wyjściem jest zabijanie, jednak ci nieszczęśnicy nie stanowili żadnego zagrożenia. Leżeli czekając na zakończenie kary.

-Kto to zrobił? – spytała przytłumionym głosem gdy opadły już pierwsze negatywne emocje. – I po co?

-Nie wiem – odpowiedziała równie cicho Hiada.

–Myślę, że to my byliśmy celem, on zginęli przy okazji – powiedział Kwadron.

-Czyżby nie chciało im się sprawdzać czy nie ukryliśmy się na pryczach za skazańcami i zabili wszystkich? To ohydne! – Hiadzie trudno było pogodzić się z takim barbarzyństwem.

-Tak sądzę. To robota kiepskich najemników, prawdziwi żołnierze nie postąpiliby w ten sposób.

-Król by tego nie zrobił – szepnęła Agami.

-Wszystko wskazuje na to, że wasz król już nie ma nic do powiedzenia. Musimy ratować Egona i liczyć na pomoc naszych żołnierzy, może sami znajdą wkrótce wejście do miasta. Przy tym składzie zespołu nie możemy się rozdzielić, więc zaprowadź nas teraz niepostrzeżenie w pobliże Sali Zgromadzeń – tu zwrócił się do ciągle jeszcze nie mogącej opanować drżenia Agami – może uda nam się coś zdziałać.

-Dasz już radę iść? - spytała troskliwie Hiada.

-Dam, nie będę dla was ciężarem.

Lana popatrzyła na tę wychudzoną istotę starającą się ze wszystkich sił nie okazywać słabości i zrobiło jej się trochę głupio z powodu swojego dotychczasowego marudzenia, postanowiła od tej pory też nie być dla nikogo ciężarem i wypełniać bez szemrania polecenia Kwadrona. Nie miała pojęcia w jaki sposób zamierza on uwolnić Egona, ale mimo całej niechęci jaką do niego czuła, wierzyła, że jest w stanie tego dokonać. Liczyła też na szybką interwencję Alatydów, toteż dość pewna siebie ruszyła ratować świat, szybko jednak zapał ją opuścił, droga bowiem okazała się trudna i męcząca.

Agami znała podziemne przejścia jednak nie wszystkie i nie tak dobrze jak zapewniała, poza tym musieli się ukrywać. Nie mogli wybierać najprostszych i najkrótszych dróg by nie wpaść w ręce wrogów, wówczas nie uratowaliby nawet siebie. Szli więc drogą okrężną wspinając się po skalnych stopniach na wyższe poziomy i omijając zamieszkałe kwatery. Dziewczyna była jeszcze bardzo słaba, potykała się o własne nogi i kilka razy pobłądziła, musieli więc wracać do punktu wyjścia i zaczynać od nowa. Kwadron nawet podejrzewał ją o umyślne zbaczanie z drogi, ostatecznie jednak dostali się do niewielkiej pieczary tuż nad Salą Zgromadzeń gdzie mogli się ukryć i z góry przez niewielki szyb zobaczyć co dzieje się w jej wnętrzu. To co zobaczyli i usłyszeli zmusiło ich do weryfikacji planów.

 

Rozdział XIX

Od chwili przybycia króla do sali obrad do czasu gdy Kwadron i towarzyszące mu kobiety zajrzeli do jej wnętrza, sytuacja na dole znacznie się zmieniła. Przez otwór w sklepieniu nie dostrzegli już siedzącej na tronie Karakas. Wieszczka znajdowała się obok razem z królem, Kaparem i Egonem, trochę z tyłu stał skulony Izil a wszystkich otaczał zbrojny oddział złożony z kilkunastu ludzi. Najwyższe miejsce zajmował ktoś zupełnie inny.

-Kalhan – szepnęła Lana nie mogąc powstrzymać się od tej uwagi, Kwadron ruchem ręki nakazał jej milczenie, nie mogli przecież zdradzić swojej kryjówki. Położenie w jakim znalazła się społeczność podziemnego kraju a oni razem z nią okazało się gorsze niż zakładali. Wewnętrznie skłócone państwo dostało się w ręce bezwzględnego zabójcy. Pozytywnym aspektem sytuacji było tylko to, że wszyscy żyli, przynajmniej na razie.

Przedłużające się negocjacje i nieporządek wywołany próbą przejęcia władzy przez wieszczkę pozwoliły Kalhanowi i jego ludziom opanować metropolię. Udało się to oczywiście dzięki informacjom zdobytym przez Fatriona w czasie jego pobytu pod ziemią. Jako doskonale wyszkolony strażnik FERY szybko zorientował się, że życie tutejszych ludzi zależy od Wieży Zasilania, tej samej, na którą Lana natknęła się gdy szukała drogi wyjścia z jaskini oraz akweduktu dostarczającego wodę pitną do domostw. Wieża Zasilania to przede wszystkim system wielkich paneli słonecznych przetwarzających energię gwiazdy na energię elektryczną. służącą do m.in. do zasilania wielkich sztucznych „słońc” i uprawy na niższych piętrach jadalnych roślin a tym samym umożliwiającą produkcję żywności. Oświetlenie podziemnych pieczar pozwalało na godziwe życie w tych trudnych warunkach. Wieża i akwedukt były to więc najważniejsze obiekty w państwie o czym Fatrion przekonał się bardzo szybko i to właśnie one stanowiły pierwszy cel. Akcja była przygotowana z wielką precyzją a zaskoczeni pracownicy tych obiektów nie stawiali najmniejszego oporu. Opanowano je bardzo szybko a potem poszło równie łatwo. Wystarczyło dotrzeć do Sali Zgromadzeń i zagrozić, że wysadzi się i wieżę i akwedukt, a Karakas pod nieobecność króla poddała miasto bez walki. Właściwie nie miała innego wyjścia, ludzie byli tak zaskoczeni sytuacją, iż nie byli w stanie nawet podjąć próby skutecznej obrony,

Kalhanowi nie chodziło o zdobycie podziemnej metropolii, chciał zdobyć laboratorium, w którym jak sądził, znajdowała się tajna broń, obiecywał więc, opuszczenie miasta i pozostawienie przy władzy Karakas gdy ta odda mu tę broń. Zapewniał, że nie wykorzysta jej przeciw tutejszym ludziom, gdyż nie ma do nich żadnych pretensji a chodzi mu o zdobycie zupełnie innego państwa. Wieszczka początkowo upierała się, że nic nie wie o żadnej broni, ten naciskał i groził w końcu przyznała, że jest takie miejsce zwane Agilianem o niezwykłej mocy, której nikt nie jest w stanie się przeciwstawić i pewnie o nie mu chodzi. Uprzedzała jednak, że jego odkrycie może doprowadzić do tragedii. Kalhan nie bał się tragedii, był jednak pewien problem. Drogę tę znal tylko król, który uwięziony przez nią zdołał zbiec i jak przypuszczała, zginął w odmętach wulkanu. On też jako jedyny wiedział gdzie jest klucz otwierający ów Agilian

Karakas tak bardzo chciała zachować władzę, że powiedziała o tym Kalhanowi. Pominęła tylko fakt uwięzienia twierdząc, że król i jego doradcy zaczęli spiskować z Egonem i próbowali podstępem, w tajemnicy przed Zgromadzeniem wprowadzić jego ludzi do tuneli. Zapewniała też, że obrońcy metropolii zdołali zapobiec wtargnięciu obcych a król i Egon wraz z kilkoma towarzyszącymi im ludźmi zostali zepchnięci do Komory Ognia gdzie zapewne zginęli w wulkanicznych płomieniach bowiem nikt dotychczas stamtąd nie wrócił. Była na tyle ostrożna, że nie wyjawiła, kto jeszcze był wśród towarzyszy Egona twierdząc, iż tylko on, jako głównodowodzący, podał swoje imię.

Kalhan zbyt dobrze znał Egona i jego zdolność przetrwania by uwierzyć w jego porażkę. Dowiedziawszy się, że to on dowodził negocjatorami a gdy zbiegli nikt nie podążył za nimi i nie widział ich śmierci doszedł do wniosku, że Egon uratuje siebie, króla i przynajmniej kilku ludzi dlatego postanowił zastawić pułapkę. Posadził Karakas na tronie i ukrywszy swoich ludzi czekał. Nieodpowiedzialne zachowanie króla sprawiło, że pułapka okazała się skuteczna.

Najpierw w ręce Kalhana wpadł tylko król, Egon i Kapar. Gdy rozjuszony Garinias wpadł do Sali Zgromadzeń a za nim pojawił Egon i Kapar, wszyscy obecni byli przekonani, że tylko im udało się przeżyć a oni sami nie wyprowadzali nikogo z błędu. Wkrótce jednak zjawił się tchórzliwy Izil, nie zdając sobie sprawy z tego co się wydarzyło wbiegł do sali Zgromadzeń wołając do króla by pogodził się z Karakas gdyż obcy chcą dostać się do miasta. Dopiero gdy odpowiedziała mu cisza zrozumiał, że coś jest nie tak, było już za późno. Przymuszony w obawie o swoje życie szybko wygadał gdzie znajdują się owi obcy, nie umiał lub tylko udawał, że nie umie, powiedzieć ilu i jacy oni są.

Kalhan, dowiedziawszy się, że są to wyłącznie towarzysze Egona postanowił się ich dyskretnie pozbyć. Nie chciał tego robić oficjalnie gdyż chodziło mu na zachowanie wizerunku porządnego władcy, który nie zabija bez wyższej konieczności. Zależało mu tylko o zdobyciu legendarnej broni, owej grudki antymaterii, która jak przypuszczał, jest w stanie zmieść z powierzchni planety całe państwo. Przy jej pomocy zamierzał podporządkować sobie Alatydę i zemścić się za lata wygnania. Mieszkańcy Podziemia interesowali go tylko na tyle na ile byli mu potrzebni do odnalezienia tej broni. Wszystko wskazywało na to, że to oni są w jej posiadaniu i zdawał sobie sprawę, że bez nich nie zdąży znaleźć miejsca ukrycia laboratorium zanim Alatydzi przybędą z odsieczą a to mocno skomplikowałoby sytuację.

Postanowił działać podstępnie i nie zrażać sobie ludzi głośnymi egzekucjami. Wysłał swoich wojów nakazując w tajemnicy by jak najszybciej odnaleźli wszystkich ocalałych towarzyszy Egona, zapewniał przy tym i króla i wieszczkę, że mają ich przyprowadzić przed jego oblicze żywych. Jednak gdy jego ludzie dotarli do wskazanego przez Izila miejsca zastali tylko ludzi leżących na pryczach. Nie mieli ochoty kluczyć po nieznanych kanałach szukając innych zabili więc tych, których zastali. Wróciwszy obwieścili, że uciekinierzy stawiali opór i nie udało wziąć się ich żywych, wszyscy więc zostali uśmierceni.

-Ty zbrodniarzu – syknął Egon z bólu po stracie - jak mogłeś kazać ich zabić, byli bezbronni. Tam była Hiada i córka Anny!

I gdyby kilku ludzi nie osadziło go na miejscu rzuciłby się na Kalhan z gołymi rękami.

Na wieść o tym, że wśród zabitych była Lana po twarzy Kalhana przebiegł dziwny grymas.

-Nikogo nie kazałem zabijać, sami wybrali taki los - rzekł powoli po czym dodał – Nie przypuszczałem, że weźmiesz ją na tak trudną misję.

Lana i jej towarzysze znaleźli się nad Salą Zgromadzeń jakiś czas po tym wydarzeniu. W momencie gdy Kwadron zajrzał przez otwór w sklepieniu, Kalhan wygłaszał właśnie swoją mowę, w której domagał się od króla by ten dla dobra swojego kraju przekazał mu władzę nad Agilianem.

-Rozważ Gariniasie czy lepiej dla was oddać mi to czego i tak nie wykorzystujecie i żyć dalej w spokoju, niż skazać cały swój naród na śmierć?- mówił Kalhan uważnie obserwując twarze zgromadzonych – przecież jesteście w potrzasku a ja nie zawaham się przed unicestwieniem tego miejsca jeśli nie otrzymam tego po co tu przybyłem.

Król patrzył na niego ze złością nie kryjąc oburzenia. Dłonie zaciskał w pięści jakby chciał rzucić się na przeciwnika z gołymi rękami a tylko bezsens takiego działania powstrzymywał go od tego. Wróg opanował kraj a on nie mógł nic zrobić. Bezsilność to jeden z najgorszych momentów w życiu każdego władcy.

-Tysiąc lat królowie naszego kraju strzegą tego miejsca by nie wpadło w nieodpowiedzialne ręce a ja mam złamać przysięgę moich przodków i przekazać ci Agilian? Moi rodacy nigdy by mi tego nie wybaczyli.

-Jeśli tego nie zrobisz nie będzie ani kto miał przebaczać ani komu – sucho zauważył Kalhan – a ja proponuję wam układ. Zaprowadzisz mnie i moich ludzi do waszego Agilianu a ja zabiorę stamtąd to po co przyszedłem, będzie mi potrzebne gdzie indziej. Wy zostaniecie i będziecie mogli dalej budować wasz kraj bez przeszkód. Ja obiecuję, że nie będę ingerował nawet w to jak podzielicie władzę. Może spytasz swoich poddanych co wybierają, spokojne życie bez Agilianu czy unicestwienie?

-Mamy ci uwierzyć? - syknął Garinias przeszywając Kalhana lodowatym wzrokiem – mamy wierzyć komuś kto podstępem najpierw skłócił a potem opanował nasz kraj. Jaką mamy gwarancję, że dotrzymasz obietnicy?

-Macie moje słowo.

-Słowo człowieka chorego z nienawiści, który zabija każdego, kto staje mu na drodze – sucho wtrącił Egon nie mogąc pogodzić się ze stratą najbliższych – nie jest to człowiek godny zaufania.

Kalhan obrzucił go nienawistnym spojrzeniem, policzki zaczęły mu drżeć a twarz poczerwieniała jakby miał za chwilę wybuchnąć gniewem. Powstrzymał jednak złość, skrzywił się tylko i całkiem już spokojnie odpowiedział:

-Egonie, czemu wprowadzasz ludzi w błąd? Przecież wiesz, że zawsze dotrzymuje obietnic.

-Kiedyś dotrzymywałeś, nie wiem dlaczego twoja uczciwość umarła. Zacząłeś wówczas spiskować przeciwko własnemu narodowi. Zabiłeś w sobie wszelka prawość i dobro.

-Daruj sobie moralizowanie i kłamstwa, To wy zabraliście mi wszystko co budowałem własnymi rękami, za co walczyłem i narażałem życie a potem skazaliście bezprawnie na wygnanie. Teraz nadejdzie czas zapłaty. Pogódź się z porażką i nie nastawiaj tych ludzi przeciwko mnie. Nie masz im nic do zaoferowania. Moi ludzie zniszczą Wieżę Zasilania i całe miasto zanim twoi znajdą to miejsce. Nie znaczysz już nic. Nie obronisz ich.

Po czym rozejrzał się dookoła i zwracając do zebranych zawołał:

-Nie wierzcie mu, myśli tylko o sobie i sam chciał zdobyć wasz Agilian. W przeciwnym razie po cóż by tu przybył razem z wojskiem? Gariniasie czas płynie, zdecyduj o losie swoich poddanych. Ich życie jest w twoich rękach.

Stojąca obok króla wieszczka spojrzała na niego złowrogo i zawołała:

-Posłuchaj Kalhana, zaprowadź ich natychmiast do Agilianu i oddaj klucz zanim dokona zniszczenia. Nie skazuj kraju na zagładę!

-Ty podstępna wiedźmo!- odpowiedział jej trzęsąc się z wściekłości król – to ty skazałaś nas na zagładę, uwięziłaś mnie a potem poddałaś miasto bez walki,. I ty śmiesz mi mówić co mam robić?

-Nie czas teraz na orzekanie o winie. Musiałam poddać miasto. To już się stało, teraz można je uratować. Wznieś się ponad urażoną dumę i oddaj mu Agilian. Nie mamy innej drogi jeśli chcemy przeżyć.

-Lepiej jej posłuchaj – rzekł Kalhan zadowolony z poparcia udzielonego przez wieszczkę – Nie posiada co prawda zdolności jasnowidzenia, ponieważ nikt ich nie posiada, ale jest rozsądna i rozumie wasze położenie. Umie analizować sytuację i na tej podstawie przewidywać co może się zdarzyć. To nie jasnowidzenie, to zdrowy rozsądek.

Tu zwrócił się do zgromadzonych w sali ludzi:

-Nie wierzcie w jej nadprzyrodzone moce, nie są prawdziwe, uznajcie natomiast jej rozum i przekonajcie waszego króla żeby posłuchał rady, sprytnej, logicznie myślącej kobiety i przez upór i własną głupotę nie został waszym królem ostatnim.

Odpowiedział mu lekki szmer, ludzie zaczęli naradzać się po cichu, tymczasem Garinias zwracając się do nich zawołał:

-Nie jestem głupi, dobrze wiecie, że to ja nigdy nie dałem się zwieść i nie uwierzyłem w jej moce! Jest przebiegła i podstępna i nie można jej ufać. Nigdy nie wiadomo co knuje!

Karakas poczuła, jak grunt wysuwa się jej spod nóg. Uwierzyła Kalhanowi i miała nadzieję, że dotrzyma słowa i gdy dostanie to co chce zostawi miasto w spokoju. Instynkt samozachowawczy nakazywał jej zrobić wszystko by ratować swoje życie, nawet kosztem utraty możliwości zdobycia władzy. Miała wrażenie jakby król gotów był zginąć i pogrzebać świat by tylko nie pozbawić się kontroli nad tym miejscem, postanowiła więc zmienić taktykę. Ukłoniła się i prosząco wyciągając ręce do niego zawołała:

-Królu zapomnijmy o niesnaskach. Ratuj nasz świat, w zamian za to uznaję twoją władzę i podporządkowuję się twoim rozkazom. Przysięgam nigdy więcej nie wystąpię przeciwko tobie.

Garinias popatrzył na wieszczkę podejrzliwie.. Nie ufał jej, nigdy jej nie ufał, deklaracje posłuszeństwa traktował jako podstęp, wolał jednak mieć ją po swojej stronie w starciu z Kalhanem. Pomyślał, że nic tak nie łączy jak wspólny wróg, zwłaszcza wróg tak przebiegły. Kalhan obiecywał mu opuszczenie miasta za wyjawienie skrywanych tysiąc lat państwowych tajemnic to jednak mogło oznaczać koniec jego królowania. Z kolei upieranie się przy swoim, nieuchronnie prowadziło do końca istnienia wszystkiego co budowali przez tyle lat.

Wybór wydawał się oczywisty, tym bardziej, że ludzie zgromadzeni na półkach skalnych zaczęli domagać się przyjęcia ugody. Kapar również radził by zgodzić się na proponowane warunki a Izil skulony ze strachu wołał:

-Ratuj nas królu!

Jednak tylko król wiedział, że to nie takie proste.

-Agilian to potężna moc – powiedział bardzo powoli by zyskać na czasie – gdy dostanie go ktoś, kto nie jest do tego powołany dojdzie do niewyobrażalnej tragedii. Całe nasze istnienie, nasze miasto, my wszyscy, staniemy w obliczu konsekwencji, których nie jesteście w stanie przewidzieć. Czy wiesz na co się porywasz?

Zanim Kalhan zdążył odpowiedzieć Egon wysunął się i zawołał:

-Dobrze wiesz czym jest antymateria i jaka jest groźna. Wiem co chcesz zrobić. Pałasz nienawiścią i żądasz zemsty, zastanów się czy zdołasz przetransportować nienaruszoną antymaterię z głębin na powierzchnię a potem do Alatydy nie powodując wybuchu? Zginiesz ty i twoi ludzie nie osiągając nic. Czy tego chcesz? My zginiemy razem z wami, Alatyda zostanie a ty poniesiesz klęskę. Zastanów się, porzuć chęć zemsty, pozwól nam zneutralizować tę bombę a sam odejdź i żyj ze swoimi ludźmi bezpiecznie. Przecież nikt cię nie ściga.

Kalhan popatrzył na Egona z wyższością.

-Czy masz mnie za głupca? – spytał – czyżbyś zapomniał, kto nauczył ciebie i tobie podobnych wszystkiego? Sądzisz, że robię coś bez przygotowania? Strach odebrał ci rozum? Miałem dość czasu na opracowanie strategii i nie wam równać się ze mną. To dzięki mnie Alatyda jest taka jaka jest a wy zdradziliście mnie, wyrzuciliście mnie jak śmieć z mojego domu pozbawiliście należnego mi miejsca w FERZE i nie ujdzie wam to bezkarnie. Nadszedł wreszcie czas zapłaty i twoje puste słowa nie robią na mnie żadnego wrażenia.

Wstał rozejrzał się dookoła potem zwracając się do króla ciągnął dalej:

-Wiem czego chcę i wiem jak to osiągnąć. Zaprowadź mnie do waszego Agilianu a ja zabiorę bezpiecznie to co tam ukrywacie i wykorzystam gdzie indziej zostawiając was w spokoju.

Garinias ciągle się wahał:

-Droga jest niebezpieczna, trzeba zejść w głębsze niezamieszkałe regiony, poruszać się bardzo wąskimi tunelami, pokonać wiele stopni, jak chcesz wrócić stamtąd bezpiecznie?

-Nie musisz wiedzieć. Pójdę razem z moimi ludźmi po Agilian, a przecież gdybym nie wiedział jak go przetransportować nie robiłbym tego. Nie jestem samobójcą i nie zamierzam tu zginąć. Muszę odzyskać należne mi miejsce w Alatydzie i dokonać zemsty a martwy tego nie zrobię.

-Obyś się nie przeliczył w swojej zaborczości – tajemniczo rzekł Garinias.

Wówczas z jednego z tuneli wyłonił się wysoki mężczyzna. Minął zgromadzonych ludzi i stanął przed Kalhanem. Obserwujący wszystko z góry Kwadron i jego towarzyszki od razu rozpoznali w nim Fatriona. Lana skrzywiła się. Oczywistym było, że to podstępnie zdobyta przez niego wiedza umożliwiła Kalhanowi tak szybkie opanowanie miasta. Bez niego Kalhan nie dałby rady, musiał być gdzieś tutaj, toteż nie zdziwiło jej jego przybycie. Miała przy tym poczucie własnych ograniczeń, przez które nie umiała tak dobrze poznać tego miejsca a przekazanie przez nią informacje było dużo mniej przydatne. Właściwie wcale nie były przydatne. Wolałaby nie spotykać tego człowieka na swojej drodze, był bardzo niebezpieczny, ona zaś nie mogła się z nim równać ani siłą ani sprytem.

Fatrion tymczasem zameldował Kalhanowi:

-Wieża pod kontrolą, moi ludzie zaraz dostarczą transporter. Czy Garinias okazał się rozsądnym władcą i przyjął nasze warunki?

Potem spojrzał na Egona i dodał nieco ironicznie:

-Nie myliliśmy się, przeżyłeś i uratowałeś wszystkich, to do ciebie podobne. Szkoda, że nie wszyscy pozostali przy życiu. Nie uchroniłeś, swoich ludzi, zginęli i przyznaję, bardzo tego żałuję. Nie chciałem śmierci Lany i Hiady. Teraz zostałeś tylko ty i choć jesteś największym zagrożeniem, jesteś w naszych rękach. Dałeś się schwytać w prostą pułapkę, czyżbyś tracił już swoją przenikliwość?

-Każdy czasem ulega podstępom innych – odpowiedział – gorzej gdy ktoś traci poczucie odpowiedzialności i oddaje się na służbę złu.

-A czymże zło różni się od dobra? To tylko kwestia odpowiedniego uzasadnienia. Co dla jednych jest złem dla innych staje się dobrem a ocena zależy od oceniającego, no i oczywiście od splotu wydarzeń w jaki zostaliśmy wmanewrowani. Tobie przecież nie muszę tego tłumaczyć. Przeszliśmy te same szkolenia i działamy podobnie. Jeśli zdaje ci się, że jesteś lepszy ode mnie to się mylisz. Obaj jesteśmy tacy sami.

-Nie jestem lepszy od ciebie, dokonuję tylko lepszych wyborów.

Fatrion popatrzył na Egona z udawanym zdziwieniem.

-Lepszych? Dla kogo lepszych? Dla ciebie czy dla tych ludzi? A może tylko ci się wydaje, że jesteś taki szlachetny? Zabiłeś w życiu nie mniej ludzi niż ja i ciągle uważasz, że jesteś ten 'dobry”? - powiedział. Chwilę milczał mierząc go lodowatym spojrzeniem po czym powoli rzekł:

-Co w takim razie wybierzesz? Czy poradzisz mieszkańcom by oddali Agilian w zamian za swoją wolność i istnienie umożliwiając nam tym samym podporządkowanie sobie Alatydy czy wolisz aby wszystko co tu się znajduje wraz z ludźmi zostało zniszczone po to by nie dopuścić do jej przejęcia?

Egon zdążył już odzyskać równowagę po ciosie jakim była wiadomość o śmierci Hiady, Lany i Kwadrona, toteż zupełnie spokojnie. patrząc mu prosto w oczy odpowiedział:

-Gdyby król słuchał moich rad nie byłoby nas tutaj,

-Może nauczony doświadczeniem zechce ich jednak posłuchać by dokonać dobrego wyboru.

- Czasami nie ma dobrych wyborów...

Garinias, rzeczywiście nie lubił gdy ktoś obcy decyduje za niego i nie zamierzał pozwolić Egonowi na dalsze uwagi. Szybko dał znak by ten się nie odzywał i postąpiwszy parę kroków ku Fatrionowi zawołał:

-To ja podejmuję decyzję i nie chcę jego rad. Dokonałem wyboru. Oddam wam Agilian, Musicie z zamian zapewnić mojemu ludowi wolność i spokojne życie.

- To niebezpieczni ludzie – sucho powiedział Egon – nie ufaj im, gdy dostaną to czego chcą mogą nie dotrzymać słowa.

-Czemu mielibyśmy nie dotrzymać? - równie sucho odpowiedział Kalhan – wasze podziemne państwo nie stanowi dla mnie żadnej wartości, to Alatyda jest moim celem.

Tylko Garinias wiedział gdzie i czym tak naprawdę jest Agilian i doskonale zdawał sobie sprawę, iż jakąkolwiek podejmie decyzję każda będzie tą złą. Egon miał rację, nie było dobrego wyboru! Katastrofa wydawała się nieunikniona. Wiedział, że należy zastanawiać się nie czy, ale kiedy ona nastąpi. Chciał odwlec ją w czasie, gdyż dopóki nie nastąpi kres ludzkiego istnienia zawsze może zdarzyć się coś nieoczekiwanego, coś co zmieni bieg wydarzeń a pozornie nieuchronne staje się tylko niezrealizowanym zagrożeniem.

-Nie ufam żadnemu z was – odpowiedział. – Muszę ratować moich ludzi i to jest teraz najważniejsze. Oddam ci Agilian na moich warunkach. Przede wszystkim musisz mnie słuchać tak by nie doprowadzić do nieprzewidzianych wypadków groźnych dla nas wszystkich.

-Mówiłem, że nie jestem samobójcą - mruknął Kalhan niecierpliwie – wiem, że środki ostrożności to podstawa. Egon jest w posiadaniu klucza wyłączającego mechanizm samozniszczenia. Ty pewnie też.

-Nie mam klucza przy sobie, jest u moich ludzi na powierzchni – wtrącił Egon – wypuść mnie a przyniosę go tutaj.

Kalhan zaśmiał się głucho.

-Bardzo śmieszne – mruknął. – Czemu jakoś nie mam ochoty na żarty? Wystarczy nam ten klucz, który ty posiadasz Gariniasie. Chyba się nie mylę?

-Nie mylisz się, jestem w posiadaniu wszystkiego co umożliwia zdobycie Agilianu – odpowiedział Garinias. – Właściwy jest ukryty w pobliżu pieczary, tam się udamy. A to jest kierunkowskaz dzięki któremu trafimy do niej.

Przerwał i pokazał wszystkim metalowy medalion, najprawdopodobniej złoty, w kształcie wydłużonego graniastosłupa o podstawie pięciokąta. Nosił go na łańcuchu, na szyi pod wierzchnią szatą a gdy wszyscy już go obejrzeli schował na miejsce i dodał:

–Nie próbujcie sami z niego korzystać! Tylko moi przodkowie umieli się nim posługiwać i przekazywali tę wiedzę z pokolenia na pokolenie, ja jestem ostatnim, który ją posiadł. Tysiąc lat królowie tego państwa strzegli jej a teraz ja muszę ujawnić ich zabezpieczenia a jest ich niemało. Dlatego musicie mnie słuchać. Nie może ze mną iść więcej niż dziesięciu ludzi. Przynajmniej trzech to moi ludzie.

-Po co ci ludzie?

-Gwarancja dobrej woli... mogą się też przydać przy sprawdzaniu zabezpieczeń

-Trzech razem z tobą i nas musi być dziesięciu – odezwał się Fatrion – macie przewagę własnego terenu i na mniejszą ilość nie zgadzam się.

Kalhan spojrzał krzywo na Fatriona. Nie znosił gdy ktoś podejmuje za niego decyzje, tymczasem Fatrion wyraźnie zdawał się przejmować inicjatywę. Był mu jednak potrzebny, musiał więc odłożyć chęć demonstracji swojej władzy w imię głównego priorytetu.

-Zgadzam się z Fatrionem – powiedział – kogo chcesz wziąć ze sobą?

-Kapara i Izila...

Izil zaczął się trząść i błagać by go zostawiona w spokoju. Wykorzystał to natychmiast Egon i zawołał wyzywająco:

-Ja pójdę. Jako myślący ludzie, kształtujący naukę powinniście zrozumieć dlaczego chcę to zrobić. Chciałbym na własne oczy przekonać się jak wygląda owo tajemnicze miejsce, o którym wszyscy wiemy tylko na podstawie badań nad historią a nikt go nie widział i dobrze nie wie jakie jest. Na tyle możecie mi przecież pozwolić. Chyba nie boicie się mnie – dodał po chwili - nie mam broni, nie stanowię zagrożenia a mogę być pomocny przy likwidowaniu przeszkód, o których nie mamy pojęcia. Też nie jestem samobójcą i nie będę przeszkadzał  w wyniesieni owej niebezpiecznej broni na powierzchnię.

-Rzeczywiście na tyle możemy ci pozwolić, przynajmniej będę miał cię na oku – powiedział Fatrion.

Kalhan znów skrzywił się i znowu nie zaoponował, tym bardziej, że Fatrion miał rację. Zamierzali obaj udać się po ów Agilian więc zostawienie Egona na górze mogło być niebezpieczne. Żaden z jego ludzi pozostawionych do pilnowania mieszkańców nie dorównywał Egonowi ani mądrością ani siłą. Zabicie go z kolei byłoby odebrane jako przejaw złej woli, a na tym etapie negocjacji wolał tego uniknąć. Nie miał wyjścia, musiał milcząco zaaprobować decyzję swojego podwładnego postanawiając jednocześnie, że zgładzi Egona, choćby podstępem, przy pierwszej nadarzającej się okazji a wówczas nikt nawet Fatrion go nie powstrzyma.

Tymczasem Garinias mówił dalej:

-Nie ufamy sobie nawzajem, więc muszę mieć przynajmniej pozory gwarancji bezpieczeństwa.

-To my stawiamy warunki – ostro przerwał mu Kalhan – my mam broń i władzę nad Wieżą Zasilania...

-Ale ja mam Agilian, a bez niego, jak twierdzisz, nie dokonasz zemsty, której pragniesz.

Zabrzmiało to bardzo logicznie i ani Kalhan ani Fatrion nie znaleźli kontrodpowiedzi.

-Czego chcesz? – wycedził wreszcie Kalhan.

-Niewiele. Masz w swoich rękach Wieżę Zasilania i akwedukt, pozwól więc opuścić mieszkańcom Salę Zgromadzeń i udać się do swoich mieszkań. Nie mogą tak siedzieć przez cały czas.

-Na wszystko nie mogę się zgodzić... nie wiem co kryjecie w domostwach więc muszę mieć jakieś zabezpieczenie. Będą tam mogli udać się tylko starcy, dorośli pozostaną jako zakładnicy.

-Niech będzie. I jeszcze jedno... niech z nami idzie Karakas, jest bardzo nieobliczalna i pozostawiona tutaj może dokonać nieodwracalnych zniszczeń.

Nawet Karakas zaskoczyło żądanie króla. Oczywiście bardzo chciała iść i zobaczyć wreszcie gdzie ukryte zostało odwieczne dziedzictwo władców Podziemia, w najskrytszych marzeniach nie przypuszczała, że król na to się zgodzi. Tymczasem on sam zaczął się tego domagać, podejrzewała więc jakiś podstęp.

-Po cóż ci jestem królu? - spytała niepewnie.

-Chociaż obiecałaś posłuszeństwo, wolę cię mieć na oku – odpowiedział po czym dodał ironicznie - może przydadzą się nam twoje czary.

Kalhan nie był zachwycony żądaniem, poza tym miał już dość ustępstw. Ostro więc zawołał:

-Chcesz ją mieć, będziesz ją miał. Kapar pozostanie tutaj, ona albo on. Trzy osoby razem z tobą i ani jednej więcej. To moje ostatnie słowo!

Nikt nie ośmielił się zaoponować. W międzyczasie wniesiono transporter do przeniesienia antymaterii wyposażony w odpowiedni silny generator pola magnetycznego, który Kalhan konstruował przez długi czas i rozpoczęto przygotowania do wymarszu. Kalhan spytał jeszcze jak długo zajmie im dotarcie do Agilianu i powrót a gdy dowiedział się, że co najmniej dobę rozkazał:

-Gdybyśmy nie wrócili do tego czasu zniszczcie Wieże Zasilania i wszystko co tu się znajduje. To na wypadek gdyby przyszło ci do głowy mnie oszukać.

-A jeśli nie zdążymy wrócić? - niepewnie spytała Karakas.

-Lepiej żebyśmy zdążyli – odpowiedział - lepiej dla was.

-Zdążymy – rzekł król stanowczo i przy pomocy swojego medalionu - kierunkowskazu zaczął wyznaczać kierunki wymarszu.

Kwadron obserwujący z góry co dzieje się w Sali Zgromadzeń dał znak by przeszli w bezpieczniejsze miejsce gdzie mogliby swobodnie porozmawiać, gdy już znaleźli się na tyle daleko by nie być słyszanym cicho zarządził:

-Sami nie mamy szans na uwolnienie Egona, musimy sprowadzić ludzi. Na szczęście wszyscy myślą, że jesteśmy martwi, co daje nam lekką przewagę. Hiado wyjdziesz niepostrzeżenie razem z Agami i Leną z miasta i zorganizujesz najpierw odbicie Wieży Zasilania i akweduktu potem przejęcie miasta. Ja będę szedł za nimi i zostawiał znaki i tak byście mogli odnaleźć drogę. Dam też Egonowi wsparcie, może uda się nie dopuścić do wydobycia Agilianu, czymkolwiek by nie był.

Rozkaz wykonano natychmiast. Sam Kwadron zszedł na niższe poziomy i ukrył się w bezpiecznej odległości. Wystarczająco długo przebywał już pod ziemią by zorientować się w sposobie poruszania w tunelach i dość szybko znalazł dogodne do obserwacji i bezpieczne miejsce w załomie skalnym, z dala od głównych dróg. Nie będąc widzianym przez nikogo mógł obserwować z daleka dość duży teren. Kobiety natomiast ruszyły na górny poziom za Agami. W pewnym momencie idąca na końcu Lana nadepnęła na jakiś stopień i wyzwoliła zapadnię. Posadzka rozstąpiła się pod jej stopami, ona sam zjechała kilkanaście metrów w dół po skalnej pochylni.

-No nie, znowu... - jęknęła zatrzymując się na plecach Kwadrona.

Ten aż ugiął się pod ciężarem spadającej dziewczyny a gdy zorientował się co się stało burknął:

-Trudno się ciebie pozbyć...

-Nic na to nie poradzę...

Z góry szybu dobiegł stłumiony głos Hiady:

-Lana, żyjesz?

-Nic jej nie jest – odpowiedział Kwadron niechętnie– niestety musi zostać ze mną, ty wykonaj zadanie.

O powrocie na górę nie mogło być mowy, kilkanaście metrów wąskiej pochylni skutecznie uniemożliwiało taki manewr, dłuższa wymiana zdań i zastanawianie się nad nową rzeczywistością także było niemożliwe ze względu na bliskość wroga. Kwadron musiał zaakceptować sytuację i wziąć Lanę pod swoją opiekę, Hiada i Agami ruszyły ratować miasto.

 

Rozdział XX

 

Pierwszym miejscem, do którego Garinias zaprowadził ekipę była obszerna komnata z siedmioma odnogami. Ze środka tryskał w górę strumień gorącej wody otoczony kamienną balustradą. Nad niewielkim gejzerem unosiła się para wodna a zapach żelaza napełniał całą komorę. Zatrzymali się z ulgą gdyż droga do niej była długa i męcząca

-Błędna Komora – szepnęła Karakas gdy już odpoczęła trochę – nie myliłam się, zawsze przypuszczałam, że to właśnie tu należy szukać drogi do Agilianu.

-Na szczęście tylko przypuszczałaś i nie odważyłaś się robić tego na własną rękę – burknął król nieuprzejmie – oczywiście na szczęście dla ciebie, gdybyś spróbowała dawno pozbylibyśmy się ciebie z pożytkiem dla całej społeczności i żadne wizje by ci nie pomogły.

Karakas miała poczucie porażki i nie mogła się z tym pogodzić, na razie jednak nie widziała innej drogi jak tylko podążać za Gariniasem nie zważając na jego uwagi. Błędna Komora była ostatnim miejscem, do którego docierała i ona i inni mieszkańcy Podziemia. Siedem odnóg tworzyło dalej splątaną sieć kanałów zawsze kończących się nad przepaścią. Ani ona ani nikt z mieszkańców nigdy nie odważył się tam zapuszczać. Musiała jednak istnieć jakaś inna droga, droga, którą znał tylko Garinias i wszystko wskazywało na to, że teraz będzie mogła ją pokonać. Ciekawość mieszała się z lękiem, obawiała się czy nie będzie to ostatnia droga jaką w życiu pokona.

Zarówno Egon jak i Fatrion uważnie obserwowali każdy element tego miejsca budując w myślach przestrzenną mapę, z której w  dogodnej chwili mogliby skorzystać. Pozostali śledzili ruchy Gariniasa, ten zaś bacznie przyglądał się pęknięciom i rysom w skalnej posadzce, wreszcie znalazłszy tę odpowiednią włożył w nią swój metalowy graniastosłup. Pasował idealnie wskazując jeden z tuneli. Nikt nie miał już wątpliwości, to z pewnością była ta właściwa droga.

Kwadron i Lana trzymali się w znacznej odległości od głównej grupy tak by nie być przez nikogo zauważonym. Nie zawsze też udawało się im cokolwiek usłyszeć. Sami prawie nie rozmawiali, zazwyczaj posługiwali się wykonywanymi przy pomocy rąk znakami, właściwie to wykonywał je Kwadron a Lana tylko potakiwała głową. Ograniczało się to do poleceń oznaczających „zatrzymaj się” , „idź za mną”, ”schowaj się”. Do Błędnej Komory weszli dopiero gdy ostatni z ludzi Kalhana zniknął w tunelu. Lana miała ochotę przyjrzeć się gejzerowi, nie widziała do tej pory takiego zjawiska. Podeszła nawet do balustrady i to był błąd. Nieubłagany Alatyda siłą odciągnął ja i pchnął do przodu. Najchętniej zostawiłby ją w tej komorze a sam ruszył dalej, nie mógł tego zrobić z kilku powodów. Jako dość nieobliczalna osoba z pewnością nie usiedziałaby na miejscu spokojnie czekając na rozwój wypadków, tylko zaczęła coś kombinować na własną rękę. Mogłaby wówczas wpaść w ręce wroga i zginąć albo co nie mniej groźne, zdradzić ich plany. Gdy więc zaczęła zbytnio zachwycać się gejzerem, nie pozostało mu nic innego jak siłą doprowadzić ja do porządku. Nie znosiła siłowych rozwiązań, mimo to tym razem je zaakceptowała.

-Przecież idę – mruknęła – i tak nie możemy iść szybciej.

Istotnie musieli czekać aż zupełnie umilkną głosy, dopiero wówczas mogli wejść do tunelu za poprzednikami.

Tunel, który wybrał Garinias po długiej wędrówce zaprowadził ich na skraj przepaści. Z głębi skalnej szczeliny szerokiej na kilka metrów wydobywały się obłoki pary i dymu. Nieprzyjemny zapach wypełniał cisną przestrzeń, było duszno i nieprzyjemnie.

-I to ma być właściwa droga? – zawołał złowrogo Kalhan – pierwszy skończysz w tej jamie!

Karakas znała to miejsce, nie raz tutaj docierała, do tej pory była przekonana, że dalszej drogi nie ma. Jednak, jak wszyscy poddani króla, wiedziała o istnieniu tajnych przejść, znanych tylko władcom i to właśnie musiało być jedno z nich.

-Wszystkie kanały wychodzące z Błędnej Komory kończą się nad jakąś przepaścią – powiedziała łagodnym tonem chcąc zmniejszyć napięcie – dlatego nikt z nich nie korzysta. Ponieważ jednak medalion króla wskazał ten kierunek musi tu być jakieś przejście.

-Lepiej niech szybko je znajdzie, moi ludzie nie będą zwlekać...

Król zdawał się nie zwracać uwagi na innych tylko dokładnie przyglądał się ścianom centymetr po centymetrze analizował każdy ich fragment. Wkrótce znalazł wgłębienie odpowiadające jego metalowemu medalionowi. Tym razem nie chodziło o wyznaczenie kierunku., wgłębienie było płytsze niż poprzednie i służyło do uruchomienia ukrytego mechanizmu. Po przekręceniu go wraz ze złotym graniastosłupem o 180 stopni ze sklepienia zaczął opadać metalowy most zawieszony na stalowych linach. Właściwie nie było osoby, która nie przyglądałaby się temu z niedowierzaniem. Mimo że wcześniej każdy dokładnie badał wzrokiem przestrzeń nikt nie dostrzegł nic co można by uznać za dzieło ludzi. Król tylko czekał na pojawienie się konstrukcji.

-Czy teraz wątpisz w moją wiedzę? – spytał dumnie patrząc Kalhanowi w oczy. - Nasi przodkowie zbudowali ten most i tylko członkowie królewskiego rodu otrzymali prawo do pokonywania go.

-Dobrze, dobrze – mruknął Kalhan – przechwałki zostaw dla swoich ludzi, na mnie nie robią wrażenia. Zaraz się okaże, że prawa twoich przodków przestały obowiązywać.

-Jako człowiek nauki – wtrącił powoli Egon - powinieneś docenić kunszt tutejszych mistrzów sztuki budowlanej. Przyznasz przecież, że sposób maskowania konstrukcji jest wręcz doskonały.

-Jako człowieka nauki interesują mnie te rozwiązania techniczne, które mi ukradliście w Alatydzie.

-Rozwiązania techniczne Alatydy to wspólne dzieło wielu ludzi, byłeś jednym z nich, czemu zaprzepaściłeś wszystko próbą skłócenia kraju?

-Nigdy mi tego nie udowodniono. Przywłaszczyliście moje pomysły, moje technologie, dzieła mojego geniuszu! Uważacie się za takich praworządnych a jesteście zwykłymi złodziejami mojej myśli technicznej. Nikt z was nie dorównuje mi intelektem. To ja znalazłem podziemne miasto zanim zdążyliście cokolwiek wymyślić i to bez owej pieczęci, którą mi podstępnie ukradłeś. Wprowadziłem tu swojego człowieka gdy wy jeszcze o niczym nie mieliście pojęcia.

Egon nigdy nie przestał podziwiać umysłu Kalhana, z którym niestety nie mógł się równać o czym dobrze wiedział. Był jeden problem, był to człowiek chory z nienawiści i bardzo niebezpieczny, człowiek, który całą swoją siłę, całą swoją wiedzę ukierunkował na dokonanie zemsty. Tak jak niegdyś bezgranicznie był oddany obronie Alatydy przez Hiaronem a potem jej odbudowie tak teraz z równą siłą zwrócił się przeciw niej.

-Twój umysł jest wielki, przyznaję. – Jednak wielkość, która niszczy zamiast budować staje się nicością, czymś godnym pogardy.

-A kto mówi o niszczeniu! Ja chcę budować nową wielką Attydę i ty mi w tym pomożesz! Pójdziesz pierwszy przez most i przetestujesz jego wytrzymałość. Nie próbuj uciekać, nie ma dokąd.

Egon bez przeszkód pokonał metalowa konstrukcję, która okazała się tak solidna na jaką wyglądała. Gdy zatrzymał się na przeciwległym brzegu zawołał:

-Nie zamierzam uciekać, muszę przecież dotrzeć do Agilianu i pomóc bezpiecznie go wydobyć i przetransportować. Nie dorównuję ci umysłem wiem o tym, ale umiem się nim posługiwać a w całej twojej bandzie jeszcze tylko Fatrion posiadł tę umiejętność.

-Jeszcze kilku się znajdzie – odburknął nieuprzejmie Kalhan

-Wątpię, a antymateria to niebezpieczna zabawka, dwóch was może nie wystarczyć.

Ani Kalhan ani Fatrion nie zmierzali ciągnąc dalszej dyskusji na ten temat, przynajmniej na razie, Egon niestety miał rację, najemnicy to ludzie umiejący tylko zabijać. oczywiście na przyznanie się do tego było zdecydowanie za wcześnie. Tak naprawdę nie mieli pojęcia w jakim stanie jest antymateria i jak wygląda miejsce, w którym się znajduje i rzeczywiście pomoc Egona mogła okazać się konieczna. Wyglądało też na to, że nawet Garinias, dawno już nie bywał w tych stronach i nie znał dobrze drogi. On zaś nie zamierzał wypowiadać się w ogóle ani temat antymaterii ani miejsca jej ukrycia, zupełnie zdawał się nie zwracać na nikogo uwagi, przeszedł przez most jako trzeci zaraz za Fatrionem i natychmiast zaczął wypatrywać kolejnych znaków wyraźnie unikając wzroku Egona.

Od jakiegoś czasu stał się dziwnie spięty co dostrzegła Karakas, Znała go i widział w różnych sytuacjach i sztywność króla wydała się dziwna. Obserwowała go ukradkiem, nie ulegała wątpliwości, coś ukrywał, tylko co? Była zbyt sprytna by dać po sobie poznać wątpliwości a tym bardziej pytać o cokolwiek. Najbardziej zastanawiały ją przyczyny, dla których król zażądał jej obecności w drodze do Agilianu, rozważała przy tym dwie możliwości. Mógł planować podstępnie zgładzenie i pozbycie się jej na zawsze, to jednak wydało się jej mało prawdopodobne ze względu na okoliczności – oboje mieli teraz wspólnego wroga. Musiał więc mieć bardziej praktyczny powód, być może będzie mu w jakiś sposób potrzebna przy ujawnianiu tajemnicy. Ona także zauważyła, że dość długo musiał szukać znaków wyznaczających kierunki chociaż akurat to jej nie dziwiło. Jako mieszkanka Podziemia znała tutejsze zwyczaje związane z obejmowaniem władzy królewskiej. Każdy władca tylko trzy razy w życiu przebywał drogę do Agilianu – pierwszy raz wówczas gdy wraz ze swoim poprzednikiem udawał się po klucz do niego jako symbol przekazania władzy, niezbędny przy koronacji, drugi raz gdy już po śmierci poprzednika samotnie odnosił klucz oraz prochy zmarłego. No i oczywiście ostatni raz tuż przed swoim ustąpieniem, musiał poprowadzić tam swojego następcę. Garinias szedł tędy po raz trzeci, tylko sytuacja była zgoła inna, nikt już więcej nie będzie tędy szedł. Tajemnica miała zostać ujawniona, moc Agilianu dostać się w obce ręce i niestety, król miał rację, winę za to w dużej mierze ponosiła właśnie ona. Ponieważ nie zamierzała się do tego przyznać pozostawało jej szukanie jakiegoś rozsądnego uzasadnienia podjętych przez siebie działań, takiego, które przekonałyby ludzi o jej uczciwości i mądrości. Uważała Kalhana za odpowiedzialnego człowieka, a taki człowiek powinien dotrzymać słowa i opuścić miasto, co oczywiście nie będzie to oznaczało końca jej problemów Jeśli zechce, przeżyć będzie musiała jakoś ułożyć sobie stosunki z Gariniasem i spróbować zjednoczyć rozbite Podziemie.

Podczas gdy ona starała odnaleźć się w nowej rzeczywistości Garinias zdążył wypatrzyć kolejną wskazówkę w postaci niewielkiego występu w podłożu. Oznaczono nim korytarz, którym  prowadził w dół do kamiennych stopni. Nimi dostali się na niższy poziom. W tym czasie Lana i Kwadron czekali w ukryciu aż oddalą się na tyle by tylko blada poświata lamp wskazywała kierunek. Dopiero wówczas mogli przekroczyć most i podążyć  za nimi.

Kwadron nie był zbyt rozmowy więc cały czas szli w milczeniu co zaczynało ją męczyć. Dużo lepiej by się czuła gdyby był z nią Egon i Hiada, mogłaby się swobodnie z nimi komunikować i na pewno wiedziałaby co planują. Małomówny Kwadron umiał tylko wydawać rozkazy nawet ich nie uzasadniając. Postanowiła to zmienić.

-Jak zamierzasz pomóc Egonowi? - spytała gdy zatrzymali się by zachować bezpieczną odległość – przecież on uważa nas za zmarłych!

Spojrzał na nią nieco poirytowany, nie lubił jej i jej wtrącania się we wszystko. Powinna go słuchać bez zadawania pytań. Mimo to odpowiedział spokojnie:

-Musimy poinformować go o naszej obecności Gdy znajdziemy się w jakiejś obszernej komorze znajdę  dogodny moment by dać mu sygnał. Mamy opracowany system komunikacji migowej. Na pewno zdarzy się taka chwila gdy tylko on będzie odwrócony w naszą stronę

-A jeśli nie będzie takiej dużej komory?

-Wtedy wymyślę coś innego – uciął nie zamierzając dalej wdawać się w rozmowę .Ona miała inne zamiary.

-Ich jest dziesięciu i mają broń - nie ustępowała.

-Zauważyłem. Teraz ruszaj bo stracimy ich z oczu.

-No idę... Wiem, że mnie nie lubisz, ale na razie jesteśmy skazani na siebie więc nie traktuj mnie jak kuli u nogi.

Spojrzenie jakim ją obrzucił nie należało do najprzyjemniejszych.

-Jesteś kulą u nogi – powiedział stanowczo – i muszę sobie z tym poradzić.

„No i rozmawiaj z takim mrukiem, najchętniej zdzieliłabym go po łbie” pomyślała, głośno zaś powiedziała:

-Zobaczysz, że jeszcze się wam przydam.

-Lepiej żebym nie musiał tego oglądać.

„Chyba jednak go zdzielę” - pomyślała znowu.

Zanim zdążyła zrealizować swoją groźbę światła śledzonej grupy przestały się oddalać. Kwadron nakazał jej pozostanie na miejscu sam zaś udał się sprawdzić co jest przyczyną takiego stanu rzeczy. Ponieważ znajdowali się w wąskim, schodzącym w dół, tunelu musiał pokonać wiele stopni i dopiero gdy znalazł się na jego końcu mógł zobaczyć co się stało. Przyglądał się ukryty w skalnym załomie próbując zorientować się w sytuacji gdy usłyszał tuż nad uchem głos Lany:

-Co oni robią?

Bardziej zirytowany niż zdziwiony syknął:

-Kazałem ci czekać....

-Tam coś ogromnego łaziło po ścianie...

Właściwie to nie była pewna czy naprawdę coś łaziło wydając dziwne kląskanie, czy tylko cienie przesuwały się po załomach skalnych a cieknąca woda rozpryskiwała się po posadzce. Wolała jednak nie ryzykować kolejnego spotkania z jakimś tutejszym potworem więc zignorowała polecenie i ruszyła za Kwadronem.

-Bądź cicho – nakazał jej krótko zrezygnowany, po czym powrócił do obserwacji.

Kalhan wraz z pozostałymi uczestnikami wyprawy po śmiercionośną broń zatrzymał się w ogromnej sali. Jej posadzka, równo ułożona z kamiennych płyt tworzyła na środku koliste podwyższenie na tyle wysokie, że wejść na nie można było tylko po kamiennych stopniach. Ściany tworzyły kilka wnęk, jedne były mniejsze inne większe, ale wszystkie zdawały się być ślepe.

-Gdzie jesteśmy?- spytał Fatrion podejrzliwie dając jednocześnie znak ludziom by zajęli pozycje bojowe i otoczyli jeńców – nie widzę innych wyjść, czy to kres naszej wędrówki?

-Prawie – odpowiedział król tajemniczo – tutaj ukryty jest klucz do Agilianu. Musimy go tylko wydobyć.

-Więc się pospiesz.

Grainias nie zamierzał się śpieszyć. Wszedł po kamiennych stopniach na podwyższenie a za nim natychmiast podążył Fatrion uważnie przyglądając się temu co robi. Zresztą cała ekipa łącznie z Kalhanem nie spuszczała go z oka. Nawet Karakas wpatrywała się w swojego władcę z zainteresowaniem, wreszcie miała zobaczyć to o czym zawsze marzyła, szkoda tylko, że nie w takiej sytuacji jak by tego chciała.

Ogólne zainteresowanie tym co robił Garinias wykorzystał Egon. Ponieważ nikt nie przyglądał mu się zbytnio mógł nie zwracając niczyjej uwagi rozejrzeć się po okolicy. Otaczali go uzbrojeni ludzie, dość słabo wyszkoleni, niestety on był tylko jeden i bez broni a ich dziesięciu. Rozglądając się tak dostrzegł ponad głowami dwie postacie ledwie majaczące na tle szarych ścian. Zbyt był dobry w „gry wojenne” by długo wpatrywać się w to miejsce, jedno spojrzenie wystarczyło by, ku swojej radości rozpoznać Kwadrona, więc jednak udało mu się uniknąć śmierci, być może pozostałe osoby także przeżyły, nie był przecież sam. Druga postać, kryjąca się nieco z tyłu, była bardzo drobna, na pewno kobieta, może Hiada a może Ląna, może gdzieś w głębi tunelu był ktoś jeszcze, może obie przeżyły. Wewnętrzna radość nie odbiła się na jego twarzy. Pozostał skupiony i niezmiennie zainteresowany drogą do Agilianu

Kwadron zorientował się, że został zauważony i gdy tylko Egon ponownie, niby przypadkiem i od niechcenia zwrócił się w jego stronę wysłał mu kilka sygnałów oznaczających mniej więcej: wszyscy żyją, Hiada organizuje odbicie miasta.

To Egonowi wystarczyło, domyślił się, że skoro Hiada organizuje ofensywę musiała jakoś wydostać się na zewnątrz a osobą kryjącą się za plecami Kwadrona jest Lana. Zastanawiał się tylko dlaczego nie odesłał dziewczyny razem Hiadą na powierzchnię. Musiało stać się coś nieprzewidywalnego skoro podjął taką decyzję, w normalnych warunkach na pewno by się na nią nie zdecydował.. Znał Kwadrona i wiedział, że musiała to być jedyna możliwa decyzja. Nie spojrzał więcej w ich stronę by nie wzbudzać podejrzeń, tak jak wszyscy zaczął przyglądać się poczynaniom Gariniasa. Ten stanął na środku kręgu i nadepnął jeden ze znajdujących się tam kwadratowych kamieni wyzwalając mechanizm przesuwający płytę centralną. Ze znajdującej się pod nią komory wyjął metalowy przedmiot uderzająco podobny do pieczęci używanej przez lata przez Alatydów, właściwie nie różnił się niczym To o nią stoczono już tyle walk, które pochłonęły wiele istnień ludzkich.

Ani Egon ani Kalhan nie mieli wątpliwości, to ten sam klucz. Garinias nie oszukiwał, to było sekretne miejsce podziemnej krainy. Pozostawało tylko odnaleźć wejście do laboratorium, wyłączyć system samozniszczenia i zdobyć antymaterię

A co potem?

-Oddaj mi klucz – zawołał niecierpliwie Kalhan a gdy miał go już w ręku dodał – Gdzie jest antymateria? Wszystkie kanały kończą się ślepo, Którędy mamy ruszyć/

-Już niedługo dotrzemy do miejsca przeznaczenia – odpowiedział tajemniczo –wówczas prawda wyjdzie na jaw i nie wiem czy poradzicie sobie z tym co tam zastaniecie.

-Poradzimy sobie, jestem mądrzejszy od ciebie. Prowadź a mnie zostaw myślenie.

Kalhan nie znosił gdy ktoś wątpi w jego umiejętności, był przekonany o swojej wielkości i stale podkreślał potęgę swojego umysłu. Egon jednak nie był jej taki pewny.

-Zastanówcie się wszyscy czy warto narażać siebie i świat na takie niebezpieczeństwo – zawołał – Opanujcie emocje oraz chęć zemsty i zostawcie w spokoju to co jest tak nieprzewidywalne i niebezpieczne zarazem. Gariniasie nie wskazuj mu tej drogi.

-Nie mam wyjścia, zniszczą mój kraj.

-Może go nie zniszczą. Moi ludzie na pewno już szukają wejść do Podziemia, może nawet już je znaleźli i właśnie przejmują Wieżę Zasilania i akwedukt. Poza tym nie masz pewności czy nawet gdy oddasz im antymaterię też go nie zniszczą. Będą wówczas potężniejsi.

-Nie znajdą wejścia tak łatwo i skąd będą wiedzieli co zostało opanowane i co jest najważniejsze dla naszego istnienia?

-Masz rację – wtrącił Fatrion nie dając dojść do słowa Egonowi – nie słuchaj go, nie chce pogodzić się z przegraną i próbuje wmówić wam, że jego ludzie zdążą opanować miasto. Nie zdążą, jest ich za mało i żaden z nich nie był tutaj przedtem. My opanowaliśmy wasz kraj ponieważ byłem tu wcześniej i dokonałem obserwacji.

-Wiedziałam, że trzeba było cię zabić – syknęła Karakas.

-Zaręczam ci, nie byłoby to takie proste, mogłoby wówczas zginąć znacznie więcej ludzi, łącznie z tobą. Zresztą to już i tak nie ma znaczenia. Jesteśmy tu i teraz wszyscy i radzę nie buntować przeciw nieuchronnemu. Jeśli nie wrócimy niebawem wasz świat zniknie i ludzie Egona nie zdążą go ocalić.

-Nie byłbym tego taki pewien... - wtrącił Egon – gdy przekażesz im antymaterię nic was nie obroni.

Kalhan zirytowany przedłużającą się wymianą poglądów zawołał złowrogo do Gariniasa:

-Dość tego. Prowadź natychmiast do Agilianu w przeciwnym razie każę zabić was wszystkich. Bez niego nie jesteście mi potrzebni.

Karakas nie chciała umierać dlatego szybko zawołała:

-Królu oddaj im Agilian, nie wykorzystają go przeciwko nam gdyż straciliby atuty w rozgrywce z Alatydami. To na nich im zależy.

-Podjąłem już tę decyzję zanim tu przyszliśmy, pokażę wam Agilian. Za to co nastąpi potem - nie ponoszę odpowiedzialności .

-Nie mędrkuj -zgasił go Kalhan – tylko rób co do ciebie należy.

-Idźcie za mną – głos Gariniasa brzmiał smutno, ale stanowczo. Zszedł z kamiennego kręgu zamykając wcześniej komorę pod płytą centralną. Następnie ruszył w sobie tylko znanym kierunku a za nim podążyli pozostali uważnie śledząc jego poczynania.

Egon ukradkiem szukał wzrokiem Kwadrona, bez powodzenia. Ten, po przekazaniu informacji ukrył się w tunelu umieszczając tam również Lanę. Nie zauważywszy nikogo Egon ruszył razem ze wszystkimi za Gariniasem, który zatrzymał się przy niczym nie wyróżniającej się skalnej ścianie. Nawet wprawne oczy Egona i Fatriona niczego na niej nie wypatrzyły, nie oznaczało to jednak, że niczego tam nie było.

Król długo przyglądał się przeszkodzie po czym zaczął przesuwać po niej prawą dłoń usuwając skalny pył maskujący. Wówczas ukazał się podłużny panel z zagłębieniem w środku.

-Użyj klucza - rzekł.

Kalhan majestatycznie obejrzał panel i stwierdziwszy, że zagłębienie dokładnie pasuje do trzymanego w ręku klucza włożył go w nie i nacisnął. Wszyscy wstrzymali oddech patrząc w skupieniu jak cały skalny panel wysuwa się ku przodowi by zaraz potem zatrzymać się. Oto za chwilę mieli zobaczyć to co przez wieki było ukryte przed światem a dostępne jedynie dla wybranych. Nawet Egon nie oponował. Po pierwsze wiedział, że to już nie ma sensu a poza tym też chciał zobaczyć wreszcie to za czym uganiał się przez tyle miesięcy.

-Przekręć klucz dwa razy aż usłyszysz cichy stuk – polecił Garinias – potem naciśnij jeszcze raz.

Stało się, ostatnia bariera została pokonana. Stuk zamienił się w szczęk a potem jednolitą z pozoru ścianę rozdzieliła wąska szczelina, stopniowa zwiększająca swoje rozmiary. Napięcie rosło wraz z tym jak ściany odsuwały się od siebie, każdy chciał jak najszybciej przekonać się jak wygląda owo tajemnicze laboratorium i dopaść antymaterii. Czas dłużył się, tymczasem wnętrze za szczeliną było zupełnie ciemne, jak jakaś bezkresna czeluść. Tylko lekki dym zaczął ścielić się po posadzce. Wreszcie szczęk ustał, ściana przestała się przesuwać tylko sama czeluść pozostała czarna.

-Co to jest? - wrzasnął Kalhan, który jako pierwszy wbiegł do pomieszczenia i oświetlił je blaskiem swojej lampy.

Inni podążyli za nim natychmiast i także stanęli w najwyższym osłupieniu. Nie takiego widoku się spodziewali, nie o to im chodziło! To nie mogło być miejsce przechowywania potężnej antymaterii! W świetle lamp zobaczyli, ogromną, prawie pustą pieczarę, Na środku znajdował się kamienny stół, był to jedyny element wystroju. Na nim leżało mnóstwo metalowych tabliczek z wyrytymi na nich znakami. Z wąskiej szczeliny przecinającej wzdłuż całe pomieszczenie wydobywały się owe opary.

-Co to jest? -krzyczał Kalhan coraz głośniej.

-To jest właśnie Agilian, którego tak uparcie szukacie – powiedział głucho Garinias – innego Agilianu nie ma i nigdy nie było.

-Żarty się ciebie trzymają – wrzasnął znowu trzęsąc się cały z wściekłości - gdzie jest antymateria, gdzie laboratorium, w którym ją wytworzono?

-A cóż to jest antymateria? Jakie laboratorium? - spytał król ironicznie – to wy wymyśliliście i jedno i drugie! Ja nigdy nie mówiłem o antymaterii.

-Mówiłeś o wielkiej mocy Agilianu! Przecież wszystko do tej pory się zgadzało, klucz, zapiski na podstawie których tu dotarliśmy, to wszystko nie mogło być kłamstwem! To po tą kupę złomu tu przybyliśmy?

-Gdy mówimy o przeszłości, zwłaszcza takiej dalekiej, kłamstwa i prawda nie istnieją, jest tylko pewne prawdopodobieństwo, że było tak jak mówią zapiski czy inne wytwory ludzkiej egzystencji. Złoczyńcy w opowieściach są gorsi niż byli naprawdę a bohaterowie przedstawiani są jako obdarzeni specjalnymi supermocami. Zło staje się bardziej złe a dobro bardziej wyidealizowane, gdy tymczasem w rzeczywistości wszystko jest zupełnie płaskie, często trudno rozróżnić je od siebie a historia nadaje zamierzchłym wydarzeniom inny sens niż naprawdę miały. Nie ma jednej prawdy o tym co było, są tylko indywidualne interpretacje. Ty Kalhanie mienisz się takim mędrcem a tego nie wiesz?

Kalhan nawet nie słyszał uszczypliwej uwagi, tak był wściekły na wszystko i wszystkich, nawet na siebie. Nie mógł pogodzić się z faktem, że tak się pomylił! To nie mieściło mu się w głowie.

-Oszukałeś mnie, gdzie jest ta wielka moc tego waszego Agilianu? – zawołał ze złością biegnąc w kierunku stołu z metalowymi tabliczkami – może ten złom ma jakąś moc?

Fatrion, który podążył za nim obejrzał tabliczki uważnie i rzekł:

-To te same napisy co w materiałach ze starej kopalni, to z nich w FERZE dowiedzieliśmy się o istnieniu laboratorium. Jest ich dużo więcej, może zawierają coś jeszcze.

-Te same kłamstwa – znowu wrzasnął Kalhan.

-To nie kłamstwa, to legenda, opowieść czy zapis wspomnień, niekoniecznie realnych – spokojnie odpowiedział Garinias. - Spisano je wiele lat po wydarzeniach, które opisują i są obdarzone niewielkim prawdopodobieństwem. Gdy pierwsza Alatyda się rozpadła nawet wówczas nikt nie wiedział co się stało. Prawdopodobnie nastąpiło wtedy kilka olbrzymich wybuchów, niewiadomego pochodzenia, ludzie byli zdezorientowani, ci co przeżyli musieli szukać innych miejsc gdzie mogliby żyć. Zeszli do podziemnych jaskiń i zaczęli budować swój świat od nowa. Początkowo nie mieli czasu na zastanawianie, musieli walczyć o przetrwanie z niegościnną przyrodą. Gdy sytuacja się ustabilizowała następne pokolenie zaczęło analizować przyczyny upadku poprzedniej rzeczywistości. Szukali świadków, ci albo już wymarli albo byli starzy i niewiele pamiętali. Byli tacy, którzy chcąc zaistnieć wymyślali różne teorie spiskowe, często sprzeczne ze sobą i przekonywali o ich prawdziwości. Trudno było odróżnić prawdę od wyimaginowanych opowieści. Najbardziej fascynująca była opowieść o potężnej substancji, która jest w stanie zniszczyć wszystko. Niektórzy w nią wierzyli, inni wątpili. Na tym tle doszło do rozłamu i jedna grupa Alatydów opuściła Podziemie i udała się w dolinę zakładając własne państwo. Chcieli odciąć się od przeszłości i zniszczyć wszystko co wiązało się z podaniami o wielkim wybuchu, jego przyczynie a nawet o miejscu gdzie on nastąpił. Okazuje się, że nie do końca im się to udało, ktoś z nich przepisał je z naszych ksiąg i ukrył a wy znaleźliście te stare podania, stąd cale zamieszanie.

Ci co pozostali postąpili inaczej - ciągnął dalej Garinias - władcy podziemnego państwa przekształcili legendę w podstawę swojego panowania. Nie oszukałem cię, Agilian ma wielka moc, nie taką na jaką liczyliście i nie dal każdego a jednak ma.

-Pokaż mi tę moc -wrzeszczał rozjuszony Kalhan

-Jeszcze nie widzisz tej mocy? To wielka moc dla naszej państwowości, to on stanowi podstawę naszych struktur społecznych, które pozwoliły nam przetrwać w takich trudnych warunkach i zbudować taką cywilizację a wy naruszyliście ten porządek i teraz może dojść do naszego upadku, upadku tysiącletniego kraju

-Mało mnie obchodzi wasza cywilizacja, jesteś oszustem i sam was zniszczę.

Egon obserwował całą sytuację z zadziwiającym spokojem. Analizował zaistniałe fakty i choć trudno mu było zrozumieć jak mogło do tego dojść, musiał przyznać się do porażki. Nie był z tego zadowolony ani dumny, rzeczywistość jednakże nie pozostawiała złudzeń

-Uspokój się - rzekł wreszcie – Garinias nikogo nie oszukał, tylko zweryfikował naszą hipotezę badawczą, niestety negatywnie. No cóż, to nie jego wina, że nie do końca była trafna. Jako człowiek nauki powinieneś liczyć się z taką ewentualnością. W większości nasze ustalenia okazały się właściwe, przynajmniej te co do miejsca, które zajmowało państwo naszych przodków, ale nie wszystkie. Pomyliliśmy się, ja się pomyliłem, ty się pomyliłeś, wszyscy się pomyliliśmy, taka jest prawda! Znamy już ją odkryliśmy wreszcie więc i tak jest to osiągnięcie naszej nauki i na tym powinniśmy poprzestać zostawiając w spokoju tę społeczność. Ci ludzie nic ci nie zrobili, dotrzymali słowa, ujawnili swoją tajemnicę, dotrzymaj swojej obietnicy i pozwól im żyć własnym życiem. Opuść to miejsce razem ze swoimi ludźmi nie niszcząc niczego.

Kalhan nie zamierzał się  uspokoić, biegał wokół stołu przerzucając tabliczki jakby w nadziei, że jednak coś znajdzie, ale były tam tylko różne wersje tej samej legendy,

Zresztą szok przeżyli właściwie wszyscy. Karakas patrzyła na swojego króla z niedowierzaniem, mieszkańcy Podziemia, ona także, uznawali władzę królów na podstawie ich prawa do mitycznej siły zdolnej unicestwić świat. Teraz zrozumiała - ta siła nie istnieje, została wymyślona na potrzeby władców. W jednym tylko Garinias się nie mylił, ujawnienie prawdy może zniszczyć porządek ich świata.

-Więc to jest ten Agilian – powiedziała głucho - chciałeś mi go pokazać bym zobaczyła, że jego moc wynika tylko z przekonania ludzi...

-Mniej więcej dlatego...

Lana i Kwadron ukryci w szczelinie także przysłuchiwali się całemu zdarzeniu. Kwadrona jako żołnierza nie interesowały hipotezy naukowe i nie zmartwiła go ich negatywna weryfikacja, przeciwnie przyjął ją z ulgą. Zrozumiawszy, że Agilian nie stanowi żadnego zagrożenia zaczął obmyślać plan uwolnienia Egona i króla.

Lana zareagował inaczej. Nie mogła oprzeć się poczuciu bezsensu tego wszystkiego. Jednak to ona miała rację, żadna antymateria nie istnieje a Egon i wszyscy inni uganiali się za mrzonkami. Mało tego, przez tę ich fałszywą hipotezę naukową zginął jej ojciec i tylu innych ludzi. Przypomniała sobie wykrzywioną bólem twarz Hiarona przykutego włócznią do łoża, spazmatyczny krzyk Donary na widok zakrwawionych ciał swoich rodziców i tych wszystkich, którzy ponieśli bezsensowną śmierć za ideę, której nie było.

„Trzeba było mnie słuchać – pomyślała – i dać sobie spokój z tym wszystkim, każdy dużo lepiej by na tym wyszedł”.

Tymczasem Egon ciągnął dalej swoje wywody:

-Wszyscy trzej otrzymaliśmy lekcje pokory i naukę by nie dać się ponieść emocjom. Ciebie zaślepiła chęć zemsty i widziałeś w zapiskach to co chciałeś zobaczyć, nas zwiódł strach przed katastrofą i dostrzegaliśmy zagrożenie tam gdzie go nie było. Wzajemnie napędzaliśmy się przekonaniem o potędze umysłu naszych przodków, którzy byli w stanie wyprodukować tak duże ilości antymaterii i każdy chciał dotrzeć do niej pierwszy. Tylko cele mieliśmy inne, ty chciałeś użyć jej by zniszczyć Alatydę, my szukaliśmy jej by zniszczyć ją.

-Egon niestety ma rację – wtrącił Fatrion, który bardziej trzeźwo postrzegał całą sytuację - musimy pogodzić się z tym i podjąć inne działania.

-Więc tyle pracy, tyle poświęcenia i walki idzie na marne? Bez antymaterii nie pokonam Alatydy, nie zaznam słodkiego smaku zemsty - wrzeszczał Kalhan - a wasze wywody nie pomagają!

-Zemsta nigdy nie jest słodka – ciągnął Egon - ma zawsze gorzki smak czyjegoś bólu i zazwyczaj boli mściciela bardziej niż krzywdy, których doznał. Nie wyrządzaj więcej zła nikomu, zaprzestań zemsty, zemsta nie przyniesie ci szczęścia.

-Szczęścia? Czyżby zbyt długie przebywanie pod ziemią ograniczyło twój intelekt? Kto tu mówi o szczęściu? Czy ktoś, kto doznał w życiu tylu krzywd może być szczęśliwy? Doznałem od was tyle niesprawiedliwości, już nigdy nie będę szczęśliwy. Nie chcę szczęścia, chcę odwetu. Tak, tak, wiem, żadna zemsta mi nie przyniesie spokoju, nie nagrodzi zła, które mi zgotowaliście. Nie chcę spokoju, już nie.

-Nie wyrządziliśmy ci żadnego zła, chociaż rzeczywiście, ktoś, kto sam jest przyczyną tylu nieszczęść nie może zaznać szczęścia – stanowczo po raz kolejny i z nieukrywaną ironią zaprotestował Egon po czym dodał - czy myślisz, że nawet gdyby antymateria istniała dalibyśmy ci ją przetransportować do Alatydy? Dobrze wiesz, że zanim byś tam dotarł doprowadzilibyśmy do jej aktywacji gdy tylko oddaliłbyś się od Podziemia na tyle by nie stanowiło to zagrożenia. Zrobilibyśmy to nie zważając na koszty, dobrze o tym wiesz, że nasi żołnierze i my wszyscy oddalibyśmy życie w obronie kraju!

Kalhan spojrzał na niego z wyższością, przestał przerzucać płytki i zbliżywszy się do niego zawołał:

-Liczysz na to, że jesteś sprytniejszy ode mnie, myślisz, że ja nie pomyślałem o tym? Zapominasz, że dotarłem tu pierwszy a Fatrion poznał Podziemie zanim wy dowiedzieliście się o jego istnieniu! Znamy drogę ewakuacji, o której nie macie pojęcia. Nie wyśledzilibyście nas!

-To teraz nie ma znaczenia – rzekł Fatrion - antymaterii nie ma. Nie ma jej tu!

Kalhan jednak nie dawał za wygraną.

-Może jest jeszcze jakieś inne pomieszczenie, jakieś inne drzwi – zawołał - przecież w zapiskach było wyraźnie podane, gdzieś w tych górach jest ukryta substancja, której odrobina w zetknięciu z inna substancją uwalnia niewyobrażalną ilość energii aż do samounicestwienia. W tych tutaj też o tym pisze. Przecież nie mogli tego tak po prostu wymyślić!

Zaczął biegać wokół ścian sprawdzając czy nie ma na nich zagłębienia odpowiadającego trzymanemu w ręku kluczowi, o który przecież stoczył tyle bitew. Na próżno. Nic takiego nie było.

-Nic więcej tu nie ma. Zapisków jest dużo i są bardzo różne, w większości zmyślone – powiedział Garinias uśmiechając się dziwnie – możesz szukać tak cale życie i nic nie znajdziesz.

Fatrion nie zamierzał spędzać życia na szukaniu czegoś nieistniejącego.

-Musimy zweryfikować zamiary i rozpocząć życie od nowa – rzekł stanowczo.

-Najpierw zabiję ich wszystkich...

-Nie rób tego – Fatrion podbił mu broń – teraz gdy nie mamy antymaterii to może być nasza jedyna karta przetargowa. Ludzie Egona znajdą w końcu drogę do Podziemia, może już ją znaleźli i bez przekonujących argumentów możemy tej walki nie wygrać!

Fatrion i Kalhan zdawali sobie sprawę z przewagi szkoleniowej i liczebnej żołnierzy Alatydy nad ich mizernymi i oględnie mówiąc niezbyt inteligentnymi podkomendnymi, toteż ten drugi szybko zrezygnował z zabicia kogokolwiek. Fatrion miał rację, bez antymaterii trzeba było raczej myśleć o ucieczce niż o zemście. Żywy kiedyś jej przecież dokona co martwemu na pewno się nie uda.

Egon też nie zamierzał umierać ani pozwolić zginąć innym. Wiedział, że ma wsparcie, udało mu się bowiem jeszcze raz zobaczyć Kwadrona i wymienić z nim niepostrzeżenie sygnały. Obaj czekali na dogodny moment, jakieś korzystne dla nich ustawienie wroga by zaatakować i zdobyć broń. Problemem mogła być obecność Lany i Karakas, zbuntowanej wróżki, która nie wiadomo jak się zachowa, niestety to ryzyko było nieuniknione i należało je podjąć.

Okazja nadarzyła się wcześniej niż się spodziewał i to za sprawą Gariniasa i Karakas właśnie. Gdy napastnicy szykowali się do opuszczenia skalnej komnaty i utworzyli zwarty szyk ustawiając Egona Karakas i Gariniasa na przedzie kolumny, ten ostatni nachylił się do Karakas po czym wrzucił coś, co od niej dostał, do szczeliny, tej z której cały czas wydobywały się mleczne opary. Efekt był piorunujący, w górę wystrzeliły snopy iskier a komnata zamieniła się w pokaz fajerwerków. Wszystko działo się niezwykle szybko, delikatna mgiełka przekształciła się w gryzący dym a napastnicy zorientowali się, że stało się coś nieprzewidywalnego. Wszyscy na chwilę znieruchomieli ze zdziwienia i lęku, który zazwyczaj pojawia się w nagłych sytuacjach u osób o małym poziomie inteligencji.

Egon zrozumiał od razu, to była właśnie okazja, na którą czekał.

-Teraz – krzyknął a sam pchnął najbliższego najemnika zabierając mu broń. To samo niemal równocześnie próbowali zrobić Karakas i Garinias i oczywiście Kwadron. Pierwszym dwojgu niestety się nie udało, najemnicy już zdołali dojść do siebie po pierwszym oniemieniu i nie pozwolili sobie jej odebrać. Król i wieszczka musieli ratować się ucieczką, co dzięki zasłonie dymnej nie było trudne. Kwadron okazał się bardziej skuteczny. Czekał z niecierpliwością na taką okazję i nie zamierzał jej zmarnować, pojawił się nagle jak spod ziemi i obezwładnił kolejnego wroga.

Dym zgęstniał na tyle, że trudno było kogokolwiek odróżnić.

-Za mną – zawołał Garinias.

-Gdzie jest Lana – wrzasnął Egon.

-Tu jestem – pisnęła cieniutko kryjąc się tuż za plecami Kwadrona w obawie by nie stracić go z oczu w gęstych oparach.

Padło kilka strzałów.

-Przestańcie natychmiast idioci - krzyczał Fatrion, któremu jeden z najemników mało nie odstrzelił głowy – przecież tu nic nie widać .

Zapanował chaos, ludzie kręcili się zdezorientowani nie mogąc znaleźć wyjścia, z czasem jednak dym zaczął się rozrzedzać, najpierw stał się bielszy potem, pojawiły się prześwity, wreszcie zostały tylko niewielkie opary ścielące się przy posadzce jakby nigdy innych nie było. W komnacie znajdował się tylko Kalhan, Fation i ośmiu najemników, z których dwóch podnosiło się właśnie z posadzki nie posiadając już broni.

-Gdzie oni się podziali? – krzyczał Kalhan.

-Tu nie ma wielu dróg, musieli uciec tędy, – odpowiedział Fatrion biegnąc do wyjścia – wynośmy się stąd zanim jakiś podstępny mechanizm nie zamknie ściany i nie odetnie nam drogi powrotnej.

Miejsce było tajemnicze i mogło skrywać jeszcze jakieś śmiertelne pułapki, nikt więc nie kwestionował polecenia i każdy jak najszybciej starał się je opuścić. W następnej komorze też nie było nikogo, uciekinierzy jakby zapadli się pod ziemię.

-Daleko nie uciekli to jedyna droga – przytłumionym głosem powiedział jeden z najemników wskazując na korytarz, ten sam, którym tutaj przybyli.

-Niekoniecznie – odpowiedział Kalhan. – Oni znają tajne przejścia. Powinienem był ich zabić.

-To mogło się nie udać, śledzili nas ludzie Egona, słyszałeś, była z nimi ta córka Anny. Kogo w takim razie kazałeś zabić jeśli nie ich?

-Jakie ma to teraz znaczenie? Musimy ich dopaść zanim oni dopadną nas lub nie wydostaną się pierwsi.

-Mają broń – niepewnie odezwał się jeden z tych, którzy stracili swoją.

-Bo daliście ją sobie odebrać, na szczęście tylko dwóch. Cicho chyba coś słyszę...

Z głębi korytarza w istocie dobiegał jakiś szmer.

-Za nimi – krzyknął Kalhan przekonany, że to odgłosy uciekających - nie mogą uciec.

Wszyscy rzucili się w pogoń wspinając się możliwie najszybciej najpierw po wznoszącej się w górę posadzce potem po stopniach tego samego korytarza, którym tu przybyli. Wkrótce zorientowali się, że uciekinierów tu nie ma i prawdopodobnie nigdy nie było, w przeciwnym razie na pewno by ich dogonili.

- Musieli uciec inną drogą – stwierdził Fatrion.

-Nie było innej drogi...

-Dla nich była, mają przewagę własnego terenu...

-Co robimy? - spytał jeden z najemników.

-Nie znajdziemy ich, musimy wracać ratować co się da...

-Trzeba jeszcze raz sprawdzić czy gdzieś się nie ukryli...

 

 

Rozdział XXI

 

Garinias znał nie tyle inną drogę co sposób na unikniecie konfrontacji z wrogiem. Szmer, który dobiegał z korytarza był odgłosem odsuwanej płyty. Żadna z komnat nie miała innego wyjścia i można było wydostać się z nich tylko tym korytarzem, którym tu przybyli. Oczywiste było, że Kalhan będzie ich ścigał a ponieważ miał przewagę liczebną, nie mieli szans na ucieczkę. W wąskich korytarzach łatwo staliby się celem, musieli gdzieś się ukryć i przeczekać. Pod płytą znajdowała się pieczara wystarczająco duża by pomieścić ich wszystkich a po jej zamknięciu stawała się całkowicie niewidoczna z zewnątrz. Siedząc w kryjówce słyszeli jak wrogowie biegają kilkakrotnie obok sprawdzając obie komnaty zanim ostatecznie dali za wygraną i zdecydowali się wrócić. Dopiero gdy wszystko ucichło zupełnie, Garinias odsunął płytę i powoli mogli wydostać się do otwartego tunelu.

-Musimy iść za nimi by dotrzeć do Błędnej Komory, na razie to jedyne przejście – rzekł gdy już zorientowali się, że nikt ich nie usłyszy – dopiero stamtąd będziemy mogli znaleźć krótszą drogę.

-Dotrą tam przed nami i zniszczą miasto – jęknęła Karakas.

-Gdybyś nie spiskowała nie doszło by do tego.

-Nie doszłoby do tego gdybyś mnie słuchał i pozbył się Fatriona. –

-Gdybym cię słuchał pewnie dawno już byś doprowadziła do rozłamu. Nie zapominaj, że uwięziłaś mnie - króla i próbowałaś nas zgładzić.

-Nie zapominaj, że gdyby nie moje płatki wiedzy nie udało by się nam uciec.

-Wiedziałem, że od tamtej próby kradzieży masz je zawsze przy sobie i tylko dlatego kazałem ci iść z nami.

W ten sposób, król wyjawił prawdziwy powód, dla którego zabrał ze sobą zdrajczynię. Oboje sobie  nie ufali i niestety demonstrowali wzajemne antypatie przez co stawali się mało wiarygodni i nieprzewidywalni, co bardzo niepokoiło Egona. Agilian przestał być niebezpieczny, to była jedyna  pomyślna wiadomość. Znacznie gorzej jawiła się sytuacja mieszkańców Podziemia, nadal była groźna. Egon ceniący honor ponad wszystko, poczuwał się do odpowiedzialności za nią. Przecież to ich błędna interpretacja odnalezionych materiałów i wyciek informacji doprowadziły do odkrycia tego miejsca i sprowadzenia do niego Kalhana. Czuł się bardzo upokorzony, szczególnie wobec Lany, która od początku przekonywała go, że antymateria nie może tak długo istnieć. Spodziewał się jakichś uszczypliwości z jej strony, jeśli nie teraz to przy nadarzającej okazji i dziwił się, że nie następują. Nie zamierzał z nią polemizować gdyby robiła jakieś złośliwe uwagi gdyż niestety byłyby one uzasadnione. Gdyby tak bardzo nie uwierzyli w możliwość istnienia owego tajnego laboratorium i nie chcieli się do niego dostać za wszelką cenę, nie zważając na koszty, może Kalhan także nie byłby o tym tak przekonany. Z drugiej jednak strony badania nie były zupełnie bezpodstawne, miały historyczne uzasadnienie i doprowadziły do lepszego poznania przeszłości narodu. Dla kogoś, kto tak jak on cenił naukę miało to ogromne znaczenie. Nie zamierzał więc rozdzierać szat, wolał bardziej konstruktywne działania takie jak zapobieganie katastrofie.

-Jest duże prawdopodobieństwo – rzekł by przerwać kłótnię między władcą a wieszczką - że nasi ludzie dostaną się do Wieży Zasilania zanim tamci ją zniszczą. Możecie być pewni, zrobią wszystko by nie dopuścić do katastrofy.

-Przecież nic nie wiedzą o Wieży – zawołała Karakas nieufnie -skąd będą wiedzieć dokąd się udać?.

-Mylisz się całkowicie – odezwał się Kwadron – To tylko kwestia czasu. Hiada wydostała się z jedną z waszych i mają za zadanie sprowadzić pomoc.

-Jedną z naszych? - zdziwił się król – przecież wszyscy byli w Sali Zgromadzeń.

-To Agami – wtrąciła Lana – wasza nieszczęsna więźniarka, której udało się przeżyć.

Karakas i król popatrzyli na siebie nie rozumiejąc, o czym mówi. Kwadron szybko wyjaśnił co się wydarzyło w więzieniu i jak udało im się ujść z życiem a na zakończenie dodał:

-Słyszeliśmy co działo się w Sali Zgromadzeń zanim tu wyruszyliście i podjąłem decyzję o podążaniu za wami.

- Dlaczego wziąłeś ze sobą Lanę? – nie omieszkał spytać Egon.

-Nie brałem jej, spadła mi na głowę, dosłownie.

-To nie moja wina, pełno tu jakichś pułapek, zapadni i innych wynalazków, trudno się w tym wszystkim rozeznać – odezwała się.

Dziwaczne przypadki zazwyczaj przytrafiały się właśnie jej, dlatego też Egon  nie zdziwił się i  nie dociekał szczegółów. Trzeba było zająć się ważniejszymi sprawami. Sytuacja wyjaśniła się na tyle, by resztę można było odłożyć na bardziej stosowny moment. Ruszyli natychmiast chcąc jak najszybciej dotrzeć do Błędnej Komnaty, los zadecydował, inaczej. Gdy znaleźli się przy zwodzonym moście idący jako pierwszy Garinias dał znak by się zatrzymać. Od razu zauważył, że ktoś próbował zniszczyć most. Metalowe liny nosiły ślady cięć, na szczęście okazały się na tyle odporne, że nie doprowadziło to do ich przerwania. Jednakże osłabiona konstrukcja wymagała ostrożności w jej pokonywaniu i oczywiście pojedynczego przechodzenia. Zbytnie obciążenie mogłoby okazać się tragiczne w skutkach.

Egon zarządził, że pierwszy ma przejść Kwadron, który sprawdzi wytrzymałość konstrukcji, za nim pójdzie Lana, potem Karakas i Garinias, on sam miał przejść jako ostatni. Karakas skrzywiła się, mimo iż kolejność wydawała się rozsądna.

-Dlaczego to on wydaje dyspozycje? – spytała.

-Bo to on ma broń – odpowiedział zimno król - i to jego ludzie mogą wyprowadzić nas z tego bagna, do którego nas wprowadziłaś.

Karakas zamilkła, chciała powiedzieć, że nie powinien obcym tak bardzo ufać, szybko jednak zmieniła zdanie. Zdała sobie sprawę, iż taka uwaga rozjuszyłaby tylko króla i mogłoby to się źle dla niej skończyć. Posłusznie czekała na swoją kolej obserwując spod oka jak Kwadron, potem Lana oddalają się powoli i zajmują pozycje po drugiej stronie. Na Lanę patrzyła ze szczególną niechęcią, nie mogła zrozumieć w jaki sposób udało jej się pokonać truciznę, co uznawała za osobista porażkę.

Lana także traktowała wieszczkę z dużą rezerwą, wręcz starała się ją ignorować. W tych okolicznościach, gdy stanowili zespół i musieli na siebie uważać, nie było to łatwe. Sama obecność wieszczki bardzo ją irytowała, dobrze pamiętała jak ta domagała się jej śmierci gdy pierwszy raz trafiła do Podziemia a także to jak ich uwięziła i kazała swoim zwolennikom zabić wszystkich. Zastanawiała się kiedy znowu coś wymyśli na ich zgubę i miała nadzieję, iż nie tylko ona podejrzewała ją o najgorsze instynkty. W istocie, ani Egon ani nikt inny nie ufał Wszystkowidzącej, zbyt wiele zła im wyrządziła. Teraz, gdy mieli wspólny cel i wspólnego wroga, rozsadek nakazywał współpracę. Wewnętrzne niesnaski na pewno nie sprzyjały pokonywaniu przeszkód toteż szybko ich zaprzestano. Król, jakkolwiek nie lubił gdy ktoś mu rozkazuje, zbyt był inteligentny by sprzeciwiać się mądrym poleceniom wówczas gdy ich ignorowanie mogłoby doprowadzić do zagłady. Przeszedł po chwiejącym się moście zaraz po tym jak Karakas znalazła się na drugim brzegu a gdy już stanął obok niej powiedział:

-Gdyby udało im się zniszczyć dzieło naszych przodków, mielibyśmy poważne problemy z pokonaniem tej szczeliny.

-Karakas miałaby okazję popisać się swoimi czarami – mruknęła Lana korzystając z okazji by dokuczyć znienawidzonej osobie.

Kobieta spojrzała na nią mało przyjaznym wzrokiem.

-Nie jestem czarownicą – odpowiedziała zimno– ja tylko przewiduję przyszłość.

-Słabo ci to wychodzi – przyszedł Ziemiance z pomocą Garinias.

Egon przeprawił się przez most jako ostatni, on też zamykał kolumnę w czasie przemieszczania się do Błędnej Komnaty. Gdy już tam się znaleźli do ich uszu zaczęły dobiegać dziwne odgłosy, jakieś stukanie, szumy, a nawet odgłosy przypominające świst strzałów. Były bardzo ciche, ledwie słyszalne, ale jak najbardziej rzeczywiste. Nawet mało zwracająca uwagę na takie sprawy Lana nie mogła ich zignorować.

-Co to jest? - spytała nasłuchując. Inni też przysłuchiwali się uważnie próbując zorientować się skąd dochodzą.

-Chyba zaczęło coś dziać – pierwszy odezwał się Kwadron – pewnie Hiada dotarła już z pomocą.

-Musimy jak najszybciej dostać się do nich – zawołał przytłumionym głosem Egon.

-Biegnijmy więc, taka niekontrolowana strzelanina może doprowadzić do kataklizmu – zgodził się Garinias popierając na przekór Karakas wszystko co mówił Egon i nie czekając na nikogo ruszył w kierunku tunelu. Mimo ciężkiego położenia czuł się władcą tego świata i żeby podkreślić swoją pozycje i lepszą znajomość okoliczności musiał wtrącić uwagę o dodatkowym, sobie tylko znanym zagrożeniu. Jak na złość, uwaga okazała się prorocza o czym przekonali się prędzej niż nawet on się spodziewał. Nie zdążył bowiem zrobić nawet dwóch kroków gdy potężny huk poraził wszystkich. Skała pod stopami zadrżała lekko a z tunelu, do którego zmierzali wydostały się kłęby gryzącego kurzu. Na chwilę w Komorze zrobiło się prawie ciemno.

Nietrudno było domyśleć się co się zdarzyło. Gdy kurz opadł wystarczył jeden rzut oka w głąb korytarza by zobaczyć, że dalszej drogi już nie ma. Zwały skał i kamieni sięgające stropu tworzyły przeszkodę nie do pokonania.

-No pięknie – jęknęła Lana z przerażeniem w oczach – tego tylko brakowało. Jedyna droga zablokowana.

Nie tylko ją wystraszył widok zablokowanej drogi. Karakas poczuła się jak w więzieniu, osamotniona i bezbronna w rękach króla i jego obcych sprzymierzeńców. W każdej chwili mogli dokonać zemsty i pozbyć się jej bez zdania racji. Na pewno była ostatnią osobą, którą chcieliby ratować, tak przynajmniej uważała. Ona sama na ich miejscu bez wahania skazałaby taką niesubordynowaną buntowniczkę na stracenie.

Wbrew jej obawom, pozostali nie myśleli o zemście. Rozpamiętywanie dawnych krzywd nic by nie dało wówczas gdy należało myśleć o ratowaniu życia. Ich również nie ucieszyło zawalenie się korytarza odcinające drogę powrotną. Zostali pozbawieni możliwości szybkiego dotarcia, znanym korytarzem do swoich i ludzi i zapobiegnięciu tragedii.

-Zostawiałem znaki wskazujące którędy szliśmy – rzekł Kwadron – Hiada będzie starała się nas odszukać.

-Zwały kamieni są zbyt potężne by udało się je szybko rozebrać, nawet przy pomocy narzędzi – odezwał się Garinias. – Wymiana ognia musi trwać już od dłuższego czasu, skoro doszło do tak potężnego osuwiska.

-My nawet nie wiemy kto i gdzie walczy – syknął Kwadron

-I jeśli tam nie dojdziemy nie dowiemy się nigdy - rzekł Egon. -Mówiłeś o jakiejś krótszej drodze z Błędnej Komnaty....

-Też została odcięta. Zawał był zbyt blisko komnaty. Musimy spróbować zejść uskokiem, nie będzie niebezpiecznie, może trochę gorąco.

-Czy nie będzie żadnych potworów? - spytała Lana.

-Nie powinno być, przynajmniej ja nic o nich nie wiem.

-Czyli jednak mogą się zdarzyć?

-Nie powinny.

„Jak się zdarzą to rzućcie im Karakas na pożarcie” - pomyślała, głośno zaś wyrzuciła z siebie z nieukrywaną niechęcią:

-Może Karakas przewidzi czy jakieś będą. Przecież jest najmądrzejsza i w dodatku wszystkowidząca.

Garinias popatrzył na dziewczynę z uśmiechem, ponieważ także lubił dokuczać wieszcze, jednak nie tym razem. Teraz nie włączył się w wymianę zdań. Znajdowali się w bardzo trudnym położeniu, prawie bez wyjścia i to próba znalezienia jakiegoś sensownego rozwiązania stanowiła teraz dla nich priorytet. Tylko Lana, funkcjonowała trochę inaczej niż pozostali. Wówczas gdy zdarzyło się jej zostawać samej, musiała zastanawiać się nad tym jaką decyzję ma podjąć by przeżyć i jak dotąd jej się udawało. W obecności Egona nigdy jej nie obchodziły sposoby szukania ratunku, za wszystko odpowiadał on i to jemu pozostawiała wybór metod działania. Wolna od odpowiedzialności i konieczności myślenia mogła sobie pozwolić na robienie uwag nie ułatwiających dokonywania właściwych wyborów. To nie był jej jedyny świat i była przekonana, że to ten, który ją tu sprowadził miał obowiązek ją chronić a gdy czuła się zagrożona zaczynała być złośliwa. Pozwalało jej to odwrócić uwagę od własnych ograniczeń i skierować ją na niedoskonałości innych.

Stali członkowie tego świata, musieli w nim egzystować, każdy miał własny cel, dążył do jego realizacji a także ponosił długoterminowe konsekwencje złych wyborów. Aby przeżyć należało działać i to w tej chwili było najważniejsze. Karakas również wolała nie wdawać się w niepotrzebną wymianę zdań, udała, że nie słyszy uwagi, zauważyła tylko niepewnie:

-Wszystkie drogi stąd kończą się nad przepaścią...

-Nad uskokiem, nie przepaścią – sucho stwierdził król. - W jednym miejscu uskok tworzy zejście na niższy poziom. Zaryzykujemy i pójdziemy tędy, chyba, że chcesz czekać aż ktoś cię odkopie za kilka lat.

Skoro droga przez uskok była jedyną, należało ruszyć jak najprędzej. Gdzieś tam w głównym mieście od dawna trwała już walka o przetrwanie i żadna z walczących stron nie wiedziała co stało się z królem i jego towarzyszami. Jeśli nawet Kalhan i jego ludzie dotarli już tam, to trudno było przewidzieć jakie zajmą stanowisko. Właściwie to nie mieli już czego tu szukać i rozsądek podpowiadałby by wycofać swoje siły i wynosić się, tylko czy rozsądek zwycięży? Nie wiadomo też czy sytuacja na to pozwoli. Siły Alatydów sprowadzone przez Hiadę, będą starały się za wszelką cenę opanować miasto i ruszyć na pomoc Egonowi w nadziei, że zdążą przed przejęciem antymaterii przez Kalhana, przecież nikt z nich nie miał pojęcia, co się tam wydarzyło.

Pospiech był jak najbardziej wskazany, nie można było pozwolić sobie na marnowanie czasu. Im prędzej dostaną się do walczących tym łatwiej będzie uspokoić zamieszanie.

Zeszli w dół po kamiennych stopniach, które były pozostałością po wcześniejszym tąpnięciu i dotarli do wąskiego korytarza, znajdującego się na dnie uskoku. Szybko pokonali dystans dzielący ich od studni tektonicznej, gdy już znaleźli się przy niej musieli zwolnić. Była głęboka i niczym nie zabezpieczona, jej obrzeże wąskie i nierówne. Tylko dwie osoby mogły iść nim obok siebie nie zastanawiając się czy któraś wpadnie w bezdenną otchłań.. Dla bezpieczeństwa i na wszelki wypadek szli pojedynczo, zachowując duże odległości, tradycyjnie pochód otwierał Kwadron a zamykał go Egon, Karakas zaś przemierzała trakt tuż przed nim.

- To jak twoja Studnia Czasu – mruknął Garinias do wieszczki gdy już wszyscy znaleźli się po drugiej stronie – tylko w większym wydaniu i bardziej niebezpieczna.

„Dobrze by ją tam wrzucić” - znowu pomyślała Lana, która nie mogła pozbyć się negatywnych emocji w stosunku do kobiety. Popatrzyła trochę niepewnie na wąską krawędź, po której trzeba było przejść by znaleźć się po drugiej stronie. Nie chciała w obecności wieszczki okazywać słabości czy strachu, więc nie narzekała, chociaż tak naprawdę bardzo się bała.. Szczególnie wówczas gdy znalazła się w połowie krawędzi okrążającej studnię. Kwadron już pokonał dystans a Garinias dopiero wstępował na krawędź, Egon był gdzieś daleko a ona mimo ostrzeżeń nie wytrzymała i z ciekawości spojrzała w dół. Głęboko na dnie, o ile w ogóle to dno istniało, kłębiły się mętne opary a ona tutaj, sama zawieszona na wąskiej skale nad przepaścią. W dodatku na górze musiało znowu nastąpić jakieś tąpnięcie gdyż kilkanaście dużych odłamków skalnych oderwało się od ściany i odbijając od posadzki wpadło tuż przed jej stopami do otchłani a jeden z nich niemal otarł się o jej skroń. Wyobraźnia przedstawiała jej najgorsze scenariusze, łącznie z perspektywą upadku ze skały, na szczęście nic takiego się nie wydarzyło.

Drażniąca obecność Karakas zadziałała wówczas jak środek dopingujący. Przecież wieszczka nie mogła zobaczyć ani jej strachu ani upadku i udało się. Opanowała drżenie nóg i wolno i bardzo ostrożnie pokonała dzielącą ją od brzegu odległość. Gdy byli już razem mogła spokojnie i z podniesionym czołem patrzeć wszystkim w oczy.

Uszli tylko kilka metrów gdy znowu usłyszeli łomot osuwających się skał tym razem bardzo głośny i bliski. Lana z przerażeniem zobaczyła jak skała pod ich stopami pęka a brzegi rozsuwają się tworząc szczelinę oddzielającą ją i Kwadrona od pozostałych. Idący na końcu Egon zareagował natychmiast, pchnął lekko Karakas i Gariniasa dając im sygnał by jak najszybciej przeskoczyli szczelinę zanim stanie się zbyt szeroka. Sam zrobił to samo.

-Musimy się stad wydostać – przytłumionym głosem zawołał Garinias – to już niedaleko.

Szczelina za nimi powiększyła się odcinając kolejną drogę powrotną. Chwilę później było jeszcze gorzej. Oto pojawiła się druga poprzeczna szczelina, tym razem brzegi nie odsuwały się od siebie tylko zaczęły błyskawicznie osuwać się w dół tworząc ogromny uskok. Na swoje nieszczęście Karakas znajdowała się po niewłaściwej stronie szczeliny i tylko niezwykła przytomność umysłu Egona ocaliła ją od śmierci. Jak zawsze czujny znalazł się przy niej w ułamku sekundy i zdążył chwycić ją za rękę zanim całkowicie zsunęła się wraz z opadającą ścianą. Jednak siła jej upadku była bardzo duża, toteż pociągnęła go za sobą tak, iż stracił równowagę. Upadając na skałę zawisł połową ciała nad przepaścią, jedną ręką trzymając rękę wieszczki drugą musiał ratować ich  oboje chwytając się skały. Dla Lany widok był przerażający i komiczny zarazem. Nie mogła powstrzymać się od śmiechu patrząc jak znienawidzona wieszczka macha bezładnie nogami usiłując bezskutecznie znaleźć dla nich oparcie. Położenie Egona także było trudne. Leżał jedna połową ciała na skale i tylko jedna ręka i noga znajdowały się na twardym gruncie, druga noga wisiała w powietrzu. Drugą ręką trzymał dłoń szamotającej się Karakas i sam nie miał szans na zmianę pozycji. Tylko wypuszczenie wieszczki i skazanie jej na unicestwienie pozwoliłoby mu samodzielne wydostać się z opresji. Lana doskonale znała Egona i wiedziała, taka ewentualność nie wchodzi w grę, więc chociaż nie rozpaczałaby gdyby kobieta skończyła żywot w czeluści, z trudem tłumiąc pusty chichot próbowała chwycić Egona za rękę. Z pomocą szybciej przyszli Kwadron i Garinias i to oni wciągnęli oboje z powrotem na skalną krawędź.

-Miało nie być niebezpiecznie... - zauważyła Lana chcąc zamaskować swoje niestosowne zachowanie i rozładować napięcie.

Nikomu nie było wesoło, jej też szybko odechciało się śmiać gdy napotkała karcący wzrok Kwadrona. Ogarnęło ją wówczas uczucie wstydu i najchętniej schowałaby się gdzieś w jakąś dziurę, ale takowej nigdzie nie było. Miała tylko nadzieję, że Egon nie widział jak dusiła się próbując powstrzymać głupi śmiech a Kwadron mu o tym nie doniesie. Reakcją wieszczki się nie przejmowała.

-Dlaczego to zrobiłeś? - spytała cicho Karakas nie mogąc dojść do siebie po traumatycznym przeżyciu. Zachowanie Egona było dla niej niezrozumiałe, przecież niedawno chciała go zabić!

-Co zrobiłem? - spytał Egon jakby nie wiedząc o co chodzi.

-Dlaczego mnie ratowałeś?

-A to... nie straciłem jeszcze nigdy nikogo z tych, którzy byli pod moją bezpośrednią komendą i niech tak zostanie. Słyszę jakieś odgłosy – zmienił temat.

-Ja też słyszę – potwierdził Kwadron – to chyba odgłosy walki, jesteśmy już niedaleko miejsca zmagań. Gariniasie jakie mamy możliwości?

Garinias, który patrzył na poświęcenie Egona z uznaniem i niedowierzaniem jednocześnie, też nie mógł do końca zrozumieć motywów takiego działania. Zastanawiał się właśnie czy warto było tak się narażać dla, bądź co bądź, zdrajczyni, gdy pytanie Kwadrona wytrąciło go z zamyślenia.

-To zależy od sytuacji w mieście – odpowiedział. - Jeśli Kaparowi udało się zjednoczyć ludzi, co pod nieobecność tej buntowniczki było możliwe, stawili czoła wrogowi.

-Przecież złożyłam ci obietnicę posłuszeństwa... - wtrąciła nieśmiało Karakas. Czuła się tak jakby otrzymała drugie życie i chciała je zacząć od nowa. Zrozumiała też, że takich ludzi jak Egon lepiej mieć po swojej stronie.

-Nie pierwszy raz. Chciałbym wierzyć w twoje zapewnienia. Zastanawiające czy tym razem jej dotrzymasz?

-Dotrzymam.

Powiedziała to bardzo stanowczo, Tym razem nikt nie wątpił w prawdziwość jej intencji.

Garinias zaś ciągnął dalej:

-Musimy dostać się do akweduktu zanim nastąpi następny wstrząs. Właśnie tam Kapar rzuciłby największe siły gdyby miał taką możliwość.

-Hiada zapewne poprowadzi ludzi i do akweduktu i do Wieży Zasilania – rzekł Kwadron. – Może z pomocą Agami udało jej się wydostać na zewnątrz i sprowadzić pomoc.

-Agami jest młoda i sprytna, udało jej się przechytrzyć Karakas i ukraść jej płatki wiedzy – powiedział Garinias z uznaniem.

-A wy za to skazaliście ją na długie więzienie – Lana nie mogła powstrzymać się od tej uwagi, chociaż było to niestosowne i zostało źle odebrane nie tylko przez Karakas. Przypomnienie tamtej sprawy wyraźnie poirytowały króla, nie wiedział ile opowiedziała im dziewczyna po wybudzeniu ze śpiączki, dlatego nie mógł pozostawić uwagi bez reakcji.

-Nie tylko za to – odpowiedział niechętnie - skazaliśmy ją za planowanie zamachu... nie mieliśmy wyjścia, dowody były przekonujące.

-Pewnie sfałszowane – mruknęła spoglądając zaczepnie na Karakas.

-Nie wam to oceniać. Nie umieliście odróżnić legendy od rzeczywistości, przez głupią pewność swoich ustaleń doprowadziliście do zniszczenia naszej cywilizacji a teraz chcecie nas pouczać?

-Ja od początku mówiłam, że to wszystko nie ma sensu – dumnie stwierdziła Lana.

-Nie wiedzieliśmy o waszym istnieniu. Bardzo skrzętnie skrywaliście je przed światem, więc nie możecie mieć do nas pretensji. My tylko chcieliśmy zweryfikować nasze hipotezy badawcze i mieliśmy do tego prawo – tłumaczył Egon,

W tym momencie skała znowu zaczęła lekko drżeć i zasadność dawnego wyroku jak i wszelkie hipotezy badawcze przestały mieć dla kogokolwiek znaczenie. Widmo kolejnego tąpnięcia zjednoczyło ich natychmiast.

-Wynośmy się stąd – zawołał Kwadron – zanim to przeklęte miejsce pogrzebie nas żywcem.

„Przeklęte miejsce” stawało się coraz bardziej niebezpieczne nie pozostawiając im żadnego wyboru. Wszyscy ruszyli bez ociągania za Gariniasem, który szedł pierwszy gdyż najlepiej umiał znajdować w miarę bezpieczne przejścia. Skała nie przestawała drżeć więc biegli bez wytchnienia osłaniając głowy rękoma przed padającymi coraz gęściej odłamkami skał, coraz bardziej oddalając się od celu wędrówki.

 

Rozdział XXII

 

Agami rzeczywiście była sprytna. Zdążyła już odzyskać sprawność po długim okresie spędzonym w Sali Zapomnienia a zrozumiawszy co wydarzyło się w jej kraju nie wahała się, wyprowadziła Hiadę na powierzchnię i razem udały się na poszukiwanie wojsk Alatydów. Musiały uważać gdyż Kalhan obstawił główne wyjścia swoimi siłami. Jako mieszkanka znała drogi, których Fatrion w czasie swojego krótkiego pobytu nie był w stanie odnaleźć. Wkrótce więc obie znalazły się w znacznej odległości od podziemnej osady i mogły bez obawy o swoje bezpieczeństwo rozglądać się za wojskiem.

Agami okazała się bardzo gadatliwa, szybko zapomniała o obowiązującej ich dyskrecji i po drodze chętnie opowiadała Hiadzie o życiu w podziemnym państwie, trudnym życiu, wymagającym zmagania się z wieloma problemami. System podziemnych jaskiń był bardzo rozległy i tylko niewielka część była zamieszkała. Pozostałe były dzikie i nieprzyjazne, często dochodziło tam do niekontrolowanych zawałów, które w części zamieszkałej były neutralizowane przez odpowiednie konstrukcje. Ponadto żyły w nich rozmaite zwierzęta, które czasami podchodziły w okolice zamieszkałe szukając zdobyczy.

-Kiedyś do przepompowni akweduktu przypłynęła ogromna Ikania – mówiła Agami – zanim ja zabito poraniła mocno jednego z pracowników Długo nie mógł po tym wyzdrowieć, blizny ma do tej pory.

-No cóż, my mieliśmy okazje spotkać trzy kandyle – wtrąciła Hiada.

-Kandyle? - zdziwiła się dziewczyna – to one naprawdę istnieją? Ludzie opowiadali o nich niestworzone historie, chociaż nikt ich nie widział.

-Istnieją i lepiej ich nie widzieć. Trzy były naprawdę potężne, Egon zabił wszystkie No tak, to był Egon, innym nie radzę go naśladować. Musimy pospieszyć się, niedługo może zrobić się naprawdę gorąco.

Wkrótce udało im się dotrzeć do swoich. Petron, który objął dowództwo pod nieobecność Egona, natychmiast po zniknięciu grupy negocjacyjnej rozpoczął poszukiwania. Najpierw próbował rozkopać miejsce, w którym nastąpiło osunięcie się ziemi, nie dało to żadnego efektu. Zapadlisko było niezmiernie głębokie, bez ciężkiego sprzętu, którego nie posiadali, o usunięciu go nie było nawet co marzyć. Wysłał więc patrole na poszukiwanie dróg dojścia do Podziemia oraz wezwał posiłki stacjonujące w dolinie. Hiada i Agami natknęły się na jeden z takich patroli. Krótka wymiana zdań uświadomiła skalę zagrożenia. Szybko wezwano wszystkie siły na naradę gdyż niebezpieczeństwo było ogromne i należało działać natychmiast.

Hiada zdała szczegółową relację z tego co wydarzyło się od czasu ich zniknięcia, nie miała jednak pojęcia co stało się Egonem, Kwadronem i Laną ani też co stało się z antymaterią. Do głowy jej nie przyszło, że ta w ogóle nie istniała, ciągle stanowiła zagrożenie i musieli liczyć się z jej siłą. Jednak na razie jako najważniejsze zadanie uznano dostanie się do tuneli, opanowanie Wieży Zasilania i akweduktu a potem stopniowe eliminowanie sił przeciwnika. Wszyscy mieli nadzieję, że Egonowi i Kwadronowi uda się jakoś nie dopuścić do przejęcia antymaterii przez Kalhana a wówczas dużo łatwiej byłoby go schwytać. Ludzie Kalhana nie wydawali się ani zbytnio wyszkoleni ani bardzo inteligentni, nie powinni być zbyt groźnymi przeciwnikami. Doskonale wyszkolony Fatrion znalazł się w grupie udającej się do Agilianu i to on stanowił największe zagrożenie. Kalhan był już niemłody, w bezpośrednim starciu nie poradziłby sobie nawet z Kwadronem. Poza tym był tam Egon, równie dobrze wyszkolony, jak Fatrion, spodziewano się więc, że to między nimi dojdzie do głównego starcia.

Tak czy inaczej należało wyzwolić miasto.

Agami rozrysowała w miarę dokładny plan znanych sobie tuneli i dróg dojścia do głównych obiektów. Opowiedziała również o zasadach ich użytkowania, oczywiście tylko ogólnie. Była młoda i nie wiedziała wszystkiego. Jej wiedza musiał wystarczyć do opracowania odpowiedniej strategii dotarcia i zdobycia najważniejszych miejsc miasta. Istotnym problemem był brak informacji o siłach przeciwnika, na ten moment w żaden sposób nie mogli ich zdobyć. Pozostawało zaryzykować i liczyć się z każdą ewentualnością, nie mogli przecież porzucić niedokończonego zadania.

Podzielono siły na dwa zasadnicze oddziały, które miały wejść do miasta z różnych stron i stopniowo opanowywać teren tak by ostatecznie spotkać się w Sali Zgromadzeń. Tylko dwie osoby były w podziemnym mieście, Hiada, i Agami i tylko one miały doświadczenie w poruszaniu się po tamtym terenie. Każda z nich została przydzielona do jednego oddziału jako zwiadowca. Był jeszcze Mogir. Nie był co prawda w podziemnym mieście, ale miał doskonałą orientację przestrzenną i umiał znajdować drogę w jaskiniach, co udowodnił przebywając tam tyle czasu, Przydzielono mu więc zadanie specjalne. Wraz z kilkoma żołnierzami miał poszukać jakichś innych wejść do miasta, takich od strony niezamieszkałych jaskiń. Owe jaskinie rozciągały się na dziesiątki kilometrów i nie wszystkie były znane mieszkańcom.

-Na pewno nie zawiodę – zapewniał – poruszałem się tymi korytarzami i z łatwością znajdę jakąś nieuczęszczaną trasę, której nie zaznaczono na planie.

O to właśnie chodziło by zaskoczyć przeciwnika. Miał być wsparciem tam gdzie nikt się nie spodziewał. Mogir po cichu liczył na to, że uda mu się jakoś dotrzeć do owego Agilianu i dać wsparcie Egonowi. Petron ostrzegał jednak by nie działać na własną rękę i nie podejmować żadnych pochopnych decyzji.

Hiada prowadziła oddział do Wieży Zasilania, gdyż według mapy sporządzonej przez Agami była bliżej i łatwiej było ją odnaleźć. Ponieważ jednak zdobycie jej już nie było takie proste oddziałem dowodził sam głównodowodzący Petron i to on szedł na czele razem z Hiadą. Hiada była pełna obaw o Lanę i pozostałych, córka jej przyrodniego brata tak łatwo wpadała w tarapaty, stanowiąc zagrożenie nie tylko dla siebie. W dodatku jeszcze Kwadron nie był wyrozumiały w stosunku do jej wybryków. Miała pretensję do siebie, że nie zdołała chwycić Lany i zapobiec jej zsunięciu się do szybu. Może gdyby szła bliżej bratanicy zauważyłaby jak uwalnia zapadnię i zdążyła ją przytrzymać. Dziewczyna byłaby teraz bezpieczna, pod opieką w obozie i czekałaby spokojnie na rozwój wypadków a tak zapewne tylko przeszkadza i utrudnia działanie. Wszystko potoczyło się za szybko, dużo za szybko.

Hiada umiała realnie oceniać każdą sytuację, nie mając więc wpływu na to co się teraz działo z pozostałymi w Podziemiu ludźmi całą uwagę skupiła na wypełnieniu swojego zadania.

Aby dotrzeć w pobliże Wieży musieli wspiąć się niepostrzeżenie na kilka szczytów a następnie zejść w szczelinę. Dla dobrze wyszkolonych ludzi nie stanowiło to problemu. Na miejscu okazało się, że trzeba było jeszcze pokonać głęboki choć wąski ciek wodny i dopiero wówczas można było ocenić możliwości dalszego działania. Petron pozostawił oddział w ukryciu i osobiście udał się na rozeznanie terenu.

Dotarłszy na szczyt zajrzał przez ogromny górny otwór do wnętrza konstrukcji i w pełni zrozumiał trudność całego przedsięwzięcia. Wieża miała wiele poziomów, na które można było się dostać krętymi schodami. Na każdym z nich oprócz pracowników znajdowali się pilnujący ich najemnicy. Dojść zewnętrznych było niewiele i wszystkie z najniższego poziomu, przeciwnicy łatwo je zabezpieczyli .

-Nie będzie łatwo – rzekł wróciwszy z patrolu – to bardzo skomplikowana budowla. Obstawili wszystkie drogi dojścia a na każdym poziomie mają swoich ludzi. Przez większość otworów wentylacyjnych można zajrzeć do środka, ale nie da się wejść, są za małe, ponadto otwierają się zbyt wysoko nad półką skalną.. Tylko jeden jest nieco większy i kończy się na odpowiedniej wysokości. Ten wykorzystamy.

-Jest jeszcze wielki otwór szczytowy. Moglibyśmy zrobić desant linowy – zaproponował jeden z żołnierzy.

-Zrobimy we właściwym czasie. Nie możemy od tego zacząć, zauważyliby nas i szybko zlikwidowali. Dwie grupy muszą najpierw przebić się przez wartowników i odciągnąć ich uwagę, wówczas wkroczy desant.

-Ilu ich jest? - spytała Hiada.

-Piętnastu, wystarczająco dużo by nie lekceważyć przeciwnika. Problemem mogą być pracownicy obsługujący Wieżę Zasilania, Są zapewne nieuzbrojeni i podporządkowani, nie wiadomo jak zareagują.

-Jest ich tam sporo, są odcięci od reszty ludzi i właściwie nie wiedzą co się stało w ich państwie. Cały czas pracują przy urządzeniu by nie dopuścić do przerwania dopływu energii. To naprawdę potężne i dobrze zorganizowane przedsiębiorstwo.

-Musimy zabezpieczyć je przed zniszczeniem.

-Będziemy działać uważnie tak by niczego nie uszkodzić. Zniszczenie instalacji mogłoby by być niebezpieczne. Czynnik zaskoczenia działa na naszą korzyść

-Król Podziemia ostrzegał przed używaniem broni palnej – ciągnęła Hiada – hałas mógłby wywołać jakieś tąpnięcia.

-Ludzie Kalhana nie będą się z tym liczyć, pewnie nie zdają sobie z tego sprawy. Dopóki to możliwe wykorzystamy inne sposoby walki, Nie możemy pozwolić sobie na przegraną, nawet kosztem jakiegoś osuwiska. Im prędzej opanujemy Wieżę tym szybciej ustaną strzały.

Mówiąc to sam nie zdawał sobie sprawy jak wielkie mogą to być te osuwiska i nie zamierzał się nad tym zastanawiać. Rozłożył prowizoryczną mapę i zaczął omawiać strategię wyznaczając ludziom określone pozycje i zadania po czym dał znak do rozpoczęcia operacji.

Żołnierze skierowani do przebicia się przez wartowników ruszyli jako pierwsi, desantowcy zajęli stanowiska na szczycie przy wielkim otworze zabezpieczającym dopływ światła słonecznego do Wieży i czekali na znak by zsunąć się na linach na szczyt konstrukcji a potem stopniowo opanowywać jej kolejne piętra. Petron razem z Hiadą mieli dostać się do środka jedynym nadającym się do tego otworem wentylacyjnym i zaatakować na tyłach wroga. Oboje mieli najmniejsze gabaryty spośród pozostałych żołnierzy i to głównie zadecydowało o przydzieleniu im tego zadania. Hiada, chociaż jak na kobietę była dość wysoka, miała szczupła budowę ciała i przeciskanie się przez wąski tunel nie było dla niej problemem, Petron był chudy i kościsty przy tym niewiele od niej wyższy, razem stanowili najodpowiedniejszy duet do tej roboty.

-Czasami chudość się przydaje – mruknął wciskając się w wąską szczelinę. Za nim podążyła Hiada. Dotarłszy do wylotu kanału zatrzymali się czekając na rozpoczęcie akcji przez grupę wiodącą.

-Teraz – szepnął gdy dowódca tej grupy dał mu umówiony znak.

Wylot kanały wentylacyjnego znajdował się na wysokości półki skalnej obiegającej komorę. Szybko i bez wystrzału poradzili sobie z dwoma najemnikami krążącymi po niej, zresztą pozostali najemnicy byli również totalnie zaskoczeni atakiem. Obie grupy szturmujące wejścia dość szybko dostały się do środka i stopniowo posuwały się do przodu. Wkrótce pojawili się desantowcy i po krótkich zmaganiach Wieża została opanowana. Pozostali przy życiu, nielicznych najemników związano i zakneblowano.

-Poszło łatwiej niż przypuszczaliśmy – mruknął jeden z żołnierzy.

-To dopiero początek – głucho odpowiedziała Hiada – dalej może być znacznie gorzej.

Zdezorientowani pracownicy obsługujący konstrukcję nie byli przekonani, co do pokojowych zamiarów atakujących, toteż Petron natychmiast po uspokojeniu sytuacji zawołał:

-Jesteśmy przyjaciółmi króla Gariniasa. Wasz król nie zdradził swojego narodu, doszło do wewnętrznego konfliktu w państwie a to pozwoliło obcym opanować wasz kraj. Król został zmuszony do przekazania Agilianu najeźdźcy i teraz pewnie jest w drodze do niego. Musimy zapobiec temu gdyż doprowadziłoby to do niewyobrażalnego kataklizmu. Oczekujemy współpracy.

Mieszkańcy Podziemia patrzyli nieufnie na uzbrojony oddział, który tak łatwo pokonał najeźdźców, nie wiedząc czy można zaufać obcym. Wreszcie po chwili milczenia jeden z nich, najprawdopodobniej kierujący Wieżą spytał;

-Skąd się tu wzięliście i skąd wiecie o tym co się wydarzyło w naszym kraju?

-Przybyliśmy z misją badawczą nie wiedząc o waszym istnieniu – powiedziała Hiada. - W skutek błędu czy wewnętrznego konfliktu zostałam wraz z waszym królem uwięziona. Udało nam się uciec i dotrzeć do Sali Zgromadzeń. Niestety król wpadł w znowu w pułapkę i teraz jest prowadzony do Agilianu, ja z ukrycia widziałam co działo się w Sali Zgromadzeń, wydostałam się na zewnątrz i sprowadziłam pomoc.

Hiada jeszcze długo wyjaśniała kim są i dlaczego doszło do ataku.

-Dlaczego mamy wam wierzyć?- spytał kierujący Wieżą Zasilania.

-Ponieważ mówimy prawdę i uwolniliśmy was od tych zbirów. Nie chcemy opanować waszego świata, uwolnimy go tylko od najeźdźcy, zapobiegniemy przekazaniu Agilianu i wynosimy się stąd – kontynuował Petron.

Po krótkich negocjacjach stanęło na tym, że mieszkańcy będą dalej pracować by utrzymać zasilanie a dwóch alatydzkich żołnierzy zostanie by pilnować jeńców. Pozostali wyruszą wyzwalać resztę podziemnego kraju.

Niestety w czasie ataku nie obyło się bez użycia broni palnej a hałas zaalarmował inne oddziały ludzi Kalhana toteż dalsze działania operacyjne rzeczywiście nie przebiegały już tak sprawnie. Udający się w kierunku Sali Zgromadzeń zespół Petrona szybko natknął się na grupę uzbrojonych ludzi, którzy stawili im  skuteczny opór. W wąskim tunelu trudno było doprowadzić do bezpośredniego starcia i ostatecznie rozprawić się z wrogiem ponieważ zmasowany atak z broni palnej uniemożliwiał wyjście z ukrycia. Wymiana ognia przedłużała się, wreszcie Petron zarządził:

-Musimy spróbować zajść ich z drugiej strony. Widziałem boczny tunel. Ja z kilkoma ludźmi zostanę i zatrzymam ich tak by nie dostali się do Wieży. Ty Hiado weźmiesz pozostałych i poszukasz jakiejś innej drogi.

Pomysł okazał się trafiony i rzeczywiście udało się obejść grupę przeciwnika i zaatakować ich na tyłach co bardzo skróciło zmagania.

-Było gorąco – rzekł jeden z żołnierzy gdy już wszyscy napastnicy zostali wyeliminowani – warunki rzeczywiście wyjątkowo niesprzyjające. Czterech ludzi a tyle czasu zajęło nam ich pokonanie.

-Pośpieszmy się zanim zdążą lepiej się zorganizować – zarządził Petron - Pewnie są tam inne grupy, również uzbrojone i może nie być możliwości by ich otoczyć.

-Skała zaczyna drżeć - zauważyła z niepokojem Hiada – Garinias słusznie ostrzegał przed strzelaniem.

Wstrząs był delikatny, ledwie wyczuwalny i nie wydawał się groźny.

-To lekkie drgania, nie powinny spowodować osunięcia się gruntu – stwierdził Petron. – Nie mamy czasu do stracenia, ruszamy.

Jeszcze trzykrotnie przyszło im zmagać się z niewielkimi ale uzbrojonymi grupami zanim dotarli w pobliże Sali Zgromadzeń, Za każdym razem nie obyło się bez strzelania a powtarzające się co jakiś czas wstrząsy przypominały nieubłaganie o skutkach takich działań.

Grupie skierowanej do odbicia akweduktu nie udało się tak szybko opanować terenu. Dotarli na miejsce trochę później i to wystarczyło by odgłosy walki zaalarmowały strzegących go najemników tak, że w momencie ataku byli na niego przygotowani. Zabarykadowali się z jednej strony przepompowni wodnej i stawili skuteczny opór.

Przepompownię obsługiwały tylko cztery osoby należące do podziemnej społeczności i w czasie zaistniałego zamieszania udało się im uciec i ukryć w schronie, Była to niewielka pieczara odizolowana od reszty komory metalowymi drzwiami i tylko oni wiedzieli jak się do niej dostać.

-Odwagą to oni nie grzeszą - mruknął na ten widok jeden z żołnierzy chociaż właściwie dla prowadzących działania operacyjne Alatydów była to sytuacja pomyślna, nie musieli bowiem uważać by w ferworze walki nie zabić któregoś z nieuzbrojonych mieszkańców.

-To nie są wojownicy, nie umieją walczyć – nieśmiało usprawiedliwiła ich Agami – do tej pory nie było u nas najeźdźców, żyliśmy spokojnie, z dala od innych ludzi, nie wchodząc nikomu w drogę i nie ogłaszając światu swojego istnienia. Nie musieliśmy walczyć.

-Teraz to się zmieniło – mruknął dowódca oddziału – nie macie wyjścia, musicie się bronić. Świat dowiedział się o waszym istnieniu i jeśli chcecie przetrwać musicie nauczyć się odpierać ataki.

Powiedziawszy to zaczął wydawać odpowiednie dyspozycje. Początkowo próbował pokonać podwładnych Kalhana zmasowanym atakiem, szybko jednak zrozumiał, że w ten sposób może stracić tylko wielu swoich ludzi, zbyt wielu by podjąć takie ryzyko. Przeciwnik zajął doskonałą pozycje obronną, dysponował przy tym dużą siłą ognia toteż podejście do niego było niemożliwe.

-Nie mamy szans na przebicie się – rzekł - wystrzelają nas zanim tam dojdziemy.

-Może poczekać aż wyczerpią się im zapasy energii w karabinach? – zaproponowała Agami niepewnie.

- Na to nie ma co liczyć.

Czas mijał a wrogowie nie zamierzali ustąpić, tymczasem zgodnie z ustaleniami należało już dotrzeć do Sali Zgromadzeń. Zdecydowano więc o podzieleniu oddziału.

-Musimy rozdzielić siły - zarządził głównodowodzący – nie możemy tak tu tkwić bez końca.

Kilku żołnierzy jako zadanie otrzymało zatrzymanie wroga, Wyposażeni w doskonała broń nie dali szans przeciwnikowi na opuszczenie kryjóek . Pozostali prowadzeni przez Agami bardzo ostrożnie opuścili miejsce walki i ruszyli by spotkać się z oddziałem Petrona.

Przepompownia akweduktu znajdowała się bliżej Sali Zgromadzeń niż Wieża Zasilania, nie napotkali też więcej zbrojnych grup, dlatego dotarli na miejsce zbiórki tylko kilka chwil później niż tamci.

-Gdzie reszta ludzi? – spytał zaniepokojony Petron gdy tylko wszyscy znaleźli się w kryjówce.

-Oblegają przepompownię akweduktu – szybko odpowiedział dowodzący oddziałem, po czym zdał szczegółową relację z przebiegu akcji.

-Moi ludzie zatrzymają ich na jakiś czas i nie dopuszczą do zniszczenia akweduktu, Wrogowie są  jest w potrzasku, nie mogą ruszyć się z za barykady – dodał na zakończenie.

Petron nie był zadowolony z obrotu sprawy, spodziewał się mniejszych problemów lecz rozumiał zasadność decyzji dowodzącego. Uwięzienie wroga, nawet kosztem zaangażowania w to kilku ludzi, było dużo lepszym rozwiązaniem niż wysłanie tychże ludzi na pewną śmierć w czasie szturmu. Przed nimi stało teraz inne zadanie – uwolnić uwięzionych w Sali Zgromadzeń zakładników i ruszyć na pomoc Egonowi. Gdy już wykonają całość zadania będą mogli wrócić i dokończyć oczyszczanie akweduktu z sił wroga bez dużych strat, teraz trzeba było skupić się na znalezieniu jakiegoś tajnego przejścia. Agami ujawniła wszystkie znane sobie drogi dojścia oraz szyby wentylacyjne dzięki czemu mogli opracować w miarę realną do zrealizowania strategię.

Rozdział XXIII

 

W Sali Zgromadzeń od czasu opuszczenia jej przez Kalhana i pozostałych poszukiwaczy Agilianu zaszły pewne zmiany. Pod nieobecność wieszczki i w obliczu wspólnego wroga Kaparowi udało się porozumieć z Akijonem i obaj zastanawiali się jak wyjść z opresji. Najeźdźcy nie orientowali się w tutejszych strukturach zarządzania nie wiedzieli też jakimi siłami dysponują mieszkańcy co dawało tym ostatnim lekką przewagę. Problem dotyczył też pewnej kwestii, otóż nikt nie wiedział czym jest ów tajemniczy Agilian, który stanowił punkt zapalny całego konfliktu. Dla ludzi Podziemia jego istnienie było owiane tajemnicą, w zasadzie tylko odznaką władzy królewskiej i panującego porządku. Podania głosiły, że ma wielką moc, której nie wolno wykorzystywać, nikt jednak nie wiedział co to za moc, Od lat znajdował się w miejscu niedostępnym a władcy mieli obowiązek go strzec. Teraz gdy miał on zostać oddany obcym wszystko musiało się zmienić. Zarówno Kapar jak i Akijon dobrze znali króla i obaj doszli do wniosku, iż skoro zdecydował się na taki krok, moc Agilianu mogła nie być aż tak niszcząca jak to przedstawiali przybysze, gdyby więc udało się przejąć kontrolę nad ludźmi być może nie stanowiłaby wielkiego zagrożenia.

Jednakże sytuacja w Sali Zgromadzeń była dość trudna. Uzbrojeni najemnicy przechadzali się między mieszkańcami Podziemia, którzy jakby pogrążeni w marazmie w zasadzie tylko czekali na rozwój wypadków. Wbrew temu co mówił o nich król Garinias nie byli to wytrawni żołnierze. Ich doświadczenie wojenne ograniczało się do działań polegających na maskowaniu i zabezpieczaniu wejść, zmianie rozkładu łączników między korytarzami, tworzeniu fałszywych murów i skrytek czy zapadni. Bezpośrednia walka nie była priorytetem więc gdy wróg dostał się do wnętrza i państwo bez walki zostało oddane w jego ręce, sami nie bardzo wiedzieli co mają robić i czekali na decyzje przywódców.

Czekanie nużyło nie tylko uwięzionych. Najeźdźcy też byli znudzeni toteż gdy siedzący naprzeciw dowódcy oddziału wroga Akijin zagadnął do niego, ten podjął rozmowę.

-Mam nadzieję, że wasz zwierzchnik jest człowiekiem uczciwym – zaczął Akijon bardzo uprzejmie – i jeśli dostanie Agilian dotrzyma słowa i opuści nasze miasto.

-A co to jest uczciwość? My najmujemy się do walki za odpowiednią zapłatę i nie pytamy o nic. Kto płaci ten decyduje.

-Dużo dostajecie za taką akcję?

-Nie twoja sprawa.

-Zapewne nie moja, nie jestem najemnikiem, Gdybym tak miał narażać swoje życie dla czyjegoś zlecenia to chciałbym bardzo dużo, dużo więcej niż ktokolwiek mógłby mi dać.

-Tak bardzo cenisz swoje nędzne życie człowieczku? - zaśmiał się najemnik – jeszcze dzisiaj możesz stracić je za darmo!

Akijon zrozumiał, że wkracza na niebezpieczny teren toteż szybko próbował nieco załagodzić sytuację:

-Kalhan, który was wynajął obiecał zostawić miasto bez ofiar więc może wszyscy przeżyjemy. Gdyby nie dotrzymywał słowa to i wasza zapłata nie byłaby pewna. Wszyscy musimy dotrzymywać umów w przeciwnym razie nie dałoby się w ogóle żyć.

-Mędrkujesz i mędrkujesz a skąd wiesz, że wasz król nie oszuka Kalhana i nie zaprowadzi go w jakąś przepaść? A wtedy już po was a my sami sobie wypłacimy z tego co wasze.

-Nazs król nie oszukuje – stanowczo zaprzeczył milczący dotąd Kapar – jeśli powiedział, że odda Agilian to go odda. A jeśli nas zabijecie i zniszczycie miasto nic nie zyskacie. Nie mamy nic cennego co przydałoby się w innych warunkach niż tu, w naszym Podziemiu.

-Coś pewnie się znajdzie...

-Będziesz bardzo rozczarowany...

Dziwne odgłosy dobiegające z daleka przerwały wymianę zdań i zelektryzowały wszystkich. Początkowo trudno było się zorientować czym są, ale gdy stały się coraz częstsze o silniejsze nie było już wątpliwości, to były odgłosy wystrzałów.

-Co to jest?- zawołał dowódca najemników zrywając się miejsca i uważnie nasłuchując.

-To chyba przy tym ich akwedukcie – odpowiedział jeden z jego ludzi – chyba ktoś tam zaatakował naszych.

Wkrótce potem rozległy się strzały od strony Wieży. Dowódca dał znak ręką a najemnicy błyskawicznie stanęli w gotowości bojowej.

-Wszyscy ręce za głowy – zawołał do zgromadzonych mieszkańców, ci natychmiast wykonali rozkaz splatając dłonie na karku. Nawet Akijon i Kapar nie ośmielili się przeciwstawić.

-Zabezpieczyć wszystkie wejścia – rozkazał głównodowodzący rozstawiając swoich ludzi po kilku przy każdym wejściu.

-To chyba ludzie Egona - mruknął Kapar do siedzącego obok Akijona na tyle cicho by odgłosy strzelaniny uniemożliwiły słyszenie go przez obcych.

-Kolejni najeźdźcy - równie cicho odpowiedział Akijon – i nie wiadomo czego się po nich spodziewać.

-Egon wydaje się uczciwy.

-Oni wszyscy tacy sami uczciwi...

-On jest.

Strzały dobiegające od strony Wieży ucichły, potem również przy akwedukcie zrobiło się cicho, ale tylko na chwilę. Kapar i Akijon przerwali rozmowę nasłuchując. Pilnujący ich ludzie także nasłuchiwali w milczeniu.

-Trzeba sprawdzić co się tam stało – zadecydował dowódca, nim jednak zdążył wysłać kogoś na zwiad strzały rozległy się znowu, tym razem tylko od strony akweduktu.

-Ktoś tam jest - mruknął niepewnie jeden z ludzi - nie godziliśmy się na podwójne zagrożenie.

-Godziliśmy się na zdobycie no, tego tam... niezależnie od sytuacji.

Dowódca przechadzał się wściekły pomiędzy swoimi ludźmi nie ukrywając zagrożenia.

-Rozdzielili siły – syknął – jest ich tak dużo i w dodatku wiedzą co tu się dzieje, ciekawe skąd?

-Jakoś tu przecież weszli, może ktoś ich prowadzi.

-Niby kto? Przecież wszyscy są uwięzieni a resztę zabiliśmy.

-Przejdę się w stronę Wieży, zobaczę co tam się dzieje.

-Weź kilku ludzi i idź – zgodził dowódca – obawiam się, że nasi tam zginęli inaczej ktoś by do nas przyszedł.

Pierwsza grupa zwiadowców nie wróciła, podobnie druga i trzecia. Wzmagające się odgłosy walki wskazywały na to, że starły się z siłami przeciwnika i nie skończyło się to dla nich pomyślnie. Napięcie rosło a brak informacji stale je potęgował.

-Akwedukt ciągle się broni – odezwał się jeden z najemników wsłuchując się w świst pocisków.

-To chyba dobry znak – mruknął niepewnie inny.

-Kiedy wróci Kalhan?

-Powinien niebawem.

Strzały to cichły to rozlegały się na nowo,  były wyraźnie słabsze, jakby ktoś strzelał tylko po to aby strzelać, bez nadziei na trafienie. Kalhan nie wracał a milknące odgłosy strzelaniny nie rokowały najlepiej. W dodatku do sali wbiegł jeden z najemników wołając:

-Starcy zniknęli!

-Jak to zniknęli? - wrzasnął dowódca – przecież mieliście ich pilnować!

-Pilnowaliśmy – tłumaczył tamten – na pewno nie wyszli wejściem musieli mieć tajne przejścia w swoich domach.

-Tu pewnie wszędzie są tajne przejścia. Nie spuszczać z oka jeńców!

-Kalhan nie będzie zadowolony – mruknął ktoś z głębi sali.

-Jak będzie miał to po co przyszedł to da sobie radę. My musimy zadbać o siebie.

Podszedł do siedzącego opodal Akijona, kazał mu wstać po czym spytał:

-Ty, mądrala, gdzie tu jest jakieś tajne przejście?

Akijon popatrzył na niego spokojnie i z pewną wyższością rzekł:

-Tutaj go nie ma, tylko niektóre nasze domostwa mają wyjścia ewakuacyjne.

-To dlatego ten wasz król chciał byśmy was wysłali do domów.

-Bardzo mądrze to wydedukowałeś – ironizował Akijon. - Niestety dla nas, Kalhan się na to nie zgodził.

W sali panowała nerwowa atmosfera, którą potęgowały powtarzające się odgłosy strzelaniny. Nikt nie wiedział co się działo w innych regionach miasta, nie ulegało wątpliwości, nie sprzyjało to napastnikom. W dodatku ziemia zaczynała drżeć i w pewnej chwili nastąpiło kilka wyraźnych wstrząsów, tak jakby gdzieś nastąpiło zawalenie się korytarza.

-Obawiam się – odezwał się głośno, tak by go wszyscy słyszeli Kapar – że niedługo może dojść do potężnego osuwiska. Tam w dole już coś się obsunęło.

-Takie hałasy zawsze powodują jakieś pęknięcia skał i kamienne lawiny – dodał Akijon równie głośno – to może źle się skończyć

Najeźdźcy, którzy chodzili trochę bezładnie, potykając się o wystające z posadzki kamienie i klnąc cicho przestraszyli się nie na żarty. Zaczęli szemrać grożąc buntem, wreszcie dowódca zarządził:

-Nic tu po nas, musimy się ewakuować.

-A co z Kalhanem?

-Pewnie zaraz tu dotrze i też będzie się ewakuował. Chyba, że chce tu zostać na wieki razem z tym czymś.

Kalhan nie chciał zostać na wieki w podziemnym mieście i z resztą swoich ludzi dotarł do Sali Zgromadzeń zanim ci zdążyli zorganizować ucieczkę. Był wściekły i już od wejścia wołał do mieszkańców jakby nie słysząc zupełnie odgłosów walki dobiegających z głębi korytarzy:

-Jesteście bandą kłamców i oszustów, wasz król okłamywał was przez lata, okłamał i mnie.

-Nie zaprowadził cię do Agilianu? – spytał zdziwiony Kapar unosząc głowę.

-Jakiego Agilianu? Agilian nie istnieje, to zwykłe kłamstwo. Nie ma żadnego Agilianu, żadnej mocy tylko sterta jakiegoś bezwartościowego złomu ogłupiającego świat.

-Gdzie jest król?

-Uciekł, uciekł jak tchórz razem z tą waszą wieszczką. Zostawił was samych

-Król nigdy nie ucieka, – spokojnie opowiedział Kapar – nie wiem co się tam wydarzyło, nie było mnie tam. Wiem jedno, nasz król na pewno nie uciekł zostawiając swój naród na pastwę wroga.

-Karakas też na pewno nie uciekła, – wtrącił Akijin - jeżeli obojga nie ma to oznacza, że albo ich zabiliście albo zostali gdzieś uwięzieni.

-Zabiłbym ich, z pewnością bym to uczynił za kłamstwa i oszustwo, szkoda, że nie zdążyłem. Zbiegli oboje razem z tym przeklętym Egonem. Zapłacicie mi za to! Wszyscy mi zapłacicie!

Akijon i Kapar spojrzeli po sobie. Zrozumieli, że musiało coś się tam zdarzyć nieprzewidywalnego, coś co uniemożliwiło zdobycie Agilianu, a ich król ratował życie swoje i swoich towarzyszy i być może to oni sprowadzili pomoc.

Dobiegające co jakiś czas świsty pocisków zwróciły uwagę Fatriona, który przerwał potok złorzeczeń mówiąc:

-Wystarczy. Teraz mamy inne problemy. Jak długo to trwa? - tu zwrócił się do dowódcy najemników. Ten krótko przedstawił sytuację a na zakończenie dodał:

-Lepiej uciekajmy stąd zanim to wszystko się zawali.

-My nie zamierzamy tu zgnić – wtrącił jeden z najemników.

Wizja katastrofy i buntu otrzeźwiła również Kalhana. Był zbyt przywiązany do życia, by w obliczu klęski myśleć tylko o zemście i własnych ambicjach. Szybko przestał złorzeczyć i zorientowawszy się w realnym niebezpieczeństwie osunięcia się stropu, zaczął myśleć o ratowaniu siebie i ludzi. Ponieważ tylko Fatrion był na tyle obeznany z terenem by móc dość swobodnie poruszać się w plątaninie tuneli, bez wewnętrznego sprzeciwu powierzył mu dowodzenie ewakuacją. Kolejny wstrząs i kilka spadających ze sklepienia kamieni potwierdziło słuszność jego decyzji.

Fatrion bardzo szybko odtworzył w pamięci znaną sobie drogę wyjścia z podziemnego miasta i błyskawicznie ułożył plan działania Ze względów bezpieczeństwa, nie chciał cały czas prowadzić ludzi głównym korytarzem, zamierzał wydostać się na powierzchnię jego bocznym odgałęzieniem. Było ono zapomniane i praktycznie nieuczęszczane, odkrył je w czasie swojego pobytu pod ziemią i to ono było tym tajnym przejściem, o którym mówił Kalhan.

-Co z nimi? - spytał jeden z najemników – mamy ich zabić?.

-Nie! Weźmiemy kilku jako zakładników, to nasze ubezpieczenie – odpowiedział stanowczo – reszta niech tu zostanie. Zabijemy zakładników tylko wówczas gdy ktoś będzie nas ścigał.

-Wezmę tego mądralę i tych najważniejszych.

-Tak zrób.

Padło na Kapara, Akijona, tchórzliwego Izila i jeszcze siedmiu mężczyzn, którzy zajmowali najwyższe miejsca w Zgromadzeniu Ogólnym. Izil, chociaż trząsł się jak zwykle, nie mając wsparcia ze strony króla biernie poddał się rozkazom. Ustawiono ich w dwuszeregu i nakazano iść w kierunku głównego wyjścia zaraz za idącym na przedzie Fatrionem i kilku najemnikami. Kalhan i reszta mieli zabezpieczać tyły.

Plan wydostania się na powierzchnię nie powiódł się. Alatydzi byli szybsi a droga odwrotu została już zblokowana przez siły Petrona i to w miejscu uniemożliwiającym dotarcie do bocznego przyjścia. Doszło do krótkiej wymiany ognia a Fatrion szybko zarządził cofnięcie się do wnętrza Sali Zgromadzeń. Zanim pozostali jego ludzie dostali się  do tunelu już musieli wrócić na poprzednie stanowiska, dzięki czemu udało im się utrzymać kontrolę nad pozostawionymi w sali mieszkańcami i zająć odpowiednie pozycje obronne.

Zabezpieczenie wszystkich dojść dawało mu znaczną przewagę, aby dostać się do środka trzeba byłoby pokonać znajdujących się tam ludzi. Wąskie tunele doprowadzające uniemożliwiały atak a pojedyncze osoby z łatwością mogły zostać unicestwione przez broniących. Na tym polegała podstawowa taktyka obronna tutejszych ludzi i Fatrion zorientował się w niej bardzo szybko, on jednak nie zamierzał bronić tego miejsca. Nie zamierzał tu wiekować, musiał wyprowadzić swoich ludzi daleko stąd i do tego byli mu potrzebni zakładnicy.

Gdy tylko opanował z powrotem miejsce zgromadzeń zawołał w głąb tunelu przekrzykując świst pocisków:

--Jestem Fatrion, nie macie szansy na wdarcie się do środka, poza tym mamy zakładników, wielu zakładników. Zabijemy ich jeśli to będzie konieczne. Możemy też użyć ich jako żywe tarcze.

Ogień ustal a po chwili dał się słyszeć głos z głębi:

-Nie wydostaniecie się stąd.

-Kim jesteś, ty, który nie rozumiesz sytuacji? – wtrącił Kalhan, Nie zamierzał dać się odsunąć na boczny tor w czasie negocjacji – My mamy przewagę miejsca i to my tu wydajemy dyspozycje.

-Jetem Petron – odpowiedział - opanowaliśmy wszystkie dojścia, nie macie szans na wydostanie się stąd.

-Na razie mamy więc remis - ciągnął Kalhan. - My nie możemy się wydostać a wy dostać. Ale, ale... chyba o czymś zapomniałeś. Są jeszcze tutejsi mieszkańcy, oni polegną jako pierwsi. Czyżby szlachetny Egon nie wydał wam rozkazu chronić mieszkańców?

- Gdzie jest Egon i inni? - odezwał się inny głos, tym razem kobiecy. Brzmiał twardo i napastliwie. - Co się z nimi stało?

-Też chciałbym wiedzieć. Gdyby nie Fatrion dawno by nie żył razem z tymi oszustami, a tak gdzieś się snuje z innymi po tunelach i udaje, że ratuje świat. Może wreszcie wpadł w jakąś czeluść co by mu się należało. A ty Hiado miałaś szczęście i przeżyłaś, za co powinnaś być mi wdzięczna a awanturujesz się nie wiadomo o co. Dość już tych uprzejmości, jeśli nie chcecie byśmy zaczęli zabijać zakładników, wycofajcie się i umożliwcie nam opuszczenie tego miasta.

Milczenie po przeciwnej stronie oznaczało zapewne naradę. Gdy się przedłużała Fatrion przerwał ją niecierpliwie:

-Nie będziemy tu tkwić w nieskończoność, radzę pośpieszyć się i zastosować się do naszych żądań.

-Przecież obiecaliście, że gdy król zaprowadzi was do Akijonu opuścicie miasto bez ofiar. - odpowiedziała Hiada.

Na wspomnienie Akijonu Kalhan zatrząsł się znowu i zapewne wybuchnąłby gniewem gdyby Fatrion nie uprzedził go mówiąc:

-I dotrzymamy słowa, zawsze dotrzymujemy. To wy blokujecie nam drogę i jeśli ktokolwiek zginie to będzie wasza wina.

Kalhan trząsł się, ze złości, z trudem opanowując wzburzenie. Okazanie zdenerwowania wrogowi zostałoby odebrane jako słabość i nigdy nie popłaca, zbyt był mądry by tego nie wiedzieć. Pozostawił Fatrionowi wolną rękę w negocjacjach tak, by będąc zdenerwowany nie powiedział czegoś nieodpowiedniego. Prawda o fiasku poszukiwań wcześniej czy później wyjdzie na jaw i niestety postawi ich w gorszej pozycji negocjacyjnej. Ze słów Hiady wynikało, że nic nie wiedzą o tym co się wydarzyło a niewiedza zawsze trochę ogranicza skuteczność podejmowanych działań. Najlepszym rozwiązaniem w takiej sytuacji było jak najdłuższe omijanie tego tematu i taką strategię zastosował Fatrion.

Hiada i jej towarzysze istotnie nie mieli pojęcia o tym czym okazał się Agilian, domyślali się, że nie wszystko odbyło się zgodnie z zamierzeniami. Wymijające wypowiedzi Fatriona dawały do myślenia. Coś chyba poszło nie tak i nie mają antymaterii. Problemy piętrzyły się i trudno było podjąć słuszną decyzję. Skoro Egon i inni zdołali uciec a nie dotarli jeszcze do swoich to rzeczywiście musiało coś się im przytrafić, a coraz silniejsze wstrząsy mogły być właśnie przyczyną ich nieobecności. Należało iść im jak najszybciej na ratunek. Niestety, nie można było niczego przedsięwziąć w tej kwestii zanim nie uwolni się mieszkańców miasta.

-Długo jeszcze będziecie się zastanawiać nad wyborem między życiem a śmiercią zakładników? - spytał zniecierpliwiony Fatrion. - I wy uważacie siebie za bardziej prawych i praworządnych od nas?

Miał rację, Hiada nie chciała szafować życiem mieszkańców, przecież to między innymi ona i Egon byli odpowiedzialni za ich sytuację. Poczucie odpowiedzialności za porażkę ciąży najbardziej. Trzeba było w imię wyższego dobra zgodzić się na warunki Kalhana, najpierw jednak chciała dowiedzieć się co się stało z antymaterią.

-Gdzie macie antymaterię? - spytała wprost nie widząc innego sposobu upewnienia się o jej losach.

-Dobrze wiesz, że gdybyśmy ją mieli inaczej teraz byśmy rozmawiali - odpowiedział Fatrion, Nie było po co dalej się maskować, nie mieli jej! - Nie łudźcie się, Egon też jej nie ma. Nikt jej nie ma, ona po prostu nie istnieje.

Kalhan uspokoił się już na tyle by móc włączyć się do rozmowy z pełną samokontrolą.

-Ta podziemna pseudocywilizacja oparta jest na oszustwie – rzekł – i musimy ją jak najprędzej opuścić a wy tarasujecie nam drogę. Nie chcemy jej zniszczyć wbrew temu co zapewne o nas myślicie. Oczywiście, nie cofniemy się przed niczym jeśli zajdzie taka konieczność. Jeszcze chwila i zaczynam zabijać zakładników, to będzie wasza wina.

- Dobrze – zdecydował Petron, który jako głównodowodzący pod nieobecność Egona i Kwadrona podejmował decyzje i odpowiadał za całość zadania. Sytuacja wyjaśniła się na tyle by zrozumieć determinację wroga, który nie posiadając antymaterii zrobi wszystko by jak najszybciej opuścić Podziemie i nie zawaha się przed unicestwieniem każdego kto stanie mu na drodze.

– Spełnimy wasze żądania – ciągnął dalej Petron. - Wy zaś wykażcie dobrą wolę i uwolnijcie mieszkańców, jako zakładników weźcie naszych ludzi.

-Na to jesteśmy za mądrzy, nie damy się wrobić w taki podstęp – Fatrion był nieustępliwy.

-To przynajmniej wypuśćcie część zakładników. Na tyle chyba was stać?

- Dobrze, dobrze, nie będziemy się ewakuować z całą bandą tych nieudaczników. Weźmiemy tylko dwudziestu, resztę zostawimy wam.

-Mamy już nawet paru ochotników, którzy z przyjemnością posłużą nam za ochronę – wtrącił znów Kalhan nie mogąc powstrzymać się od ironizowania. Nie spodziewał się porażki i nie mógł pogodzić się z przegraną przez co stał się nerwowy i bardziej złośliwy niż zazwyczaj.

W międzyczasie do Fatriona podszedł jeden z jego najemników i cicho przez chwilę rozmawiali. Na koniec Fatrion pokiwał głową i rzekł głośno:

-Wy także macie kilku naszych ludzi, nie zabijemy pozostałych zakładników jeśli dokonamy wymiany.

Petron posłał kilku żołnierzy po jeńców. Więcej problemu miał z  przekonaniem do poddania się ludzi broniących się przy akwedukcie. Nie chcieli uwierzyć w dobrą wolę przeciwnika i dopiero pokazanie im znaku Kalhan upewniło ich co do zasadności takiego działania. Gdy już zostali przyprowadzeni w pobliże Sali Zgromadzeń rozpoczęły się długie pertraktacje dotyczące technicznej strony ewakuacji.

Mimo różnych celów i zamierzeń na ten moment wszystkim chodziło o to by zorganizować wyjście z Podziemia w taki sposób, by żadna ze stron nie poniosła ofiar. I jedni i drudzy starali się uzyskać jak najlepsze dla siebie warunki porozumienia, przede wszystkim zapewnić sobie kontrolę nad jego realizacją. Najtrudniej było dogadać się w sprawie sposobu uwolnienia owych dwudziestu mieszkańców, którzy mieli stanowić zabezpieczenie. Pod nieobecność króla były to najważniejsze osoby w państwie i ich życie było dla jego prawidłowego funkcjonowania bardzo istotne.

Ostatecznie stanęło na tym, że Kalhan ze swoją obstawą miał opuścić miasto podobnie jak wcześniej planował zabierając ze sobą wybranych zakładników, Różnica polegała na tym, że wyjdą głównym wyjściem, nie tak jak zamierzali wcześniej, ukrytym tunelem a gdy już znajdą się daleko od miasta zaczną kolejno uwalniać zakładników. Ostatnich wypuszczą dopiero gdy dotrą do swoich ludzi i maszyn w dolinie, no i oczywiście Alatydzi musieli zobowiązać się, że nie będą ich ścigać. Jedynym ustępstwem na jakie zdecydował się Fatrion było zezwolenie na obserwację ewakuowanych, z dużej odległości i tylko do czasu gdy większość zakładników zostanie uwolniona.

-Gdy pozostanie tylko dwóch zakładników musicie się wycofać i zostawić nas w spokoju – twardo mówił Fatrion - ci najważniejsi Kapar i Akijon pójdą z nami aż do obozowiska. Wypuścimy ich dopiero gdy przekonam się, że dotrzymujecie umowy i nie śledzicie nas dalej.

-Jaką mamy gwarancję, że dotrzymacie słowa? - próbowała negocjować Hiada.

-Znasz mnie, masz moje słowo.

-Słowo zdrajcy to trochę mało.

-Tym razem musi wam wystarczyć.

-Czyż nie uczyłem was, że zawsze lepsze jest słabe porozumienie, nawet kosztem ustępstw, niż wojna bez możliwości szybkiego zwycięstwa? - sarkastycznie wtrącił Kalhan.

-Uczyłeś nas również by nie napadać na inne narody – równie sarkastycznie odpowiedziała Hiada.

-W tym względzie zmieniłem zdanie. Wracając zaś do negocjacji to radzę się zgodzić na nasze warunki, czas działa przeciwko wszystkim,

Petron zgodził się, nie miał wyboru, bezsensowna próba siłowego rozwiązania skończyłaby się totalną klęską. W wąskich korytarzach istotnie nie byłoby zwycięzców. W dodatku lekkie początkowo, wstrząsy zaczynały być coraz silniejsze i częstsze, trudno było przewidzieć jakie będą ich ostateczne konsekwencje. Czas istotnie działał na niekorzyść obu stron.

Gdy więc już poczyniono wszystkie ustalenia zabrał część swoich ludzi i prowadzony przez Agami wydostał się na powierzchnię obok głównego wejścia odblokowując w ten sposób korytarz wylotowy. Reszta jego wojska i jeńcy razem z Hiadą bocznym tunelem mieli dostać się do Sali Zgromadzeń by dokonać wymiany, zabezpieczyć tę strefę i porozumieć się z mieszkańcami. Zanim rozeszli się by wykonać przydzielone zadania, Hiada powiedziała:

-Trzeba zorganizować ekspedycje ratunkową dla Egona i jego towarzyszy, muszą mieć kłopoty skoro do tej pory nie udało im się dotrzeć tutaj.

-Zajmiemy się tym jak tylko sytuacja się ustabilizuje. Może Pilanowi uda się ich gdzieś wcześniej odnaleźć. Do tej pory jego grupa nie pojawiła się więc pewnie ciągle ich szukają a ten Mogir wydaje się dość sprytny – odpowiedział Petron wchodząc do korytarza wyprowadzającego z Sali Zgromadzeń. – Teraz musimy nadzorować ewakuację.

 

Rozdział XXIV

 

Egon i jego towarzysze rzeczywiście mieli niemałe kłopoty. Wstrząsy odczuwane na wyższych poziomach jako lekkie, głębiej powodowały znaczne spustoszenia. Spadające kamienne odłamki stanowiły poważne zagrożenia dla zdrowia a nawet życia. Nie był to jedyny problem. Największe niebezpieczeństwo stanowiły osuwiska i tąpnięcia. Były niezwykle silne i następowały często, jeden po drugim. Istniejące do tej pory przejścia stawały się niedrożne a na ich miejsce powstawały nowe, prowadzące nie wiadomo dokąd i tylko nimi można było się przemieszczać uciekając przed gradem kamieni. Trwało to dosyć długo i w pewnym momencie okazało się, że ani Garinias ani Karakas nie wiedzą gdzie trafili. Na szczęście wówczas wstrząsy ustały, stopniowo wszystko przestało się osuwać, nic już nie pękało można więc było zatrzymać się i zebrać myśli.

Znajdowali się na dnie głębokiego jaru o kamienistych schodkowych ścianach, na których wreszcie można było usiąść i odpocząć. Tak też zrobili.

-Czy ktoś wie jak się stąd wydostaniemy? – spytał Kwadron.

-A czy ktoś powiedział, że się w ogóle stąd wydostaniemy? – mruknęła Lana zrezygnowana – ja mam tego wszystkiego dość i jest mi wszystko jedno.

-Mnie nie jest wszystko jedno – sucho rzekł Egon – tam moi ludzie zmagają się z wrogiem a ja nie mogę do nich dotrzeć. Nie jest mi wszystko jedno.

Egon nie był w najlepszym nastroju i nie ukrywał tego. Miał wrażenie jakby opuścił przyjaciół w potrzebie i nie czuł się z tym dobrze. Zawiłość podziemnych dróg stanowiła przeszkodę nie do pokonania i nawet on musiał uznać przewagę natury nad potęgą umysłu pojedynczego człowieka. Nigdy się nie poddawał i tego samego oczekiwał od innych, od Lany też. Jej uwaga zirytowała go bardziej niż sama sytuacja.

Ona wzruszyła tylko ramionami i więcej się nie odzywała. Naprawdę nie było jej wszystko jedno, powiedziała tak tylko dlatego by wzbudzić w Egonie poczucie winy. Przez cały czas liczyła na zmysł obronny Egona, nie raz pozwalał im znaleźć wyjście z trudnych sytuacji, z tej czeluści na pewno znajdzie też wyjście. Był zdenerwowany a to nie pomagało w niczym, Szybko zamilkła nie chcąc go denerwować bardziej. Pozostałym także nie spodobały się jej słowa a Garinias rzekł:

-Mnie też nie jest wszystko jedno, Jesteśmy niewielkim ludem, tyle lat rządziłem nim bez większych perturbacji. Żyjąc w ukryciu mieliśmy lepsze i gorsze lata, jak wszystkie narody, zawsze udawało nam się pokonać wzajemne animozje i wychodzić na prostą z każdych problemów. Teraz, choć wszystko się zawaliło też nie zamierzam rezygnować z próby odbudowania tego od nowa.

-Moi ludzie na pewno wam pomogą, być może już teraz udało im się pokonać Kalhana – dodał Egon.

-Najtrudniej będzie pokonać własne uprzedzenia.

-Jakoś je pokonamy – odezwała się Karakas – na pewno ktoś ocaleje a wtedy podniesiemy miasto z ruin.

Garinias spojrzał na nią dziwnie. Do tej pory śmiertelni wrogowie czy potrafią jeszcze razem współistnieć?

Egon także nie był pewien uczciwości wieszczki, chociaż mówiła z pełnym przekonaniem i wiarą w to co mówi. Ona niezrażona zimnym wzrokiem otaczających ją ludzi ciągnęła:

-Zapewne domyślasz się, że zanim poddałam miasto kazałam rodzinom z dziećmi uciekać w bezpieczne miejsce, tak zrobili i powinni przeżyć.

-Nasza obrona polega głównie na unikaniu niebezpieczeństw – wyjaśnił Garinias widząc zdziwione twarze – Rodzin z dziećmi nie jest dużo i stanowią one priorytet ochronny. Mieszkają w kwaterach mających wyjścia awaryjne i w przypadku zagrożenia uciekają.

-Rzeczywiście nigdy nie widziałam u was dzieci – odezwała się Lana – myślałam, że ich w ogóle nie macie.

-Mamy, choć przyrost naturalny jest niewielki. Ochrona dzieci jest priorytetem.

Egon zastanowił się po czym spytał:

-Jak dbacie o zachowanie różnorodności genetycznej? Jesteście małą zamkniętą grupą, łatwo o degenerację populacji.

-Radzimy sobie.

- Możesz zdradzić jak?

-Nikt nie wie o naszym istnieniu, ale my wiemy o istnieniu innych narodów. Nasi wysłańcy udają się do tych krajów, w każdym rodzi się wiele dzieci niechcianych, zabijanych lub wyrzucanych jak śmieci, Ratują je i zabierają do nas gdzie je wychowujemy jak własne.

-Porywacie dzieci? - zawołała Lana z dezaprobatą.

-Nie, nie porywamy ich, my je ratujemy. Zabieramy tylko te, które rodzice skazali na śmierć, których nikt nie chce, nie szuka. I niestety nie wszystkie udaje się nam uratować. Te, których nie znajdziemy, giną.

Zapadła cisza. Krzywda dzieci zawsze boli najbardziej a Garinias dotknął problemu nieodpowiedzialnego rodzicielstwa obecnego w każdym społeczeństwie. Nawet Lana, chociaż nie lubiła dzieci słuchała poruszona. Egon zdawał sobie sprawę, że problem ten nie omija Alatydy, toteż nie zaoponował gdy król spytał:

-Czy sądzisz, że waszej uporządkowanej Alatydzie nie ma dzieci skazanych przez rodziców na śmierć? Są i dobrze o tym wiesz, chociaż nie tyle co w Manitii i Igalii. Tam jest wielki problem i gdyby nie nasi wysłańcy wiele istnień ludzkich zgasłoby przed czasem.

-Robimy wszystko by nie dopuścić do takich sytuacji – Egon odpowiedział głucho.

-Nie zawsze wam się to udaje.

-No proszę, światła Eyrdonu nie oświetlają wszystkiego - powiedziała Lana - im dalej od nich tym ciemniej.

-Mamy jeszcze wiele do zrobienia – podsumował Egon niezadowolony z kierunku rozmowy. Nie lubił, zresztą nikt nie lubi, gdy ktoś mówi o niedociągnięciach ich systemu państwowego – zajmiemy się tym jak wrócimy do domu.

Lana popatrzyła na niego wyzywająco, jakby chciała powiedzieć „a nie mówiłam, że nie jesteście tacy wspaniali?” Gdy zjawiła się na Nakarunie on zawsze przedstawiał ich system oparty o restrykcyjne przepisy prawne i dążący do zapewnienia każdemu dobrego bytu, jako niemal doskonały i irytowały go jej krytyczne uwagi. Tymczasem coraz częściej wychodziły na jaw mankamenty takiego poukładanego państwa. Tam też byli buntownicy, którym nie wystarczało bycie trybem w maszynie, którzy chcieli czegoś innego i nie zamierzali bez sprzeciwu podporządkowywać się prawu. Nie chciała jednak przy obcych bardziej dołować Egona więc tylko rzekła:

-Najpierw musimy się stąd wydostać.

-I sprawdzić co dzieje się w podziemnym mieście i co da się uratować – wtrącił Kwadron.

– No cóż – ciągnął Egon - aby się o tym przekonać i pomóc w odbudowie musimy się stąd ruszyć. Zastanówmy się jakie mamy możliwości wyboru drogi.

Wielkich możliwości nie było, Jar ciągnął się w dwie strony prowadzące nie wiadomo dokąd, natomiast wdrapanie się na górę gdzie majaczyła wąska szczelina odsłaniająca otwartą przestrzeń było niewykonalne. Kilkadziesiąt metrów pionowych ścian nad kamiennymi stopniami skutecznie eliminowało taką opcję. O powrocie także nie mogli myśleć, tunel za nimi zapadła się zaraz po tym jak z się z niego wydostali.

-Trudno przewidzieć dokąd prowadzi to rozpadlisko – odezwał się Garinias – to strefa nieuczęszczana. Tutejsze jaskinie ciągną się tysiące kilometrów a my użytkujemy tylko nieliczne, reszty praktycznie nie znamy. W dodatku wąwóz powstał niedawno w czasie ostatnich tąpnięć. Widzicie te świeże odłamki.

-Trzeba zaryzykować – wtrącił Kwadron – i wybrać którąś z dróg. Proponuje tę wznoszącą się nieco, może zaprowadzi nas na powierzchnię.

-Niekoniecznie – odparł Garinias – mimo to musimy zaryzykować a ta jest tak samo dobra jak ta druga.

-Powiedziałabym raczej tak samo „niedobra” – mruknęła Lana.

- To się okaże. Tak czy inaczej – zarządził Egon – myślę, że już odpoczęliśmy i będziemy musieli coś wybrać.

-Zanim ruszymy – wtrącił jeszcze Kwadron – przejdę i sprawdzę, czy któraś z dróg nie jest zablokowana.

Tak też zrobił. Gdy wrócił okazało się, że miał słuszność. Tylko ta którą zaproponował była do przebycia. Ta druga kończyła się kilkadziesiąt metrów dalej skalną ścianą.

-No to już wybraliśmy – powiedziała Lana.

Mimo zmęczenia wolała już iść niż siedzieć w rozpadlisku nie mogąc liczyć na niczyją pomoc. Podziemna kraina przytłaczała ją i chociaż dostrzegała jej piękno wolałaby być już na powierzchni. Droga, którą musieli iść początkowo lekko wznosiła się, potem zaczęła opadać. Miejscami musieli pokonywać sterty głazów zasłaniających przejście i jak dotąd cały czas mogli posuwać się do przodu.

-Ugrzęźniemy tu na wieczność – mamrotała Lana – kto to wymyślił, żeby mieszkać w jaskiniach z dala od słońca i świeżego powietrza? Przecież tam na górze jest tyle miejsca! Nie prościej było tam zbudować miasto?

-Gdyby było prościej nasi przodkowie pewnie by to zrobili – odrzekł Garinias – życie w jaskiniach ma swoje zalety a nieprzewidziane wypadki mogą zniszczyć każde miasto.

-Tylko w dolinach i na wysokości naszych wejść temperatura jest odpowiednia do zamieszkania - pośpieszyła z wyjaśnieniami Karakas. Wyżej jest dość zimno a ponadto zbudowane tam miasto byłoby dużo łatwiejszym celem. Praktycznie nie dałoby się go ukryć. W jaskiniach jest i odpowiednia temperatura i odpowiednie schronienie.

Wieszczka wyraźnie chciała zmniejszyć napięcie między sobą a Laną. Szybko zorientowała się, że dziewczyna zachowuje się inaczej niż pozostali Alatydzi, mimo to jest pod specjalną ochroną Egona, a jego lepiej było mieć po swojej stronie. Nie raz dał dowód swojej odwagi i umiejętności, teraz gdy zawalił się dotychczasowy porządek mógł być jedyną ochroną.

Jednakże Lana nie była chętna do nawiązywania bliższych relacji z wieszczką.

„Nie bądź taka przemądrzała” - pomyślała, głośno zaś powiedziała nieco z przekąsem:

-No tak to wszystko wyjaśnia.

Nie lubiła Karakas i nie zamierzała tego zmieniać, ale nie chciała zaostrzać konfliktu, który akurat teraz niczemu by nie służył. Ograniczała się więc do  uszczypliwego tonu, dbając przy tym o to by wszyscy go dostrzegli.

-Lana nie jest stąd – odezwał się Egon próbując tłumaczyć jej nieprzyjazne uwagi – nie ma odpowiedniego przeszkolenia i właściwie znalazła się tu z nami przypadkiem.

-Gdyby nie spadła mi na plecy po jakiejś pochylni – wtrącił Kwadron – byłaby już bezpieczna w obozie.

-I pewnie narzekałaby na nudę i brak atrakcji.

-Teraz mamy ich dostatecznie dużo – odezwał się do Lany Garinias siląc się na uśmiech– więc chyba powinnaś być zadowolona.

Popatrzyła krzywo na Egona i Kwadrona. Znowu robią sobie z niej  zabawę.

-Wolałabym bardziej cywilizowane atrakcje – odpowiedziała. - Przydałyby się też ostrzeżenia o zapadniach i osuwiskach.

-Pomyślimy nad tym.

-Nie wiem czy będziecie mieli jeszcze taką możliwość. To droga donikąd.

- Każda droga prowadzi dokądś.

-Czasami do piekła...

-Chyba nie tym razem... spójrzcie! – odezwał się idący na przedzie Kwadron.

Rozpadlisko, którym szli w pewnym momencie zaczęło się rozszerzać by w końcu połączyć się z ogromną pieczarą. Była większa od wszystkich jakie do tej pory widzieli i raczej nie powstała w czasie ostatnich tąpnięć. Ściany porywała gruba warstwa zielonych i czerwonych glonów chwytających światło docierające przez szczeliny w stropie. W wyższych partiach, gdzie światła było więcej osadziły się bardziej rozwinięte rośliny posiadające wykształcone łodygi i liście. Był nawet ciek wodny a właściwie źródło. Wybijało na środku a dwie wąskie strużki rozchodziły się w obie strony jaskini i wpływały między skały.

Znajdowali się na skraju uskoku, który powstał w wyniku zjawisk tektonicznych i połączył rów z jaskinią. Wystarczyło zejść po kamiennym zboczu by znaleźć się na dnie i napić wody ze źródła.

-Cudownie tu – nie mogła oprzeć się uwadze Lana gdy już zaspokoiła pragnienie – i chyba są jakieś wyjścia.

Istotnie pieczara łączyła się z dwoma korytarzami.

-Co wybieramy tym razem? - ciągnęła.

-Trzeba się najpierw rozejrzeć - odpowiedział Kwadron.

-Jest tu woda i roślinność więc pewnie tu żyją jakieś zwierzęta – odezwał się Garinias – mogą być niebezpieczne.

-Znowu jakieś potwory – jęknęła.

-Wszystko jest możliwe.

-Będziemy ostrożni – zdecydował Egon.

Karakas zaczęła uważnie przyglądać się jednej ze ścian. Pod grubą warstwą glonowego nalotu majaczyła jakaś regularna wypukłość, zbyt regularna jak na dzieło natury. Dostrzegł ją także Egon i razem z Karakas zaczął zdzierać glony.

Nie mylili się, wkrótce oczom wszystkich ukazał się wyraźny kwadrat zaopatrzony w cztery promienie wychodzące ze środka i przecinające jego boki. Nieomylny znak ludzkiej działalności.

-Znam ten znak – zawołał Garinias – to jeden z symboli na kluczu do Agilianu!

-Tu niżej są jeszcze dwa – zauważyła Karakas zdzierając glony.

-Też takie jak na kluczu. Czyżby istniał jeszcze inny Agilian i mieścił się tutaj?

-No nie - jęknęła Lana – czy wyście poszaleli? Idziemy już tyle czasu, nie wiemy gdzie jesteśmy, nie mamy co jeść a wy zastanawiacie się nad jakimiś bajkami?

-Może to wcale nie są bajki – wtrącił Egon – i niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło. Powinniśmy to sprawdzić.

-Co chcesz sprawdzać? Jakieś stare znaki, które ktoś zostawił by wprowadzić innych w błąd? Zresztą jak chcesz sprawdzać, nie masz nawet tego cholernego klucza!

-I tu się mylisz, Kalhan był tak wściekły że go wyrzucił, wziąłem go na wszelki wypadek.

Lana usiadła zrezygnowana na posadzce.

-O tak, to do ciebie podobne, nigdy nie odpuszczasz - zawołała. - Nie możesz pogodzić się z własną pomyłką i przyznać, że to ja miałam rację, na siłę chcesz udowodnić wszystkim, że jesteś taki nieomylny. Przecież ten wspaniały Egon nie mógł popełnić takiego błędu i uganiać się za czymś co nie istnieje a ta głupia ziemianka nie mogła mieć racji. Ale tak właśnie jest, to ona miała rację a ty nie jesteś nieomylny, jesteś zwyczajnie szalony.

Egon nie odpowiedział, inni też zdawali się nie zwracać na nią uwagi

pochłonięci szukaniem otworu pasującego do klucza. W końcu go znaleźli. Porośnięty glonami znajdował się przy szczelinie, ciągnącej się od posadzki ku górze gdzie przechodziła w poziomą rysę. Dokładniejsze oględziny pozwoliły stwierdzić obecność kamiennej płyty, która ewidentnie była kiedyś jakimś wejściem. Lana w końcu także zainteresowała się odkryciem i razem ze wszystkimi w napięciu obserwowała jak Egon wkłada do zagłębienia klucz i próbuje w różny sposób uruchomić płytę. Nie udało się go przekręcić w żadną stronę, dopiero silny nacisk spowodował lekkie drgnięcie panelu skalnego.

-Trzeba użyć większej siły – rzekł Kwadron i jako najsilniejszy sam nacisnął klucz. Panel drgnął jeszcze bardziej i lekko przesunął się po stalowych szynach. Zachęceni efektem trzej mężczyźni wspólnie zaczęli naciskać panel. I wtedy rozległ się wielki huk a kamienna płyta runęła roztrzaskując się na kawałki. Okazało się, że stalowe szyny dawno już skorodowały i naruszenie stabilności konstrukcji spowodowało zawalenie się płyty a tumany pyłu na chwilę zasłoniły widok.

Gdy wreszcie opadły zobaczyli otwór w ścianie prowadzący do kolejnej komory, która tym razem nie była pusta. W świetle latarni dostrzegli pozostałości po jakiejś cywilizacji i to dosyć zaawansowanej. Znajdowały się tu porozwalane sploty przewodów, potłuczone stanowiska badawcze, rozsypane kawałki przeźroczystej substancji i różnych metali, rozmaite tunele i komory, powywracane siedziska. Wszystko pokrywał wiekowy pył. Nietrudno było zauważyć, że ktoś celowo niszczył to miejsce tak by nic nie dało się wykorzystać.

-Jednak nie pomyliliśmy się tak bardzo – rzekł Egon szeptem jakby się bał obudzić demony przeszłości – laboratorium istnieje.

-No chyba resztki po nim – mruknęła Lana niezadowolona z obrotu sprawy. Znowu Egon miał rację. – No i ani śladu antymaterii – dodała chcąc podkreślić, że ona też coś wiedziała lepiej.

-Tak jest dobrze, sprawa się wyjaśniła – odezwał się Kwadron –nie ma zagrożenia i nie musimy się zastanawiać jak je wyeliminować.

-Tak naprawdę zagrożenia nigdy nie było, to tylko cmentarzysko dawnych technologii – Lana nie ustępowała.

-Na to wygląda... - potwierdził Egon.

Każdy z uwagą oglądał miejsce badając każdy szczegół i licząc na to, że znajdzie coś interesującego. Okazało się, ż komór jest kilka i to bardzo dużych  jednak poza zniszczonymi resztkami dawnych technologii nie było nic. Nawet generator prądu został zniszczony dokładnie. Był on zasilany strumieniem wody spadającej z wodospadu, ale z dawnej turbiny zostały tylko nieliczne kawałki łopat. Ponadto większa część pomieszczenia pokrywały zwały gruzu powstałego zapewne w wyniku jakiegoś wybuchu. Miejscami były tak grube, że nie dało się dostrzec tego co kryło się pod nimi. Ich usunięcie wymagałoby wielu godzin pracy i odpowiedniego sprzętu.

-Komuś bardzo zależało by nikt nie mógł tego odbudować – powiedziała Karakas – nawet strop został zawalony.

-Czy to mogła być antymateria?- spytała Lana.

-Nie przypuszczam – odpowiedział Egon – wówczas zniszczenia musiałyby być większe. To wygląda na ręczną demolkę wspomaganą materiałami samozapalającymi o lokalnym zasięgu. Miejsce chociaż ogromne, trochę małe jak na takie zawansowane technologie. Tu mogło nigdy nie być antymaterii. Może tylko konstruowano plany jej wytworzenia i ktoś chciał temu zapobiec?

Garinias przyglądał się wszystkiemu w zamyśleniu. Wreszcie rzekł bardziej do siebie niż do innych:

-Tysiąc lat strzegliśmy miejsca, które nie było tym czym miało być. Udawaliśmy, że to o nim pisano w legendach i nie wiedzieliśmy, że takie miejsce istniało naprawdę, całkiem niedaleko.

-Z tym, że pozostały z niego tylko ruiny – mruknęła Lana – i nie są one warte funta kłaków.

-Muszę się z tobą zgodzić –znowu potwierdził Egon – odbudowanie tego miejsca jest praktycznie niewykonalne.

-I nie ma najmniejszego sensu – dodał Garinias – legenda już upadła, jeśli zechcemy budować od nowa musimy znaleźć inne fundamenty. Nie warto patrzeć w przeszłość. Przeszłość może ranić a nawet zabić. Zbytnie szukanie tego co minęło może wypaczać rzeczywistość i prowadzić do złych decyzji o katastrofalnych skutkach.

-Dobrze jednak znać historię swoich przodków – Egon próbował usprawiedliwiać podjęte przez siebie działania, doskonale bowiem zrozumiał, co Garinias ma myśli mówiąc o podejmowaniu złych decyzji – i w tym aspekcie nasza wyprawa zakończyła się sukcesem.

-Sukcesem? Totalne zniszczenie nazywasz sukcesem. Wasze poszukiwania przeszłości doprowadziły do ruiny nasz świat. Czy myśleliście o konsekwencjach dla innych gdy podejmowaliście swoje badania? Dla nas to porażka nie sukces.

-Wasz świat może jeszcze nie upadł całkowicie, a położenie w jakim się znalazł w dużej mierze jest skutkiem wewnętrznych tarć.

-Wewnętrzny tarciom łatwiej przeciwdziałać bez ingerencji obcych. Gdybyście nie wdarli się w nasze życie nie byłoby tylu okazji do zdrady.

-A czy nie uważasz za słuszne by mieszkańcy poznali prawdę? Wiedza także ma znaczenie...

-Dla tych co przeżyją. I cóż nam przyjdzie z tej wiedzy jeśli się stąd nie wydostaniemy? – wtrąciła Lana.

-Wydostaniemy się – odpowiedział Garinias pośpiesznie nie chcąc dalej ciągnąć rozmowy, która zaczynała przybierać niekorzystny dla niego obrót – przypuszczam, że każdy z tamtych korytarzy prowadzi ostatecznie na powierzchnię.

-Ruszmy się więc stąd, patrzeniem nie przywrócimy tego miejsca do istnienia, zresztą tego nikt nie chce.

Laboratorium było wielkie i totalnie zniszczone, trudno też  było ocenić co produkowało w czasach swojej świetności. Dalsze przyglądanie się ruinom niczemu nie służyło gdyż nawet pobieżne zbadanie ich pierwotnego przeznaczenia wymagałoby specjalnych działań i jeśli ktoś chciałby się tego podjąć to mógłby to uczynić dopiero w dalekiej, trudnej do przewidzenia przyszłości.

- Może kiedyś tu wrócę – rzekł Egon melancholijnie wychodząc jako ostatni – na pewno wrócę, by zmierzyć się z przeszłością.

-Najpierw musimy zmierzyć się z nimi – powiedział Kwadron głucho patrząc w stronę jednego z korytarzy.

 

Rozdział XXV

Gdy Egon znalazł się już w pierwszej komorze ci, którzy weszli do niej pierwsi stali jak zamurowani patrząc nieruchomymi oczyma jak z głębi tunelu wychodzą ludzie. Było ich kilkunastu, zarówno mężczyźni jak i kobiety i dzieci. Stanęli u wyjścia i również mierzyli zdziwionym wzrokiem przybyłych.

-Wyglądają dziko i głodno – mruknęła Lana – oby nie zrobili z nas posiłku.

Nieznajomi rzeczywiście sprawiali wrażenie jakiegoś rodzinnego plemienia tułającego się od wieków po dziczy i polującego na wszystko co się porusza. Nosili poszarpane odzienie byli zarośnięci a mężczyźni trzymali w rękach drewniane pałki. Lana naliczyła sześciu mężczyzn i osiem kobiet, cztery z nich trzymały za ręce małe dzieci. Jedna z kobiet była w bardzo podeszłym wieku i to ona zdawała się przewodzić grupie.

-Spokojnie – szeptem odezwał Egon – większość to kobiety i dzieci więc nie są wojownikami, nie mają broni. Być może także szukają drogi wyjścia.

-Albo jedzenia – Lana nie odpuszczała.

-Przekonajmy się.

Egon wysunął się do przodu i zawołał;

-Nazywam się Egon i pochodzę z Alatydy a to są moi przyjaciele. W czasie trzęsienia ziemi odcięło nam drogę powrotną, chcemy tylko przejść i poszukać wyjścia.

Nieznajomi nie odpowiedzieli, patrzyli na nich trochę ze zdziwieniem trochę ze strachem. Kobiety otoczyły kołem dzieci a mężczyźni odgrodzili je murem z własnych ciał.

-Boją się nas – zauważyła Karakas.

-To chyba dobrze – stwierdziła Lana.

-Niekoniecznie – rzekł Kwadron. – Strach to zły doradca, mogą zareagować agresją.

-Musimy ich ośmielić - wtrącił Garinias – inaczej rzeczywiście będą atakować.

Egon postąpił jeszcze kilka kroków i zawołał znowu:

-Jesteśmy pokojowo nastawienia, nie bójcie się i pozwólcie nam przejść. Nie mamy przy sobie jedzenia, które moglibyśmy wam dać ani niczego innego – dodał po chwili.

Znowu odpowiedziało mu milczenie.

-Może nie rozumieją? - powiedziała Karakas.

-Może...

Po chwili jednak w grupie nieznajomych coś zaczęło się dziać. Utworzyli okrąg i cicho ze sobą rozmawiali. Wówczas na czoło wysunęła się owa kobieta w podeszłym wieku, najstarsza w całej grupie i odezwała się:

-Czy macie broń?

-Jednak rozumieją – szepnęła Lana.

-Mamy – powiedział Egon zgodnie z prawdą – tylko do obrony, nie zamierzamy jej używać przeciwko nikomu.

Usłyszawszy słowo broń obcy cofnęli się kilka kroków.

-Nie bójcie się nas - ciągnął Egon – nie chcemy niczyjej krzywdy, chcemy tylko się stąd wydostać.

W obozie przeciwnika znowu zaczęto się naradzać i po chwili kobieta odezwała się znowu:

-Nie wiemy czy możemy wam wierzyć, spotkało nas wiele zła od ludzi.

-My nie wyrządzamy nikomu zła, sami uciekliśmy złu. Kim wy jesteście? - spytał Egon.

Kobieta zawahała się.

-Nazywam się Eliszja – powiedziała po chwili - to moja rodzina, uciekliśmy z niewoli i próbujemy znaleźć bezpieczne miejsce.

-Eliszja? - cicho rzekł Garinias - wydaje mi się, nie, na pewno znam skądś to imię.

Tymczasem Eliszja ciągnęła ze smutkiem:

-Wiele dni temu naszą rodzinną osadę napadła banda Takana, zabili kilku ludzi, mojego syna i córkę a także mężów tych dwóch kobiet, resztę zniewolili. Musieliśmy dla nich pracować za jedzenie. Na szczęście teraz gdy ziemia zaczęła się trząść pękły spojenia klatki i udało się nam zbiec, niestety zostały tam dwie nasze siostry. Nie mogliśmy im pomóc, sami nie mamy się gdzie podziać i musimy znaleźć gdzieś miejsce do życia.

Słuchali zwierzeń w skupieniu rozumiejąc jej ból. Mówiła z takim przejęciem, iż nikt nawet na chwilę nie wątpił w jej słowa.

- Tu jest źródło wody, trzeba tylko znaleźć jakiejś wyjście na zewnątrz – wtrącił się do rozmowy Kwadron - to zapadlisko a ten tunel jest niedrożny, doszło do zawalenia się stopu, co prawda daleko stąd, ale bocznych odnóg nie ma. Tamta droga prowadzi donikąd, właśnie stamtąd idziemy.

-Komora za nami to także ruina, nie da się tam egzystować – dodała Karakas – też szukamy drogi wyjścia, może ten kanał, którym przyszliście prowadzi na zewnątrz?

Wszyscy znajdowali się w podobnej, bardzo trudnej sytuacji, tak przynajmniej się wydawało. Gdy pojawiają problemy tylko współpraca może przynieść pozytywne efekty. Należało do końca przełamać opory i dokładniej przedstawić swoją sytuację. Początkowo nieufnie, ostatecznie wszyscy zbliżyli się i usiedli tworząc krąg. Okazało się, że nieznajomi nie potrzebowali jedzenia, mieli je gdyż uciekając udało im się zabrać trochę z obozu. Mieli go wystarczająco dużo by podzielić się nowymi znajomymi, którzy nic nie mieli. Lana była im za to bardzo wdzięczna, gdyż była głodna. „Nie wolno oceniać ludzi po wyglądzie. Nie zawsze pierwsze wrażenie jest tym właściwym” -pomyślała.

Przyjazne nastawienie nieco się zmieniło gdy Egon powiedział kim jest Garinias. Eliszja odsunęła się wówczas z niechęcią.

-Jesteś królem Podziemia – powiedziała wolno i z wyraźną dezaprobatą.

-Byłem nim – odpowiedział – tutaj jestem wędrowcem jak wy i nie mam pojęcia ile jeszcze zostało z mojego królestwa. Ty jesteś zapewne „ta” Eliszja nieprawdaż? - dodał.

Eliszja wyprostowała się i dumnie odpowiedziała:

-Tak, to ja i jestem z tego dumna!

Wszyscy spojrzeli na nich ze zdziwieniem nie rozumiejąc co się dzieje.

-To wy się znacie? - spytała Lana.

-Ja ją znam tylko z opowieści – rzekł Grinias.

-Niekoniecznie prawdziwych – odpowiedziała z niechęcią – razem z ojcem zostaliśmy skazani na śmierć za przestępstwo, którego nie popełniliśmy i chcąc przeżyć musieliśmy uciekać.

-Słyszałam coś tym – odezwała się Karakas – chyba was potem uniewinniono?

-Tak, tak było. Prawda zawsze, wcześniej czy później wyjdzie na jaw – ciągnął król. - Dawno już oczyściliśmy twoje imię i przywróciliśmy należny honor twojej rodzinie. Nie od razu, ale ostatecznie uznano was za niewinnych.

-Szkoda tylko, że za późno dla mojego ojca a i dla mnie to już nie ma znaczenia.

-Prawda zawsze ma znaczenie – wtrącił Egon. – Chyba należą się nam wyjaśnienia.

Garinias pokiwał głową i powiedział:

-Miałem wtedy kilka lat, więc nie pamiętam tych wydarzeń. Wiedza o nich została mi przekazana jako królowi zaraz po objęciu władzy. Ojciec Eliszji przebudowywał akwedukt, ona była jego współpracownicą. Byli najlepsi w swoim fachu i niezawodni. Wykonywali prace szybko i dokładnie. Pewnego dnia ktoś zobaczył jak pochylają się nad ciałami dwóch ludzi i wszczął alarm. Okazało się, iż mężczyźni - dwaj bracia - zostali zadźgani a stojący nad nimi Eliszja i jej ojciec byli cali we krwi. Nie dano im wiary gdy mówili, że zobaczyli leżących i starali się ich ratować. Przeszukano dom Eliszji gdzie znaleziono dokumenty należące do jednego z zabitych. Ponadto obaj nie byli w najlepszych stosunkach z swoim szefem czyli ojcem Eliszji.

-Dokumenty mi podrzucono – odezwała się Eliszja, która bardzo spokojnie słuchała opowieści o bolesnych wydarzeniach sprzed lat – nie mieliśmy z tym nic wspólnego.

-Skąd my to znamy – mruknęła Lana patrząc znacząco na Karakas, ta nie zareagowała na aluzję, może nie rozumiała naprawdę a może tylko udawała . Garinias zaś odpowiedział:

-Teraz to wiemy, wtedy wszystko wyglądało inaczej a wasza ucieczka nie pomagała wam.

-Skazaliście nas na śmierć! Co mieliśmy robić?

-Można było jeszcze się odwoływać.

-Jak? Nie mieliśmy żadnych dowodów niewinności, zabójca się o to postarał. To zapewne był Katlon – dodała po chwili - to on najwięcej zyskał usuwając mojego ojca i mnie, poza tym z zabitymi braćmi toczył spór o komorę graniczną. Pozbył się ich i resztę spreparował by nas wrobić!.

-Nie, to nie on – rzekł. - Zrobiły to ich żony, obie dokonały zemsty za zdrady. Ukartowały to dokładnie, nawet wspólnie ustaliły na kogo skierują podejrzenie by było to wiarygodne.

„Jak w kiczowatym kryminale klasy B. Ludzie są tacy paskudni niezależnie od tego na jakim krańcu Wszechświata się znajdują”- pomyślała Lana,

-Jak odkryliście prawdę? - spytała.

-Sama wyszła na jaw, niestety dopiero kilka lat po waszej ucieczce. Kobiety nie wytrzymały presji i gdy jedna zachorowała ciężko, przed śmiercią wyznała całą prawdę, druga wtedy sama się zbiła.

-Koszmar – szepnęła Lana.

Wszyscy siedzieli w milczeniu, patrząc na Eliszję. Ona zaś słuchała ze smutkiem i spuszczoną głową. Wspomnienia na nowo rozdrapały zabliźnione rany i bolały nie mniej niż kiedyś. Nie umiała nawet cieszyć się z oczyszczenia z zarzutów. Dopiero po długiej chwili powiedziała:

-Więc także się pomyliliśmy. Oboje z ojcem przez cały czas byliśmy przekonani, że to Katlon. Tak łatwo podejrzewać ludzi zwłaszcza tych, których się nie lubi.

Kobieta zamilkła na chwilę, inni też nie odzywali się zastanawiając nad skomplikowanymi losami ludzkimi, ona zaś po chwili mówiła dalej:

-Nigdy bym nie przypuszczała, że one mogły to zrobić, los nie okazał się dla nich łaskawy. Ich życie skończyło się gorzej niż moje. My uniknęliśmy śmierci, i choć długo tułaliśmy się bez celu, w końcu postanowiliśmy wydostać się z jaskiń na powierzchnię i tu znaleźliśmy rodzinę, która nas przygarnęła. Od tej chwili nie byliśmy już sami. Daliśmy im technologie i wiele lat temu zbudowaliśmy osadę z akweduktem oraz małą elektrownię wiatrową i wieloma innymi udogodnieniami. Wszyscy mogli wreszcie gdzieś osiąść. W zamian dostaliśmy rodzinne ciepło i miłość na wiele lat. Ojciec dożył późnej starości i umarł zanim Takan nas najechał i zniewolił. Doczekał wnuków i prawnuków. Potem wszystko znów się zawaliło. Nam wreszcie udało się nam uciec. Niestety, tam zostały nasze siostry. Nie wiemy jak im pomóc sami też nie mamy dokąd się udać zresztą na razie nie chcemy zbytnio oddalać się od osady, na wszelki wypadek gdyby i je udało się uratować.

Smutek nie schodził z jej twarzy, zmęczonej i pooranej bruzdami, noszącej wyraźne ślady złego traktowania i ostatniej tułaczki. Jej towarzysze także patrzyli smętnym wzrokiem na nieznajomych, którzy okazali się przyjaźni i współczujący, w dodatku przynieśli szczęśliwą wiadomość o oczyszczeniu ich seniorki rodu z zarzutów.

-W Podziemiu jest dla was miejsce, szkoda, że spotykamy się w kiepskim czasie – odezwał się Garinias. - Ono także dostało się w obce ręce i nie wiemy co tam się dzieje. Próbujemy znaleźć drogę i zobaczyć czy coś da się jeszcze uratować.

-Więc już nasze miasto nie istnieje? - spytała.

-Tego nie powiedziałem, stwierdziłem tylko, że nie wiemy co się tam dzieje.

Garinias w skrócie przedstawił sytuację a Kwadron dodał:

-Nasi ludzie być może już teraz walczą z napastnikami, są dobrze przygotowani i na pewno sobie poradzą, nas pewnie też nas szukają.

-Chyba zauważyłeś, że odcięło nam drogę – wtrąciła Lana napastliwie – nie ma co na nich liczyć a znaki, które zostawiłeś na niewiele się przydadzą.

-Chyba zauważyłaś, że nie czekamy na pomoc z założonymi rękami tylko sami szukamy wyjścia – odpowiedział równie napastliwie – a oni umieją radzić sobie w różnych sytuacjach. Bez znaków również.

-Kiepsko i im i nam wychodzi.

-Ty raczej się do niczego nie przysłużysz.

-To się jeszcze okaże.

-Długo już czekam na to okazanie.

Sprzeczka wywołała lekki uśmiech na twarzy Egona, nawet Karakas i Grinias się uśmiechnęli a przybysze spojrzeli na nich ze zdziwieniem.

-Czy oni tak zawsze? - spytał jeden z synów Eliszji.

-Nie, tylko wtedy gdy nie mają nic lepszego do roboty – odpowiedział Egon po czym dodał – wasza osada znajduje się na powierzchni więc uciekając musieliście znaleźć wejście do jaskini, którego szukamy.

Starszy syn Eliszji pokiwał głową.

-Tak, przecież stamtąd idziemy, doskonale je znamy. nie możemy tylko tam wrócić, to niebezpieczne miejsce. Znajduje się w pobliżu naszej osady a tam rządzi Takan i jego bandyci. Obstawili teren i nie da się przejść obok niezauważonym. Na szczęście boją się jaskiń więc nas tu nie szukali. Kiedyś kilku z nich weszło tutaj i nie wróciło. Pewnie nie umieli znaleźć powrotnej drogi i skończyli w jakimś uskoku.

-Tu łatwo pobłądzić. Przy naszym wejściu jest kilka odnóg i jak trafisz na niewłaściwą wpadniesz do przepaści – wtrącił drugi.

-Dlatego właśnie tutaj mamy przewagę, matka wychowała się w waszym mieście i wie jak się poruszać pod ziemią, my także często korzystaliśmy z tych miejsc i z tego źródła. Znamy tę komorę i przyszliśmy gdy usłyszeliśmy huk.

-To my zwaliliśmy płytę oddzielającą tamtą pieczarę poszukując wyjścia – powiedziała Karakas.

-Nie wiedzieliśmy o istnieniu takiej komory.

-Wejście było dobrze zamaskowane, znaleźliśmy je przez przypadek, Jest tam przestrzeń zamknięta, nie znaleźliśmy innego wyjścia.

-Inne drogi wyjścia – ciągnął syn Eliszji - są daleko stąd, część z nich zapewne zasypało podczas wstrząsów. Jedną z nich znamy dobrze , ale nie dojdzie się tam w jeden dzień i można natknąć się na ogromne zwierzęta. Zawsze tu były studnie wulkaniczne, uskoki, a teraz gdy wszystko się waliło może ich być jeszcze więcej.

Garinias zauważył, że znajdują się w nieuczęszczanej części jaskini i dlatego nikt nie zbudował dodatkowych wyjść jak  w ich mieście, ci zaś, którzy zniszczyli laboratorium postarali się również by zasypać istniejące dojścia do niego. Spytał także Eliszji jak daleko od Podziemia znajduje się ich osada. odpowiedziała, że właściwie w linii prostej nie jest daleko natomiast idąc górami trzeba omijać wzniesienia i niedostępne szczyty więc nie da się dojść w jeden dzień.

-Gdy uciekałam razem z ojcem – powiedziała na zakończenie – kluczyliśmy przez wiele dni zanim spotkaliśmy ludzi i osiedliliśmy się tutaj, Szukaliśmy odpowiedniego miejsca i wielokrotnie wracaliśmy w te same regiony. Nie chcieliśmy ani zbytnio oddalać się od Podziemia ani być zbyt blisko, taka odległość wydawała się nam najodpowiedniejsza. Tunelami pewnie byłoby bliżej gdyby wszystkie były drożne.

-Niedobrze – rzekł Egon – nie mamy kontaktu z naszymi ludźmi i tak szybko nie dotrzemy do nich z pomocą.

-Musimy jakoś dostać się do domu – powiedziała cicho i bardzo smutno Karakas – nawet jeśli miałoby to trwać kilka dni. Nie możemy zostawić tego wszystkiego.

-Kto mówi o zostawieniu - spytał król ciągle jeszcze niechętnie nastawiony do wieszczki – będę szukać drogi choćbym został sam lub nawet przyszło mi zginąć.

-Może udałoby się jakoś ominąć niepostrzeżenie Takana i górą dojść do naszych? - niepewnie powiedziała Karakas.

-To byłoby trudne, może nocą – rzekł syn Eliszji - i bardzo niebezpieczne - dodał.

-Bieganie po jaskiniach i szukanie tego drugiego wyjścia może zając dużo więcej czasu – wtrącił Kwadron.

-I też jest niebezpieczne – dodał Garinias – nie znamy tych pieczar, nawet ja ich nie znam i jak słyszeliście mogą tu żyć jakieś niebezpieczne zwierzęta.

Trzeba było znaleźć jakieś rozwiązanie i to szybko, nikt nie chciał spędzić reszty życia na wędrowaniu po podziemnych tunelach w poszukiwaniu wyjścia z labiryntu.

-Ilu ludzi ma Takan?- spytał Egon, który zawsze lubił poznać dobrze sytuację.

-Pewnie ze trzydziestu i są dobrze uzbrojeni - odpowiedział młodszy syn Eliszji po czym dodał jakby tłumacząc się z przegranej – napadli nas nocą i mieli przewagę liczebną. U nas w rodzinie było tylko dziewięciu mężczyzn, reszta to kobiety i dzieci. Nie daliśmy rady.

Egon milczał w myślach analizując wszystkie możliwości działania oceniając ich ryzyko i sposoby jego minimalizowania. Zresztą nie tylko on zastanawiał się nad wyjściem z sytuacji. Nikt nie chciał czekać na pomoc, która mogła nigdy nie nadejść. Kwadron skłaniał się ku zrezygnowaniu z dalszego wędrowania i szukania innej drogi, radził by zaryzykować przejście obok zajętej przez Takana osady, podobnie myślał Garinias i Egon a także dwaj synowie Eliszji. Obaj byli młodzi i czuli się upokorzeni porażką i zniewoleniem.

-Od czasu naszej ucieczki nie minęło zbyt wiele czasu i Takan na pewno nikogo się nie spodziewa - mówili - tak szybko mało kto odważyłby się wrócić. Mogą nawet przypuszczać, że wszyscy zginęliśmy w jaskini.

Problemem był prawie zupełny brak broni. Dwie sztuki zdobyte przez Egona i Kwadrona nie stanowiły wielkiego arsenału, toteż bezpośrednie starcie nie wchodziło w grę. Poza tym Eliszja i inni członkowie jej rodziny studzili zapały.

- Na pewno chcecie jak najszybciej dotrzeć do swoich – mówiła –mimo to nie ryzykujcie, możecie zostać zabici. Nie damy rady wam pomóc. Nawet razem jest nas za mało, nie mamy broni i wszyscy możemy albo zginąć albo znowu dostać się do niewoli. Nawet nie wiecie jak straszne jest takie życie, nie chcemy znowu być niewolnikami.

-Nie wszystkim wam udało się uciec – rzekł Egon – dwie wasze kobiety są dalej w osadzie, dobrze zrozumiałem?

Pokiwała głową i łzy zaczęły płynąć po jej policzkach.

-Nie wiem jak moglibyśmy je uwolnić.

-Ja też nie wiem, ale się dowiem.

Popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Ton jakim mówił znamionował człowieka pewnego siebie i nieugiętego, który nie cofnie się przed żadnym niebezpieczeństwem i lepiej nie wchodzić mu w drogę. Jeśli ma się go po swojej stronie można na nim bezgranicznie polegać gdyż nie podejmuje nieprzemyślanych decyzji i umie ocenić każdą sytuację.

-Co zamierzasz? - spytała.

-Zamierzam zorientować się w możliwościach - odpowiedział.

Zadecydował, że sam wyjdzie z jaskini i najpierw zrobi rozeznanie a gdy wróci i przedstawi wszystkim swoje ustalenia każdy będzie mógł podjąć decyzję. Najpierw jednak dokładnie przeanalizował plan terenu narysowany palcami na sypkim podłożu przez synów Eliszji. Zadawał konkretne pytania, te dotyczące drogi z osady do Podziemia kierował do niej samej gdyż tylko ona trasę tę kiedyś pokonała. Gdy już dowiedział się wszystkiego na czym mu zależało, z całą grupą udał się w pobliże wyjścia z jaskini i pozostawiając ich w ukryciu przy rozwidleniu dróg, pod osłoną nocy, która akurat spowiła świat, wyszedł na powierzchnię.

-Czy on wróci? – spytała jedna z kobiet niepewnie obserwując w napięciu jak mrok jaskini pochłania jego postać..

-Wróci – odpowiedział spokojnie Kwadron – on zawsze wraca.

-Egona nie da się unicestwić, czego nie można powiedzieć o jego przeciwnikach – dodała Lana. Wierzyła w jego nadzwyczajne umiejętności i nawet wówczas gdy się buntowała, gdy próbowała się przeciwstawić jego decyzjom po cichu przyznawała mu rację i ostatecznie wykonywała jego polecenia. I zawsze na tym dobrze wychodziła.

 

Rozdział XXVI

 

Egon nie wracał długo i Lana mimo zapewnień Kwadrona i własnych słów zaczęła się niepokoić. Nikt nie jest niezniszczalny i nawet ktoś tak sprawny jak on mógł kiedyś popełnić jakiś błąd i źle ocenić swoje możliwości. Do tej pory nigdy mu się to nie zdarzało, gdyby taki moment nadszedł właśnie teraz, katastrofa byłaby nieunikniona.

Uciekinierzy z niewoli, którzy nie znali Egona denerwowali się jeszcze bardziej. Kobiety tuliły wystraszone dzieci a mężczyźni z niepokojem patrzyli w mrok. Wreszcie się doczekali, wrócił, nieco zakrwawiony, ale w całości i nie sam. Były z nim dwie wystraszone kobiety, uwolnione z niewoli Takana członkinie rodziny Eliszji.

Radości i łzom zdawało się nie być końca, Nawet Lanie i Karakas nagle zwilgotniały oczy chociaż ta ostatnia próbowała skrzętnie to ukryć by nie okazywać słabości. Garinias patrzył na Egona z nieukrywanym uznaniem, może nawet z zazdrością a gdy wszyscy z rodziny Eliszji całowali uwolnione kobiety ona podeszła do Egona uścisnęła mu dłoń i powiedziała:

-Nigdy nie zdołamy ci się odwdzięczyć. Nie wiem jak tego dokonałeś, nigdy nie widziałam niczego podobnego.

„To mało widziałaś” - pomyślała Lana po czym patrząc na zakrwawione ubranie Egona głośno spytała:

-Ilu ich zabiłeś?

-Tylu ilu było trzeba - odpowiedział ponuro – za mało by oczyścić teren.

Egon nie tylko przyprowadził ze sobą obie kobiety, ale również przyniósł broń zdobytą na wrogach. Były to cztery pistolety, tylu zapewne ludzi musiał uśmiercić. Miał też plan.

-Jest nas zbyt dużo byśmy mogli przejść niepostrzeżenie - rzekł - ponieważ są też tu dzieci nie możemy doprowadzić do otwartego starcia. Pójdziemy sami, tym bardziej, że zupełnie nie wiemy jak kształtuje się sytuacja w Podziemiu i może tam być bardziej niebezpiecznie niż tutaj. Wasza rodzina niech poszuka sobie na razie jakiegoś bezpiecznego miejsca, najlepiej z dala od tego wejścia. Mówiliście, że znacie te miejsca więc z pewnością łatwiej dacie sobie radę tutaj niż walcząc z Kalhanem.

-Pójdziemy ku dalszemu z wyjść, tam znajdziemy i wodę i jedzenie. Takan bez nas jako niewolników nie będzie umiał poradzić sobie z udogodnieniami i prędzej czy później wyniesie się stąd – powiedział Eliszja

-Pewnie wszystko zniszczy – dodała jedna z kobiet.

-Przeczekamy. A potem wszystko odbudujemy.

-Nie możemy zostać z wami – mówił Egon - musimy dotrzeć do swoich i wesprzeć ich jeśli tego potrzebują. A to może wam się przydać do obrony przed zwierzętami. Nie mogę dać wam więcej, gdyż nasza droga powrotna jest bardziej niebezpieczna i muszę uzbroić każdego z nas.

Powiedziawszy to dał jednemu z mężczyzn pistolet, Ten ucieszył się i dziękując powiedział:

-Ze zwierzętami łatwiej sobie poradzić niż ludźmi, w naszej sytuacji broń zawsze może się przydać.

-A ty Gariniasie – Egon zwrócił się do króla - czy idziesz z nami ratować swoje państwo czy będziesz szukał innej, dalszej drogi?

Garinias obruszył się na tak postawione pytanie. Oczywiście, że nie zamierza czekać na to by bez niego ktoś pokonał wroga.

-Nawet gdyby Wszystkowidząca przewidywała jakieś kłopoty nie zamierzam jej słuchać – dodał ironicznie patrząc wieszczkę. Ta uśmiechnęła się krzywo i odpowiedziała spokojnie:

-Wykorzystałeś wszystkie moje płatki wiedzy, więc nie mam możliwości przewidywania przyszłości.

-Te twoje płatki wiedzy to zwykła obłuda – mruknął jeszcze po czym zapewnił Eliszję i jej rodzinę, że gdy tylko uporządkuje państwo, wróci po nich jeśli tylko zechcą zamieszkać w Podziemiu.

-Teraz gdy nasze siostry są z nami znajdziemy gdzieś swoje miejsce. - powiedziała Eliszja na pożegnanie – bądźcie ostrożni i nie dajcie się zabić.

-Nie damy. Na nas już czas – zadecydował Egon – gdy zorientują się co się stało zrobi się niebezpiecznie, lepiej abyśmy wówczas byli daleko.

Lana uśmiechnęła się sama do siebie, nareszcie wyjdą z tych podziemnych czeluści do normalnego świata. Miała dość przygnębiających, klaustrofobicznych tuneli, ciągnących się w nieskończoność i dających poczucie zagubienia. Nie raz zastanawiała się jak ludzie mogą tu przebywać przez całe życie więc gdy wreszcie zalazła się razem z pozostałymi towarzyszami niedoli pod rozgwieżdżonym niebem chciało jej się krzyczeć z radości. Pamiętała jednak instrukcje jakich Egon udzielał przed opuszczeniem jaskini i wiedziała, że na radość jest jeszcze za wcześnie, dużo za wcześnie.

Od zajętej przez bandytów osady dzielił ich długi jar i rozległa dolina. Niestety droga prowadząca do podziemnego państwa przebiegała obok owej uśpionej osady i nie dało się jej w żaden sposób ominąć. Właśnie dlatego Egon tak ponaglał i nakazywał ciszę. U wylotu jaru dostrzegli w mroku zarys leżącego ciała, to zapewne jeden z tych, którzy „mieli nieszczęście” spotkać na swojej drodze Egona. Nieco dalej leżało drugie ciało.

Noc była jasna od księżycowej poświaty, jak zresztą większość nocy na tej planecie, pachniało wilgocią i jakimiś ziołami. W głębi majaczyły zabudowania oświetlone z lekka blaskiem świetlnej listwy biegnącej po podłożu wzdłuż całego siedliska. Wiatrak elektrowni obracał się wolno na wietrze wytwarzając energię, było cicho, spokojnie, nic nie wskazywało na to by okupujący osadę bandyci zauważyli zniknięcie kobiet i kilku swoich wartowników.

Egon pozbył się tylko wszystkich wartujących, pozostali, przebywający w domostwach pewnie jeszcze nie spali i drobny hałas mógł spowodować alarm. Poza tym za parę godzin a może nawet wcześniej, będą zapewne zmieniać wartowników i wówczas lepiej być daleko od tego miejsca. Szli więc szybko, ostrożnie patrząc cały czas pod nogi by nie narobić jakiegoś hałasu i nie wywołać zamieszania, Egon, który już raz tę drogę pokonał szedł jako pierwszy, za nim podążała Lana i Karakas, tyły obstawiał Kwadron z Gariniasem. Mijając osadę wszyscy pochylili się by być jak najmniej widocznymi na tle otaczających dolinę gór. Szli spokojnie kierując się do wąskiego przewężenia między skalami umożliwiającego wejście na wyższe partie. Było to jedyne miejsce pozwalające na wydostanie się z doliny bez przechodzenia między zabudowaniami i wdrapywania się po stromych stokach.

Jeszcze zanim doszli do owego przewężeniu Egon zatrzymał się przepuszczając jako pierwsze Lanę i Karakas tak by jak najszybciej schowały się wśród olbrzymich głazów, sam zaś czekał na Kwadrona i Gariniasa, Niestety nie obyło się bez komplikacji. Ze zbocza potoczyły się głazy uwolnione ze swoich miejsc nieuważnymi krokami Lany i Karakas a Garinias nadepnął na niewidoczne po ciemku zagłębienie podłoża i jedna nogą ugrzązł w rozpadlisku aż do kolano. Ponadto kilka głazów wpadło do wnętrza dziury i dodatkowo zablokowało stopę. Odgłos spadających odłamków rozległ się po całej okolicy. Gdy Kwadron a potem również i Egon pomagali królowi  wyciągnąć kończynę, w obozowisku rozległy się krzyki, z domów zaczęli wybiegać uzbrojeni ludzie sprawdzając co się dzieje. Zanim Garinias zdołał uwolnić się z potrzasku zostali dostrzeżeni przez bandytów a zaraz potem ruszyła za nimi kilkunastu ludzi z bronią,

Odległość dzieląca osadę od przełęczy była wystarczająco duża by uciekinierzy zdołali wyciągnąć rannego i zająć pozycje obronne a celne strzały Egona i Kwadrona zatrzymały napastników. Bandyci znajdowali się na otwartym terenie i po stracie kilku ludzi musieli cofnąć się na odległość uniemożliwiającą trafienie, nie zaniechali jednak pościgu.

Pistoletów zdobytych przez Egona starczyło dla wszystkich, rozdając je kazał oszczędzać energię. Lanie i Karakas, ponieważ nie były zbytnio obeznane z wojennym rzemiosłem, polecił ukryć się między skalami i pozwolił używać broni tylko w wypadku bezpośredniego zagrożenia. Polecenie wykonały i znalazłszy sporą wnękę skuliły się obie za potężnym głazem. Lana nie była zadowolona z sąsiedztwa, nawet dość długie wspólne przebywanie nie zniwelowało niechęci między nimi, Jednak tak dogodne miejsce było tylko jedno i musiały zmieścić się w nim obie.

-„Ją jakoś przeżyję - pomyślała umieszczając się za skałą – trudniej będzie przeżyć tamtych”

Egon tymczasem razem z Kwadronem i Gariniasem zajęli stanowiska za skalami z dobrym widokiem na okolicę skąd mogli skutecznie zatrzymać goniących. W pewnej chwili Kwadron zawołał:

-Próbują zajść nas od tyłu!

W istocie kilku mężczyzn oddzieliło się od głównej grupy z zaczęło wspinać się po skałach.

-Nie możemy na to pozwolić – odpowiedział Egon – pilnujcie frontu ja zajmę się tamtymi.

Powiedziawszy to, również zaczął wdrapywać się na skały i gdy tylko tamci znaleźli się w zasięgu jego ognia dwoma celnymi strzałami powalił dwóch a pozostali natychmiast wycofali się na bezpieczną odległość. Na chwilę wszystko ucichło, w obu wrogich obozach rozpoczęły się narady wojenne.

-Jest ich za dużo, nie damy im rady – rzekła Karakas.

-Na razie mamy lepszą pozycję – odparł Kwadron – nie są w stanie podejść zbyt blisko.

-Długo tak nie damy rady się bronić - wtrącił Garinias – trzeba zacząć się wycofywać.

-Nie możemy tego zrobić od razu! Jeśli zorientują się zbyt szybko, że się wycofaliśmy ruszą w pościg a w górach będą mieli takie same pozycje jak my a znaczną przewagę liczebną – stwierdził Kwadron.

-Teraz już nieco mniejszą – zauważyła Lana czyniąc aluzję do kilku zabitych.

-Jeszcze zbyt dużą. Musimy coś zrobić - kategorycznie powiedział Egon – inaczej tu utkniemy na długo. Wy wycofujcie się, by jak najszybciej dotrzeć do Podziemia a ja zostanę i postaram się ich zatrzymać.

-Sam długo ich nie zatrzymasz– równie kategorycznie odpowiedział mu Kwadron – szybko zorientują się, że jest tylko jeden strzelec i cię otoczą a wtedy nie masz szans. Zostanę z tobą, jeśli ostrzelamy ich z dwóch stron, wówczas damy radę ich zablokować. Garinias niech weźmie kobiety i wraca do naszego obozu, Nie wiemy jak kształtuje się tam sytuacja a oni nie wiedzą co u nas. Być może Hiada dotarła z naszymi ludźmi do Podziemia a może nie, tak czy inaczej trzeba ich poinformować o tym co z nami się dzieje.

Rada była rozsądna mimo to Egon się wahał. Sam istotnie, dysponując tylko bronią z niewielką mocą rażenia, nie wstrzymałby pościgu na czas wystarczający do ucieczki, jednak nie chciał odsyłać Lany samej z obcymi gdyż mimo wspólnych celów nie do końca im ufał. Zwłaszcza chcąca za wszelką cenę przeżyć i żądna władzy Karakas stanowiła zagadkę. Trudno było przewidzieć jak zachowa się wobec dziewczyny gdy zdarzą się nieprzewidziane wypadki i zostanie z nią sam na sam. Dość słaby i wybuchowy Garinias nie stanowił gwarancji bezpieczeństwa. Był przy tym dość nieprzewidywalny, nie było pewności czy rzeczywiście będzie próbował skontaktować się Hiadą, czy znowu zechce coś robić na własną rękę,

Po zastanowieniu zamierzał odmówić, wcześniej problem rozwiązała sam Lana.

-Ja nigdzie bez was się wybieram! – zawołała – jeśli wy tu zostaniecie ja zostaję z wami. Ani myślę włóczyć się po górach.

W myślach dodała „z ta paskudną babą”, głośno wyartykułowała tylko pierwszą część zdania. Za nic nie poszłaby sama z ludźmi, którzy jeszcze niedawno skazali ją na śmierć.

Egon właściwie na to czekał.

-Zostaniesz z nami - zdecydował już bez wahania po czym zwrócił się do Gariniasa – a wy wracajcie do swoich i przekażcie wieści.

Kwadron nie oponował, jako żołnierz nie zwykł podważać decyzji dowódcy, poza tym domyślił się dlaczego ten taką podjął. Sam również nie ufał ani królowi ani jego wieszczce a napięcia między obydwoma kobietami były doskonale widoczne. Chciał pozbyć się Lany, nie musiałby wówczas na nią uważać, jednak nie za wszelką cenę i bez narażania jej na jeszcze większe niebezpieczeństwo. Taka sposobność jeszcze nie nadeszła.

Natomiast Garinias nie odpowiedział od razu. Przez chwilę się zastanawiał, oczywiście, że chciał jak najszybciej dotrzeć do swojego miasta, jednak honor mu na to nie pozwolił.

-My też zostajemy tak długo jak będzie trzeba – zadecydował za oboje nie pytając Karakas o zdanie – we trzech łatwiej uda się nam ich pokonać a one na wszelki wypadek niech zabezpieczają tyły i boki. Przy dobrej organizacji może w końcu damy radę się wycofać.

Egon zgodził się. Gdy Kwadron i Garinias zajęli dogodne pozycje korzystając z przerwy w wymianie ognia udał się na rozeznanie terenu i opracowanie planu ewentualnej ewakuacji.

Jednak spokój w o obozie wroga był chwilowy. Przeciwnicy nie próżnowali tylko opracowywali strategię. Nie wiedzieli dokładnie kim są i ilu jest ludzi, którzy zabili ich wartowników i uwolnili ostatnie niewolnice. Początkowo podejrzewali rodzinę Eliszji lecz było to mało prawdopodobne. Po pierwsze nie odważyliby się na taki manewr a po drugie, nie uciekaliby z dziećmi w góry zamiast wrócić z powrotem do jaskini gdzie łatwiej byłoby im się obronić. Poza tym akcja była bardzo śmiała i przeprowadzona z ogromną precyzją, co wskazywało na robotę zawodowca, uciekinierzy zaś byli raczej farmerami niż żołnierzami. Skryte działanie wskazywały na nieliczną grupę co potwierdzała analiza siły wystrzałów, która mogła pochodzić od niewielkiej ilości osób. Doszedłszy do wniosku, iż mają do czynienia tylko z kilkoma, choć dobrze obeznanymi z wojennym rzemiosłem, przybyszami z innych stron postanowili za wszelką cenę uniemożliwić im ucieczkę tak, by nie zdołali sprowadzić posiłków. Podejście frontowe było zbyt ryzykowne podzielili więc siły, zostawiając tylko kilku na przedzie i zaczęli okrążać pozycje przeciwnika.

-Chcą nas wziąć z dwóch stron! – zawołał Kwadron do Egona, który oddalił się zbyt daleko by dobrze oceniać sytuację – musimy obstawić skrzydła w przeciwnym razie nas okrążą.

Tak też zrobili. Garinias udał się na prawą stronę a Kwadron na lewą. Lena i Karakas dostały poleceni by obserwowały tych, którzy zostali na przedzie, w przypadku gdyby któryś zbliżył się na odległość strzału miały unieszkodliwić go natychmiast.

-Nie strzelajcie na oślep. Używać broni tylko wówczas gdy jest możliwość trafienia – pouczył je odchodząc na swoją pozycję.

Lana nie była zachwycona zadaniem, nie umiała celnie strzelać i pewnie nie będzie mogła trafić nikogo. Nie powstrzyma ataku w dodatku ośmieszy się przed wieszczką. Karakas też skrzywiła się słysząc komendę, też nie była wytrawnym strzelcem i też bała się walki, więc gdy zostały same na posterunku wewnętrznie obie trzęsły się ze strachu starając się nie dać tego po sobie poznać. Nie umiały też zastosować się do polecenia Kwadrona i czekać na dogodny moment. Gdy kilku mężczyzn próbowało znowu zaatakować ich pozycje nie zachowały zimnej krwi i obie zaczęły strzelać bez zastanowienia, na szczęście dość skutecznie. Dwóch napastników zostało rannych i musiało wycofać się od razu, pozostali jeszcze przez chwilę próbowali przedostać się do przewężania. Nie udało im się to ponieważ odległość była zbyt dużą i gdy kolejnych dwóch zginęło na miejscu zrezygnowali z frontalnego ataku.

Pozostali bandyci starali się wdrapać na zbocza gór otaczając ich dwoma szerokimi łukami, co wymuszało określoną strategie obronną. Kwadron i Garinias musieli ciągle oddalać się od kobiet by utrzymywać wroga na odległość strzału. Nie chcieli zbyt długo pozostawiać ich samymi i dopuścić do rozproszenia grupy więc gdy jeden się oddalał drugi starał się wrócić na poprzednio zajmowane miejsce. Egon oddalił się w poszukiwaniu drogi wyjścia z sytuacji, na razie nie mógł im pomóc W pewnej chwili zrozumieli, że napastnicy prędzej czy później dostaną się na szczyty i zajmą dogodne pozycje, będą mogli wówczas zbliżyć się wystarczająco by kogoś zabić. Należało zacząć się ewakuować, by jak najbardziej zbliżać się do celu wędrówki albo przynajmniej znaleźć lepsze miejsce do obrony.

Egon gdy tylko zorientował się planach wroga natychmiast zawrócił.

-Musimy uciekać – powiedział do skulonych kobiet –między skałami można się ukrywać i dać skuteczną obronę, przynajmniej na jakoś czas. Najpierw ruszycie wy a my będziemy utrzymywać ich w bezpiecznej odległości.

-Nie uciekniemy – jęknęła Lana – jest ich za dużo!

-To może od razu strzelimy sobie wszyscy w łeb – syknął Egon niezbyt uprzejmie.

Sytuacja była zapewne poważna skoro odezwał się do niej w ten sposób i zamiast dodawać jej otuchy zdołował ją jeszcze bardziej. Musiał być bardziej zdenerwowany niż zwykle, nigdy przedtem nie mówił takich rzeczy,

„Może tak byłoby prościej” pomyślała. Przemilczała ironię i posłusznie ruszyła we wskazanym kierunku. Karakas chociaż także nie miała nadziei na pomyślne zakończenie wolała się nie odzywać i obie bez słowa przeciskały się między skałami osłaniane przez swoich towarzyszy.

Tamci podążali za nimi krok w krok i zbliżali się coraz bardziej. Tylko wprawne oko żołnierza i strażnika FERY utrzymywało ich jeszcze w należytej odległości, która niestety niebezpiecznie się zmniejszała. Ponadto osłonięci skałami mogli niepostrzeżeni wyprzedzić uciekających i zaatakować z przodu. W pewnym momencie tak właśnie się stało. Lana i Karakas szły akurat same a Garinias obserwował prawą stronę gdy nagle zna szczycie wzniesienia zagradzającego drogę .pojawiła się jakaś postać, potem druga.

-Oni tu są – zawołała przerażona Lana i chcąc się ukryć w rozpadlinie między skałami odruchowo wepchnęła tam również idącą obok wieszczkę. Manewr okazał się dla obu zbawienny, gdyż zaraz potem obaj mężczyźni zaczęli strzelać. Garinias nie zdążył się tak szybko ukryć i został ranny w ramię, jak się wydawało, lekko. Ponieważ Kwadron i Egon musieli zabezpieczać skrzydła i nie byli w stanie przyjść z pomocą więc cala trójka musiała radzić sobie sama. Kryjówka okazała się nie najgorsza i udało się powstrzymać atakujących. Karakas rozumiała komu zawdzięcza życie, to właśnie Lana, chociaż zupełnie nieświadomie, uratowała ją od śmierci. Uważała, to za zupełnie zrozumiałe i nie zamierzała dziękować, były przecież po tej samej stronie barykady i miały obowiązek się wspierać. Zresztą Lana uważała tak samo. Strata człowieka to oczywiste zmniejszenie szans na zwycięstwo. Już i tak miały kłopot z rannym Gariniasem, gdyż rana okazała się głębsza niż początkowo przypuszczali.

-Musisz owinąć mi ranę bo krwawi i gdy powstanie zakażenie może być nieciekawie. Już i tak nie mogę używać broni bo to prawa ręka a drugą nie umiem – zwrócił się do wieszczki gdy atak trochę zelżał. Mówił przerywanym głosem gdyż ból doskwierał mu coraz bardziej, – A ty pilnuj wejścia.

Lana pokiwał głową.

-Tylko się pośpieszcie, bo sama mogę nie dać rady – powiedziała i nie zwracając więcej na nich uwagi zaczęła strzelać do atakujących mężczyzn. Jednego z nich udało jej się jakoś wyeliminować wówczas drugi ukrył się za skałą.

Znaleźli się w potrzasku. Z obydwóch stron atakowały liczne grupy bandytów a ten z przodu uniemożliwiał dalszą ucieczkę.

-Trzeba było zostać w jaskini i szukać tego drugiego wyjścia -powiedział rozżalona Lana do Egona, który właśnie cofnął się na tyle by mógł słyszeć jej głos.

-Za późno na żal, on niczego nie zmieni – odpowiedział tym razem spokojnie – dokonaliśmy wyboru i musimy ponieść tego konsekwencje.

„Ty dokonałeś” - pomyślała.

-Szykują się bardzo poważne konsekwencje – mruknęła.

-Konsekwencje zawsze są poważne i nie zawsze możemy je przewidzieć.

-Tamta droga mogła być równie niebezpieczna – wtrącił Garinias dla uspokojenia sytuacji – nie wiadomo kogo czy co moglibyśmy tam spotkać.

Kwadron, który także wycofał się w pobliże pozostałych i słyszał narzekanie Lany nie był taki wyrozumiały dla niej. Irytowały go jej uwagi i nie mógł powstrzymać się od krytyki.

-Zapowiadasz od dłuższego czasu jakieś spektakularne działanie a tymczasem tylko narzekasz – powiedział.

-Nie narzekam, tylko wyrażam swoja opinię – odpowiedziała urażona.

-Taka opinia niczego nie wniesie więc zachowaj ją na bardziej odpowiedni czas.

-Jak długo tak wytrzymamy? – spytała Karakas. Ona także miała pretensję do Egona i Gariniasa za wybranie tej drogi, Nie chciała zginąć, lepiej iść dłużej i przeżyć niż zostać zabitym tuż przed drzwiami swojego domu. Nie narzekała, nikt się i tak z nią nie liczył, była postrzegana przez resztę negatywnie jako ta zła.

-Trudno powiedzieć – odpowiedział Egon – lepiej się nad tym nie zastanawiać. Musimy coś wymyślić zanim skończy nam się energia.

„Więc wymyślaj - pomyślała Lana – taki jesteś mądry to teraz zrób coś”

Egon zaś ciągnął dalej:

-Pistolety zdobyte na ludziach Takana nie są najwyższej jakości, długo nie wytrzymają. To stare modele używane już tylko w Manitii. Pewnie tam je zdobyli. Te od Kalhana to nowoczesna broń niestety są tylko dwa.

-Może bandyci mają tylko takie byle jakie pistolety – odezwała się z nadzieją w głosie – i też szybko się zużyją.

-Mają ich dużo, lepiej na to nie liczyć – zauważyła Karakas.

Nagle wszystko ucichło co zdawało się potwierdzać przypuszczenia Lany. Być może rzeczywiście ich broń szybko się eksploatowała i musieli stale wymieniać ją na nową, co dawało szansę uciekającym. Opuścili kryjówkę i przemieścili się wyżej gdzie znaleźli bardziej dogodne miejsce do obrony. W dodatku niedaleko spostrzegli dość duże jezioro otoczone skałami i dużą pieczarę obok niego. Dawało to nadzieję na zaspokojenie pragnienia i niezłą kryjówkę, niestety ścigający ich ludzie podążali za nimi i gdy tylko wymienili broń zaatakowali znowu uniemożliwiając dotarcie do wody. Dopiero po jakimś czasie udało się ich odsunąć i zbliżyć się do brzegu. Okazało się, że pieczara jest długa i dwustopniowa, niższym poziomem płynęła woda tworząc na zewnątrz owe rozlewisko. Woda w cieku wodnym i w jeziorze była dosyć mętna i miała zielonkawo - żółty odcień. Karakas przyjrzała się i zawołała:

-To może być trujące jezioro, nie dotykajcie go!

Kwadron zatrzymał rękę w połowie drogi do lustra wody.

-O czym ty mówisz? - spytał zdziwiony.

Wszyscy popatrzyli na Karakas czekając na wyjaśnienie.

-Spójrzcie na ten zielony i żółty nalot na skałach, jest wszędzie i pod powierzchnią i tuż nad nią – odpowiedziała. – To dwie różne rośliny a każda z nich produkuje inną ciecz, gdy zmiesza się je razem stają się zabójcze. Do wody na pewno dostały się obie i pewnie zatruły ją.

-Skąd to wiesz?- spytał Garinias.

-Wiem – odpowiedziała niechętnie – w taki sposób Alabel wytwarza swoją truciznę.

-Wykradłaś mu recepturę? - Garinias był naprawdę oburzony.

-Nie wykradłam, tylko zaobserwowałam.

-Pewnie w swojej Studni Czasu – ironizował.

-Niezupełnie...

-Teraz to nie ma znaczenia – przerwał Kwadron – znamy niebezpieczeństwo i to jest najważniejsze.

Egon, który do tej pory odpierał ataki i znajdował się w pewnej odległości teraz zrównał się z pozostałymi i począł obserwować jezioro. Coś niepokojącego, co zaczęło dziać się w jego toni zwróciło jego uwagę. Spokojna początkowa tafla zaczęła się marszczyć i bulgotać, potem rozległ się huk i potężny kawał skały ograniczającej nieckę osunął się tworząc koryto i uwalniając wodę. Wkrótce nastąpił jeszcze jeden wstrząs i z jeziora zaczęła zsuwać się lawina głazów a szeroki strumień mętnej wody zmieszanej z zielonymi i żółtymi roślinami rozlewał się wokoło.

-Co się dzieje? - zawołała Lana z przerażeniem w oczach.

-To chyba dalsze wstrząsy– stwierdził Garinias cicho.

-Myślałam, że już się skończyły.

-One się nigdy nie kończą.

Potok spływał z olbrzymią prędkością i wypełniał każde zagłębienie terenu porywając wszystko co spotkał na swojej drodze i przenosząc dalej i dalej. Napastnicy widząc co się dzieje zaczęli uciekać w popłochu pozostawiając w spokoju uciekających. Z potęgą sił natury nie chcieli się mierzyć, na wygraną nie mieli szans, woleli więc ratować swoje życie niż zabierać je innym. Pięciorgu wędrowców udało się ukryć w jaskini przed napierającymi masami mętnej wody skąd obserwowali jak pochłaniają one coraz to większy obszar suchego dotąd terenu. Trwało to niezmiernie długo i dopiero gdy osuwające się kamienie utworzyły wysoką zaporę jedną w niższych partiach, drugą przy niecce potok przestał płynąć i wody się ustabilizowały.

Mogłoby się wydawać, że skończyły się ich kłopoty, bandyci uciekli a oni sami uniknęli śmierci w odmętach, pozostawało więc tylko wrócić do swoich. Nic bardziej mylnego, położenie ich wcale nie było takie różowe.

Przyroda wokół w końcu się uspokoiła, woda przestała płynąć, tylko on zostali uwięzieni w pieczarze. Jedyne wyjście z niej znalazło się tuż nad powierzchnią szerokiego, trującego i dość głębokiego rozlewiska. Kwadron zmierzył głębokość przy pomocy znalezionego w pieczarze długiego kija rzeczywiście było głęboko, średniej wysokości człowiek zanurzy się w wodzie co najmniej do pasa. Teoretycznie głębokość do przebycia z tym jednak, że woda wokoło była nasycona trującą substancją a każdy miał ubranie w strzępach i jakieś rany na nogach i rękach, wiele z nich było bardzo głębokie i wszystkie nieopatrzone. Skrzepy ledwie trzymały się na świeżych obrażeniach i wystarczył lekki dotyk by krew zaczynała sączyć się znowu. Do tej pory nikt nie zwracał na to uwagi, gdy trzeba ratować życie takie „drobiazgi' nie mają znaczenia. Garinias miał znacznie większe problemy, zdartą na łydce skórę i ranę postrzałową, bardzo słabo zabezpieczoną.

-Nie możemy iść tędy – powiedziała Karakas patrząc na swoje otarte kolana i poranione stopy. - Jeśli woda dostanie się do ran zatruje cały organizm. Nie przeżyjemy tego.

-Innej drogi nie ma – oparł Garinias głucho.

-Będzie musieli czekać aż to paskudztwo opadnie? – spytała Lana.

-Na to wygląda – mruknął Kwadron.

Egon rozglądał się po okolicy.

-Ile może wynosić szerokość tego rozlewiska w najwęższym miejscu? - spytał Kwadrona.

-Może dwa a może dwa i pół metra, nie więcej.

-Też tak myślę.

-To wystarczająco daleko by trucizna wniknęła do organizmu – zawołała Karakas przestraszona. Nie miała zamiaru ryzykować przeprawy przez zatrute wody.

-Wydaje mi się, że po drugiej stronie widzę pięć a może więcej bali odpowiedniej długości. Jeśli połączy się nimi brzegi i zwiąże końce powstanie kładka i będzie można po niej przejść bez zanurzania.

Spojrzeli na niego z nieukrywanym zdziwieniem

-One są po drugiej stronie – zauważyła niepewnie Karakas.

-Przecież mówię, że po drugiej stronie

-Chyba nie zamierzasz po nie iść? - odezwał się Garinias dysząc ciężko gdyż rana na ramieniu dawała mu już się we znaki.– Spójrz na swoje nogi i ręce, reszta ciała też jest zapewne w podobnym stanie, nie przeżyjesz zetknięcia z tą cieczą.

-Nie, nie jestem samobójcą – odpowiedział spokojnie –nie zamierzam po nie iść.

Wszyscy zaniemówili ze zdziwienia. Co on bredzi?

-Same nie przyjdą – mruknęła Lana.

Egon nie zwrócił na nią uwagi.

-Czy to tą trucizną wasz egzekutor uśmierca skazańców? – zwrócił się do Karakas.

Niechętnie potwierdziła.

-I to tę truciznę wstrzyknęliście Lanie?

Wieszczka i król spojrzeli po sobie poirytowani. Dlaczego właśnie teraz przypomina im ten niechlubny moment? Nie mogli zrozumieć do czego zmierza, Lana zrozumiała to aż nadto dobrze.

-Mnie chcesz tam wysłać, znowu mnie! – zawołała oburzona. – Może wcale nie jestem odporna, może miałam szczęście a ty chcesz mnie wysłać na pewną śmierć!

Teraz i pozostali zrozumieli intencję Egona. Dziewczyna nie umarła po zaaplikowaniu dużej tej dawki trucizny, nie odczuwała też żadnych skutków jej działania. Egon zaś ciągnął:

-Dwa razy miałaś kontakt z substancją i uodporniłaś się wystarczająco by przejść przez wodę nie ryzykując zatrucia. Gdy już znajdziesz się na drugiej stronie, przerzucisz tamte belki na nasz brzeg a potem zwiążesz końce. Będę cię instruował co masz robić.

„O , do instruowania to jesteś pierwszy” – pomyślała. Nie mogła odmówić sensu temu co mówił. Plan wydawał się wykonalny, a ona była jedyną osobą, która mogła go zrealizować.

-Tylko czy to na pewno ta sama trucizna? – spytała.

-Karakas mówi, że ta sama.

-Skąd może być tego pewna?

-Tylko ona wiedziała w ogóle o możliwości zatrucia wody przez wodne organizmy.

Argumenty były przekonujące. Postanowiła zaryzykować, nie miała wyjścia nie chciała siedzieć w tej pieczarze do końca życia. Gdy jednak wyobraziła sobie jak zanurza się w zamulonej wodzie, zawahała się. Wówczas usłyszała złośliwy głos Kwadrona:

-Tyle razy zapowiadałaś, że się do czegoś przydasz!

Podziałało. Weszła do zbiornika i ruszyła w kierunku przeciwnego brzegu. Z początku było dosyć głęboko a w jednym miejscu woda sięgnęła jej nawet do ramion i przez chwilę obawiała się, by nie stracić grunt pod stopami, potem już poszło łatwo. Wkrótce cała mokra i oblepiona zielonymi glonami, zadowolona z siebie, stała na suchym lądzie.

Reszta prac już nie była taka prosta. Belki, które najpierw musiała przyciągnąć na brzeg okazały się dosyć ciężkie i gdy przytaszczyła piątą miała dość a tu trzeba było jeszcze przerzucić je na drugi brzeg. Pierwszą przerzuciła bez szemrania, przy drugiej nie wytrzymała:

-To wszystko twoja wina – mówiła podniesionym głosem do Egona z trudem przerzucając belkę – włóczysz się po całym świecie, nie wiadomo po co, wymyślasz niezawodne plany a potem ja muszę wykonywać za ciebie robotę. Tak było w Manitii, wystawiłeś mnie nie pytając o zgodę. Przez ciebie musiałam znosić jakieś paskudne mieszanki, uciekać przez płonący ocean i walczyć z potworami, bo tobie zachciało się zdobyć jakiś bezwartościowy kawal złomu. A teraz jeszcze to. Muszę targać za ciebie te parszywe kłody tylko dlatego, że jestem odporna. Bardzo sprytnie to wymyśliłeś. Zawsze mnie w coś wrobisz!

-O czym ona mówi?- spytał Kwadron.

-To nic takiego, jest zmęczona i wspomina poprzednią wyprawę – odpowiedział spokojnie.

-Tak jestem zmęczona, zmęczona i wściekła – wołała przerzucając kolejna kłodę – mam prawo być wściekła bo to ja pracuję a ty znowu udajesz bohatera. Taki jesteś mądry a beze mnie nic byś nie zdziałał. Umiesz tylko sprowadzać nowe kłopoty. Ciekawe co przyjdzie ci do głowy następnym razem?

-Na razie musimy dokończyć co zaczęliśmy, na dalsze plany przyjdzie jeszcze czas. Weź teraz ten sznur i przywiązuj po kolei każdą belkę. My będziemy robić to samo z tej strony.

Egon mówił uspokajającym tonem, tak by nie podsycać w niej agresji. Rozumiał ją, rzeczywiście nie miała lekko więc w pewnym sensie uważał jej uwagi za uzasadnione. Nie lubił jej narażać toteż robił to tylko w stanie najwyższej konieczności. Taka konieczność właśnie nadeszła.

Lana zaś nie przestawała marudzić:

-No właśnie, wy we czworo będziecie robić to samo co ja muszę zrobić sama ponieważ nie umiałeś wymyślić niczego mądrzejszego.

-Król jest ranny i nie może przeciążać bardziej ramienia więc tylko we troje.

-To i tak trzy razy więcej ode mnie a ja też mam rany.

-Wszyscy mamy rany – burknął Kwadron, który miał dość jej narzekań i nie był tak wyrozumiały jak Egon – ty do tej pory nie odznaczyłaś się niczym szczególnym.

-Mówiłam, że jeszcze będę niezastąpiona.

-Choć raz ci się udało coś przedsięwziąć więc przestać ględzić i skup się na pracy. Przypominam, że jesteś tu z własnej woli i wbrew mojej, masz więc jakieś obowiązki do wykonania.

-Dobrze, dobrze – wymamrotała niechętnie – takie atrakcje nie były w planie.

Kwadron niestety miał rację, sama chciała iść na tę wyprawę, wręcz zmusiła Egona by ją na nią zabrał. Trzeba więc było wykonać zadanie choć nie było łatwe. Musiała mocno związać kłody, by nie rozsunęły się pod ciężarem przechodzących i aby nikt nie wpadł do wody. Mimo narzekań w głębi duszy czuła się wreszcie niezastąpiona a gdy związała ostatnią kłodę zapomniała o trudach i poczuła rozpierającą dumę.

Karakas, która pracowała równie intensywnie, patrzyła na nią z lekką zazdrością. Oto przeszła przez wodę bez odznak zatrucia a przecież jej skóra była poobcierana w nie mniejszym stopniu niż u pozostałych. A rany to otwarte wrota do przenikania trucizny. Wszystko wskazywało na to, iż rzeczywiście była odporna co bardzo zaimponowała wieszczce, która wiele by dała by nabyć takich właściwości.

Z Gariniasem był problem, Czuł się nie najlepiej, źle opatrzona rana jątrzyła się i bolała niemiłosiernie. Musiał bardzo uważać by nie zanieczyścić jej dodatkowo trującą wodą. W dodatku zaczynał gorączkować, Właściwie mógł tylko leżeć w pieczarze i czekać na ukończenie przejścia.

Gdy już uporali się z budową kładki rozpoczęli ewakuację. Trzeba było poruszać się po niej na kolanach podpierając rękami tak by nie stracić równowagi i nie skąpać w wodzie. Najpierw przeszła a właściwie przepełzła po niej Karakas. Potem Kwadron i wymagający pomocy Garinias, jako ostatni pokonał trasę Egon.

Lana obserwowała zmagania towarzyszy z chwiejąca kładką i zaczęła się cieszyć się ze swojego położenia. Zdążyła już odpocząć i zapomnieć o trudach przerzucania bali a nie musiała się po nich czołgać bojąc się zsunięcia w trująca ciecz. I pewnie dlatego śmieszyło ją pełzanie Karakas i jej strach przed zanurzeniem się w wodzie. Ze współczuciem patrzyła na chorego króla niemalże ciągniętego przez Kwadrona i nawet przestała już być wściekła na Egona.

Wreszcie okazała się niezbędna, będzie mogła teraz przypominać to Kwadronowi.

Rozlewisko nie było szerokie, wkrótce wszyscy opuścili pieczarę i znaleźli się na otwartej przestrzeni. Król dyszał ciężko i ledwie trzymał się na nogach, tylko z pomocą Kwadrona mógł powoli iść. Ponieważ dolne partie gór zalane były wodą ruszyli wyższym stokiem omijając rozlewisko i starając się ukrywać między skałami. Woleli nie spotykać na swoje drodze już nikogo, do tej pory kończyło się to nie najlepiej.

Trasa była trudna a czas poganiał. Rana króla zaczęła się coraz bardziej paskudzić, musiał jak najszybciej dostać odpowiednie leki, w przeciwnym razie mógł nie przeżyć. Górskie drogi były bardzo wymagające, on bardzo szybko się męczył i musieli odpoczywać częściej niż by chcieli, co bardzo spowolniało wędrówkę.

Noc  dobiegła końca a zmęczenie wszystkim dawało się we znaki. Na kolejnym postoju Lana miała dość wszystkiego, postanowiła więc zwiedzić okolicę i oddaliła się od grupy. Zrobiła to niepostrzeżenie podczas gdy Egon i Kwadron zajęci byli układaniem rannego króla na ziemi. Nie odeszła daleko, zatrzymała się za wzniesieniem gdzie oparta o skałę obserwowała jak niebo słońce wędruje po niebie. W pewnej chwili usłyszała jakiś szmer i zamiast zawiadomić o tym pozostałych postanowiła sprawdzić  sama. „Odkleiła” się od skały. Powoli zrobiła  kilka kroków i  zauważyła ścieżkę wiodąca na niższy poziom. Było to naturalne przewężenie między dwoma wzniesieniami, dość łagodne i łatwe do pokonania. Zastanawiała się tylko przez chwilę po czym zaczęła schodzić w dół nie mówiąc nic nikomu. W słabym świetle, rozproszonym w cieniu skał, wydawało jej się, że od niższego poziomu dzieli ją niewielka odległość, którą pokona bardzo szybko i zdąży wrócić zanim tamci zauważą jej nieobecność. W rzeczywistości było znacznie dalej. Gdy znalazła się na dole usłyszała czyjeś kroki i jakaś postać zaczęła wyłaniać się z mroku. Przestraszona zawróciła i chciała uciekać, ale strach i pośpiech zazwyczaj jest złym doradcą. Tak było i tym razem, dziewczyna potknęła się i upadła lądując na brzuchu z wyciągniętymi rękami i nogami. Podniosła niepewnie głowę i zobaczyła mężczyznę stojącego tuż nad nią.

-Już myślałem, że was nigdy nie znajdę – usłyszała znajomy głos.

Mogir – gdyż to właśnie on był owym mężczyzną – pomógł jej wstać. Nie był sam, zaraz za nim z mroku jaskini wyszło jeszcze czterech alatydzkich żołnierzy, nie mniej zdziwionych spotkaniem niż ona.

-Skąd się tu wziąłeś? – zawołała nie dowierzając swoim oczom - prędzej spodziewałabym się Kalhana i jego najemników niż ciebie.

-Szukaliśmy was po jaskiniach, wszędzie doszło do zapadlisk i ciągle musieliśmy zmieniać trasy. Baliśmy się, że zginęliście pod gruzami. Gdzie reszta?

Zanim zdążyła odpowiedzieć na szczycie pojawił się Egon. Bardzo szybko zorientował się, co robi Lana i gdy jej nieobecność się przedłużała poszedł za nią.

-Dobrze was widzieć – powiedział ujrzawszy przyjazne twarze – żyjemy wszyscy, tylko jeden z nas jest w bardzo złym stanie.

Każdy alatydzki żołnierz wyposażony był w pakiet ochronny zawierający środki opatrunkowe, przeciwgorączkowe i przeciwzakaźne więc pierwszą czynnością jaką podjęto było opatrzenie rannego króla. Egon wprawnie usunął strzępy obumarłej skóry i zawinął ramię, leki uśmierzyły ból i gorączkę. Dopiero gdy widmo śmierci przestało zagrażać władcy Podziemia można było wymienić się informacjami.

Oddziałem Mogira dowodził Pilan i to on zdawał relację Egonowi. Przekazał pomyślną wiadomość o tym, że Hiada i Agami dotarły do obozu wojskowego i przedstawił przyjętą przez dowódcę strategię. Niestety nie mógł wiele powiedzieć o tym co aktualnie działo się w podziemnym państwie gdyż w jaskiniach komunikatory nie działały. Jego oddział został wysłany jako grupa zwiadowcza na rozeznanie systemu jaskiń i ewentualne dotarcie do owego Agilianu z innej niż miasto strony. Opowiedział jakimi drogami próbowali tego dokonać i czemu im się to nie udało a przy okazji pozytywnie wypowiadał się na temat doskonałej orientacji Mogira w nieznanym terenie. To dzięki niemu kilka razy udało im się znaleźć drogę w mrocznym świecie.

Młody człowiek próbował nie dać po sobie poznać jak bardzo pochlebiały mu słowa dowódcy, ale jego twarz była jak otwarta księga, duma i radość były doskonale widoczne. Lana w nie mniejszym stopniu cieszyła się z jego osiągnięć, przypisując sobie część zasług. Przecież gdyby nie uwolniła go wówczas może siedziałby teraz w jakiejś klatce a może by już nie żył. Tak czy inaczej dzięki niej żyje, dokonał też tylu chwalebnych czynów. No, może nie były aż takie wielkie, niemniej jednak bardzo się przydał w tych trudnych warunkach. Jego obecność była niewątpliwie jej zasługą, Egon na pewno też był o tym przekonany.

Najważniejszą wiadomością była ta o braku zagrożenia antymaterią, można teraz było wracać do Podziemia i ostatecznie zakończyć rozgrywkę z Kalhanem, który choć nie zdobył śmiercionośnej broni stanowił jeszcze poważne niebezpieczeństwo. Gdy tylko stan Gariniasa poprawił się na tyle by podtrzymywany przez dwóch żołnierzy mógł iść, ruszyli w kierunku głównego wejścia zachowując najwyższą ostrożność. Układ sił znacznie się zmienił na ich korzyść brakowało jednak dokładnego rozeznania w sytuacji i zdrowy rozsądek nakazywał by nie lekceważyć przeciwnika.

 

Rozdział XXVII

 

Gdy Egon i jego towarzysze docierali w pobliże głównego wejścia do podziemnego miasta, ewakuacja już jakiś czas trwała. Wszyscy ludzie Kalhana byli na powierzchni i wolno posuwali się utwardzonym traktem, wybudowanym przez mieszkańców i ukrytym wśród wzniesień, tak by nie był widoczny z niższych partii gór. Szli trójkami tworząc zwarty szyk, a co drugi zewnętrzny najemnik zasłaniał się jednym z zakładników jak tarczą. Było to bardzo sprytne posunięcie gdyż zabezpieczało przed ewentualną próbą odbicia zakładników i uniemożliwiało ucieczkę. Alatydzcy żołnierze wspierani przez kilku miejscowych ustawili się zgodnie z ustaleniami w znacznej odległości od traktu, na krawędziach skał. Mogli z tej odległości obserwować wychodzących i oceniać swoje szanse, Sytuacja była jasna, pokonanie ich bez uśmiercenia zakładników nie było możliwe. Atmosfera była napięta i jedni i drudzy obserwowali otoczenie w najwyższym skupieniu, jeden błąd mógł kosztować życie.

Hiada rozglądała się nie tylko w celu utrzymania kontroli nad ewakuacją. Szukała wzrokiem nieobecnych przyjaciół i to ona jako pierwsza zobaczyła zbliżający się oddział Mogira. Ku swojej radości zorientowała się, że jest powiększony o kilka osób. Nie mogło być inaczej, to na pewno Egon i jego towarzysze.

Przekazała pomyślną wiadomość Petronowi i za jego zgodą zbiegła ze swojego stanowiska obserwacyjnego by jak najszybciej przekonać się co się z im przytrafiło. Petron jako głównodowodzący nie mógł tego zrobić osobiście, ktoś przecież musiał zostać, polecił tylko Hiadzie by najpierw poinformowała Egona o sytuacji a dopiero potem wypytywała go o resztę. Tak też się stało, wszyscy żyli więc na resztę wiadomości mogła poczekać. Gdy tylko przywitała się ze wszystkimi szybko zdała im relację z tego co się wydarzyło.

-Właśnie kierują się traktem ku niższym poziomom – stwierdziła na zakończenie.

Garinias chociaż chory i zmęczony okazywał niezadowolenie z przebiegu zdarzeń.

-Zabrali aż tylu moich ludzi - rzekł krzywiąc się i dysząc ciężką – nie powinniście im na to pozwolić.

-Wolałbyś abyśmy pozwolili zginąć wszystkim? - Hiada zdziwiła się słowami krytyki, przecież zrobili wszystko co dało się zrobić – próbowaliśmy wymienić mieszkańców na naszych żołnierzy, nie udało się. Kalhan obawiał się podstępu.

Lanę także zaskoczyły słowa Gariniasa, przecież jeszcze niedawno liczył się z możliwością zniszczenia całego Podziemia a teraz gdy okazało się, że zostało ono ocalone narzeka na sposób rozwiązania problemu. Wprawdzie zagrożenie ze strony Kalhana całkowicie jeszcze nie minęło, miał dwudziestu zakładników i nie wiadomo co jeszcze mogło się wydarzyć, ale i tak jest lepiej niż się spodziewali.

Garinias był zdruzgotany, wrócił do swoich poddanych pokonany, bez klucza do Agilianu, chciał jak najszybciej dostać się pod ziemię i sprawdzić w jakim stanie jest miasto i jako król osobiście poinformować mieszkańców o tym co się wydarzyło i przedstawić im możliwości wyjścia z kryzysu. Z goryczą i bólem odpowiedział:

-Wolałbym abyście tu w ogóle nie przybyli, nigdy! To wasza wojna, wy sprowadziliście tych ludzi, zburzyliście dotychczasowy porządek, jeśli wasze intencje były uczciwe tak jak mnie cały czas przekonywaliście, macie obowiązek dopilnować by moi ludzie wrócili cali do domu.

-Tak też zrobimy – krótko odpowiedział Egon po czym dodał – Przybyliśmy tu bez waszej zgody a konsekwencje tego są jakie są i nie da się ich cofnąć. Jeśli nam pozwolicie pomożemy wam odbudować to co zniszczyliśmy.

-Najpierw uwolnijcie zakładników, na resztę przyjdzie czas.

-Chciałam zauważyć – wtrąciła Lana nie mogąc pogodzić się ze stanowiskiem króla – iż Fatrion przybył tu na długo przed nami a wy chcieliście zbić mnie a nie jego.

Ggarinias nie odpowiedział, podtrzymywany przez żołnierzy wolno udał się do oswobodzonego miasta, za nim ze spuszczoną głową podążała Karakas. Nie czuła się zbyt pewnie, obawiała się najgorszego a król rozkazał jej cicho:

-Niepotrzebna nam nowa wojna, zadeklarowałaś posłuszeństwo więc się nie odzywaj. Ja przemówię do ludzi.

Egon wysłał Hiadę razem z nimi by miała nadzór nad tym co się tam dzieje sam zaś z pozostałymi żołnierzami, Mogirem i Laną, która nie chciała wracać do tuneli, ruszył na stanowiska obserwacyjne, przesuwające się stale razem z przemieszczającymi się ludźmi Kalhana. Ci zeszli właśnie z utwardzonego traktu i znajdowali się na stromym i pofałdowanym grzbiecie, otoczonym uskokami i zapadliskami. Było to dosyć trudne do przebycia miejsce, łatwo można było trafić na taki uskok i zjechać w dół skręcając sobie kark. Niewiele brakowało by tak się stało, w pewnym momencie trzęsący się ze strachu Izil źle postawił stopę i tylko przytomność umysłu Fatriona, który żelazną ręką chwycił go za ramię i przytrzymał, uratowała go od śmierci. Całe zdarzenie przebiegło błyskawicznie. Izil szedł prowadzony przez jednego z najemników służąc mu jako żywa tarcza. Gdy stracił równowagę i zaczął się zsuwać ten nie zamierzał go ratować i nie chcąc zsunąć się za nim puścił od razu. Na szczęście dla Izila Fatrion był w pobliżu a jego reakcja była natychmiastowa, odepchnął najemnika i w ostatniej chwili zapobiegł wypadkowi. Najemnik tylko wzruszył ramionami nie bardzo rozumiejąc motywy działania swojego zleceniodawcy a Izil zdołał wykrztusić z siebie „dziękuję”.

W tym właśnie niebezpiecznym miejscu Kalhan zobowiązał się uwolnić dwóch zakładników, nie uwolnił. Zmienił zdanie ponieważ jego ludzie byli łatwym celem dla obserwujących ich żołnierzy i lepiej było nie zmniejszać swojej obstawy. Egon dotarł na miejsce właśnie wtedy gdy Petron domagał się wywiązania z umowy i widząc co się dzieje od razu przejął dowodzenie.

-Kalhanie – zawołał – dlaczego przeczysz sam sobie? Uwolnij dwóch zakładników tak jak to było ustalone.

Ten zdążył już opanować gniew spowodowany fiaskiem swoich poczynań i poznawszy głos Egona dość spokojnie, ale nie bez ironii zawołał:

-To ty, więc znowu przeżyłeś, jesteś jak robak, który wylezie z każdej dziury, nie da się go wyplenić ani ogniem ani wodą.

-Pochlebiasz mi, ale zostawmy wymianę uprzejmości na bardziej odpowiedni czas. Teraz dotrzymaj umowy i uwolnij dwóch zakładników.

-Na wymianę uprzejmości zawsze jest odpowiedni czas, nieprawdaż? Co do drugiej uwagi muszę cię rozczarować, zmieniłem zdanie. Uwolnię ich dopiero gdy zejdziemy z urwiska i znajdziemy się za tym wzniesieniem.

-Tam miałeś uwolnić następnych dwóch.

-A ty miałeś nie żyć a żyjesz! Dobrze, niech wam będzie uwolnię czterech dopiero tam.

-Jeśli ich tam nie uwolnisz, zaatakujemy.

-I skażesz ich na śmierć?

-Jeśli nie dotrzymasz umowy już na początku, nie mogę mieć gwarancji, że w ogóle jej dotrzymasz, a ja nie dam ci odjechać ze wszystkimi zakładnikami. Znam cię, gdybym na to się zgodził i tak byś ich zabił tak jak zabiłeś Giareta i jego matkę oraz tych, których wynająłeś do porwania Lany. Teraz ci na to nie pozwolę.

-Nie zamierzam ich zabierać ze sobą, stanowiliby zbyteczny balast. Co zaś się tyczy wspomnianych przez ciebie ludzi to zginęli ponieważ nie wypełnili rozkazów, sprzeniewierzyli się podjętemu zadaniu, za które otrzymali wynagrodzenie.

„Chyba sam w to nie wierzy” - pomyślała Lana przysłuchująca się całej rozmowie. Przed oczami stanęły jej znowu tragiczne wydarzenia z Manitii, widok zakrwawionych ciał, walk i ucieczek, bezsensownych zmagań, które ostatecznie przyprowadziły ich tutaj, do równie bezsensownego finału.

Nim Egon odpowiedział do rozmowy włączył się Fatrion.

-Zarzucasz innym, że ludzkie życie nie ma dla nich wartości i zabijają nawet wtedy gdy nie jest to konieczne – zawołał złowrogo – a jaką wartość miało dla ciebie życie moich przyjaciół z FERY, których zabiliście? To byli także twoi przyjaciele. Mnie udało się uniknąć ich losu, tamtych nie oszczędziłeś, zginęli bo byli słabsi od ciebie i nie dali wam rady. Nie musiałeś ich zabijać, mogłeś pozwolić im uciec.

Nikt z żołnierzy nie wiedział o czym mówił, Lana wiedziała doskonale. Nie mogła zapomnieć wewnętrznej bitwy w FERZE, podczas której zabito wszystkich tajnych współpracowników Kalhana. Tylko Fatrion miał tyle sprytu by uciec biorąc przy okazji ją jako zakładniczkę. Egon także wiedział o czym mówił jego dawny przyjaciel i chyba nie był dumny z tamtego zdarzenia gdyż ze smutkiem tłumaczył:

-Przy ówczesnym stanie wiedzy nie mieliśmy innego wyjścia. Byliście zdrajcami pracującymi na rzecz obcych interesów. Nie mogliśmy ich wtedy wypuścić a nie chcieli się poddać. Gdybym miał tę wiedzę, którą mam dzisiaj pewnie postąpiłbym inaczej.

-No właśnie, gdybyś miał pełną wiedzę nie zrobiłbyś niczego niewłaściwego. Nikt nie ma pełnej wiedzy i dlatego robimy tak jak robimy a nasze działania zależą od tego co nas w danej chwili spotyka, często od błędnych osądów, których dokonujemy. Zmiana sytuacji zmienia naszą wiedzę i osądy, nie pozwalając zapobiec temu co się już wydarzyło. Ty też nie jesteś nieomylny, nie masz więc prawa potępiać innych. Tak na marginesie, strażnicy FERY się nie poddają, wiedziałeś o tym równie dobrze jak ja.

„Mówi tak jak Egon” - pomyślała Lana po raz kolejny przekonując się jak bardzo obaj są do siebie podobni. Nawet fizycznie wiele mieli wspólnego. Byli w tym samy m wieku, podobnego wzrostu i budowy ciała a ich poglądy na świat praktycznie się nie różniły. Nawet nadrzędny cel mieli ten sam – dopiąć swego i nie dać się pokonać przeciwnikowi w imię tego czemu służyli. Tylko służyli czemuś innemu, tak przynajmniej się z pozoru wydawało, chociaż po głębszym zastanowieniu doszła do wniosku, że obaj służą tylko sobie, swojemu przekonaniu o własnej wielkości i niezniszczalności. Obaj z takim samym spokojem ratują z opresji lub zabijają bez wahania gdy tylko ich plan tego wymaga. Poza tym Fatrion miał rację i robią to co robią ponieważ taki jest splot wydarzeń, w takich układach się znaleźli i gdyby trochę tylko zmienić te układy może teraz znajdowaliby się w odwrotnym położeniu.

Z zamyślenia wyrwał ją głos Egona:

-Nikogo nie potępiam, domagam się tylko wypuszczenia jeńców. Gdy wszyscy będą już wolni zostawimy was w spokoju i tego samego oczekujemy od was.

Wycofujący się najemnicy zbliżali się właśnie do miejsca, w którym mieli uwolnić kolejnych jeńców, wojska Egona posuwały się trop w trop za nimi zachowując ustaloną odległość.

-Oto i wasi jeńcy – zawołał Kalhan gdy czterech skulonych zakładników wypuszczonych przez najemników biegło doliną by jak najszybciej dostać się w bezpieczne miejsce – ja zawsze dotrzymuję umów, czasem je tylko modyfikuję jeśli sytuacja tego wymaga. Ty obiecujesz mi spokój? Twoje obietnice nic dla mnie nie znaczą. Chcieliście mnie zniszczyć, ty chciałeś, jeszcze ci się to nie udało. Są ludzie, którzy nigdy nie przestali wątpić we mnie, nie uwierzyli waszym kłamstwom o mojej zdradzie i choć wielu zniszczyliście wszystkich nie dacie rady unicestwić. Powstaną nowi i ostatecznie dokonamy zemsty. Nie mam antymaterii wy też nie macie. Mam inne możliwości o których wam się nie śniło. Nie możecie spać spokojnie. W ostatecznym rozrachunku to ja będę zwycięzcą.

-Może w innych warunkach brałbym poważnie te groźby odpowiedział Egon – na tę chwilę jedyne co możesz złego zrobić to zabić zakładników, nie zrobisz tego, to byłby również wasz koniec. Na to jesteś za mądry. A tak na marginesie, rodziców Donary zabili twoi zwolennicy, na twój rozkaz.

-Donara była głupia i naiwna, łatwo ulegała sugestiom. Ten wasz pilot nastawił ją przeciw mnie więc uciekła. Było mi to nawet na rękę, tylko mi przeszkadzała. Nic nie wiedziała i nie mogła mi zagrozić. Ze śmiercią jej rodziców nie mam nic wspólnego. Ci, którzy to zrobili okazali się tchórzami i działali z własnej inicjatywy, bez mojej zgody. Tchórze i głupcy zdarzają się wszędzie, nie zawsze byłem w stanie utrzymać ich w ryzach. Nie zamierzam się tłumaczyć, to wy jesteście odpowiedzialni za wszelkie zło, które się wydarzyło i jeszcze wydarzy.

Nienawiść jak choroba trawiła Kalhana, przez nią cały swój intelekt skierował na planowanie zemsty nie licząc się z konsekwencjami. Bez najmniejszego oporu szafował życiem ludzi gdy tylko stanęli mu na drodze. Nawet wówczas gdy nie mieli nic wspólnego z jego wygnaniem a tylko przeszkadzali mu w realizacji zamierzeń nie wahał się ich zabijać. Przy tym nie poczuwał się do winy, odpowiedzialnością za ich śmierć obarczał Egona i jego towarzyszy.

Lana miała okazję poznać go bezpośrednio w niezbyt szczęśliwych dla siebie okolicznościach, mimo to podziwiała jego zdolności organizacyjne i twórcze. To co zbudował na wyspie było naprawdę imponujące, poza tym w jakiś sposób umiał sobie zjednywać zwolenników, może rzeczywiście wina za którą go wygnano nie była aż tak dobrze udokumentowana? Przecież przynajmniej niektórzy jego sojusznicy w Erydonie z rozbitej siatki antyrządowej, tacy jak rodzice Donary, popierali go w przekonaniu o jego niewinności. Myśl ta nie dawała jej spokoju. Przebywała już na tej planecie dość długo i nie raz okazało się, że nie wszyscy podzielają oficjalne poglądy prezentowane przez Egona i Hiadę. Tak było w przypadku historii jej ojca, tak mogło być i w tym przypadku.

Niemniej jednak nawet gdyby władze Alatydy pomyliły się, nie upoważniało to do aż tak wielkiej podłości. Przecież go nie zabito, nie wsadzono do lochu, nie zakuto w kajdany. Dostał własne miejsce do życia, mógł kontaktować się z innymi, miał możność prowadzenia swoich badań i nikt go nie ścigał gdy zbiegł. On zaś niszczył wszystko co miało związek z jego przeszłością i nie tylko to. Teraz, gdy pokonany wycofywał się, myśl o zemście nie opuszczała go ani na chwilę, świadczyły o tym pełne wściekłości słowa, które wyrzucał z siebie uwalniając przy okazji kolejnych zakładników.

Mogir stał obok Lany i nie miał pojęcia ani kim jest ten człowiek ani dlaczego tak się wścieka.

-Co to za jeden? - spytał cicho, tak by jak najmniej osób go słyszało.

Zadowolona, że przynajmniej od niego wie więcej, pośpieszyła z odpowiedzią nie zastanawiając się nawet czy Egon będzie z tego zadowolony.

-To jeden z dawnych szefów FERY. Bardzo zasłużony, między innymi dzięki niemu pokonano mojego ojca i wygnano z kraju. Ale potem coś mu się przestawiło i zaczął spiskować, więc jego też wygnano. Teraz wrócił i mści się za to wygnanie.

-Co on robi tutaj w tych jaskiniach?

-To samo co my, szuka tego co nigdy nie było jego i w dodatku czego nigdy nie było.

-Nie rozumiem.

-Co tu rozumieć, ktoś wymyślił jakąś historię o tajemniczym miejscu, które daje ogromną moc i oni mu uwierzyli. A potem zaczęli szukać niszcząc wszystko co napotkali po drodze.

-To tu pod ziemią miało być to miejsce?

-Tak wszyscy uważali i wiele na to wskazywało.

-Znaleźli w końcu to miejsc?

-Nie da się znaleźć czegoś czego nigdy nie było. Znaleźli tylko ruiny i zgliszcza a zostawili po sobie śmierć i jeszcze większe ruiny.

Mogir patrzył na nią zdziwiony nie wiedząc czy żartuje czy mówi poważnie. Żarty w takiej sytuacji były nie miejscu więc chyba mówiła prawdę, zresztą jej poważna mina zdawała się potwierdzać to co usłyszał a co wydawało mu się pozbawione zupełnie sensu. Egon, który stał dość blisko również słyszał wszystko i nie mógł zostawić go w takiej niepewności. Uważał co prawda, że ta wiedza jest nienależna osobie nie będącej jeszcze nawet żołnierzem i nie oczyszczonej z zarzutów, ale skoro dziewczyna nie pytając nikogo o zadanie opowiedziała mu taką wypaczoną historię musiał interweniować, rzekł więc:

-Lana zbytnio uprościła opis naszych działań, przez to znacznie je spłyciła i pozbawiła istotnych elementów. Przybyliśmy tu zweryfikować nasze hipotezy badawcze dotyczące istnienia pewnej zaawansowanej technologii, która mogła zagrozić istnieniu naszego świata. Mieliśmy obowiązek i prawo to sprawdzić, niestety sytuacja trochę się skomplikowała, czego nie byliśmy w stanie przewidzieć. Kalhan, istotnie był członkiem FERY i wskutek różnych wydarzeń, o których jeszcze nie musisz wiedzieć, został wydalony. Dowiedział się o naszych działaniach i dotarł tu pierwszy krzyżując nam plany.

Lana skrzywiła się i spytała:

-Nie wspomnisz nic o negatywnej weryfikacji waszej hipotezy badawczej?

-Istotnie pomyliliśmy się w ocenie sytuacji, takie zdarzenia często maja miejsce. Gdy tu przybyliśmy nie mogliśmy tego wiedzieć, tak jak nie mogliśmy wiedzieć o istnieniu tego państwa. Byliśmy przekonani o słuszności naszych ustaleń a weryfikacja w terenie była naturalną konsekwencją naszych przemyśleń. Każdą teorię trzeba sprawdzić, niezależnie od jej wyniku, pozwala to lepiej zrozumieć świat i rozwija sprawność myślenia.

-Myślenie chyba nie jest łatwą rzeczą – rzekł Mogir niepewnie niewiele rozumiejąc z wywodów Egona. Bardziej ufał swoim mięśniom i instynktowi, który pozwolił mu przetrwać w trudnych warunkach bez zastanawiania się dlaczego coś jest takie jakie jest. Egon był innego zdania.

-Musisz nauczyć się myśleć – rzekł - jeśli nie umiesz myśleć, nie umiesz nic!

Dłużej nie mógł tłumaczyć młodemu człowiekowi zawiłości sytuacji ponieważ zbliżali się do miejsca gdzie miała zostać uwolniona ostatnia grupa zakładników, tutaj też musieli zatrzymać się żołnierze Egona zaprzestając dalszego śledzenia. Gdy tak się stało w niewoli pozostali już tylko Akijon z Kaparem, oni mieli iść razem z ludźmi Kalhana aż do ich latających maszyn i dopiero tam mogli zostać uwolnieni.

Wycofujący się ludzie znajdowali się teraz w długiej dolinie, ciągnącej się w dół na wiele kilometrów a gdzieś w oddali majaczyły zarysy ich obozu. Egon nie próbował zmieniać ustaleń, podważyłoby to bowiem zaufanie do jego wojsk. Znał też Kalhana, ten człowiek nie poszedłby na żadne ustępstwa. Kompromis został wypracowany, należało go przestrzegać. Obiecał królowi przyprowadzenie wszystkich zakładników żywych i zamierzał dotrzymać słowa. Zanim więc przeciwnicy oddalili się zbytnio zawołał:

-Kalhanie, dotrzymujemy umowy i zatrzymujemy wojsko w ustalonym miejscu, ty do tej pory także dotrzymałeś umowy, liczę na to, że dotrzymasz i pozostałej jej części.

Ten roześmiał się głośno i odpowiedział:

-I cóż by mi przyszło z zabicia tych dwóch? Gdybyś to ty był na ich miejscu nie wahałbym się ani chwili, oni to marni przeciwnicy, nic dla mnie nie znaczą, nic mi nie zrobili, ich śmierć byłaby równie bezsensowna jak nasze przybycie tutaj.

-Masz rację, równie bezsensowne będzie jeśli nie zaniechasz dalszych prób dokowania zemsty. Nie dasz rady pokonać Alatydy.

-To się jeszcze okaże, na twoim miejscu nie spałbym spokojnie. Nauczyłem cię wszystkiego, dzięki mnie osiągnąłeś to co osiągnąłeś, a ty potem perfidnie opowiedziałeś się przeciwko mnie. Nigdy ci tego nie wybaczę! Teraz znikaj mi z oczu, zanim przestanę panować nad sobą i zrobię coś czego będziemy żałować wszyscy.

Lana popatrzyła na Egona, zastanawiając się ile prawdy jest w tym co usłyszała i czy Egon miał jakieś poczucie winy. Miała nadzieję odczytać coś z jego twarzy, bezskutecznie, ta nie wyrażała nic, zupełnie nic. Była jak kamienny głaz i może właśnie ten brak emocji był tak głęboko skrywaną emocją? Nie odpowiedział Kalhanowi tylko wpatrywał się w dal. Postanowiła wykorzystać sytuację.

-Co się stanie z Mogirem gdy już wrócimy do Alatydy? - spytała go szybko w obawie by przerwa w wymianie złośliwości między nim a Kalhanem nie trwała zbyt krótko.

Popatrzył na nią i uśmiechając się odpowiedział:

-Sprawa nie jest łatwa, nie obejdzie się bez dochodzenia. Będzie musiał rozliczyć się ze swoich czynów, każdy musi. Nie martw się, jeśli mówił prawdę, dowiedziemy tego a ustalenia na pewno trafia do królowej i znajdzie się jakieś wyjście. To dobry człowiek, nawet jeśli postąpił źle musi mieć możliwość powrotu do normalnego życia. Prawo powinno być dla człowieka a nie człowiek dla prawa. Jeżeli tak nie jest trzeba zmienić prawo.

Żołnierze tymczasem obserwowali jak powoli sylwetki wrogów rozmywają się w miarę oddalania aż w końcu jako małe punkciki docierają do ledwie widocznego obozowiska, potem jak kolejno startują poszczególne maszyny wyglądające jak rozmyte plamki. aż wreszcie w oddali pozostają tylko dwa małe poruszające się w ich stronę punkciki. Odetchnęli z ulgą, to zapewne pozostawieni Kapar i Akijon, żywi.

Rozdział XXVIII

 

Ewakuacja trwała długo, zanim ostatni zakładnicy dotarli do swoich, w podziemnym mieście zaszły istotne zmiany. Najeźdźcy opuścili już wszystkie komory, pozostali tylko inni „obcy”. Ci wprawdzie twierdzili, iż mają pokojowe zamiary i gdy tylko sytuacja się uspokoi również znikną z życia mieszkańców, Pozostawała wątpliwość czy dotrzymają słowa? Po tylu zawirowaniach trudno było ich tak od razu obdarzyć zaufaniem. W dodatku Agilian, którego strzegli nie ma żadnej mocy, jest tylko wymyśloną historią. Tak przynajmniej twierdził Kalhan i zapewne miał rację. Dlaczego bowiem nie zabrał go ze sobą i nie wykorzystał jego mocy? Gdy więc ranny król dotarł razem z Hiadą i Karakas do Sali Zgromadzeń musiał zmierzyć się z prawdą i przedstawić ją swoim poddanym. Prawda była bolesna dla wszystkich, dla niego najbardziej, podważała fundamenty jego panowania.

Był słaby i obdarty, zanim więc cokolwiek mógł dalej przedsięwziąć musiał obejrzeć go tutejszy medyk. Dopiero gdy ten dokładnie go zbadał, podał odpowiednie leki i zezwolił na prowadzenie obrad, odziano króla w nowe szaty i zaprowadzono do Sali Zgromadzeń, Wówczas usiadł na swoim zwyczajowym miejscu, długo przyglądał się wszystkiemu i milczał. Za nim stanęły Hiada i Karakas a dookoła poczęli gromadzić się wszyscy mieszkańcy, nie tylko członkowie Zgromadzenia Ogólnego. Stopniowo przybywali ci, których Karakas zdołała ukryć zanim poddała miasto i wypełniali szczelnie salę. Byli wśród nich zarówno zwolennicy króla jak i wieszczki, skomplikowana sytuacja sprawiła, że i jedni i drudzy stracili w niej orientację, oboje wrócili jakby pojednani, czy naprawdę nie są już skłóceni?. Wpatrzone w króla oczy zadawały jedno pytanie: Co się wydarzyło? Ludzie zachowywali się dość niespokojnie co nie pozwoliło mu długo zastanawiać się nad wyjaśnieniami. Wziął więc głęboki oddech i zaczął swoją przemowę:

-Rodacy, stało się to czego zawsze obawialiśmy się, obcy dowiedzieli się o naszym istnieniu i zaatakowali nas, zmuszając nas do ujawnienia tajemnic. Skąd dowiedzieli się o nas? Otóż nasi przodkowie zostawili dokumenty, które wpadły w ręce pewnej grupy Alatydów, tej która odłączyła się dawno temu i budowała inne państwo w dolinie. Sądzili, że jesteśmy w posiadaniu jakiejś tajnej broni i postanowili ją zdobyć. Jedni ze strachu przed nią, inni z nienawiści i chęci opanowania świata. Myśleli, iż Agilian to właśnie ta broń, nie rozumieli, że jego moc nie wypływa z możliwości niszczenia a z czegoś zupełnie innego - z mocy tworzenia. Mocą Agilianu było bowiem duchowe spajanie naszej społeczności i zachowanie jej w jedności. Kto miał klucz do Agilianu, nieważne czym był Agilian, ten stawał prawowitym władcą. Tak ustalili nasi przodkowie i taką tradycję strzegliśmy przez tysiąc lat. Teraz wszystko się zmieniło. Wrogowie wzgardzili Agilianem gdyż nie okazał się tym czego chcieli, ich działania obudziły drzemiące wulkany i doprowadzili do wielu osuwisk. Droga do Agilianu zniknęła na zawsze. Nikt już jej nie przejdzie.

Przerwał na chwilę by zaczerpnąć tchu, mówienie męczyło go bardzo poza tym chciał zaobserwować jak reagują na jego słowa mieszkańcy. Ci ciągle milczeli, ich twarze wyrażały zdziwienie i niedowierzanie. Musiał więc pokonać słabość by przekonać ich do zaistniałej sytuacji j scalić swój kraj na nowo.

-Nie wierzcie tym, którzy mówili, że królowie okłamywali swój lud i Agilian nigdy nie istniał – mówił dalej. - On istniał i istnieje tylko droga do niego została unicestwiona. Nie jest tym za co wielu go uważało, jest czymś znacznie więcej, Karakas widziała go, widziała zbiory dokumentów, opisujące naszą historię stanowiącą sens istnienia naszego narodu i całej Alatydy.

Jego wzrok powędrował na Karakas, co jednoznacznie oznaczało, iż ma potwierdzić to co mówił. Kobieta wysunęła się do przodu i powiedziała:

-Tak, widziałam Agilian, zawiera dzieje naszych przodków i przodków Alatydów, którzy znaleźli drogę do naszego świata.

-Nasza wędrówka do Agilianu odbywała pod presją – przerwał jej nie chcąc by to ona przejęła inicjatywę – uświadomiła nam obojgu niezwykle ważna rzecz, jeżeli chcemy jeszcze coś zbudować nie możemy dalej prowadzić wojny wewnętrznej i choć wyruszaliśmy skłóceni wróciliśmy pojednani. Tak działa moc Agilianu. Liczę na was mieszkańcy zapomnijcie o podziałach i wróćcie na drogę współpracy, tylko ona może odbudować nasze państwo i zapewnić godziwy byt naszym rodzinom.

Znowu spojrzał na wieszczkę wyzywająco. Ta zrozumiała dokładnie o co mu chodzi i nie zamierzała się przeciwstawiać. Wokoło pełno było alatydzkich żołnierzy, którzy z pewnością nie staną po jej stronie i każda nieopatrzna decyzja mogła skończyć się dla niej tragicznie. Właściwie powinna być wdzięczna królowi, iż nie szuka na niej odwetu tylko daje jej szansę na życie. Nie wdzięczność nią kierowała tylko zdrowy rozsądek a ten jednoznacznie nakazywał jej co powinna robić. Ukłoniła się i powiedziała:

-Obiecałam ci posłuszeństwo i dotrzymam obietnicy, w sytuacji kryzysowej musi być jeden władca i jedne rządy.

Uspokojony król ciągnął dalej:

-Nie da się ukrywać wiecznie i nasz czas samotnego życia dobiegł końca, musimy zacząć od nowa, w nowych warunkach, na innych podstawach.

Przerwał znowu a w zgromadzeniu dało się słyszeć lekki szmer.

-O jakich podstawach mówisz? - spytał jeden ze starszych mieszkańców – Agilian przepadł, obcy zabrali dwudziestu naszych ludzi, najwyższych doradców, wiele dróg się zawaliło. Nasze bezpieczeństwo upadło, na czym mamy budować?

Hiada, która po złożeniu obietnicy posłuszeństwa cofnęła się znowu i stanęła nieco z tyłu nieco z tyłu, wysunęła się do przodu i stanęła przed królem.

-Wasi ludzie wrócą do swoich domostw niebawem. Dopilnujemy tego. Agilian choć był ważnym elementem waszego życia można zastąpić innymi prawami a Alatyda pomoże wam odbudować to co zostało zniszczone. Nie jesteśmy wrogami, chcemy współpracować.

-Za jaką cenę chcecie nam pomóc? Cenę niewoli i przyjęcia waszych praw? - zawołał mężczyzna znajdujący się wśród zebranych.

-Nikogo nie chcemy zniewalać ani narzuca swoich praw, w ogóle nie zamierzamy tu zostawać. Świat dowiedział się o was i dłużej nie możecie się ukrywać przed nim. Możecie tu pozostać i żyć jak dotychczas bez naszego udziału, ale musicie pomyśleć o lepszej obronności. Kalhanowi zależało na czymś czego tutaj nie znalazł dlatego wycofał się i pewnie nie będzie chciał wracać, mogą natomiast znaleźć się inni, którzy zapragną was podbić, musicie być bardziej przygotowani.

-Gdybyście tu nie przybyli nic by się nie stało – zawołała jedna z kobiet.

-To tylko złudzenie. Skoro my was znaleźliśmy, mogli to zrobić i inni - mówiła Hiada

-Ale nie zrobili – kobieta nie ustępowała.

-Na razie – Hiada także nie zamierzała się poddać – zresztą to i tak niczego nie zmieni. Dawne czasy nie wrócą, trzeba się dostosować do tego co jest. Przypominam również, że sami żądaliście by wasz król oddał wrogowi Agilian za cenę wolności. Nie powinniście więc przejmować się jego utratą.

W czasie gdy jeszcze mówiła do Sali Zgromadzeń weszli czterej zakładnicy, uwolnieni jako pierwsi. Stanęli przed królem i z ulgą powiedzieli;

-Żyjemy!

-Co zresztą? – zawołała starsza kobieta o mocno pomarszczonej twarzy i załzawionych oczach – tam jest mój syn!

-Też żyją – odpowiedział najstarszy z uwolnionych – twój syn Kapar ma razem z Akijonem zostać uwolniony na koniec i jak dobrze pójdzie może także wrócą.

-Wrócą na pewno – zawołała Hiada z pełnym przekonaniem – wrócą bezpiecznie, Egon dał słowo i dopilnuje by tak się stało!

-A któż to jest ten Egon, że jego słowo jest aż tyle warte?- starsza kobieta ocierała łzy i szeptała łamiącym się głosem.

Wówczas nieoczekiwanie Karakas przyszła Hiadzie z pomocą.

-To mężny i uczciwy człowiek – powiedziała powoli wymawiając każde słowo. - Nie waha się narażać swojego życia by ratować innych. Dotrzymuje tego co obiecał.

Król Garinias mimo swoich pretensji do obcych a tym samym i Egona, nie mógł nie przyznać jej racji. Był świadkiem jego wielkiej odwagi i sprawności o wiele dłużej niż Karakas i również zawdzięczał mu życie nie tylko własne, ale i swoich doradców. To dzięki niemu przeprawa przez wulkaniczne piekło okazała się bezpieczna.

-Egon to mądry człowiek – rzekł - skłamałbym gdybym tego nie powiedział. Jestem przekonany, że sprowadzi naszych przyjaciół żywych.

Do Sali Zgromadzeń znowu dotarło kilku zakładników, ludzie także zaczęli wierzyć w szczęśliwy powrót swoich bliskich. Na jakiś czas zajęli się rozmową z nimi i przestali zwracać uwagę na króla i obcych. Garinias milczał więc, pozwalając mieszkańcom na rozładowanie napięć, wkrótce jednak dawne wątpliwości powróciły.

-Królu – spytał jeden z uwolnionych doradców, który nie słyszał tego co wcześniej mówił władca – jak teraz będzie wyglądać nasze życie?

Garinias mimo zmęczenia, jeszcze raz przedstawił sytuację dodając na zakończenie:

-Musimy zacząć budować od nowa i skorzystać z pomocy jaką oferują nam Alatydzi. To nasi kuzyni, pochodzimy od tych samych przodków, tylko nasze drogi się rozeszły dawno temu i na długo Teraz skrzyżowały się znowu i musimy to zaakceptować. Życie już nigdy nie będzie takie samo, zmiany są nieuniknione, może te okażą się zmianami na lepsze.

-Byleby tylko nie były to zmiany na gorsze! - wyraził życzenie ktoś ze zgromadzonych.

-Gorzej niż jest chyba nie może już być – odpowiedział mu ktoś inny -zostaliśmy pokonani, nasze dotychczasowe przekonanie o wielkości Agilianu legło w gruzach, obcy opanowali nasz świat, co jeszcze gorszego może się wydarzyć?

-Nie opanowaliśmy waszego świata i nigdy nie mieliśmy takich zamiarów – dał się słyszeć donośny , pełen spokoju głos, dobiegał od strony głównego wejścia. Oczy wszystkich skierowały się w tamtą stronę. Był to Egon w towarzystwie Kapara i Akijona, ostatnich uwolnionych zakładników. Za nimi szli Kwadron z Laną i Petronem, Mogir i reszta żołnierzy pozostała na zewnątrz. Egon zbliżywszy się ciągnął dalej:

-Jesteśmy tu z zupełnie innych, pokojowych przyczyn i choć przyczyniliśmy się do tego co was spotkało nie zamierzamy dłużej wtrącać się w wasze życie, jeżeli nie wyrazicie na to zgody. Ponieważ wasza sytuacja się zmieniła proponujemy współpracę, na uczciwych warunkach.

Pytacie co może was gorszego spotkać? Teraz, gdy już wasze istnienie nie jest tajemnicą możecie stać się obiektem różnych odwiedzin, nie zawsze przyjaznych. Możemy pomóc wam zorganizować lepszą obronność gdyż mamy lepsze doświadczenie w bezpośrednich starciach.

Szepty i przytłumione rozmowy wskazywały na różnicę zdań wśród mieszkańców. Ludzie naradzali się w grupach, wreszcie Kapar, który najpierw musiał przywitać się z płaczącą matką rzekł:

-Kalhan odszedł i nie wróci tutaj, jego nienawiść i zainteresowania skierowane są na Alatydę, to oni będą musieli się przed nim chronić. Jego ludzie to najemnicy, zabijają dla pieniędzy i na pewno jeśli znajdą kogoś, kto im zapłaci by nas podporządkować, zrobią to. Egon ma rację musimy zwiększyć naszą obronność a bez pomocy nie damy rady. Doradzam przyjąć ofertę Egona.

W podobnym duchu wypowiedział się Akijon, który chociaż nie słyszał wszystkiego co tu się wydarzyło zobaczywszy Karakas stojącą w pobliżu króla, domyślił się, wszystkiego. Na pewno podporządkowała się jego rządom a ten ją przyjął i nie zamierza ukarać za uwięzienie i spisek. Była to pomyślna wiadomość, gdyż wobec potęgi żołnierzy alatydzkich stojących po stronie króla, nie miała szans na przejęcie władzy. On sam także obawiał się o swoje życie i wolał być po stronie Alatydów, którzy jak się stopniowo okazywało, nie zamierzali podporządkowywać sobie Podziemia.

Garinias słuchał skupiony, kiwał głową wreszcie rzekł:

-Przyjmijmy głos rozsądku i zacznijmy nowe życie, otwarte na przybyszów i inne narody.

-Posłuchajmy króla – odezwała się Karakas – to nasza szansa na przetrwanie. Musimy mieć wsparcie z zewnątrz, na powierzchni jest niebezpiecznie o czym przekonała się rodzina Eliszji

-Naszej Eliszji? - odezwał się jeden ze starszych mężczyzn

-Tej samej – odpowiedział król i jako najbardziej odpowiedni do tego zadania opowiedział o tym kogo spotkali wydostawszy się z rąk Kalhana i w czego się od nich dowiedzieli.

Mieszkańcy słuchali z zainteresowaniem. Żyło jeszcze wielu, którzy pamiętali Eliszję i jej ojca a ich wygnanie było czarną kartą historii Podziemia. Król w swojej opowieści nie mógł pominąć roli Egona w uwolnieniu dwóch kuzynek Eliszji i choć nie rozwodził się nad zbytnio jego odwagą sama wzmianka o samotnej wyprawie wzbudziła niemałe uznanie. Ludzie zaczęli bardziej przychylnie patrzyć na wszystkich Alatydów i stopniowo przekonywać się do ich obecności tym bardziej, że Kapar, który widział walkę Egona z kandylami również mówił o jego dużym doświadczeniu bojowym i odwadze. Gdy więc Zgromadzenie przyjęło propozycję Egona król zadecydował:

-Niech więc każdy pójdzie do swoich zajęć. Czas sprawdzić stan obiektów w państwie i określić szkody jakie zostały wyrządzone, Rada Doradcza przeniesie się do sali obrad by omówić z obcymi dalsze stosunki.

Ponieważ wszyscy zaakceptowali wolę króla i udali się tam gdzie im nakazywał wkrótce w Sali Zgromadzeń oprócz króla pozostali tylko doradcy i Egon ze swoimi najbliższymi ludźmi. Nawet Karakas opuściła to miejsce wiedząc, że tak nakazuje jej sytuacja. Nie była doradcą, jej reputacja jako wieszczki została podważona. Ponadto straciła wszystkie płatki wiedzy a wyprodukowanie nowej partii substancji, która w zetknięciu z wyziewami ze szczelin wulkanicznych zareaguje samozapłonem i kłębami dymu, zajmie trochę czasu, Była więc na rozdrożu a w takiej sytuacji najlepiej usunąć się w cień do czasu aż się nie znajdzie dla siebie jakiegoś nowego zajęcia. Tak też zrobiła.

Stopniowo sytuacja wracała do normy. Każdy zajął się porządkowanie swojego zakresu obowiązków. Odpowiednie służby musiały usunąć i pogrzebać zwłoki skazańców a jedyna ocalała z pogromu Agami została zwolniona z dalszego odbywania kary.

Podczas gdy inni zajmowali się porządkowaniem spraw publicznych Garinias z doradcami organizował obrady. Król zwrócił się do przybyszów z Alatydy:

-Jesteście naszymi gośćmi, więc przyjmijcie naszą gościnę.

Najpierw zaproponowano gościom skorzystanie z łaźni i przyniesiono tutejsze ubrania, te, które mieli na sobie były w strzępach i wyglądały tragicznie. Prowadzenie rozmów w takim odzieniu uwłaczałoby zapewne powadze sytuacji. Nawet Hiada, która po dotarciu do swoich nie zdążyła się przebrać w nowy strój, otrzymała nowa szatę. Tak bardzo wówczas śpieszyła się by odnaleźć drogę do Podziemia, że na wygląd jej stroju ani ona ani nikt z żołnierzy nie zwrócił uwagi.

Potem zaproszono Egona, Hiadę, Kwadrona i Petrona do innej sali gdzie znajdowały się kamienne stoły a kilkanaście osób przyniosło naczynia z jedzeniem i piciem. Oczywiście musiało znaleźć się tam miejsce dla Lany, przebywała na tej planecie na specjalnych warunkach i nie zgodziłaby się na miejsce gdzie indziej. Pozostali żołnierze alatydzcy zostali zaprowadzeni do innych sali, gdzie również otrzymali posiłek.

Gdy wymyci i przebrani znaleźli się w sali obrad i posilili się nieco Garinias rozpoczął swoją mowę:

-Wasza zbytnia dociekliwość w poszukiwaniu przeszłości zetknęła na nowo nasze światy. Czas pokaże czy będzie to dla nas korzystne. Alatyda to wielki kraj a wy nie jesteście jego prawnymi reprezentantami. Wy nic o nas nie wiecie, my znamy wasz system władzy. Wasz zespól wykonał tylko zadanie. o współpracy zadecyduje Zgromadzenie Doradców i królowa.

-Widzę, że interesuje was to co się dzieje w innych państwach i pewnie nieoficjalnie utrzymujecie kontakty z nimi. Musicie też mieć jakieś środki transportu...

-Nikt nie jest samowystarczalny – wtrącił tajemniczo Kapar – nieoficjalne kontakty są bardzo pomocne. Nie zamierzamy ujawniać wszystkich swoich tajemnic, nie na tym polega współpraca.

-Nie musicie i nikt tego nie oczekuje. Królowa i Zgromadzenie Doradców zostanie poinformowane o przebiegu naszego zadania po jego zakończeniu, kierownictwo FERY było informowane na bieżąco i podziela nasze stanowisko. Tylko od was będzie zależało czy zechcecie nawiązać z Alatydą bliższą współpracę. Jesteśmy pokojowym narodem, współpracujemy z wieloma krajami i nie ma przeszkód by nawiązać współpracę również z wami.

Lana początkowo słuchała o czym debatowali, potem przestała. Szybko znudziły ją wywody na tematy gospodarcze i militarne jakimi zaczęli wymieniać się na przemian uczestnicy debaty. Nie miały dla niej znaczenia, była tu tylko tymczasowo i bardziej interesowało ją to co wydarzyło się dwadzieścia lat temu niż to co ma nastąpić. Sprawa tajnego laboratorium się wyjaśniła a rozgrywka z Kalhanem także dobiegła końca, przynajmniej ten jej etap, w którym brała udział, sprawa stosunków między Alatydą a Podziemiem również wydawała się klarować. Spokój wracał do tutejszego świata, nie trzeba było się ukrywać ani uciekać. Nikt już nie groził im śmiercią, powrót do bezpiecznej Alatydy był tylko kwestią czasu, wróciły więc dawne problemy. Przebywała na tym globie już tyle czasu i ciągle nie była pewna co tak naprawdę zaszło przed laty gdy jej matka jako pierwsza Ziemianka przybyła tutaj i dlaczego wszystko potoczyło się tak beznadziejnie. Czemu ona dowiedziała się o tym dopiero teraz. Odczuwała wielki niedosyt, głównie niedosyt wiedzy o swoim pochodzeniu. Gdy tylko tu dotarła wszystko wydawało się takie czarno - białe, Matka nie zdążyła jej nic powiedzieć a Egon i Hiada przedstawili historię jej rodziców w prosty sposób, wiedziała, kto jest tym dobrym a kto tym złym. W Manitii pojawiły się wątpliwości, śmierć Hiarona na zawsze przekreśliła możliwość usłyszenia jego wersji wydarzeń. To z czym spotkała się potem dokładnie zamąciło jej ogląd sytuacji. Przyjaciele jej ojca chwalili go a przeciwnicy przedstawiali w najgorszych barwach. Trudno było się rozeznać w tym wszystkim w dodatku jeszcze oskarżenia jakie Kalhan i Fatrion skierowali w stronę Egona a także jego pomyłka dotycząca istnienia antymaterii zaburzały wyidealizowany obraz tego człowieka jaki sobie zbudowała. Kalhan wydawał się być święcie przekonany o słuszności tego co mówił, byli też tacy, którzy mu wierzyli. Wszystko przestało być takie oczywiste i chociaż to kto miał rację w rozgrywce między FERA a Kalhanem miało dla Lany drugorzędne znaczenie, sam spór na nowo rozbudził w niej wątpliwości co do jednoznaczności tego co mówił Egon o jej ojcu.

Gdy więc inni rozprawiali o przyszłości ona zastanawiała się nad sensem tego wszystkiego. chciała poznać prawdę, tymczasem im dłużej tutaj przebywała tym bardziej zdawała się od niej oddalać. Może Mogir miał rację i nie ma jednej prawdy? A może prawda w ogóle nie istnieje tylko ludzka psychika nadaje zdarzeniom określoną wartość? Może nic nie ma tylko się wydaje? Może Nakarun jest wytworem jej umysłu a ona wkrótce obudzi się i znajdzie z powrotem na Ziemi? Ziemi, jakiej Ziemi? Ona może także nie istnieje a tylko świadomość ludzka wędruje po bezgranicznej pustce Wszechświata tworząc takie obrazy?

Z filozoficznej zadumy wyrwał ją zupełnie realny głos Hiady:

-Nic nie jesz?

Reszta też była realna, siedziała przy kamiennym stole w oryginalnej, żeby nie powiedzieć dziwnej szacie z metalowymi taśmami a przed nią stało naczynie z zieloną papką. Siedzący wokół stołu ludzie patrzyli na nią z wyrzutem ponieważ rzeczywiście zdawała się być nieobecna i jako jedyna nie tknęła pożywienia. Zorientowała się, że w tej społeczności może to być uznane jako nietakt, szybko więc odpowiedziała:

-Jem, jem tylko trochę jestem zmęczona, nie spaliśmy przecież tyle czasu.

Po czym przy pomocy miękkiej łopatki zaczęła wybierać z naczynia i szybko połykać to co stało przed nią. Żeby znowu nie zapaść w zbyt głębokie zamyślenie postanowiła jednak słuchać tego co mówią inni.

A mówili o rzeczach dla niej nieistotnych. Ustalili na przykład, że do czasu zmiany fortyfikacji obronnych w Podziemiu zostanie oddział żołnierzy pod dowództwem Petrona, na wypadek, gdyby Kalhan zmienił zamiar i postanowił wrócić do Podziemia, zaś grupa doradców pod wodzą Kapara uda się razem z Egonem i jego ludźmi do Alatydy. To wszystko nie interesowało jej w ogóle. Dopiero gdy Egon zapowiedział szybki powrót do domu ożywiła się nieco.

-Nie będziemy obciążać was naszym utrzymaniem – mówił - gdy tylko moi ludzie odpoczną wycofamy się jak najszybciej. Misja zakończona i każdy z nas chce już wrócić do domu.

-Nareszcie – mruknęła na tyle cicho by słyszała ją tylko siedząca obok Hiada.

Miała już dość tej mrocznej, jaskiniowej atmosfery i chociaż wiedziała, iż  do domu, tego na Ziemi, nie przybędzie tak szybko, cieszyła się samą możliwością powrotu do świata na powierzchni. Jej oficjalna misja została zakończona i wyjaśniona, jej osobiste sprawy niestety nie. Miedzygalaktyczny tunel otworzy się dopiero za kilka miesięcy będzie miała więc czas na ich rozwiązanie. Wiedziała czym się będzie teraz zajmować. Gdy tylko skończy się pomyślnie sprawa Mogira, Egon nie wykręci się już brakiem czasu z powodu zagrożenia antymaterią i koniecznością prowadzenia badań w tym kierunku, będzie musiał zawieść ją do Umingii, jest jej to winien. Sprowadził ją tu i wykorzystał by zdobyć klucz, który okazał się kluczem do zniszczenia, niemniej ona wykonała swoje zadanie więc ma wobec niej dług i będzie musiał go spłacić. Może to zrobić tylko w ten jeden sposób – umożliwić jej spotkanie się z tymi ludźmi, którzy znali jej ojca i byli jego zwolennikami. Liczyła na to, że takie spotkanie pozwoli jej zrozumienie dlaczego życie jej rodziców tak się popaprało? Jaki paskudny los zetknął ich ze sobą a potem skłócił? Czy Kalhan mówił prawdę i ich małżeństwo było rzeczywiście ustawione i jaką rolę w tym wszystkim odegrał Egon?

Wraz z nagłą śmiercią matki jej świat zawalił się po raz pierwszy. Oto gdy już miała poznać kim jest zdarzył się ten straszny wypadek i przekreślił jej nadzieje. Nim zdążyła dowiedzieć się czegokolwiek o swoim pochodzeniu wszystko runęło. Przybywszy tutaj próbowała odnaleźć chociaż część z tego co wówczas się wydarzyło i poznać miejsca gdzie wszystko miało swój początek. Budowała sobie wizję minionych zdarzeń w oparciu o słowa Egona i Hiady, gdy spotkała ojca a ten zginął zanim powiedział cokolwiek, świat znów się zawalił a ona nie mogła się z tym pogodzić. Chciała dotrzeć do prawdy, niezależnie jak bardzo trudna by dla niej była. Czasami przychodziła jej do głowy myśl czy warto grzebać  w tym co minęło wiedząc, że przeszłość może bardzo zaboleć nie tylko ją. Nadmierna gorliwość w docieraniu do historycznej prawdy może nawet zabijać o czym przekonała się biorąc udział w tej popapranej wyprawie, ale co jej pozostało? Gorzej przecież być nie może. Właściwie nie wie jakimi ludźmi byli jej rodzice i póki się tego nie dowie, jej tożsamość pozostanie zagadką. Każdy chce poznać swoje korzenie, zresztą nawet gdyby nigdy nie udało się jej dowiedzieć wszystkiego, coś przecież będzie musiała tu robić by nie oszaleć z nudów,

 

Koniec części drugiej

 

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Teresa Hanna · dnia 02.04.2024 17:37 · Czytań: 1142 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
valeria
30/04/2024 16:55
Nie bardzo rozumiem:) »
valeria
30/04/2024 16:54
Fajne »
valeria
30/04/2024 16:53
No ja przepadam:) »
valeria
30/04/2024 16:52
Ja znowuż wychwalam Warszawę:) »
valeria
30/04/2024 16:50
Jest pięknie, dzisiaj bardzo gorąco, cudna pogoda. Wiersz… »
Kazjuno
28/04/2024 16:30
Mnie też miło Pięknooka, że zauważyłaś. »
ajw
28/04/2024 10:25
Kajzunio- bardzo mi miło. Dziękuję za Twój komentarz :) »
ajw
28/04/2024 10:23
mede_o - jak miło, że wciąż jesteś. Wzruszyłaś mnie :)»
Kazjuno
28/04/2024 08:51
Duży szacun OWSIANKO! Opowiadanie przesycone humanitaryzmem… »
valeria
26/04/2024 21:35
Cieszę się, że podobają Ci się moje wiersze, one są z głębi… »
mike17
26/04/2024 19:28
Violu, jak zwykle poruszyłaś serca mego bicie :) Słońce… »
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 30/04/2024 09:33
  • Tak Mike, przykre, ale masz rację.
  • mike17
  • 28/04/2024 20:32
  • Mało nas zostało, komentujących. Masz rację, Kaziu. Ale co począć skoro ludzie nie mają woli uczestniczenia?
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty