Proza »
Inne » Bajka o człowieku, który zapadał w letni sen
August trzeci raz w życiu zrobił skwaszoną minę niepowodzenia — znowu dostał list informujący o negatywnym rozpatrzeniu jego udziału w konkursie artystycznym. Próbował wyrzeźbić bałwana z drewna, chyba nikt nie chciałby mieć tego w domu, nawet w garażu straszyłoby brzydotą i każde pójście po narzędzia przypominałoby polowanie na nieśmiertelnego potwora z dzieciństwa. Tego o stu pajęczych nogach i z milionem czarnych oczu.
Drewnianego bałwana, jak łatwo się domyślić, nie chcieli również w konkursie organizowanym przez jakieś muzeum sztuki współczesnej. Każdy byłby w stanie zrozumieć ten werdykt, tylko August twarz wykrzywiał i głowił się, co było nie tak w jego kartoflanej rzeźbie.
Ale to nie drewno było podstawowym budulcem jego prac. Od pierwszej zimy swojego życia August lepił, a właściwie rzeźbił bałwany ze śniegu. Tak jak to robią normalne dzieci ze swoimi mamami i tatami w niedzielne, zimowe popołudnia. Miał 25 lat, pracował w Aldiku na stoisku z mięchem i nigdy nie miał dziewczyny, był za to znany na całe miasteczko. Takich ekscentryków nie da się zapomnieć nawet po jednym jedynym spotkaniu. Dziwak straszny, nie miał więc lekko ze swoimi sterczącymi na wąskim, ale długim podwórku bałwanami. Pijani sąsiedzi byli dla nich bezlitośni w piątkowe wieczory. W sobotę leciały butelki i kamienie. Ich albo swoją odmiennością nie przejmował się w ogóle, rozpaczał natomiast każdego śnieżnego poranka, gdy przychodziło oszacować straty, naprawić bałwanie głowy i powyciągać butelki, mające robić za siurdaki śnieżnych ludków. Był wytrwały, poza tym miał tajny sposób na otaczającą go ludzką truciznę. Jako wieczny autsajder wyszkolił w sobie niezrównaną umiejętność obserwacji. Poznał ułomności i dziwactwa tych wszystkich butelkowych miotaczy, wiedział, który ma owsiki, a który wyjątkowo często grzebie w spodniach. I to właśnie te drobne sekrety zapewniały mu psychiczny komfort — „Okej, jestem dziwakiem, ale przynajmniej nie jem kóz z nosa”. Wszystko, co wybadał znalazło swoje odzwierciedlenie w śnieżnych sylwetkach. Bałwany dłubią w nosie, bałwany płaczą, bałwany biją swoje bałwanice. Cała gama świeckich grzeszków.
Każdy bezśnieżny miesiąc spędzał na wykrywaniu odchyleń sąsiadów, inwestował spore pieniądze w lunety i podsłuchy. A później bałwany robią te dziwne rzeczy, jakby naoglądały się czeskich filmów. Na szczęście i nieszczęście, gdy przychodzą ferie, młodzież rusza do ataku, walczy o normalną zimę, bez tych koślawców.
August nie miał talentu, co tu dużo mówić. Nie zostałby okrzyknięty geniuszem nawet w razie globalnego zlodowacenia. Jego rzeźby… Powiedzmy, że dla odbiorcy nie ma zbyt dużej różnicy, czy zostały zbombardowane butelkami, czy nie — jeden śnieg, jeden szajs, jedna gruda, robiąca za homo erectus.
Był grudniowy poranek, kilka dni przed świętami. August próbował dodać trochę detali topornej rzeźbie, która miała przedstawiać człowieka o szczurzym tułowiu. Mimo chuchnięć i dmuchnięć gryzoniowata część dalej wyglądała jak bryła ozdobiona przyciętymi kołkami. Jego artystyczne skupienie rozproszył warkot ruszającej Polówki. Stary Volkswagen przemknął przez żużlówkę i zniknął za zakrętem, wychodzącym na główną drogą. Rzeźbiarz odłożył szpachelkę i odpalił swojego Fiata Pandę, by ruszyć w poszukiwaniu inspiracji do kolejnych rzeźb. Znał parę szczegółów z ostatniej nocy, dlatego teraz gonił niemiecki samochód w nadziei, że w środku siedzi wstawiony właściciel. Może mu nawet cyknie jakieś ciekawe zdjęcie, może facet w jakiś płot wjedzie i będzie z czego bałwana ulepić.
Niestety nie wydarzyło się nic szalonego, Polówka bezpiecznie dojechała do sklepu. Zgodnie z przypuszczeniami prowadził ją skacowany sąsiad Augusta — koleś, który nie raz zaszedł mu za skórę, sikając na bałwany lub po prostu soczyście przezywając ich twórcę. Po krótkich zakupach wczorajszy kierowca wsiadł z powrotem do auta i wyjechał z miniparkingu. Gdy byli z powrotem na żużlówce, August zauważył, że Volkswagen przyśpiesza i co chwilę wpada w kontrolowane poślizgi. Z jeszcze większą zgrozą obserwował, jak niezbyt bystry kierowca zbliża się do jego domu, by ostatecznie urządzić sobie z nieogrodzonej posesji plac do driftingu. Tak to właśnie było. Wszystkie bałwany powstałe w ciągu ostatniego miesiąca zostały rozjechane i zmiażdżone. Kanciaste łapy i toporne tułowia, balonowate łby i trapezowate cylindry, nosy, uszy i wypukłe oczy — wszystko to z powrotem w biały pył obrócone. Polówka zakręciła się jeszcze dwa razy na zaciągniętym ręcznym i pojechała dalej.
Resztę tamtego dnia August spędził tak jak spędziłby każdy, kto dowiaduje się, że jakieś czterysta godzin jego pracy poszło się kochać za sprawą cichego faszysty. To znaczy — nie robił nic poza piciem herbaty i kreowaniem świata na nowo. W myślach. Tego nikt mu nie zniszczy.
Następnego dnia, gdy wrócił z pracy, wiedział, jak będzie wyglądać jego kolejne dzieło. Rozdrobnił i zgarnął plastikową łopatą śnieg do kupy, przetransportował zza domu kilka solidnych kamieni i kawałków gruzu. Później zaczął formować pierwszą, największą kulę, zauważył jednak, że śnieg zmienia kolor. Z bieli przeszedł w szarość i zbliżał się do granatu. Nadchodził wieczór.
Gdy tylko wszedł do domu, by odpocząć i uciec od zakrywającej śnieg nocy, drzwi zostały przez kogoś solidnie opukane. Po otwarciu August stanął twarzą w twarz z lokalnym stróżem prawa. Gdy weszli do kuchni policjant zapytał, czy nie widział pan August przypadkiem, jak ktoś w stanie wskazującym wsiadał wczoraj za kierownicę. Niech pan się zastanowi.
— A o co chodzi? — zapytał August.
— O martwą dziewczynę — odparł niebieski.
Zastanawiał się długo. Najpierw, za jakiego idiotę w skali od jednego do dziesięciu uważa go pan sierżant, a później, czy powiedzieć o samochodzie niemieckiej marki, którego kierowca zdewastował jego bałwanarnię. Próbował sobie przypomnieć cały wczorajszy pościg, może coś przeoczył, może sąsiad wyjeżdżał z domu później. Nie wyjeżdżał.
— Nie, nic takiego nie widziałem — powiedział i pomyślał o nowej rzeźbie. Człowieczek z pałą policyjną tłucze złego, obłożonego węgielkami bałwana. A może na odwrót? Bałwan z pałą policyjną męczy człowieka.
Policjant poszedł sobie, zostawiając Augusta z tym wieczorem, w którym nie miało prawa wydarzyć się nic ciekawego. Takie właśnie było jego życie po zmroku, kiedy nie bardzo dało się lepić bałwany. Nie wspominając już o lwiej części życia, w której śnieg na to konkretne podwórko nie padał. Powiedzmy więc, dla dobra opowiastki, że poszedł spać i obudził się rano.
Godzina szósta rozpoczęła świetnie zapowiadający się dzień. August nie pracował, dlatego po śniadaniu i obowiązkowej herbacie mógł skupić się na wyglądaniu pierwszych promieni odbijających się od śniegu. Gdy upragniony świt nastąpił, stał ów człowiek pod drzwiami, szczelnie okryty puchową kurtką. Wziął się za robotę z kopyta, nie oszczędzając rąk artysty. Każdy kawałek gruzu obtaczał w śniegu, co dawało w rezultacie wyjątkowo masywne tułowia. Miało być tak, że samochód wjeżdża w biedne bałwaniątko, a jakiś bałwan-policmajster próbuje w sposób doraźny wymierzyć sprawiedliwość pałką. August martwił się trudnościami, które wiązały się z wyrzeźbieniem samochodu, niemniej jednak walczył do utraty tchu. I gdy tak walczył, rzeźbił, lepił pod jego dom zajechał znajomy samochód listonoszki. Jak zwykle miła, pierwsza powiedziala dzień dobry i podała mu tajemniczą kopertę. Pierwsza od stu lat prawdziwa korespondencja. W środku znajdowało się wezwanie na posterunek policji w celu złożenia zeznań. August nawet pomyślał, że to może jakiś znak, że może warto dla czystej przyjemności zeznać prawdę z dodatkiem nieprawdy.
Schował kopertę do kieszeni i wrócił do obtaczania kamieni w śniegu. Tylko policjanta zostawił bez tych twardych bonusów.
Na drugi dzień poszedł, gdzie mu kazano i powtórzył wczorajsze nieformalne zeznanie. Po powrocie do domu obejrzał trzy prognozy pogody na trzech różnych stacjach prowadzone przez trzy różne pogodynki. Czarna zapowiadała roztopy, blondynka powiedziała, że przez najbliższe dni będzie ochłodzenie, a nawet mróz, ruda natomiast obwieściła nadchodzące opady. Po meteorologicznym seansie zgasił światło i usiadł przy oknie, by popatrzeć na ukończoną scenę wypadku. Może nie była to jego ulubiona rzeźba, ale na pewno przykuwała uwagę. Fajnie byłoby ją zniszczyć nogami albo samochodem.
Czekał tak każdego wieczora. Nasłuchiwał i wypatrywał, ale żaden samochód nie zboczył z drogi pod domem. Żaden pijaczyna nie kopnął też w bałwani brzuch. Nic ciekawego się nie działo. Tylko w telewizji zaczęła przeważać wersja ciemnowłosej pogodynki.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
gkieregk · dnia 20.03.2012 13:44 · Czytań: 677 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: