Qla – „Ostatni człowiek, który kochał”
Ziemia. Rok 901234
Siedzę przez dwudziestoma czterema klawiszami życia, jak zwykłem je nazywać, i zastanawiam się nad sensem ludzkiego istnienia. Przez ponad sto lat oglądałem je tysiące, może dziesiątki tysięcy razy. I używałem święcie wierząc, że właśnie na tym polega człowieczy byt. Co my tu mamy? Piątka to praca. Siódemka – jedzenie. Dwunastka – sen. Dwudziestka dwójka – mycie zębów. No tak, to też fragment naszej egzystencji, nieprawdaż? Spytacie, po co komu toaleta, skoro i tak wszystko dzieje się na niby? Pozory istnienia trzeba przecież zachować, nawet w cyberprzestrzeni.
Jest jeszcze jeden klawisz, chwała systemowi centralnemu, że go wymyślił. Zabezpieczony specjalnym kluczem używany jest tylko w szczególnych sytuacjach. Nazywam go klawiszem śmierci, bo do tego właśnie służy. To on pozwoli mi zakończyć moją nędzną egzystencję. Ciekawe jak dużo osób z niego korzysta? Pewnie niewiele, biorąc pod uwagę moją anomalię, którą od tylu lat ukrywam. Nie wiem jak to się mogło stać, ale w przeciwieństwie do innych posiadam coś, co wieki temu nazywano uczuciami a co dziś po prostu nie istnieje. Wiem coś o tym, przeczytałem setki starych książek. Romanse, dramaty, traktaty filozoficzne. Dziś przez wszystkich zapomniane. Istnieją tylko jako niemy zapis historii ludzkości, bez szans na zrozumienie przez obecnie żyjących.
Czasami wolałbym się urodzić jak inni. Posłuszni, bez cienia wątpliwości, co do słuszności całego systemu.
No tak, zapomniałem powiedzieć o trzecim klawiszu. Podgląd własnej osoby w rzeczywistości. Zawsze zastanawiało mnie, po co go umieścili? Jedyna sensowna odpowiedź to taka, aby każdy miał świadomość bezsensu istnienia tam na zewnątrz, poza cyberprzestrzenią. Czy tkwienie w butelce pośród miliarda innych człekopodobnych kreatur można w ogóle nazwać życiem? Ciekawe, dlaczego nie dorobiono klawisza przebudzenie? Jak w takiej sytuacji zachowałyby się roboty pielęgnujące? Czy wiedziałyby, co zrobić z żywym delikwentem? Patrząc z innej perspektywy, jeśli wierzyć systemowi centralnemu to i tak nie ma się do czego budzić. Planeta nazywana niegdyś niebieską i tak nie nadaje się do zamieszkania, żywy organizm nie wytrzymałby na jej powierzchni ani minuty. A w sztucznie napowietrzanych komorach pod ziemią, nie ma miejsca dla miliarda swobodnie żyjących ludzi. To bardzo humanitarne, dać wszystkim, chociaż namiastkę egzystencji. Co z tego, że wirtualnej? Podobno odczucia są identyczne jak w rzeczywistości. Zresztą nie wiem, mogę tylko powtarzać to, co piszą. Ja uważam, że przez te wszystkie tysiąclecia zatraciliśmy wszystko, co ludzkie. Ktoś z zewnątrz, mógłby powiedzieć, że istniejemy, czyż nie? To nic, że na poziomie egzystencji bakterii. Ale jednak.
Z drugiej strony, do czasu, kiedy żyła ona, błogosławiłem swój feler. Tak bardzo mi jej brakuje. Siedemdziesiąt pięć lat pracy, ciągłego kodowania, udoskonalania algorytmu. Żyłem tylko dla niej. Wstawałem, naciskałem te wszystkie pieprzone klawisze tylko po to, by móc się z nią spotkać. Z kobietą - wytworem mojej wyobraźni. No tak, nie powiedziałem jeszcze o klawiszu numer osiem - wolny czas w wirtualnej rzeczywistości. Przez godzinę dziennie można stać się kimś innym. Cóż za ironia? Cyberprzestrzeń w nierzeczywistym świecie. Podobno to nagroda, naturalna potrzeba mózgu na odreagowanie monotonii dnia codziennego. Ona była tak bardzo ludzka. Rozmawialiśmy, mieliśmy wspólne zainteresowania, kochaliśmy się. Pamiętam każdy szczegół tamtego dnia, kiedy uruchomiłem ją po raz pierwszy.
Zobaczyłem czarne, długie włosy, duże oczy i wydatne usta. Była piękna. Pamiętam, kiedy dotknąłem jej twarzy i poczułem zapach perfum. Zakręciło mi się w głowie. Łzy napłynęły do oczu. Pragnąłem żyć tylko dla niej, liczyła się każda sekunda w jej obecności. Chciałem patrzyć na nią przez całą wieczność.
Była taka miękka, delikatna. Fizyczna miłość w cyberprzestrzeni może być wspaniała. W końcu sam ją wymyśliłem i napisałem, wzorując się na starych książkach. Mogłem stworzyć wszystko, co przyszło mi do głowy.
Byliśmy tacy szczęśliwi. Uczyłem ją czuć, sprawiać by każda wirtualna komórka jej ciała cieszyła się moją obecnością. Ona przenikała mnie na wskroś, była całym sensem mej jałowej egzystencji.
Niech to wszystko szlag trafi. Dlaczego byłem tak lekkomyślny? Jak mogłem wierzyć, że centralny system nie zauważy obcego programu? Pewnego dnia po prostu ją skasował. Uznał za wirusa, intruza, coś niepotrzebnego. Mogłem bardziej uważać. Udawać, że korzystam z jednej z dostępnych i dozwolonych aplikacji. Teraz jest już za późno. Wszystko na marne.
Może mógłbym napisać ją od nowa? Nie, to niemożliwe. To nie będzie już ta sama osoba. Poza tym, czy wystarczy mi czasu? Ile lat mogę jeszcze żyć, zanim jeden z organów, tych prawdziwych odmówi posłuszeństwa? Roboty nie robią przeszczepów, nie leczą wadliwych ludzkich części, jak mawiają o własnych elementach zamiennych. Miliony nienarodzonych dzieci w próbówkach tylko czeka, aby zająć moje miejsce. Lepiej wcisnę dwudziesty piąty klawisz i zwolnię moją butelkę komuś innemu. Tak będzie najlepiej dla mnie i dla systemu. W końcu komputer centralny jest nieomylny.
Gdyby jednak przeanalizować wszystko z innego punktu widzenia, to w sumie powinienem być szczęśliwy. Zaznałem uczuć. Emocji, pożądania, tęsknoty, miłości ale i nienawiści, zrezygnowania czy braku sensu. To rzeczy, których te kreatury nazywające siebie ludźmi nigdy nie doświadczyły. Dla nich i dla centralnego systemu jestem tylko anomalią, błędem w funkcjonowaniu dobrze naoliwionej maszyny. Ciekawe jak to się stało, że posiadłem ten dar, który stał się moim przekleństwem. A może są inni z taką genetyczną wadą? Może w tym należy upatrywać nadziei dla ludzkości. Tylko gdzie tą ludzkość odbudować? Na innej planecie? Roboty nie wyprodukują środka transportu, który mógłby przenieść wszystkich w miejsce zdatne do zamieszkania. A człowiek nie jest już zdolny do samodzielnej egzystencji na zewnątrz, bez całej aparatury podtrzymującej życie. Status quo musi trwać. Wiekuisty pat. Oto przyszłość dumnej ludzkiej rasy. Egzystencja rośliny. Czasami wydaje mi się, że bakterie na powierzchni planety mają więcej uczuć.
Cholera, może jednak zacząć wszystko od początku. Dla miłości, nadziei, wiary w lepszą przyszłość. Dla tych rzeczy warto ryzykować, ponosić największe wyrzeczenia. Czy to nie w nich tkwi sedno człowieczeństwa? Nawet gdyby wszyscy inni nazywali je tylko anomalią, błędem systemu.
Podejmę ryzyko. W najgorszym wypadku po prostu umrę, czekając aż moja ukochana do mnie przemówi. Choćby to miały być ostatnie słowa, jakie usłyszę. Zachowam tę wiarę w głębi serca. Może jako ostatni człowiek na Ziemi, który kochał.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
qla · dnia 04.09.2010 13:27 · Czytań: 958 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: